Już ponad 500 pielęgniarek zakażonych, jedna zmarła. Często sanepid każe im odbywać kwarantannę na terenie szpitala, a dyrektorzy zmuszają je wtedy do pracy, a jak kryzys minie, to wysyłają je do domu na postojowe, czyli obniżają im pensje – o sytuacji w szpitalach opowiada Krystyna Ptok, przewodnicząca Związku Pielęgniarek i Położnych
Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Zwiazku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, opowiada OKO.press o tym, z czym muszą się obecnie mierzyć pielęgniarki. Praca w czasie kwarantanny, bałagan z nakazami pracy i dyrektorzy szpitali, którzy przy okazji epidemii chcieliby trochę zaoszczędzić...
Sebastian Klauziński, OKO.press: W poniedziałek na COVID-19 zmarła pielęgniarka ze szpitala w Kozienicach. To drugi przypadek śmierci zarażonego koronawirusem pracownika ochrony zdrowia, a pierwszy wśród pielęgniarek.
Krystyna Ptok: Niestety. Zaskoczyła nas ta wiadomość, nie wiedzieliśmy, że ta pielęgniarka była w ciężkim stanie. Jak twierdzą specjaliści, czasami jest tak, że osoby zakażone koronawirusem przez całą kwarantannę czują się świetnie, a w ostatniej dobie ich stan zdrowia nagle się załamuje.
Ile osób z personelu pielęgniarskiego i położniczego jest obecnie zakażonych?
Ostatnie dane mamy z 16 kwietnia. W kwarantannie przebywało 1887 osób, zakażonych było 515. Z tego ok. 50 osób wymagało leczenia szpitalnego, jedna tlenoterapii. Na szczęście choroba przebiegała u nich w miarę łagodnie. Ale tak jak mówię, to stan na 16 kwietnia.
Co tydzień spotyka się Zarząd Krajowy Związku z przewodniczącymi regionów z całej Polski i na bieżąco wymieniamy się informacjami, co na poziomie kraju, co w regionach, co do załatwienia, opiniowania jakie kwestie poruszać z zakresu prawa pracy.
Niepokoi nas, że niektórzy dyrektorzy szpitali nie chcą nam ujawniać danych o zakażonych pielęgniarkach. Taka wiedza pozwala orientować się co do liczby pielęgniarek pozostających w systemie i ocenić zabezpieczenie społeczeństwa w opiekę i świadczenia pielęgniarskie, dlatego robienie z tego tajemnicy jest dla mnie niezrozumiałe.
Mówi Pani, że na bieżąco zbieracie dane z regionów. Więc jak obecnie wygląda sytuacja pielęgniarek w Polsce?
Po pierwsze, ciągle dostajemy sygnały, że zdarzają się dyżury, na których jest tylko jedna pielęgniarka i 30 pacjentów. Oddział zakaźny 1 pielęgniarka i 15 pacjentów. To rodzi pytania o zapewnienie wystarczającej opieki na tych oddziałach i o jakość udzielanych świadczeń.
Po drugie, bardzo niepokoi nas sytuacja pielęgniarek, które są decyzją Sanepidu poddawane kwarantannie na terenie szpitala. Kiedy np. na jakimś oddziale zostaje stwierdzony u kogoś przypadek koronawirusa, Sanepid zarządza kwarantannę. Zostaje nią objęty także personel.
Jeśli pielęgniarki odbywają kwarantannę na terenie szpitala, to równocześnie pracodawca zobowiązuje je do świadczenia pracy. Odpoczynek teoretycznie mają zagwarantowany, ale trudno mówić o odpoczynku w oddziale szpitalnym, gdzie świecą się światła, po korytarzy chodzą i rozmawiają ludzie. Nawet jeśli między sobą ustalą godziny opieki nad pacjentami i godziny odpoczynku, to ten odpoczynek nie jest efektywny.
Takie sytuacje miały miejsce w szpitalach w Kaliszu, w Dęblinie, Bytomiu, Gryficach.
Naszym zdaniem powiatowy inspektor sanitarny nie ma do tego prawa. Jeśli jako pielęgniarki mamy zasiłek z tytułu kwarantanny i z tytułu zakażenia COVID-19, to rozumiem, że na kwarantannę powinnam być skierowana do wyznaczonego obiektu lub do domu, jeśli mam warunki do tego, żeby odbyć ją w samotności.
Zgłosiliśmy to do Ministerstwa Zdrowia i Rzecznika Praw Obywatelskich.
I co?
I nic. Zamiast podjąć próbę zmiany tych działań, resort zdrowia je usankcjonował nowelizacją tzw. ustawy o COVID-19 18 kwietnia. Z jednej strony mamy rozluźnienie niektórych nakazów, otwieramy lasy, parki. A pracownikom ochrony zdrowia przykręcamy śrubę. My uważamy, że z niewolnika nie ma pracownika. Nie jesteśmy w stanie wojny ani nie ogłoszono stanu wyjątkowego, żeby aż tak eksploatować ludzi.
Po trzecie, dyrektorzy niektórych szpitali próbowali wprowadzić tzw. postojowe.
To znaczy?
Sytuację mamy taką, że potrzebne są wszystkie ręce do pracy, personelu medycznego mamy za mało, prawda? Ale nagle – w środku epidemii – okazuje się, że nie wszyscy tak uważają.
Podam przykład pewnego szpitala jednoimiennego z województwa świętokrzyskiego. Mamy pełny szpital, kupę roboty. Na szczęście większość pacjentów zdrowieje i opuszcza szpital.
I wtedy dyrektor mówi pielęgniarkom: no, nie ma teraz dla was pracy, idźcie do domu.
To wywołuje rozgoryczenie pielęgniarek, które ryzykują zdrowiem, są na pierwszej linii i nagle dostają po kieszeni, bo na postojowym dostają tylko płacę zasadniczą, czyli ok. dwie trzecie normalnej pensji
Oczywiście kiedy np. do szpitala przyjedzie 30 zakażonych z DPS-u, to dyrektor zadzwoni i powie: przychodźcie, jest praca.
NFZ zapewnił, że szpitale dostają pełną kwotę z ryczałtów, takie same pieniądze jak gdyby szpital przyjmował na normalnych zasadach. Minister zdrowia powiedział, że każdy szpital jednoimienny dostaje dodatkowo średnio 1,5 mln miesięcznie oraz 100 złotych na dobę za puste łóżko, 450 za obłożone. Nie jest więc tak, że dyrektorzy nagle nie mają na pensje.
To dlaczego niektórzy wysyłają pielęgniarki na postojowe?
Bo widzą szansę, żeby przy okazji epidemii można trochę zaoszczędzić. Ministerstwo Zdrowia często chwali się tym, ile pieniędzy przekazuje szpitalom, zwłaszcza tym jednoimiennym. Zadzwoniliśmy do tych 20 nowych szpitali zakaźnych. Niech pan zgadnie, w ilu z nich dyrektorzy zdecydowali się na podwyżki dla pracowników w związku z koronawirusem.
Trzech?
No, trochę lepiej. Siedmiu. My już w połowie marca i potem w kwietniu apelowaliśmy o podwyżki dla pielęgniarek. Tym bardziej dlatego, że z powodu COVID-19 mogą pracować tylko w jednym miejscu. Stąd się przecież wzięła często dramatyczna sytuacja w DPS-ach. Pielęgniarki, które tam dorabiały, wybrały szpitale.
Dlaczego?
Musimy się cofnąć do 2015 roku, kiedy był strajk pielęgniarek. Wtedy wynegocjowałyśmy 400 złotych podwyżki (brutto brutto) co roku przez kolejne cztery lata. Ale – uwaga – rozporządzenie o wzroście wynagrodzeń było podpisane z ministrem zdrowia, NFZ, naszym Związkiem i Izbą Pielęgniarską. Nie podpisał tego minister pracy, któremu podlegają DPS-y. Wnioskowaliśmy do niego, żeby pielęgniarką z DPS-ów też podnieść wynagrodzenie, ale zgodnie nam odpowiedziano, że pielęgniarki z DPS-ów nie mają kontraktu z NFZ, domy są jednostkami samorządowymi podlegają pod prezydenta miasta, pod starostę itd., więc ich te podwyżki nie obejmują.
Przez kolejne cztery lata pensja pielęgniarek w szpitalach wzrosła o 1300 złotych brutto. Pielęgniarki pracujące w DPS-ach nie dostały nic. Nic dziwnego, że zaczęły odpływać do szpitali, a pracę w domach pomocy traktowały jako dodatkową.
Zresztą i tak – z oszczędności – często DPS-y zatrudniały pracowników na śmieciówkach.
I teraz mamy 2020 rok. Ministerstwo Zdrowia zaleciło, żeby pielęgniarki pracowały tylko w jednym podmiocie. Logiczne, że wybrały szpitale, gdzie były zatrudnione na etacie i na wyższym wynagrodzeniu. I nagle się okazuje, że w DPS-ie został sam dyrektor i personel pomocniczy.
Ostatnio minister Ziobro pracowników DPS-ów odmawiających pracy w warunkach zagrażających życiu straszył postępowaniami prokuratorskimi.
Prokuraturą to musielibyśmy się postraszyć nawzajem, dlatego, że karalne jest kierowanie pracowników do pracy bez odpowiedniego zabezpieczenia. A DPS-y były najgorzej zaopatrzone w środki ochrony indywidualnej bo wcześniej nie było potrzeby, żeby w dużych ilościach gromadzić zapasy.
Skoro o kierowaniu pracowników mowa. Zgłaszacie wojewodom wiele nieprawidłowości dotyczących nakazów pracy.
Wojewoda ma prawo skierować pracownika medycznego decyzją administracyjną do szpitala. Ale w praktyce z nakazami pracy jest spory bałagan.
Próbowaliśmy rozgryźć, jak to wygląda. Z naszego małego dochodzenia wyszło, że wojewodowie zaczerpnęli dane z NFZ lub skierowali do szpitala wniosek o wskazanie osób do innej placówki. I z danego szpitala ktoś daje listę, że ta, te i te osoby mogą jechać. Listę wysyła do wojewody, a ten pisze skierowania.
Ale wynikają z tego pożałowania godne sytuacje. Podam przykład jednej z pielęgniarek. Jest zatrudniona w szpitalu wojewódzkim i dodatkowo pracuje w niepublicznym ZOZ-ie, który wykonuje usługi na rzecz NFZ. Niepubliczny ZOZ zawiesił działalność. Pielęgniarka dostała nakaz od wojewody, że z tego ZOZ-u zostaje skierowana do szpitala zakaźnego. Poszła z tą decyzją do głównego pracodawcy – szpitala wojewódzkiego i pokazała ją dyrektorowi. Ten stanął osłupiały, bo ta decyzja rozbijała cały grafik. Zgodnie z prawem pielęgniarka powinna z tych dwóch miejsc pracy dostać urlop bezpłatny, o czym dyrektor szpitala dowiedział się dopiero od niej.
Apelowaliśmy do ministra zdrowia, żeby przewodniczące regionów związku wprowadzić do zespołów kryzysowych w województwach. Wtedy, jeśli wojewoda powiedziałby: muszę zweryfikować takie i takie osoby, to mogłybyśmy pomóc. Nie we wszystkich województwach spotkało się to ze zrozumieniem.
Skarżycie się też, że wiele nakazów jest wydawanych niezgodnie z prawem.
Zgodnie z ustawą wiele grup jest z tego wyłączonych, katalog wykluczeni zawarty jest w art.47, który urzędnikom powinien być znany jeśli te decyzje wydają. Np. osób po 60. roku życia, karmiących matek, osób samotnie wychowujących dziecko, z poważnymi chorobami nie można skierować do pracy.
Ostatnio dostałam sygnał, że nakaz pracy dostała pielęgniarka po 60. roku życia. No przepraszam, ale na nakazie podpisanym przez wojewodę jest pesel pielęgniarki.
Dosyć łatwo od 2020 jest odjąć 1959, żeby zobaczyć, że akurat ta osoba nie powinna nakazu dostać bo ma 61 lat.
No i często to wszystko przebiega w niepotrzebnej, nerwowej atmosferze. Ja sama pamiętam, że w stanie wojennym, kiedy byłam w zaawansowanej ciąży z takim nakazem przyjechało po mnie wojsko o godzinie 23.00 Ale to był stan wojenny. Naprawdę nie ma teraz powodu, żeby policja dostarczała nakazy do ludzi o 23:00 albo o 06:00 rano, a takie przypadki były.
No, ale rozumiem, że jeśli zaszła pomyłka – dostałem nakaz, ale np. sam wychowuję dziecko – to mogę się od tej decyzji odwołać?
Tak, teoretycznie tak. W nakazie jest tam zawarta informacja o trybie odwołania oraz że w razie niezastosowania się do decyzji grozi mi kara od 5 do 30 tysięcy złotych. Tylko np. mam przewlekłą chorobę czy niepełnosprawność. Powinnam okazać się zaświadczeniem, ale akurat nie mam zaświadczenia przy sobie. To bardzo stresująca sytuacja – jak się odwołać, żeby nie narazić się na karę.
No i najważniejsze – wniesienie odwołania nie wstrzymuje wykonania decyzji.
Może najlepiej będzie pokazać na przykładzie. Mam akurat przed sobą nakaz, który dostała moja koleżanka. Przeczytam panu.
Bardzo proszę.
"Decyzja numer taki i taki wojewody śląskiego. Kieruję panią o nr pesel zatrudnioną w podmiocie leczniczym takim i takim, zamieszkałą tu i tu do pracy przy zwalczaniu epidemii na okres od 17 kwietnia do 17 lipca w podmiocie leczniczym w związku z wystąpieniem na obszarze woj. śląskiego przypadków zakażenia wirusem SARS-COV2. Do zakresu czynności należeć będzie wykonywanie czynności zleconych przez dyrektora podmiotu, w tym udzielanie świadczeń zdrowotnych. Czynności te należy rozpocząć 17 kwietnia" i tak dalej.
I na końcu informacja, że od tej decyzji przysługuje odwołanie do ministra zdrowia w terminie 14 dni od daty doręczenia za pośrednictwem wojewody śląskiego. Oraz – to na co zwróciła uwagę wcześniej– wniesienie odwołania nie wstrzymuje wykonania decyzji.
Decyzja, którą cytuję ma datę 10 kwietnia w piątek. Koleżanka dostała ją 14 kwietnia, a 17 miała się już stawić do pracy w szpitalu oddalonym o 150 km od rodzinnego domu. Czyli nawet, gdyby chciała się odwołać, to nikt w trzy dni tego nie rozpatrzy.
Z góry zakłada się, że musi się stawić do pracy zgodnie ze skierowaniem.
A co z wynagrodzeniem podczas takiego skierowania?
Dostajemy 150 proc. przeciętnego wynagrodzenia przewidzianego na danym stanowisku pracy w zakładzie wskazanym w tej decyzji. I wynagrodzenie nie może być niższe niż to, z naszego normalnego miejsca pracy.
Każda pielęgniarka może dostać taki nakaz?
Jedynym kryterium jest moje ważne prawo wykonywania zawodu. Powiem panu, że przez pewien czas bardzo się bałyśmy, bo ministerstwo w stanie epidemii postanowiło o poluźnieniu zapisu o szybszym powrocie do zawodu.
Kiedyś było tak, że jeśli mam przerwę w wykonywaniu zawodu, to Okręgowa Izba Pielęgniarek i Położnych decydowała, czy ja muszę iść na przeszkolenie miesięczne, dwumiesięczne czy dłuższe. Teraz resort zdrowia postanowił, że po 15 latach przerwy mogę odnowić swoje prawo wykonywania zawodu, kiedy zgłoszę się do okręgowej izby, przyjdę do pracodawcy i z inną pielęgniarką przepracuję dwa tygodnie. Po tym mogę już pełnić samodzielne dyżury.
Byłyśmy tym zapisem przerażone, ale okazało się, że niepotrzebnie, bo z tych osób, które tak naciskały na ministerstwo i deklarowały, że chcą wrócić do pracy, zgłosiło się kilka.
W dzisiejszych czasach wcale się nie dziwię.
Obawiam się, że sytuacja epidemii, która pokazała jak na dłoni lata zaniedbań w służbie zdrowia, sprawi, że jeszcze mniej osób będzie chciało podjąć naukę, a później pracować w naszym zawodzie.
Co chwila zmienia się prawo, straszy się nas prokuraturą, a my musimy się prosić o pieniądze, środki ochrony indywidualnej, testy, standardy, właściwy poziom zatrudnienia. Co dostajemy w zamian? Oklaski.
Polityka społeczna
Zdrowie
Łukasz Szumowski
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej
Ministerstwo Zdrowia
koronawirus
Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych
pielęgniarki
szpital
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.
Komentarze