Dokładnie za rok, dzień po wyborach prezydenckich, Stany Zjednoczone zostaną oficjalnie wykreślone z listy sygnatariuszy Porozumienia Paryskiego. Tym samym wycofują się z deklaracji ograniczenia emisji o 26-28 procent w stosunku do 2005 roku i ze wspólnej, międzynarodowej walki z kryzysem klimatycznym
Porozumienie Paryskie to ogólnoświatowy plan działania, który ma doprowadzić do ograniczenia emisji dwutlenku węgla. Dzięki temu ma zatrzymać ocieplenie klimatu na poziomie 2 stopni Celsjusza w stosunku do ery przedindustrialnej (chociaż najnowszy konsensus naukowy mówi o 1,5 stopnia). Porozumienie zostało ustalone na konferencji klimatycznej we Francji w 2016 roku.
Podpisało je 195 państw, w tym najwięksi światowi emitenci – czyli Chiny i USA. Stany Zjednoczone zadeklarowały wtedy, że ograniczą emisje gazów cieplarnianych o 26-28 procent do 2030 roku w stosunku do poziomów z 2005 roku.
W poniedziałek 4 listopada 2019 Sekretarz Stanu Mike Pompeo ogłosił, że USA rozpoczyna procedurę wychodzenia z Porozumienia Paryskiego. Stany Zjednoczone przestaną być stroną porozumienia 4 listopada 2020, dzień po kolejnych wyborach prezydenckich i tydzień przed konferencją COP26 w Glasgow.
„Prezydent Trump podjął decyzję o wycofaniu się z Porozumienia Paryskiego przez niesprawiedliwe obciążenia ekonomiczne nałożone na amerykańskich pracowników, przedsiębiorców i podatników.
Stany Zjednoczone redukują wszystkie typy emisji, jednocześnie rozwijając naszą gospodarkę i zapewniając obywatelom dostęp do przystępnej cenowo energii. Liczby mówią same za siebie: emisje zanieczyszczeń powietrza mających wpływ na ludzkie zdrowie i na środowisko spadły o 74 procent w latach 1970-2018. Emisje netto gazów cieplarnianych spadły o 13 procent w latach 2005-2017, mimo że nasza gospodarka wzrosła o ponad 19 procent” – czytamy w uzasadnieniu.
Za rok, kiedy oficjalnie przestaną być sygnatariuszami, Stany Zjednoczone dostaną status obserwatora. Nadal będą więc mogły uczestniczyć w konferencjach klimatycznych. Jeśli nadchodzących wyborów nie wygra Donald Trump, nowy prezydent będzie mógł ponownie podpisać Porozumienie. To znacznie łatwiejszy proces, który może trwać zaledwie 30 dni.
Decyzja Donalda Trumpa nie jest wielkim zaskoczeniem. Wielokrotnie podkreślał, że jego zdaniem kryzys klimatyczny jest wymysłem i oszustwem. Już w swojej kampanii zapowiadał, że nie chce, by Stany Zjednoczone były sygnatariuszem Porozumienia (podpisanym za rządów Baracka Obamy). Obojętność wobec zmian klimatu Trump podkreślił również podczas konferencji ONZ we wrześniu w Nowym Jorku – miał nie pojawić się na niej w ogóle, mimo że brał udział w innym wydarzeniu w tym samym budynku. W końcu przyszedł w tracie wystąpień, ale był na sali tylko przez 10 minut.
Kilka dni temu Porozumienie Paryskie nazwał „okropnym”, „jednostronnym” i „totalną katastrofą”. Dodał, że „został wybrany do reprezentowania obywateli Pittsburgha, a nie Paryża”.
„Trump opiera swoją decyzję na wielu fałszywych przesłankach. Twierdzi między innymi, że porozumienie można renegocjować, choć to niemożliwe. Uważa, że USA przestanie wdrażać Porozumienie, ale zapomina, że znaczna część zobowiązań tylko wzmacnia te już istniejące w związku z Ramową Konwencją Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, której stroną USA pozostaje” – komentuje Urszula Stefanowicz, ekspertka Koalicji Klimatycznej.
„Porozumienie nie jest wobec USA w żaden sposób niesprawiedliwe, przeciwnie, jego ostateczny kształt wynika w dużym stopniu z wpływu Stanów Zjednoczonych na przebieg negocjacji”.
Zdaniem Stefanowicz wyjście z Porozumienia nie ożywi upadającego sektora węglowego w USA, ponieważ główną przyczyną tego procesu są zmiany na rynku energii.
Niezależnie od decyzji Trumpa siedem stanów, odpowiadających za 16 proc. amerykańskiego zapotrzebowania na energię, wprowadziło w tym roku prawa zmierzające do przejścia w 100 proc. na zielone źródła. Zobowiązania do przyjęcia takich przepisów złożyli gubernatorzy pięciu innych stanów.
Co więcej, mimo niechęci do walki ze zmianami klimatu na poziomie federalnym, podmioty niezależne od rządu, czyli przedsiębiorstwa oraz stany, mają szanse zrealizować nawet 2/3 amerykańskich zobowiązań Porozumienia Paryskiego. W zielone źródła energii inwestują największe firmy w USA – aż 62 korporacje, w tym Apple i Starbucks, dołączyły do inicjatywy RE100, deklarując jednocześnie całkowite przejście na OZE.
Za pozostaniem w Porozumieniu już dwa lata temu opowiadały się takie firmy jak Facebook, Hewlett Packard czy Unilever.
„Węgiel wychodzi z miksu energetycznego, w niektórych krajach szybciej, a w innych wolniej, nie tylko przez względy ekonomiczne, ale też przez presję społeczną” – komentuje dr Krzysztof Księżopolski z Katedry Studiów Politycznych SGH.
„Nawet w Polsce, gdzie poziom zamożności jest znacznie niższy, konsumenci deklarują, że są w stanie zapłacić 5-10 procent więcej za produkt ekologiczny.
Dlatego administracja będzie robić swoje, a biznes swoje - szczególnie ten globalny. Firmy już zauważyły, że ochrona klimatu to dobry biznes i zagadnienie poprawiające ich wizerunek. Niektóre z nich – również znaczące globalne korporacje - budują na tym swoją wartość. Z tej perspektywy deklaracja, że Stany Zjednoczone wystąpią z Porozumienia Paryskiego ma znaczenie jedynie polityczne, a zmiany w energetyce i gospodarce będą zachodzić nadal. Stany Zjednoczone są jednym z trzech państw na świecie posiadającym najwięcej patentów w obszarze gospodarki niskoemisyjnej” – podkreśla.
Doskonałym przykładem nacisku społecznego na ochronę klimatu jest inicjatywa
„We are still in” („My wciąż należymy”), pod którą podpisało się ponad 2200 inwestorów i firm (w tym m.in. Adidas, IBM i Yahoo!), 10 plemion, 49 grup wyznaniowych, 353 uczelnie, 66 instytucji kultury, 287 miast i hrabstw, 10 stanów oraz 28 organizacji medycznych.
Pod postulatami podpisali się także artyści – w tym grupy Bon Iver i RHYE, deklarując jednocześnie ograniczenie swojego śladu węglowego i zużycia jednorazowych plastików podczas tras. „Rządy lokalne, plemienne, stanowe i przedsiębiorcy są odpowiedzialni za ogromny spadek emisji gazów cieplarnianych w Stanach Zjednoczonych. Działania każdej z tych grup będą się zwiększać i przyspieszać w nadchodzących latach, bez względu na to, jaką politykę przyjmie Waszyngton” – czytamy w deklaracji „We are still in”.
„Decyzja Trumpa jest bardzo ryzykowna w kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich” – ocenia dr Księżopolski. "Kiedy na początku lat dwutysięcznych Al Gore budował swoją kampanię na walce z globalnym ociepleniem, nie trafił do społeczeństwa. Dziś wygląda to zupełnie inaczej. Klimat będzie niezwykle ważnym punktem debaty przedwyborczej. I jeśli na przykład na Florydzie wydarzy się kolejny huragan, którego intensywność jest uzależniona od zmian klimatu, tamtejsi mieszkańcy nie poprą Trumpa. W ten sposób urzędujący prezydent przegra” – zaznacza.
Europejscy liderzy byli przygotowani na taki krok ze strony Stanów Zjednoczonych. „To przykre, ale na szczęście to pojedynczy przypadek” – mówiła w rozmowie z „Politico” niemiecka minister środowiska Svenja Schulze.
Dwa dni po ogłoszeniu decyzji Donalda Trumpa prezydent Francji Emmanuel Macron i prezydent Chin Xi Jinping podpiszą porozumienie na temat klimatu i różnorodności biologicznej, które ma zawierać akapit o nieodwracalności postanowień z Paryża. „Żałujemy decyzji USA, ale jednocześnie czyni ona pakt francusko-chiński jeszcze bardziej potrzebnym” – powiedział Marcon na początku swojej wizyty w Chinach.
„Nie jest jeszcze pewne, czy USA wyjdzie z tego porozumienia, dlatego ta decyzja ma ograniczone skutki. W przyszłości, jeśli się tak stanie, brak aktywności dyplomacji amerykańskiej niewątpliwie wpłynie na dalsze pogłębienie słabości globalnej polityki ochrony klimatu” - uważa dr Krzysztof Księżopolski.
„Ale przypomnijmy sobie, co się stało, kiedy USA nie ratyfikowały porozumienia z Kioto, które poprzedzało to paryskie? Stało się to, że Stany Zjednoczone ograniczyły emisje gazów cieplarnianych oraz przestały być największym światowym emitentem.
Nie można więc powiedzieć, że ten krok oznacza całkowitą rezygnację z walki ze zmianami klimatu na świecie i w samych Stanach, bo tak się nie stanie” – dodaje.
W tym samym dniu, kiedy Donald Trump ogłosił wycofanie się z postanowień z Paryża, ukazała się znacząca publikacja w tygodniku "PNAS" wydawanym przez amerykańską Narodową Akademię. Klimatolodzy z Niemiec, Australii, USA i Wielkiej Brytanii ostrzegają w niej, że nawet jeśli wszyscy sygnatariusze zrealizują swoje cele wyznaczone przez Porozumienie Paryskie, to i tak do 2300 roku średni poziom mórz podniesie się o 1 metr.
Zgadza się z nimi dr Krzysztof Księżopolski, który uważa, że postanowienia sygnatariuszy są niewystarczające i powinny zostać rozszerzone – na przykład o podatek od śladu węglowego: „To jest jedyny argument, który mógłby tłumaczyć Trumpa.
Możliwe, że wywraca ten stolik z napisem »polityka klimatyczna«, przy którym od lat siedzą panowie, coś tam mieszają i nic z tego nie wynika - co roku notujemy zwiększanie się emisji. Otwartym pytaniem jest to, czy zaprzeczanie naukowym faktom o antropogeniczności zmian klimatu to polityka komunikacyjna, czy głębokie mylne przekonanie”.
Podkreśla także, że wyjście USA z Porozumienia może być impulsem do debaty nad jego postanowieniami i wprowadzeniem bardziej zdecydowanej polityki klimatycznej. A może nawet dobrym momentem, żeby Polska zaczęła działać i proponować rozwiązania.
W to nie wierzy Urszula Stefanowicz z Koalicji Klimatycznej. Jej zdaniem polskie władze mogą wykorzystywać decyzję Trumpa jako wymówkę dla swojego braku ambicji. Zaznacza: „Powinni jednak pamiętać, że w Europie, w tym w Polsce, większość społeczeństwa oczekuje od nich więcej działań na rzecz ochrony klimatu, a nie mniej”.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze