0:00
0:00

0:00

W poniedziałek 24 lutego wieczorem odnotowano już 229 potwierdzonych zakażeń. Do tego czasu zmarło 7 osób. Dotknięty jest przede wszystkim rejon Lombardii i Wenecji Euganejskiej.

"W ciągu 3 dni liczba chorych zwiększyła się ponad dziesięciokrotnie. Jakby ten trend się utrzymywał, to za 3 dni możemy mieć 1000-2000 chorych. To bardzo poważna sytuacja" - mówi OKO.press dr Paweł Grzesiowski z Centrum Medycyny Zapobiegawczej i Rehabilitacji w Warszawie. Rozmowę z nim publikujemy na końcu artukułu.

Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podało, że 11 włoskich gmin zostało objęte kwarantanną. W regionie Lombardi są to: Codogno, Castiglione d’Adda, Casalpusterlengo, Fombio, Maleo, Somaglia, Bertonico, Terranova dei Passerini, Castelgerundo, San Fiorano; w regionie Wenecji Euganejskiej: Vo’ Euganeo (Padwa).

„Odwołane zostały wszystkie imprezy masowe w Lombardii i w Wenecji Euganejskiej” – czytamy na stronie MSZ. I dalej: „Zawieszono zajęcia na uczelniach wyższych w Lombardii, Piemoncie, Wenecji Euganejskiej, Friuli Wenecji Julijskiej oraz Emilii Romanii. Zamknięte pozostaną również szkoły w Lombardii, Piemoncie, Wenecji Euganejskiej, Wenecji Julijskiej oraz Emilii Romanii oraz zawieszone wszystkie wyjazdy szkolne na terenie całych Włoch.”

Zamknięto także katedrę w Mediolanie, plac świętego Marka w Wenecji, niektóre kościoły. Nie pracują hale produkcyjne Armaniego w całych Włoszech. Skrócono słynny wenecki karnawał. Wszystkie najbliższe spektakle odwołała mediolańska La Scala.

Przeczytaj także:

Ostatni pokaz kolekcji Armaniego podczas tygodnia mody w Mediolanie odbył się bez udziału publiczności. Po raz pierwszy w historii publiczności również nie zaproszono na popularny talk-show "Che tempo che fa" włoskiej telewizji RAI. Niedzielny program poświęcony był epidemii koronawirusa. Ze studiem połączył się premier Włoch Giuseppe Conte, który opowiadał o krokach, mających zatrzymać szerzenie się groźnego zarazka. Szef włoskiego rządu apelował m.in. o zachowanie spokoju i nierobienie zapasów żywności.

Czy jest się czego bać? W OKO.press zebraliśmy najważniejsze informacje dot. koronawirusa
Kontrola zdrowotna pasażerów na lotnisku w Mediolanie. Fot. Dipartimento Protezione Civile/CC BY 2.0

Władze Austrii zatrzymały w niedzielę na kilka godzin na granicy włoski pociąg z Wenecji do Monachium. W pociągu znajdowały się dwie osoby, u których podejrzewano zakażenie koronawirusem. Po wykluczeniu zakażenia wznowiono ruch pociągów.

Od redakcji: podawane w tekście informacje i liczby w każdej chwili mogą ulec zmianie w związku z rozprzestrzenianiem się zakażeń.

Zachować czujność, ale nie panikować

Sytuację we Włoszech skomentował na antenie Radia TOK FM w poniedziałek rano dr Paweł Grzesiowski. Ekspert próbował odtworzyć sposób, w jaki we Włoszech doszło do tak gwałtownego rozwoju wydarzeń.

"Gdybyśmy próbowali sobie wyobrazić, co się wydarzyło, to pewnie gdzieś koło środy ubiegłego tygodnia musiało zarazić się kilka lub kilkanaście osób, które rozjechały się w różnych kierunkach, w tych kilku prowincjach włoskich. I w tej chwili już od tych osób zaraziły się nowe" – tłumaczył Grzesiowski.

Zdaniem eksperta powinniśmy zachować czujność, ale nie panikować. Musimy być po prostu "przygotowani mentalnie" na pojawienie się koronawirusa w Polsce.

"Wyobraźmy sobie, że na przykład jutro Warszawa czy każde inne miasto dostaje podobny sygnał, jak we Włoszech. Nagle wszyscy zostajemy w domach, nie idziemy do pracy, dzieci nie idą do szkoły, zaczynamy żyć w mieście zamkniętym. To się może wydarzyć"

- mówił, podkreślając jednocześnie, że wyobrażenia niektórych o tym, że choroba wywoływana przez koronawirusa jest tak ciężka jak ospa, są zdecydowanie przesadzone.

Dr Paweł Grzesiowski przypominał, na grypę corocznie umiera w Europie kilkadziesiąt tysięcy osób. Ale zaznaczył równocześnie, że nowy wirus jest około 15 razy bardziej niebezpieczny. "Raz, że nie ma szczepionki, dwa, że częściej wywołuje zapalenia płuc" - wyliczał.

Jego zdaniem największym problemem jest to, że „ok. 1/4 chorych może być w stanie, który wymaga hospitalizacji.

Tego się najbardziej obawiamy. Że szpitale się "zatkają". System ochrony zdrowia nie będzie w stanie przyjąć nagle 2-3 tysięcy chorych z zapaleniem płuc, osób, które będą miały szanse na przeżycie, jeśli udzieli się im dobrej pomocy.

(...) Tu jest ten lęk, że jeśli duża liczba chorych trafi nagle na oddziały intensywnej terapii, to po kilku dniach będziemy musieli ogłosić to, co Chińczycy na początku, że brakuje miejsc w szpitalach - przestrzegał. I podkreślił, że jego zdaniem problem ten jest obecnie zmartwieniem wszystkich rządów.

Włochy, Korea, Iran

Do poniedziałku rano na świecie zanotowano łącznie blisko 80 tys. przypadków zakażenia nowym drobnoustrojem. Potwierdzono ponad 2600 zgonów. Z choroby udało się wyleczyć ponad 25 tys. osób.

Zdecydowanie najwięcej zakażeń jest na terenie kontynentalnych Chin, a więc w miejscu, w którym koronawirus uderzył po raz pierwszy. Zdaniem chińskich lekarzy szczyt zachorowań przypadł na koniec stycznia 2020, a od pewnego czasu epidemia w tym miejscu świata zwalnia.

Niestety, w innych rejonach sytuacja jest znacznie mniej optymistyczna. Nowe ogniska choroby pojawiły się ostatnio nie tylko we Włoszech. Epidemia wyraźnie przyspieszyła w Południowej Korei. W poniedziałek 24 lutego podano informację o nowych 231 zakażeniach w tym kraju. Całkowita liczba potwierdzonych przypadków sięgnęła w ten sposób 833. 7 osób zmarło.

W Iranie odnotowano do tej pory już 12 zgonów, co jest najwyższym wynikiem poza Chinami.

Pakistan i Turcja zamknęły w niedzielę czasowo swoje granice z Iranem – poinformował „The New York Times”. Władze w Teheranie zdecydowały o tygodniowym zamknięciu szkół, wyższych uczelni i centrów kulturalnych w 14 prowincjach Iranu.

W poniedziałek odnotowano pierwszy przypadek zakażenia u obywatela Bahrainu, który niedawno przebywał w Iranie.

Liczba państw, w których wykryto do tej pory zakażenie przekroczyła 30. Z danych publikowanych na stronie Medonet wynika, że poza Włochami najwięcej przypadków w Europie stwierdzono w Niemczech (16), Francji (12), Wlk. Brytanii (9) i Hiszpanii (2).

A Polska?

W Polsce nie stwierdzono do tej pory żadnego przypadku zakażenia koronawirusem. Aktualnie u 2 osób podejrzewa się zakażenie.

Do Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie trafił wczoraj pacjent, który wrócił z objętych epidemią regionów. Jego stan jest dobry. Od chorego pobrano próbki do badań. Do czasu otrzymania wyników i ustalenia przyczyn infekcji pacjent pozostanie w szpitalu w izolacji od innych chorych.

Z kolei na Szpitalny Oddział Ratunkowy Szpitala Wojewódzkiego w Bielsku-Białej zgłosiła się kobieta, która wróciła z Rzymu. Miała gorączkę i objawy grypowe. Trafiła do izolatki.

Minister zdrowia Łukasz Szumowski stwierdził w poniedziałek, że „prędzej czy później wirus pojawi się w Polsce. „Wszystkie służby medyczne są w gotowości. Mamy wdrożone procedury, które dotyczyły osób wracających z Chin. Wiemy, że potrzebne są te same procedury dla osób, które były w północnych Włoszech” dodał szef resortu.

Główny Inspektor Sanitarny nie zaleca dziś podróżowania do 9 krajów, tj. Chin, Korei Południowej, Włoch (w szczególności do regionu Lombardia, Wenecja Euganejska, Piemont, Emilia Romania, Lacjum), Iranu, Japonii, Tajlandii, Wietnamu, Singapuru i Tajwanu.

GIS przypomina, że koronawirus przenosi się drogą kropelkową. Objawy zakażenia to gorączka, kaszel, duszności i bóle mięśni.

Rozmowa OKO.press z ekspertem, dr Pawłem Grzesiowskim

Sławomir Zagórski: Jak Pan jako epidemiolog ocenia aktualną sytuację we Włoszech?

Dr n. med. Paweł Grzesiowski*: Niepokojąca. Patrząc na mapę zachorowań, wirus jest tam w kilku miastach.

A zatem to wielopunktowa, wtórna epidemia. Najgorszy możliwy scenariusz.

Wtórna epidemia to znaczy, że zarażają się ludzie, którzy nie byli w Chinach ani nie mieli kontaktu z kimś, kto niedawno z Chin wrócił.

Biorąc pod uwagę liczbę przypadków i tempo jej wzrostu trzeba stwierdzić, że wirus jest tam nie od dziś, tylko – powiedzmy – od 2-3 tygodni, a teraz ludzie zaczynają chorować i są badani.

Okres wylęgania choroby to przeciętnie 5-7 dni, maksymalnie ok. 14 dni. A więc te osoby, które teraz chorują, zaraziły się 5-14 dni temu. A tydzień temu we Włoszech oficjalnie notowano zaledwie 3 przypadki. Jeszcze 21 lutego było ich 20, a dziś już grubo ponad 200.

Tych chorych w najbliższych dniach niestety będzie przybywać. I teraz zaczyna się problem typowo logistyczny czy Włosi są w stanie objąć teren tak wielki jak całe północne Włochy kontrolą sanitarną. Wydaje mi się, że to jest bardzo trudne i wymaga bardzo zdecydowanych działań.

Na dodatek to czas, kiedy w tym kraju tradycyjnie przebywa mnóstwo turystów. Narty, karnawał w Wenecji.

Ten turystyczny wątek może być istotny, jeśli podczas wyjazdu mieliśmy bliski kontakt z chorymi.

Z danych, które aktualnie dochodzą z Włoch wynika, że chorują głównie rezydenci, członkowie ich rodzin, ich bliscy znajomi. Kilku chorych grało razem w piłkę, kilku było razem na kolacji, inni spotkali się na meczu. Turystów wśród tych osób nie ma.

Turysta, jeśli spędza czas na nartach, to potem jest w hotelu albo idzie do restauracji, więc moim zdaniem ryzyko przypadkowego zarażenia turysty na ulicy, w sklepie czy w knajpie, jest w tej chwili bardzo niskie, ale nie zerowe.

Co się będzie działo dalej?

Szczerze powiedziawszy po tym, co się teraz dzieje we Włoszech, spodziewam się raczej gorszych niż lepszych wiadomości. Przeżyłem chwilę optymizmu, gdy w czwartek, 20 lutego 2020 w Chinach po raz pierwszy potwierdził się wyraźny trend spadkowy liczby zachorowań. Sądziłem, że epidemię uda się jednak wygasić, ale zaraz potem przyszły wiadomości o licznych nowych zakażeniach w Korei Płd., Iranie, a teraz jeszcze we Włoszech.

Według mnie, jeśli Włochy nie opanują sytuacji, to może grozić nam pandemia. Dziś WHO jej nie ogłasza, ponieważ jedno ognisko na innym kontynencie niż Azja, jak również relatywnie niska śmiertelność, nie spełniają jej twardych kryteriów.

Stan pandemii ogłasza się oficjalnie wtedy, gdy pojawiają się liczne niezależne ogniska epidemiczne na kilku kontynentach, dlatego wciąż mowa o epidemii stanowiącej zagrożenie zdrowia publicznego o znaczeniu międzynarodowym.

W Europie mamy na razie jedno ognisko – we Włoszech. Ale przecież za moment może być Austria, Francja, Szwajcaria, każdy kraj sąsiadujący z Włochami.

A zatem przez ten włoski wątek sytuacja się bardzo pogorszyła i należy się raczej spodziewać, że epidemia będzie się rozszerzać. Bo w tym momencie upilnowanie ludzi przyjeżdżających z tylu krajów – Chin, Korei, Japonii, Iranu, Włoch – może okazać się niewykonalne.

Czym skutkuje takie ogłoszenie pandemii? Idą za tym posunięcia administracyjne?

No tak! Pandemia zmienia wszystko. To stan globalnego zagrożenia. Wszyscy muszą mieć wdrożone działania pandemiczne. To też uruchamia środki finansowe, nadzwyczajne procedury. Możliwości wygaszania ruchu, zamykania granic. To jest w gruncie rzeczy „stan wyjątkowy” na skalę całego świata.

Pandemii na szczęście jeszcze nie ma.

Wirus nie ma obecnie takiego zasięgu. Sadzę, że WHO będzie się wstrzymywać z jej ogłoszeniem tak długo, jak nie będzie rzeczywistego globalnego zagrożenia.

Urzędnicy i eksperci WHO wciąż mają w pamięci doświadczenia z czasów świńskiej grypy, kiedy to pandemia została ogłoszona dość szybko i potem ludzie zaczęli się z tego naśmiewać, bo co to za pandemia jak nikt nie umiera.

Myślę, że społeczność międzynarodowa także wiele nauczyła się po epidemii wirusów SARS i MERS, które miały wyższą śmiertelność niż ten nowy wirus, ale nie doszło do ich globalnego rozsiewu. Pamiętajmy, że corocznie zmagamy się z grypą sezonową, na którą choruje 0,5 miliarda ludzi, umiera pół miliona, a WHO nie ogłasza pandemii.

We Włoszech jest już 7 zgonów. W poniedziałek rano zmarł 88-letni mężczyzna, nieco wcześniej 84-latek.

Proszę pamiętać, że europejska populacja to populacja starszych ludzi, więc tu ofiar może być proporcjonalnie więcej niż w Azji. I np. spośród 500 zakażonych umrze nie 15, lecz 30 osób. Do tej pory śmiertelność w Chinach była na poziomie ok. 3 proc., ale w populacji starszych ludzi może być wyraźnie wyższa.

Wracając do sytuacji w Azji. Skoro Chińczycy pokazali niedawno spadek zachorowań, czy to oznacza, że tam jesteśmy już za pikiem?

To nie dotyczy całej Azji, ale wyłącznie kontynentalnych Chin. Chińczycy rzeczywiście raportują w tej chwili ewidentny trend spadkowy. Co więcej, ten trend jest już utrwalony. Wygląda zatem na to, że kwarantanna przyniosła efekty, bo ludzie nie przenosili zakażenia i być może epidemia w tym miejscu świata wygasa. Ale – powtarzam – to są bardzo wstępne dane i dotyczą tylko Chin, bo jest Korea, gdzie ilość zakażeń rośnie, jest Japonia, gdzie też rośnie, czyli oni są jeszcze przed tą falą.

Czy w innych krajach poza Chinami może dojść do masowych zachorowań? Nie mamy wprawdzie leków ani szczepionki, ale przynajmniej wiemy co się dzieje.

Ta masowość zachorowań w Chinach to kwestia skali. Tam są miasta, które mają po kilkanaście milionów mieszkańców, a nasze - kilka milionów. Więc choćby z racji tego, proporcjonalnie w Europie zachoruje z pewnością mniej osób.

Natomiast patrząc na dane z Włoch, naprawdę nie wygląda to optymistycznie. W ciągu 3 dni liczba chorych zwiększyła się ponad dziesięciokrotnie. Jakby ten trend się utrzymywał, to za 3 dni możemy mieć 1000-2000 chorych. To bardzo poważna sytuacja.

Jeśli uda się drastycznymi środkami ograniczyć drogi przenoszenia wirusa w całych północnych Włoszech, czyli zatrzymać infekcję u tych osób, u których ona już jest, a nie dopuścić do zarażenia nowych, to jest nadzieja. Ale jeśli to się nie uda, to będziemy mieli epidemię w całym regionie.

Jak Pan ocenia przygotowanie Polski do ewentualnej epidemii? Rządzący uspakajają.

Nie mylmy spokoju z nic nierobieniem. Spokój i rozwaga są bardzo potrzebne, natomiast konieczna jest również pełna mobilizacja. To czas działania uprzedzającego atak wirusa, to czas na „różowy alert” dla odpowiedzialnych agend rządowych.

Przez ostatnie 2 tygodnie właściwie nic się nie działo w naszym regionie, mogliśmy się spokojnie przyglądać sytuacji w Chinach, organizując zaplecze. Ale w tej chwili wszystkie służby powinny być w najwyższej gotowości, bo wirus ma do pokonania tylko 2000 km.

A wy – dziennikarze - pisząc racjonalnie o koronawirusie - macie wielki wpływ na powstrzymanie paniki i kontrolę stanu zabezpieczenia naszego kraju.

Polska wprowadza kontrolę osób wracających z Włoch samolotami. Ministerstwo Zdrowia zastanawia się zrobić co z tymi, którzy wracają stamtąd samochodami czy autokarami. Należy wprowadzić taką kontrolę?

Jeśli w ogóle kontrola granic ma mieć sens, to musi dotyczyć wszystkich powracających z obszaru epidemii, niezależnie od środka lokomocji. Ktoś chory może przyjechać równie dobrze samolotem jak samochodem. Jeśli kontroluje się tylko niektóre wjazdy do kraju, to jest to działanie pozorne.

Uważam, że osoby powracające z terenu epidemii powinny zgłaszać się do wyznaczonych punktów na granicy, wypełniać kartę pobytową, zostawiać swoje dane kontaktowe. Jeśli nie mają objawów i nie są skontaktowane z chorymi, to nie muszą iść do kwarantanny. Ale ograniczenia wyłącznie ruchu lotniczego są nieskuteczne.

Wczoraj zatrzymano pociąg jadący z Włoch do Austrii, ale to była chyba jakaś jednorazowa sprawa.

To jest właśnie symbol takiego podejścia. Jeśli Austriacy dostali sygnał, że w tym pociągu są potencjalnie chorzy ludzie, to go zatrzymali. Albo mówimy izolacja potencjalnie chorych od A do Z, albo odpuszczamy, niech sobie wjeżdżają i potem będziemy ich szukać po całej Europie.

*Dr n. med. Paweł Grzesiowski jest wykładowcą Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP, dyrektorem Centrum Medycyny Zapobiegawczej i Rehabilitacji w Warszawie.

;

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze