0:000:00

0:00

Rosyjska dezinformacja w Polsce ma się dobrze – niestety. Jeśli chcemy wygrać z Rosją w trwającej wojnie informacyjnej, musimy skonfrontować się z rzeczywistością. Wcale nie całe polskie społeczeństwo chce wspierać Ukrainę. Antyukraińskie poglądy, historycznie motywowana nienawiść do Ukraińców, strach przed obcymi, ale też przed popadnięciem w ubóstwo są obecnie podsycane przez rosyjskich propagandzistów.

Im dłużej będzie trwała wojna konwencjonalna, tym silniejszy wpływ na Polaków będzie miała rosyjska propaganda. Ten trend nie ulegnie zmianie, dopóki państwo nie zajmie się systemowo i na poważnie zwalczaniem dezinformacji.

Rosyjski przekaz działa na część społeczeństwa

Kiedy w piątek, 8 kwietnia 2022, w sieci pojawiły się pierwsze informacje o rosyjskim ataku rakietowym na dworzec kolejowy w Kramatorsku, pełen cywilnej ludności, Kreml zareagował prawie natychmiast.

Ministerstwo Obrony oświadczyło, że doniesienia o ostrzale stacji są „prowokacją Kijowa i nie odpowiadają rzeczywistości”, ponieważ na ten dzień rosyjskie wojska nie miały zaplanowanych żadnych misji w Kramatorsku. Czyli: ostrzał to wina Ukraińców, bo na pewno nie Rosjan.

Na podobne oświadczenie po odkryciu kilka dni wcześniej ciał zastrzelonych mieszkańców ukraińskiej Buczy trzeba było poczekać nieco dłużej, najwyraźniej Kreml dopiero wypracowywał model reagowania. Padły słowa: „ukraińska prowokacja”, dodano jeszcze „zachodnią inscenizację”, a w rosyjskich mediach upowszechniło się powiedzenie „aktorzy z Buczy”.

Zarówno w sprawie Buczy, jak i Kramatorska Rosja konsekwentnie głosi bowiem, że to nie jej wojska dokonują zbrodni na ludności cywilnej Ukrainy, lecz sami Ukraińcy przy pomocy Zachodu. Stąd wysyp rosyjskich przekazów o tym, że widoczne na zdjęciach i filmach ciała na ulicach Buczy to żywi ludzie, a całość jest jedynie inscenizacją, przygotowaną dla zachodnich dziennikarzy.

Przeczytaj także:

Do takich narracji Rosji mogliśmy się już przyzwyczaić – podobne oświadczenia politycy rosyjscy wygłaszali między innymi na temat ostrzału szpitala położniczego w Mariupolu. Wielu zachodnim (także polskim) komentatorom wydaje się jednak, że sprawa jest prosta: dokonano zbrodni.

Rosja kłamie, że to nie jej wojska, ale reszta świata nie ulega jej przekazom, bo wie, jaka jest prawda. Filmy i zdjęcia są przecież jednoznaczne, zaś kryjący się w rosyjskiej narracji pomysł, by nagle Ukraińcy, po latach normalnego funkcjonowania, zaczęli mordować siebie nawzajem, to absurd.

A jednak przekonanie, że w ten sposób o sytuacji w Ukrainie myślą wszyscy mieszkańcy Zachodu, jest fałszywe. Po pierwsze: Rosja dociera ze swoim przekazem także do obywateli państw zachodnich, korzystając z wielu kanałów informacji i różnych platform społecznościowych.

Po drugie: rosyjski przekaz działa. Zapewne nie na aż taką liczbę ludzi, by zadowolić Kreml, ale lektura sieciowych dyskusji pokazuje, że są środowiska, które w te absurdalne rosyjskie wyjaśnienia wierzą. I nie chodzi ani o rosyjskie trolle, ani o sprzyjających Rosji polityków. To autentyczni ludzie. Także Polacy.

Propaganda w natarciu

Rosyjscy propagandziści po pierwszym okresie zaskoczenia (chodzi o pierwsze dni po agresji Rosji na Ukrainę) szybko znaleźli sposób na prowadzenie operacji dezinformacyjnych w czasie wojny konwencjonalnej.

Wykorzystują wszystkie dostępne im internetowe kanały i platformy, używają kontaktów w środowiskach wyznawców spiskowych (zwłaszcza wśród antyszczepionkowców, ale też na przykład wśród członków ruchu QAnon, popularnego w USA).

Poradzili sobie także z zablokowaniem rosyjskich mediów Sputnik i RT przez państwa zachodnie - przeniosły się one na niszową platformę społecznościową i tam publikują swoje materiały video.

Kanał RT opublikował już ponad 6400 materiałów i ma 37 tysięcy subskrybentów. To oczywiście tyle co nic, jeśli porównamy te liczby do zasięgów materiałów RT przed blokadą (RT to stacja telewizyjna, docierała do widzów między innymi przez dostawców telewizji kablowych), ale dobrze pokazuje, w jakim tempie rosyjska propaganda dostosowuje się do nowej sytuacji.

Jest to zauważalne także w Polsce. Zainteresowani rosyjskimi narracjami Polacy nie przeczytają już polskiej strony rosyjskiego Sputnika, za to działa polskojęzyczna strona innego rosyjskiego portalu informacyjnego, który na razie nie jest powszechnie blokowany.

Przed wojną nie odgrywał istotnej roli na Zachodzie. Dziś publikuje rosyjskie newsy w dziesięciu wersjach językowych (nie podajemy nazwy portalu, aby go nie promować). Kremlowska propaganda rozchodzi się w Polsce bez problemu. Oto przykłady.

Jak Kreml wybiela się z Buczy po polsku

Na tym właśnie portalu 8 kwietnia, zaraz po informacjach o ataku rakietowym w Kramatorsku, opublikowano informację, że stację kolejową zniszczyła „ukraińska rakieta balistyczna Toczka-U”. Dowodem na „ukraińskość” ataku miało być to, że tego typu rakiet Rosjanie – jak twierdzą – już nie używają, natomiast znajdują się one na wyposażeniu Sił Zbrojnych Ukrainy.

To stwierdzenie jest niespójne z informacjami podawanymi przez ukraiński wywiad miesiąc temu: otóż Rosjanie wrócili do użytkowania rakiet Toczka-U.

Pisał o tym 6 marca w OKO.press Witold Głowacki: "Pojawiają się również doniesienia o ściąganiu na terytorium Białorusi kolejnych wyrzutni pocisków balistycznych krótkiego zasięgu Toczka-U. To rakiety o wiele mniej celne, łatwiejsze do zestrzelenia i mające krótszy zasięg niż Iskandery – jednak w obliczu wyczerpania zapasów tych ostatnich, Rosjanie najprawdopodobniej zdecydują się na ich użycie przeciwko Kijowowi, Żytomierzowi i Czernihowowi. Zaznaczmy przy tym, że Toczki-U były przez nich wykorzystywane od pierwszego dnia wojny".

Ale o tym w artykule ani słowa. Z perspektywy wojny informacyjnej ważne jest jednak przede wszystkim to, że rosyjska wersja wydarzeń została zaprezentowana w języku polskim już godzinę po pierwszych informacjach na temat ataku.

Na tej samej stronie można znaleźć także kilka dużych artykułów po polsku na temat zbrodni w Buczy, będących rozbudowaną wersją oficjalnego rosyjskiego stanowiska. „Zwłoki w Buczy to kolejna prowokacja ukraińskich sił zbrojnych” – tak zaczyna się jeden z nich.

Zamieszczono w nim dość szczegółowe dywagacje, które mają przerzucić odpowiedzialność za to, co się wydarzyło w Buczy, z Rosji na Ukrainę: „Zwłoki, jak to wyraźnie widać, są «świeże», ponieważ martwe ciała leżące na ulicy w ciągu trzech dni z temperaturą powietrza około 15-17 stopni Celsiusza ulegną rozkładowi (nie mówiąc już o tym, że zaczną śmierdzieć), czego nie odnotowują korespondenci. Jednak armii rosyjskiej nie ma w mieście od trzech dni. To jak mogły rosyjscy żołnierze zabić tych ludzi?” (pis. oryg. – przyp. red.).

Choć linki do tego portalu są blokowane przez główne platformy społecznościowe, bez problemu krążą po polskich kanałach i grupach na platformie Telegram oraz innych platformach, popularnych wśród tak zwanych środowisk alternatywnych.

Można tam zresztą znaleźć dziesiątki wpisów w języku polskim, których celem jest zdjęcie odpowiedzialności z Rosji za zbrodnię w Buczy.

„Za prowokacją i masakrą w Buczy stoi kijowska jednostka obrony terytorialnej pod dowództwem oddziału Azow, który wydał swoim ludziom rozkaz zabicia i rozstrzelania wszystkich osób bez niebieskich opasek!” – to jedna z wersji.

Inna: „Już 29 marca rosyjskie wojsko poinformowało, że ukraiński rząd nakazał swoim ultranacjonalistycznym siłom produkowanie zainscenizowanych filmów, które rzekomo pokazują dowody zbrodni popełnionych przez rosyjskich żołnierzy na cywilach”.

Jest też zdjęcie z uśmiechniętym prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim i jego współpracownikami, z podpisem „Aktorzy z Buczy po nakręceniu filmu o »ludobójstwie« są w doskonałym nastroju”.

Piotr Panasiuk i rosyjskie przekazy

Takie treści rozpowszechniają przede wszystkim anonimowe konta, wśród których na pewno są rosyjskie trolle. Gdybyśmy jednak chcieli wyciągnąć z tego wniosek, że nie ma czym się przejmować – rosyjska propaganda rozpowszechnia swój przekaz także po polsku tak, jak robi to od lat, bylibyśmy w błędzie.

Wystarczy poczytać dyskusje na Facebooku, by przekonać się, że ten przekaz szerzą nie tylko wschodnie trolle.

Piotr Panasiuk, który w 2019 roku kandydował na posła z listy Konfederacji jako kandydat pochodzący z ugrupowania Grzegorza Brauna Konfederacja Korony Polskiej, swoje kontrowersyjne wpisy publikuje na Facebooku i na Twitterze.

8 kwietnia, w dniu ataku na dworzec w Kramatorsku, już o godz. 11:48 na FB informował: „Wojska ukraińskie i wspierające je nazistowskie bataliony dokonały zbrodni wojennej na ludności cywilnej w Kramatorsku. Zaatakowali tłum cywilów czekający na ewakuację na stacji kolejowej rakieta Toczka-U. Zginęło ponad 30 kobiet i dzieci”.

To przekaz niemal identyczny z oficjalnym oświadczeniem zależnego od Rosji przedstawiciela Milicji Ludowej Donieckiej Republiki Ludowej. Zaś wpis Panasiuka powstał dosłownie chwilę po opublikowaniu jego oświadczenia.

Dwie godziny później Panasiuk udostępnił mapę i zdjęcia. Miały one przedstawiać trajektorię lotu rakiety, która uderzyła w kramatorski dworzec - by udowodnić, że rakieta została wystrzelona z terenów kontrolowanych przez ukraińskie wojska.

Ale Panasiuk nie podał, jakie są źródła jego informacji. Skąd wiedział, gdzie wystrzelono rakietę, kto obliczał trajektorię lotu? O tym ani słowa. Na zamieszczonej mapie można jednak przeczytać dodane napisy – są w języku rosyjskim.

3 kwietnia Panasiuk zamieścił wpis dotyczący zbrodni w Buczy: „Nowy fejk ukraińskiej propagandy obalony. Bucza. Oto zdjęcie z miasta z 2 kwietnia 2022. Jak widzimy jest czysto i żadnych trupów nie ma. A dzień później nagle się pojawiły”.

Wpis kończy pięć emotikonek, wskazujących na najwyższy poziom rozbawienia. To kolejny już post tego autora, w którym prezentuje on wersję zgodną z rosyjską propagandą. Kreml za pomocą różnych materiałów stara się udowodnić, że rosyjskie wojska nie mają nic wspólnego ze zbrodnią w Buczy. Tyle że wbrew twierdzeniom propagandzistów – oraz Panasiuka – zdjęcie fragmentu miasta nie wyklucza trupów na innych ulicach tej samej miejscowości.

Między tymi postami – o Buczy i o Kramatorsku – Panasiuk opublikował swoje zdjęcie ślubne sprzed 23 lat. „Już niedługo rocznica, jak ten czas leci” – skomentował. 5 kwietnia pochwalił się świadectwem ukończenia studiów podyplomowych „Geopolityka i geostrategia” w Wyższej Szkole Biznesu i Przedsiębiorczości w Ostrowcu Świętokrzyskim. „Dziękuję Panu dr Leszkowi Sykulskiemu za opiekę merytoryczną i wielką życzliwość” – napisał.

Nauczyciel jogi

Rosyjskie tezy na temat zbrodni w Buczy przytacza też na swoim koncie Leszek M. Powołuje się choćby na nagranie mera Buczy po wyjściu z miasta wojsk rosyjskich – ma być dowodem, że w Buczy Rosjanie nikogo nie zabili, bo – jak pisze Leszek M. – „żadnych trupów na ulicach! Pojawiły się one 2 dni później, kiedy wojska ukraińskie wkraczały do miasta. Z kolejności ułożenia w czasie tych faktów wynika, że to nie rosyjska armia dokonała tej zbrodni…”.

Przeglądam konto Leszka M. Pełno na nim rosyjskiej propagandy. Pod jednym ze swoich postów, dyskutując ze znajomym, napisał: „Naród ukraiński nie ma prawa do państwowości. Jest to sztuczny twór austriacki z końca XIX wieku”.

20 marca z kolei stwierdził: „Amerykańsko-żydowska władza zgromadziła bezpośrednio przed 24.02 na granicach ze »zbuntowanymi republikami«, Doniecką i Ługańską – kilkusettysięczną armię, mającą za zadanie w najbliższym czasie zaatakować te republiki. (…) Wkroczenie na Ukrainę Rosjan było manewrem uprzedzającym”.

Przykleił też wpis z Twittera: „Przypominam, że PiS ściągnął nam tutaj 2 mln ludzi, bez kontroli, ch… wie kto tu trafił, nie mówiąc już o dodatkach i darmoszce. Wojna domowa coraz bliżej”.

Leszek M. to nie jest troll, piszący z Rosji do Polaków. Kiedy przyglądam się jego aktywności w internecie, natrafiam na liczne zdjęcia – dowody jego pracy, kontaktów towarzyskich. Znajduję jego stronę internetową: Leszek M. jest nauczycielem jogi. Praktykował w Indiach, w licznych szkołach buddyjskich, mieszka w Polsce.

Na swoim kanale You Tube zamieszcza materiały na temat jogi i rozwoju duchowego. Czy to możliwe, by ten sam człowiek pisał o „amerykańsko-żydowskiej władzy” w Ukrainie lub wierzył w rosyjską propagandę na temat zbrodni wojennych? A może ktoś przejął jego konto na Facebooku?

To się zdarza, zwłaszcza gdy jest rzadko używane przez prawdziwego właściciela. Aby się upewnić, kontaktuję się z Leszkiem M. Mężczyzna potwierdza, że na koncie są posty, które sam napisał. Nikt mu się na konto nie włamał, nikt go nie przejął. To jego poglądy.

Wielbiciel Korwin-Mikkego i rekonstruktor historyczny

4 kwietnia pod facebookowym postem z informacją, że prezydent Zełenski przyjechał do Buczy, odezwał się Michał A.: „Upadlińcom właśnie o to chodzi, by odwrócić narrację. Ta wojna była im potrzebna. Tak nią manipulują, by stali się męczennikami XXI wieku. Po to, by o Wołyniu każdy zapomniał. (…) Bucza najprawdopodobniej jest prowokacją – w końcu uzbrojenie jest łudząco podobne do rosyjskiego… A zdjęcia może zrobić każdy i rzucać puste hasła kto to robił… Tak się gra na emocjach”.

5 kwietnia w kolejnym poście kontynuował tę myśl: „Sprawa Buczy nie jest wyjaśniona i dopóki nie będzie 100% pewności to nie można nazwać tego zbrodnią wojenną. Ludzie myślcie samodzielnie i logicznie, a nie tak jak każe telewizja. Logiczny człowiek analizuje. Zastanówcie się kogo bronicie! Oni mimo wojny na mundurach pułku AZOW mają naszywki "SS", obok żółto-czerwonych flag wieszają czerwono-czarne szmaty OUN - WCIĄŻ! (…) To dowodzi, że Ukraina jest państwem pronazistowskim, a teraz na tych terenach trwa denazifikacja i nic nam do tego!” (pisownia w cytatach oryginalna)

To ewidentne powtórzenie kłamliwej rosyjskiej narracji – jednej z głównych, kreowanych przez Kreml od początku wojny z Ukrainą.

24 lutego, w dniu agresji Rosji na Ukrainę, Michał udostępnił na swoim profilu wpis: „Wszyscy z flagami Ukrainy na profilu. Wyjedźcie lepiej z Polski. Najlepiej na Wołyń”.

Michał A. mieszka w niedużej miejscowości w Polsce. Dwa lata temu wziął ślub z Pauliną. W 2017 roku był na koncercie legendarnego zespołu Scorpions w Gdańsku, czym pochwalił się na Facebooku. Ale na jego koncie zwraca uwagę inne zdjęcie – oto Michał A. idzie obok Janusza Korwin-Mikkego, jednego z liderów Konfederacji. Michał to wyborca tego ugrupowania. Jego żona też. Dziś oboje na swoich facebookowych kontach publikują antyukraińskie treści.

Z kolei Andrzej P. lubi rekonstrukcje historyczne. Po jego zdjęciach profilowych, zamieszczanych na Facebooku przez lata, widać, że lubi wcielać się w postacie historyczne z różnych epok. Bywał rycerzem, pojedynkującym się arystokratą, średniowiecznym chłopem. Ba, raz nawet wcielił się w postać Jezusa Chrystusa.

Nie wspiera Rosji, zamieszcza obraźliwe grafiki z Putinem, ale w dyskusjach na temat Ukrainy ujawnia określony sposób myślenia – metodę: „tak, ale…”. Pozwala ona pozornie przyznać komuś rację, a potem natychmiast tę rację podważyć.

Na przykład: „Tak, są ofiary w Buczy, ale to nie Rosjanie zabili tych ludzi”. Andrzej P. dokonuje oceny sytuacji dokładnie według tego schematu. Pisze: „Tak, bronimy i wspieramy poszkodowanych, atakowanych, wygnanych z domów cywilów. Ale (…) NIE wspieramy i nie ratujemy państwa UKRAINA, bo jej interes i jej działalność jest sprzeczna z naszym interesem narodowym, a obowiązek mamy zadbać przede wszystkim o naszych”. Zbiera 21 lajków. Ewa, Dana i Jolanta odpisują mu: „Dokładnie tak, trafił pan w punkt!”.

Wszyscy za Ukrainą? Niestety, to nieprawda

Opisuję dokładnie te osoby, bo zależy mi, byśmy odeszli od biało-czarnego schematu myślenia: „W Polsce wszyscy są za Ukrainą, a przeciwko Rosji. Prorosyjskie poglądy są niszowe, a jedyny problem stanowi kilku polityków Konfederacji oraz płatne rosyjskie trolle.”

To nieprawda. Udowadnia to także najnowszy raport Stowarzyszenia „Nigdy więcej”, dokumentujący przypadki dyskryminacji i mowy nienawiści wobec Ukraińców, do których doszło już w czasie wojny.

„Obok licznych gestów wsparcia dla walczącej o wolność Ukrainy pojawiły się też próby podsycania niechęci wobec uchodźców, a nawet otwartego usprawiedliwiania putinowskiej inwazji. (…) Zdecydowana większość tego typu zdarzeń jest wynikiem działań grup skrajnie prawicowych, łączących wrogość wobec Ukraińców z antysemityzmem i sprzyjaniem brutalnemu reżimowi Putina" – napisali autorzy raportu.

I dalej: "Do najbardziej kuriozalnych i szkodliwych antysemickich teorii spiskowych należy ta o Niebiańskiej Jerozolimie, wedle której Żydzi z Izraela planują zasiedlić tereny południowowschodniej Ukrainy. W takim ujęciu winę za wybuch wojny rzekomo ponoszą właśnie Żydzi”.

Dodajmy do tego fakt, iż od wybuchu wojny przynajmniej kilkanaście stron internetowych i blogów regularnie zamieszcza po polsku wpisy, szerzące rosyjską propagandę.

„Czy wydarzenia w Buczy to fałszywa flaga?” – tekst pod takim tytułem znalazł na Facebooku 26 tysięcy odbiorców (dane wg narzędzia CrowdTangle).

Inny – „Zbrodnie ukraińskie w Buczy w obwodzie kijowskim. Zdemaskowanie ataku propagandowego i operacji pod fałszywą flagą przeciwko Rosji” – dotarł do 31 tysięcy osób.

Kolejny, pod tytułem „Niech cały świat zobaczy, że Ukraina to ISIS” – do 17 tysięcy.

Można uznać, że to niedużo. Ale odcinek programu „Musisz to wiedzieć” Macieja Maciaka z Włocławka, z 4 kwietnia, zatytułowany „A jeśli Bucza odwróciła uwagę od ewakuacji instruktorów USA z Mariupola?”, ma już 114 tysięcy wyświetleń.

To w tym programie Maciak mówi: „Ukraina to jest specyficzny kraj. Tam pucze, majdany, tam posła zastrzelić z karabinu czy majdan zrobić, czołgami podjechać pod parlament, tam jest to standard”.

Chwilę później dodaje: „Uważam, że Zełenski współpracuje z Putinem, w celu denazyfikacji Ukrainy. Ja wiem, że to jest szalony pogląd, ale jest zbyt dużo poszlak, które na to wskazują”.

Takie przykłady można mnożyć.

Rosja zna sposoby, by docierać ze swoim przekazem do Polaków i mieszkańców innych państw zachodnich. Sygnały o wykorzystywaniu do tego celu środowisk skrajnej prawicy, przeciwników szczepień oraz wyznawców teorii spiskowych płyną także z Francji, Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Bułgarii, oczywiście także z Węgier.

Rosyjska propaganda wpisuje się w światopogląd wielu osób, funkcjonujących w tych środowiskach. Szybko uznają oni kremlowski przekaz za własny, zaczynają przekonywać do niego innych, na tej podstawie podejmują kolejne decyzje, także polityczne.

Jeśli nie chcemy, by Kreml wygrał prowadzoną właśnie wojnę informacyjną, musimy uznać ją za poważne zagrożenie, które realnie wpływa na sytuację w kraju. I podjąć z tym zagrożeniem prawdziwą walkę.

;

Udostępnij:

Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze