0:000:00

0:00

„Dzień dobry, dzwonię, żeby zapytać, jak się czuje mój dziadek, jest na drugim piętrze".

"Już momencik, sprawdzę… Hmm. Mogę ci tylko powiedzieć, i przykro mi, że mam złe wiadomości, ale wydaje mi się, że zmarł. Tak mam tutaj napisane. Nie powiadomili was o zgonie?"

"Nie, skąd.”

Tak w skrócie wyglądała przytoczona przez dziennik El País rozmowa, którą w zeszłym tygodniu odbyła z pracownicą jednego z madryckich domów opieki wnuczka 90-letniego José. Mężczyzna od kilku dni źle się czuł, a objawy wskazywały na to, że zaraził się koronawirusem. Rodzina miała trudności ze zdobyciem informacji na temat jego stanu zdrowia: od 9 marca odwiedziny w madryckich domach seniora są zabronione, a José przestał odbierać telefon.

To, że Residencia Doctor González Bueno, jeden z największych domów opieki w Hiszpanii, nie poinformowała krewnych o śmierci, to tylko przykład – jeden z wielu - który pokazuje w jak dramatycznej sytuacji znajduje się dziś hiszpański sektor opieki nad starszymi osobami.

Można mówić o katastrofie: co trzeci zmarły z powodu koronawirusa w Hiszpanii był pensjonariuszem domu opieki. Co najmniej, bo rzeczywiste liczby mogą być jeszcze większe: wielu zmarłym nie wykonano testów, brakuje też całościowych danych z całego kraju.

Ten problem nie dotyczy jeszcze Polski, ale nie możemy czuć się spokojni i bezpieczni. Polski system Domów Pomocy Społecznej może (oby nie!) stanąć przed analogicznymi wyzwaniami. Zwiastunem tego, jak to może wyglądać, pokazuje opisana przez OKO.press historia zakażeń w Niedabylu:

Przeczytaj także:

Tragiczne rekordy zmarłych

Hiszpania to czwarty kraj na świecie, po USA i Włoszech, z największą liczbą stwierdzonych zakażeń koronawirusem (102,136), ale drugi – po Włoszech – jeśli chodzi o liczbę zgonów (9,053).

Epicentrum pandemii jest Madryt, ale liczba zachorowań na Covid-19 rośnie też szybko w Katalonii na czele z Barceloną i Kastylii-La Manchy, sporo przypadków odnotowano też od początku pandemii w Walencji i Kraju Basków.

Sytuacja w domach seniora to ponury symbol tragedii, która dotyka Hiszpanię i zarazem najsłabszy punkt systemu opieki ujawniony przez pandemię.

O pierwszym przypadku koronawirusa w domu opieki media informowały na początku marca. 3 marca zmarła w szpitalu 99-letnia pensjonariuszka madryckiego ośrodka La Paz, była trzecią śmiertelną ofiarą pandemii. W La Paz stwierdzono wkrótce kolejnych 10 przypadków zachorowań, ale był to tylko początek złych wiadomości płynących z innych residencias - w Madrycie, Katalonii, Kraju Basków, Galicji, Walencji, Kastylii-La Manchy, Kantabrii.

Jak podaje dziennik El Mundo, tragiczny rekord padł w miejscowości Tomelloso w regionie Kastylii-La Manchy, gdzie w ciągu zaledwie dwóch i pół tygodnia zmarło 40 osób, czyli jedna czwarta mieszkańców domu opieki. Kolejny był stołeczny ośrodek Monte Hermoso, w którym zmarło 20 pensjonariuszy.

25 marca agencja Europa Press szacowała, że w całej Hiszpanii ofiar wśród mieszkańców takich placówek było 1615, z czego 1065 w samym Madrycie. W rzeczywistości zmarłych było prawdopodobnie dużo więcej, bo mieściły się tu tylko potwierdzone przypadki, a nie wszystkim zmarłym zrobiono testy. Nie wszystkie ośrodki informują też w transparentny sposób o stanie zdrowia swoich rezydentów.

„W domach opieki stworzono fatalną mieszankę w postaci podatnej na zachorowania populacji i stopniowo pogarszającego się systemu, który uczynił je praktycznie bezbronnymi w obliczu COVID-19” – podsumowuje poczytny internetowy dziennik Eldiario.es.

Karetki już tutaj nie przyjeżdżają

Szok w środku pandemii wywołały słowa ministry obrony Margarity Robles, która po tym, jak do dezynfekcji domów opieki wysłano wojskowe jednostki ratunkowe, powiedziała w telewizyjnym wywiadzie, że podczas swojej misji wojskowi „odkryli porzuconych staruszków, a nawet zmarłych spoczywających w łóżkach”.

Pracownicy – a raczej pracownice, bo to kobiety stanowią 90% zatrudnionych w placówkach opieki – odpowiadają, że czują się porzucone przez państwo. „Nie mamy nic, władze niczego nam nie dostarczają: ani masek, ani rękawiczek, ani fartuchów, ani szybkich testów… Nic. Dzwonią do nas codziennie inspektorzy, ale prawda jest taka, że rząd zapomniał o starszych osobach, zostawił je na pastwę losu” – mówiła BBC Alicia Szurek, dyrektorka jednej z madryckich placówek.

Tajemnicą poliszynela jest fakt, że do madryckich domów opieki nie zawsze przyjeżdżają karetki, a jeśli już, to wielu pacjentów w podeszłym wieku i tak odsyłanych jest z powrotem z przepełnionych do granic możliwości szpitali. Na niektórych z oddziałów ratunkowych w Madrycie przebywa dziś trzykrotnie więcej pacjentów niż teoretycznie może, dodatkowym problemem są zachorowania wśród personelu medycznego, które biją w Hiszpanii smutne rekordy.

Pracownicy służby zdrowia stanowią dziś ponad 14% wszystkich zarażonych koronawirusem, kilkoro z nich zmarło. W Szpitalu Uniwersyteckim Príncipe de Asturias w Madrycie na zwolnieniu lub kwarantannie przebywa 40% personelu. W związku z krytyczną sytuacją i ograniczoną liczbą respiratorów grupa geriatrów opracowała na zlecenie samorządu Madrytu protokół dotyczący kryteriów przyjmowania na oddział pacjentów w podeszłym wieku zarażonych koronawirusem.

Odradza w nim hospitalizację osób w ciężkim stanie zdrowia, cierpiących na śmiertelne choroby lub zaawansowaną demencję i na co dzień zależnych od innych.

Jak twierdzą pracownicy domów opieki, w praktyce oznacza to często odmowę przyjęcia do szpitala chorych na Covid-19 pensjonariuszy powyżej 75. roku życia.

Nie może umrzeć, nim jej nie zobaczę

Niepokój na temat tego, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami residencias potęguje fakt, że od paru tygodni pozostają one zamknięte dla odwiedzających, wiele rodzin całkowicie straciło więc kontakt ze schorowanymi rodzicami czy dziadkami. Tylko niektóre z hiszpańskich wspólnot autonomicznych zezwalają teraz na zabieranie pensjonariuszy do domu, ale zwykle pod warunkiem, że są zdrowi; w niektórych regionach negatywny wynik testu na obecność koronawirusa muszą też przedstawić opiekunowie.

„Moja matka nie może umrzeć, zanim jej nie zobaczę. Znajdę jakiś sposób, żeby się tam dostać” – mówiła dziennikowi El País zdesperowana Rebeca Gutiérrez, córka mieszkanki jednego z madryckich domów opieki chorej na alzheimera i prawdopodobnie zarażonej koronawirusem.

„Zaproponowałam dyrektorce, że zostanę wolontariuszką i zamknę się tam razem z nimi. Nie chcę, żeby moja matka ani inni starsi ludzie umierali w samotności”. Gutiérrez szuka miejsca, w którym mogłaby zrobić sobie test na koronawirusa i udowodnić, że nie stanowi zagrożenia dla pensjonariuszy.

El País opisuje też historię 89-letniego Rafaela Garcii, który uciekł z domu opieki, kiedy – nieoficjalnie – dowiedział się od jednego z pracowników, że w ośrodku zmarło już 6 osób z powodu koronawirusa. Z medialnych doniesień wynika, że wiele placówek próbuje ukrywać przed starszymi pensjonariuszami rozmiary pandemii, zwykle w trosce o ich stan psychiczny, ale w niektórych przypadkach także w obawie przed utratą dochodów. Don Rafael jeszcze tego samego dnia zadzwonił po córkę i wyszedł z placówki tak jak stał. „Musiałem ją opuścić” – tłumaczył dziennikowi. „Moje zdrowie, a nawet życie były w niebezpieczeństwie”.

Podobnie jak w szpitalach, ogromnym problemem są zachorowania wśród pracownic domów opieki związane przede wszystkim – jak wielokrotnie skarżyły się w mediach – z brakiem sprzętu ochronnego, środków odkażających, a także obecności lekarzy.

Zdesperowany sytuacją w lokalnej residencii (38 zarażonych pensjonariuszy i 20 pracowników) i brakiem reakcji ze strony rządu Andaluzji, burmistrz 5-tysięcznego Alcalá del Valle w regionie Kadyksu sam zaczął pomagać w domu opieki, zaangażował też czworo radnych.

„Nie pozwolimy na to, żeby nasi seniorzy umierali na naszych oczach!” – oświadczył dziennikarzom zebranymi przed bramą ośrodka.

W zeszłym tygodniu mieszkańcy ośrodka zostali ewakuowani do innych placówek. Kolumnę wojskowych samochodów oklaskiwali stojący w drzwiach swoich domów sąsiedzi. „Teraz będziecie bezpieczni” – krzyczeli.

Spadek jakości po prywatyzacji

To, co dzieje się dziś w hiszpańskich domach opieki, to tak naprawdę kronika zapowiedzianej katastrofy. Związki zawodowe i inne organizacje społeczne od dłuższego czasu ostrzegały, że źle dzieje się w hiszpańskim sektorze opieki senioralnej, który w latach kryzysu padł ofiarą brutalnych budżetowych cięć w wysokości prawie 6 miliardów euro.

W starzejącej się Hiszpanii, w której 19% społeczeństwa przekroczyło 65. rok życia, w domach opieki nad seniorami mieszka 400 tysięcy ludzi. W ostatnich latach, w związku ze znacznym uszczupleniem sektora publicznego, pogłębił się proces prywatyzacji residencias.

Dziś prywatne ośrodki stanowią nieco ponad połowę. Wiąże się to ze spadkiem jakości usług i warunków pracy, bo w Hiszpanii, znaczniej częściej niż w Polsce, właśnie to, co publiczne, jest synonimem jakości.

Członkowie Marea Residencias (Ruch Protestu na Rzecz Domów Opieki), oddolnej inicjatywy mającej na celu poprawę warunków w domach opieki, skupiającej pracowników i członków rodzin pensjonariuszy, informują OKO.press o „hotelowym modelu zarządzania”, który jest dziś jedną z przyczyn dramatu:

“Rządzący zaniechali swojej roli jako gwaranta podstawowych praw i zostawili sektor w rękach przedsiębiorców, zorientowanych wyłącznie na zyski. Robią interesy na prekaryzacji życia rezydentów i pracowników” – uważają.

Obecny model jest dziś niewydolny według członków Marea Residencias także z innego powodu.

“Większość mieszkańców to osoby wymagające opieki, które potrzebują nie tylko wsparcia socjalnego, ale i medycznego. Niektóre z domów opieki zatrudniają personel medyczny, ale to taki rodzaj wsparcia, na które można liczyć w hotelu albo na statku wycieczkowym”.

Pracownicy nie mogą na przykład wypisywać recept, wszystko musi się odbywać z udziałem lekarza pierwszego kontaktu, który obsługuje nawet do kilkuset rezydentów.

Wkraczają wielkie korporacje

Jak informował w zeszłym roku dziennik El Salto, na hiszpański rynek opieki nad seniorami wkroczyły wielkie korporacje, a także fundusze spekulacyjne, nastawione na maksymalizację zysków.

W praktyce oznacza to ograniczenie personelu, skrócony czas pracy, prekarne warunki zatrudnienia. Pech chciał, że laboratorium neoliberalnego zarządzania usługami opiekuńczymi stał się Madryt, znajdujący się dziś w samym oku cyklonu pandemii.

Kropkę nad „i” postawił brak przemyślanej strategii dotyczącej zarządzania pandemią w domach opieki ze strony hiszpańskiego rządu. M.in. nie wykonano na czas wystarczającej liczby testów wśród pracowników, co być może powstrzymałoby tragiczny rozwój wydarzeń. Rząd wydał co prawda dekret gwarantujący pomoc wojskowych oddziałów ratunkowych dla placówek w trudnej sytuacji, przyznał też regionalnym rządom prawo do podejmowania interwencji w centrach niepublicznych.

Są to jednak działania mocno spóźnione i niewystarczające. Z domów opieki wciąż płyną dramatyczne apele o pomoc w postaci odzieży ochronnej, środków odkażających, dodatkowego personelu.

Jest też jednak coś pozytywnego w tej sytuacji. To historie pracownic i pracowników, którzy gotowi są do poświęceń, by ochronić „swoich” abuelos i abuelas (dziadków i babć). W katalońskiej Lleidzie i nawaryjskiej Estelli pracownicy podjęli decyzję, żeby zamknąć się w ośrodku wraz z rezydentami i nie opuszczać go, dopóki nie zmaleje zagrożenie. W Granadzie przyjęto z kolei system 72-godzinnych dyżurów, aby ograniczyć rotację wychodzącego na zewnątrz personelu.

W niewielkiej miejscowości Villaviciosa de Odón niedaleko Madrytu opiekę nad 24 rezydentami miejscowego domu seniora wzięły na siebie dwie pracownice, które jako jedyne spośród personelu nie zachorowały na Covid-19. Jedną z nich jest kierująca placówką Olga López.

„To ludzie, którzy zbudowali ten kraj. Przeżyli wojnę i czasy powojenne. To, że teraz umierają samotnie, to niesprawiedliwe” – mówiła dziennikowi El País.

;

Udostępnij:

Aleksandra Lipczak

Dziennikarka, publikowała między innymi w „Wysokich Obcasach”, „Dużym Formacie”, „Polityce”, “Przekroju”. Opublikowała dwie książki reporterskie o Hiszpanii: "Lejla znaczy noc", "Ludzie z placu słońca".

Komentarze