Nathalie Loiseau, francuska posłanka do Parlamentu Europejskiego, wywołała spore zdziwienie, kiedy na początku lutego w programie publicysty BBC Andrew Neilla stwierdziła, że we Francji „nie ma już żadnych strajków”
Po tym, jak proponowana w listopadzie 2018 roku podwyżka cen paliw rozsierdziła Francuzów i doprowadziła do protestów ruchu „żółtych kamizelek”, Francja stoi w obliczu kolejnego, zdecydowanie głębszego kryzysu. Trwające od 5 grudnia 2019 masowe protesty pracownicze już zyskały miano najdłuższego strajku we Francji od pamiętnego maja 1968 roku.
Strajki zakłóciły działalność francuskiej krajowej spółki kolejowej (SNCF) i sieci autobusów i metra RATP, prowadząc do strat o wartości ponad miliarda euro. Szybko dołączyli do nich nauczyciele, prawnicy, zbieracze odpadów i tancerze baletowi. Protestu nie zawieszono nawet na okres świąt Bożego Narodzenia. Znajomi Francuzi mówili mi tylko: „To koszmar” i opowiadali, jak są uziemieni w swoich dzielnicach w Paryżu, jak nie mogą dojechać do pracy, czy po rodzinę na lotnisko. Wszędzie trzeba dojeżdżać taksówkami, które do najtańszych nie należą.
Kryzys trwa. Owszem, wygląda na to, że protesty pracowników transportu, które tygodniami paraliżowały francuskie miasta już się zakończyły. Wielu zmusiła do tego sytuacja ekonomiczna. Podczas strajku pensje w transporcie zostały niejako zamrożone. Niektórzy pracownicy stracili kilkaset, inni nawet do tysiąca euro. Po kilku tygodniach maszyniści musieli zmierzyć się z rzeczywistością pustych portfeli i wrócić do pracy.
Jednak na ulicach miast nadal co jakiś czas dochodzi do ostrych starć między policją a różnej maści demonstrantami.
Pod koniec stycznia media obiegły obrazki ze starć strażaków z policjantami. Funkcjonariusze używali gazu łzawiącego i armatek wodnych, próbując pacyfikować de facto swoich kolegów, również funkcjonariuszy publicznych. Warto nadmienić, że strażacy należą do najbardziej szanowanych grup społecznych we Francji. Przemoc wobec nich nastawiła społeczeństwo jeszcze mocniej przeciwko władzy.
Rząd przez długi czas ignorował zarzuty o brutalność policji. Po raz pierwszy urzędnicy uznali przemoc funkcjonariuszy dopiero pod koniec stycznia. Wtedy do sieci trafił filmik, na którym widać, jak jeden z protestujących jest powalony na ziemię, przygnieciony ciężarem ciała policjanta i bity. Inne wideo z tego okresu zarejestrowało policjanta strzelającego gumowymi kulami do ludzi z odległości zaledwie 2 metrów.
W połowie stycznia francuska prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie przemocy policjantów podczas zamieszek w Paryżu. Całą sytuacje zarejestrowano na filmiku krążącym w sieci. Widać na nim, jak oficerowie pałują wściekłych demonstrantów, a jeden z nich strzela do tłumu z pistoletu kontrolnego. Tego dnia aresztowano 27 osób, z czego 16 osób zostało rannych podczas demonstracji.
Sytuacja jest napięta, agresja występuje po obu stronach barykady, a używanie gazu łzawiącego należy do codzienności. W ubiegłym roku liczba dochodzeń wszczętych przez Inspection Générale de la Police Nationale, dotyczących przekroczenia uprawnień funkcjonariuszy, wzrosła o 20 proc., do 1400 przypadków.
Wszystkiemu winna jest reforma systemu emerytalnego zaproponowana przez Emannuela Macrona. Prezydent dąży do podniesienia wieku emerytalnego i scalenia 42 różnych programów emerytalnych w jeden zunifikowany system. Szczególnie krytyczni wobec tych planów są pracownicy sektora publicznego. Wielu z nich obawia się scenariusza, w którym będą musieli pracować dłużej, a dostaną niższe emerytury.
Z kolei prezydent Macron twierdzi, że jego planowany jednolity krajowy system emerytalny będzie bardziej sprawiedliwy, a prawie wszyscy pracownicy będą traktowani tak samo, chociaż istnieją wyjątki dla sił bezpieczeństwa i strażaków, którzy w przeciwieństwie do poszkodowanych pracowników kolei i szpitali, zachowają prawo do wcześniejszego przejścia na emeryturę.
Nowe rozwiązanie zakłada wprowadzenie minimalnej emerytury w wysokości 1 000 euro miesięcznie, obowiązkowy minimalny wiek emerytalny 62 lat oraz system premiowy mający zachęcić ludzi do pracy do 64 roku życia. Nowe przepisy przewidują też obniżenie świadczeń w przypadku samozatrudnienia lub problemów zdrowotnych, które wyłączyły kogoś z rynku pracy na pewien czas.
Na minimalną emeryturę Macrona mogłyby zatem liczyć w praktyce jedynie osoby, które przepracowały ciurkiem ponad 30 lat – na solidnych umowach, bez wypadków, dłuższych zwolnień, wydarzeń losowych.
Kryzys wokół zmian systemu emerytalnego ujawnił (po raz kolejny) głębokie podziały we francuskim społeczeństwie. Zwyczajowo główna linia podziału przebiega (także i w tym przypadku) między osobami odpowiedzialnymi za reformę istniejących instytucji, a tymi, które walczą o zachowanie swoich praw. Obecna sytuacja ujawniła też rozłam po stronie związków zawodowych.
Część związków domaga się od władz całkowitego wycofania z procedowania reformy, pozostali są otwarci na negocjacje.
Rosnąca długość życia i malejący wskaźnik urodzeń przekonują tych drugich do podwyższenia wieku emerytalnego. Z kolei te bardziej zdeterminowane związki postrzegają swój sprzeciw jako część szerszej walki ideologicznej przeciwko neoliberalizmowi gospodarczemu.
Nie pomagają w uspokojeniu nastrojów medialne rewelacje na temat związków czołowych polityków z funduszami emerytalnymi.
Jean-Paul Delevoye musiał zrezygnować ze stanowiska wysokiego komisarza ds. reform emerytalnych w atmosferze skandalu. Wyszło na jaw, że w czasie piastowania publicznego urzędu pobierał jednocześnie pieniądze za pracę na rzecz Francuskiej Federacji Ubezpieczeń. Zgodnie z francuską konstytucją łączenie funkcji rządowych z pracą w sektorze prywatnym jest nielegalne. Na dodatek FFU jest podmiotem bezpośrednio zainteresowanym reformą emerytalną i wysokością świadczeń.
Media wielokrotnie wskazywały też na bliskie związki samego prezydenta Emmanuela Macrona z funduszem Black Rock, jedną z największych firm na świecie zarządzających aktywami, który ma być zainteresowany wprowadzeniem na rynek milionów euro pochodzących z francuskiego funduszu emerytalnego. Fundusz Black Rock konsekwentnie zaprzecza, jakoby lobbował za zmianami w systemie emerytalnym.
Dziennikarze przedstawili jednak dowody na liczne spotkania przedstawicieli rządu i firmy. Wyjątkową zażyłość podkreśliła też nominacja na stopień generała Legii Honorowej szefa francuskiego oddziału Black Rock Jeana-Francois Cirelli.
10 lutego grupa demonstrantów skandująca antykapitalistyczne hasła wtargnęła do paryskiej siedziby Black Rock. Demonstranci wymachiwali flagami anarchistów, a także symbolami grup ekologicznych m.in. Extinction Rebellion. Na podłodze rozlano czerwoną farbę, a na ścianach napisano „Żółte Kamizelki triumfują”. Protestujący blokowali wejście do budynku meblami, tworząc barykady, w ten sposób chroniąc się przed interwencją policji i ochroniarzy.
Styczniowe sondaże pokazują, że strajki nadal cieszą się poparciem większości Francuzów, którzy zdecydowanie sprzeciwiają się reformie emerytalnej w kształcie proponowanym przez Macrona. Mimo tego nie da się ukryć, że frekwencja na protestach stopniowo maleje. Przedłużający się strajk, zakłócenia w funkcjonowaniu usług publicznych męczą zarówno osoby niezaangażowane, jak i samych protestujących.
Owszem, nauczyciele, kontrolerzy ruchu lotniczego, dokerzy, prawnicy czy pracownicy Wieży Eiffla przerywają pracę, ale na krótko. Główna oś protestu skupiła się wokół pracowników kolei oraz sieci metra i sieci autobusowej w Paryżu. Po kilku tygodniach mobilizacja osłabła, a całkowity paraliż metra wywoływał bardziej złość wśród Paryżan niżeli sympatię do ruchu protestu.
Jednak bez wątpienia wytrwałość tego masowego ruchu społecznego jest imponująca. Jeszcze na początku lutego, kiedy Zgromadzenie Narodowe prowadziło pierwsze prace nad reformą, w całej Francji strajkowało ponad 120 tys. osób. „Mobilizacja już istnieje. Ci, którzy temu zaprzeczają powinni otworzyć oczy. Jesteśmy daleko od poddania się” – mówił podczas demonstracji w Paryżu Philippe Martinez, były hutnik i sekretarz generalny Powszechnej Konfederacji Pracy.
W tym czasie, rzesza urzędników leżała na ziemi przed Operą Paryską w geście protestu. Między nimi znajdowała się głowa manekina pokryta czerwoną farbą imitującą krew. Nad demonstrantami czuwał uzbrojony kordon policji.
A to jeszcze nie koniec batalii. Rozmowy nad reformą rozpoczęły się w Zgromadzeniu Narodowym w drugiej połowie lutego. Z kolei Senat zbada sprawę dokładniej pod koniec marca, już po wyborach lokalnych. Do uchwalenia tak kompleksowej reformy jeszcze długa droga. Już teraz specjalna komisja przy Zgromadzeniu, która wstępnie analizuje projekt, wprowadziła do niego liczne poprawki. Także opozycja parlamentarna zapowiada blokowanie poszczególnych przepisów.
Komentarze