Kremlowscy propagandziści walcząc na froncie wojny informacyjnej fabrykują fałszywki. Ostatnio coraz częściej popełniają rażące błędy. Przykładem nieistniejący polski rozkaz, rozprowadzany w sieci, miał być zaadresowany do polskiego generała, który kilka tygodni wcześniej odszedł ze służby
Mimo wpadek Kreml nie zamierza się poddać: będzie fabrykował fake newsy tak długo, jak długo będą działać. Na zdjęciu inna spalona przez błędy akcja dezinformacyjna FSB. U rzekomych terrorystów planujących zabicie jednego z czołowych propagandystów Kremla miano w ich moskiewskim mieszkaniu znaleźć m.in. trzy telefoniczne karty SIM, zamiast tego podłożono karty gry komputerowej Sims3. Więcej o tej wpadce dalej w tekście.
Długi weekend majowy trwał w Polsce w najlepsze, kiedy 2 maja na rosyjskich kontach na Telegramie pojawiło się zdjęcie polskiego dokumentu. „Rozkaz Nr 24/P3/P7 Szefa Sztabu Generalnego WP z dnia 27 kwietnia 2022 roku; Do generała Brygady Wojska Polskiego Grzegorza Grodzkiego” – można było przeczytać w nagłówku.
Z rozkazu wynikało, że trzy jednostki Wojska Polskiego: 6 Batalion Powietrznodesantowy, 16 Batalion Powietrznodesantowy i 18 Batalion 6 Brygady Powietrznodesantowej mają zostać doprowadzone do stanu pełnej gotowości bojowej, w celu „ochrony obiektów infrastruktury krytycznej przed rosyjską agresją w Obwodzie Lwowskim i Wołyńskim na Ukrainie.”
Rozkaz zaprezentowano na papierze opatrzonym znakiem wodnym ukraińskiego wywiadu, w komentarzach wyjaśniano, że dokument ten przedstawił publicznie właśnie Zarząd Główny Wywiadu Ukrainy. Na niektórych kanałach dopowiadano, że autentyczność dokumentu nie została potwierdzona, ale i tak go rozpowszechniano. „Wojska polskie mają zająć zachodnią Ukrainę pod przykrywką rzekomych sil pokojowych” – tak brzmiała informacja, dodawana do zdjęcia.
Na dole dokumentu widniała okrągła pieczęć „Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego”, obok podpis Dowódcy Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych generała Jarosława Miki, dalej pieczęć i podpis radcy prawnego Zarządu Kierowania i Dowodzenia, płk. Grzegorza Wawrzynkiewicza.
„Nie wierzcie w ten rozkaz, to fake” – informowano w tym samym czasie na kanałach ukraińskich. Rzeczywiście, to była kolejna rosyjska fałszywka. Nie było takiego polskiego rozkazu, nie było też takiej informacji od ukraińskich służb.
Kremlowscy propagandziści po raz kolejny w ostatnich tygodniach sfabrykowali materiał po to, by przechylić szalę zwycięstwa w wojnie informacyjnej na swoją korzyść. Szala ta wychyla się na rosyjską stronę zawsze, gdy uda się podzielić jakieś społeczeństwo, zniechęcić kogoś do pomagania Ukrainie i Ukraińcom, doprowadzić do chaosu informacyjnego (a dalej – społecznego lub politycznego), albo zniszczyć dobre relacje między państwami.
Sfałszowany rozkaz to przykład działania w celu zniszczenia porozumienia między Polską a Ukrainą. Jest elementem znanej od 2014 roku rosyjskiej narracji, według której Rosja oraz inne państwa, w tym Polska, chcą doprowadzić do rozbioru Ukrainy. To kłamstwo, ale rosyjscy propagandziści za pomocą wielokrotnego powtarzania przekazu usiłują doprowadzić do sytuacji, gdy część odbiorców uwierzy w tą opowieść.
Aby zintensyfikować narrację, tym razem posłużyli się sfabrykowaną fałszywką. To częsty ostatnio sposób działania Rosji – sprokurować coś, co można wykorzystać przeciwko Ukrainie i jej sprzymierzeńcom. Tyle że powstające fałszywki są coraz bardziej toporne i niedbałe, a przez to łatwiejsze do rozszyfrowania jako materiały nieautentyczne.
Jak ustalił Konkret24, polski rozkaz sfabrykowano, używając jako wzoru rozkazu gen. Rajmunda Andrzejczaka z 18 lutego. Dotyczył on „kierowania personelu do realizacji zadań, posiadającego pełny cykl szczepień przeciwko COVID-19”. Zdjęcie tego rozkazu
/photo/1">opublikował w sieci 23 lutego Andrzej Zapałowski, przemyski radny i nauczyciel akademicki Uniwersytetu Rzeszowskiego o kontrowersyjnych politycznie poglądach.
Ale fotografię wykorzystano zapewne bez jego wiedzy, była ogólnie dostępna. W fałszywce skopiowano nagłówek dokumentu i numer rozkazu, zmieniono jedynie datę – oraz oczywiście całą treść merytoryczną. W dolnej części zachowano pieczątki i podpisy, tyle że podpis generała Andrzejczaka opisano jako sygnaturę gen. Jarosława Miki. Profesjonalna, cyfrowa analiza pliku zdjęciowego pokazuje, że treść rozkazu została naniesiona na oryginalny plik, z którego zachowały się jedynie pieczątki i podpisy.
W tym przypadku można rozpoznać fałszerstwo także bez specjalistycznych narzędzi – wystarczy sprawdzić w internecie nazwisko gen. bryg. Grzegorza Grodzkiego, do którego adresowany był ów rozkaz. Okazuje się, że na początku kwietnia zakończył on służbę na stanowisku dowódcy 6. Brygady Powietrznodesantowej i przeszedł do rezerwy. 27 kwietnia nikt więc nie mógł kierować do niego takiego polecenia.
To jeden z prostych błędów, których Rosjanie popełniają ostatnio coraz więcej. Ich pomyłki pozwalają szybko dementować fake newsy. Niestety, dementi nie przeszkadza w ich rozprowadzaniu w sieci.
Sfabrykowany rozkaz najpierw szeroko rozchodził się na Telegramie, potem stał się newsem na rosyjskojęzycznych blogach i w rosyjskich mediach. Oczywiście prezentowano go jako autentyczny dokument.
„Wojsko Polskie jest gotowe do wysłania wojsk na Ukrainę Zachodnią, wynika z rozkazu dowódcy Sił Zbrojnych RP generała Jarosława Miki, który został ujawniony na portalach społecznościowych” – tak brzmiał główny przekaz, wielokrotnie powtórzony w Rosji w dniach 3-4 maja.
O polskim rozkazie można było przeczytać między innymi na portalach: EADaily, sm.news, news2.ru, Pravda, APN, Rambler, Donpress, Vojennoje Dzielo oraz na platformach społecznościowych i blogowych, popularnych w Rosji (VK, OK, LiveJournal). Tylko niektóre zaznaczały, że dokument nie został jeszcze potwierdzony.
Większość publikujących powoływała się na Andrieja Miedwiediewa jako na główne źródło informacji. Miedwiediew to dziennikarz państwowej rosyjskiej spółki telewizyjnej, wiceprzewodniczący Moskiewskiej Dumy Miejskiej, członek Rady Społecznej dla Miasta Moskwy, działającej przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Rosji.
To on w 2021 roku zwolnił z pracy w stacji telewizyjnej Rossija1 osoby, które popierały rosyjskiego opozycjonistę Aleksieja Navalnego. A w 2020 roku zdecydował o emisji w telewizji filmu na temat II wojny światowej, z którego wynikało, że Hitler rozpoczął wojnę dzięki wsparciu innych państw, które z nim współpracowały – i tu wskazano Wielką Brytanię, Francję czy Polskę, zaś Stany Zjednoczone miały Hitlera finansować. To typowa dla rosyjskiej propagandy ostatnich lat próba rewizji historii dla bieżących, politycznych celów.
Miedwiediew rzeczywiście opublikował fałszywy rozkaz, dodając do niego własny komentarz: „Jeszcze nie umarła, ale już blisko. Jeśli Polacy wprowadzą wojska, to będzie początek końca Ukrainy. I słusznie”. Ale rosyjski dziennikarz nie ujawnił rozkazu jako pierwszy.
Pierwotnie zdjęcie ukazało się na Telegramowym kanale @Spletnicca (po polsku Plotkara). Ma 119 tysięcy obserwujących, a w opisie kanału można znaleźć informację, że „opowiada on o plotkach politycznych, które wymagają dodatkowej weryfikacji”.
Plotki te dotyczą najczęściej Ukrainy. We wpisie z 2 maja z godz. 19.12 tak opisano fotokopię rozkazu: „Wojsko Polskie jest gotowe do wysłania wojsk na Ukrainę Zachodnią. Do dyspozycji Głównego Zarządu Wywiadu Ukrainy był dokument z rozkazem Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych RP gen. Jarosława Miki informujący o gotowości do przejęcia kontroli nad strategicznymi obiektami dwóch obwodów - Lwowa i Wołynia. W tym celu Polacy postawili w pogotowie bataliony powietrznodesantowe”.
Tego samego dnia o godz. 20.50 fałszywkę opublikował także kanał @warfakes (Wojna z fejkami). To specyficzne konto. Teoretycznie ma służyć do fact-checkingu newsów, w praktyce jest używane do rozsiewania fake newsów antyukraińskich (i atakujących państwa pomagające Ukrainie) oraz do dementowania (niekoniecznie zgodnego z prawdą) informacji niekorzystnych dla Rosji.
Czyli jest to kanał służący do dezinformacji, ale ukrywanej pod przykrywką fact-checkingu.
2 maja na @Warfakes opublikowano zdjęcie rozkazu, a pod spodem wyjaśniono, co jest kłamstwem, a co prawdą. Kłamstwem miało być stwierdzenie, że Polska nie przygotowuje się do wprowadzenia wojska na terytorium Ukrainy – o czym jeszcze w marcu mówił prezydent Andrzej Duda. A jako prawdę opisano ów nieszczęsny, sfałszowany rozkaz… Jak wynika z danych Telegramu, ten wpis dotarł do 197 tysięcy użytkowników platformy.
Zaledwie kilka dni wcześniej w rosyjskojęzycznej przestrzeni informacyjnej rekordy popularności bił inny news – o neonazistach, należących do nielegalnej faszystowskiej organizacji, którzy planowali zamordowanie rosyjskiego prezentera telewizyjnego Władimira Sołowjowa, znanego kremlowskiego propagandzisty.
Sam Władimir Putin poinformował, że rosyjska Federalna Służba Bezpieczeństwa zatrzymała neonazistów przygotowujących zamach, inspirowany przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). Ukraińskie służby natychmiast zdementowały informację, ale i tak stała się ona tematem numer jeden w rosyjskich mediach.
Agencja informacyjna RIA Novosti opublikowała film FSB z przeszukania mieszkania, w którym mieli spotykać się spiskowcy. Jeden z zatrzymanych przyznawał się na nagraniu do planowania podpaleń pojazdów, siedzib komisji wojskowych, a także planowania zabójstwa. Po dokonaniu morderstwa neonaziści mieli uciec na Ukrainę.
Pierwsze, co zwracało uwagę na opublikowanym filmie, to aż za dużo oczywistych dowodów. Spiskowcy planowali zamachy w tajemnicy, ukrywając się przez rosyjskimi służbami, tymczasem w ich mieszkaniu na wierzchu leżało: kilka sztuk broni, w tym karabin stojący obok biurka z komputerem, stos ukraińskich paszportów, torba z białą sproszkowaną substancją, mniejsze foliowe torebki z białym proszkiem (narkotyki?).
Do tego zdjęcie Hitlera przyczepione obok monitora komputera, a także naszyjnik, opaska i koszulka – każde z nich ze swastyką. Z informacji FSB wynikało, że znaleziono tam również minę lądową, osiem koktajli Mołotowa, granat i ponad 1000 sztuk amunicji. To wszystko razem wyglądało za dobrze, jak profesjonalnie przygotowana scenografia.
Ale zabawnie zrobiło się dopiero wtedy, gdy zaczęto analizować szczegóły. Sergiej Sumienny, niemiecki politolog (Rosjanin z pochodzenia), na Twitterze zwrócił uwagę na dedykację w książce, prezentowanej przez przeszukującego mieszkanie funkcjonariusza.
„Dziękuję za nieocenioną pomoc w ciężkich latach. Zabijaj, żeby żyć. Żyj, żeby zabijać” – brzmiał napis w cyrylicy, wykonany starannym pismem. A pod nim podpis – i to dopiero był prawdziwy hit. Ponieważ podpis brzmiał: „Неразборчивая Подпись”, czyli… „Podpis Nieczytelny” (każde ze słów wielką litera, tak jak zapisuje się imię i nazwisko).
„FSB dostało nakaz podpisania dedykacji „podpisem nieczytelnym” – i tak zrobiło!” – komentował Sumienny. Rzeczywiście, wyglądało to tak, jakby ktoś nie do końca zrozumiał otrzymaną instrukcję, dlatego zrealizował ją dosłownie.
Mocna wpadka, ale nie jedyna. W innym fragmencie filmu pokazano łóżko, na którym rozłożono zgromadzone dowody. Obok czerwonej koszulki ze swastyką i drugiej, czarnej, z napisem „Antisystem fighter”, ułożono... trzy egzemplarze popularnej gry komputerowej „The Sims 3”.
O co chodzi? Po co pokazywać, że „neonaziści” mieli jedną z najpopularniejszych na świecie gier symulacyjnych, w których gracz wciela się w postać człowieka, tworzy własną rodzinę i urządza dom? Czyżby znów chodziło o dosłowne wypełnianie instrukcji? Wydaje się prawdopodobne, że w mieszkaniu miały być znalezione trzy egzemplarze SIM – czyli trzy karty SIM, używane w telefonach komórkowych. Po raz drugi ktoś nie zrozumiał i zrealizował polecenie dosłownie.
Choć to domysły, trzeba uznać, że musiały być bliskie prawdy, skoro w późniejszej wersji materiału video (skróconego z siedmiu minut do czterech), który opublikowało FSB na swoim oficjalnym kanale na YouTube, gry Sims zostały rozmazane, aby nie można było rozpoznać przedmiotów, a fragment z książką po prostu usunięto. Ale kiedy już pozbyto się dowodów na kompromitujące wpadki, można było dalej przekonywać, że ukraińskie służby planowały morderstwa rosyjskich dziennikarzy, których mieli dokonać „neonaziści”.
***
W czasie wojny z Ukrainą wojna informacyjna stała się ważnym uzupełnieniem konwencjonalnych działań zbrojnych. Rosyjskie władze mają ogromne zapotrzebowanie na propagandowe i dezinformacyjne materiały. Presja czasu i oczekiwania przełożonych sprawiają, że ci, którzy fabrykują fake`i, popełniają błędy. Coraz częściej nie dbają o szczegóły, zrezygnowali też z pewnej finezji przekazu, która charakteryzowała przed wojną przynajmniej część rosyjskiej dezinformacji.
Obecnie mamy do czynienia z topornymi fałszywkami, w których nikt nawet nie próbuje ukryć, że powstają one wyłącznie w celu realizacji interesów Kremla, bez zwracania uwagi na detale. W czasie wojny dla władz Rosji najwyraźniej liczy się wyłącznie to, że jakaś grupa ludzi mimo niedoróbek i tak nabierze się na fałszywy przekaz.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze