0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja GazetaDawid Zuchowicz / Ag...

Konfederacja, czyli wybuchowa mieszanka korwinistów, monarchistów, narodowców, antyszczepionkowców i antyaborcjonistów postanowiła kontynuować politykę zjednoczenia, która przyniosła im sukces w wyborach parlamentarnych w 2019 roku. Dotychczasowe doświadczenie w wyborach prezydenckich nie nastrajało optymistycznie.

Kandydaci radykalni osiągnęli w 2015 roku raczej marne wyniki:

  • Janusz Ryszard Korwin-Mikke - 3,26 proc.;
  • Grzegorz Michał Braun - 0,83 proc.;
  • Marian Kowalski (kandydat narodowców) - 0,52 proc.;
  • Jacek Wilk - 0,46 proc.

Wystawiając jednego kandydata Konfederacja liczy zapewne na przepływ z byłego elektoratu Pawła Kukiza, który zdobył w 2015 roku prawie 21 proc. Władysław Kosiniak-Kamysz odbije zapewne niewielką część tych wyborców (obecnie sondaże dają mu nie więcej niż 9 proc.). Niektórzy komentatorzy snuli już wizję, w której kandydat Konfederacji wyposażony w skumulowane głosy antysystemowe wchodzi do drugiej tury, wyprzedzając kandydatów liberałów i lewicy, których głosy podzielą się między Małgorzatę Kidawę-Błońską, Roberta Biedronia i Szymona Hołownię.

Na razie taki scenariusz wydaje się fantastyczny. Nie ulega jednak wątpliwości, że zorganizowanie prawyborów było nie tylko racjonalnym posunięciem, ale również dobrym zagraniem marketingowym. Nie kryli tego sami Konfederaci - wojewódzkie zjazdy przyciągały uwagę mediów i były okazją do rozruszania struktur. W prawyborach wzięło udział ok. siedmiu tysięcy sympatyków ugrupowania, a sama Konfederacja zaprezentowała się jako ugrupowanie demokratycznie zarządzane.

Prawybory odbywały się w systemie elektorskim. Każdemu województwu przypada liczba elektorów zależna od ilości głosów oddanych w tym okręgu na Konfederację. Dodatkowo każdy z kandydatów mógł wskazać po jednym elektorze reprezentującym Polonię. Ci zaś podlegali zatwierdzeniu przez Radę Liderów Konfederacji Wolność i Niepodległość.

Następnie odbywała się seria zjazdów prawyborczych, na której sympatycy wpłacający 30 zł mogli oddawać głos na kandydatów, a tym samym decydowali, kto zbierze najwięcej elektorów w okręgu. Po odbyciu wszystkich zjazdów, na ostatnim centralnym, który odbył się 18 stycznia, elektorzy zdecydowali, kto będzie kandydatem Konfederacji na prezydenta.

Wybory były jawne i odbywały się rundami. Po każdej rundzie odpadał kandydat z najmniejszą liczbą głosów elektorów. Aby zwyciężyć, kandydat musi otrzymać ponad 50 proc. głosów.

18 stycznia 2020 podczas finałowego Zjazdu Elektorów kandydatem na prezydenta został Krzysztof Bosak, co jest najprawdopodobniej z perspektywy Konfederacji najlepszą decyzją (o tym za chwilę). Tyle z sukcesów.

To, co udało się Konfederacji zyskać wizerunkowo na prawyborach, prawdopodobnie niedługo roztrwonią korwiniści, których duża część nie może pogodzić się z wyborem Bosaka. Padają oskarżenia o zdradę, spiski, pojawiają się wreszcie głosy, że środowisko "wolnościowe" ponownie rozmnoży się poprzez podział.

Przeczytaj także:

Jak doszło do wyboru Bosaka?

Prawybory Konfederacji odbywały się w systemie elektorskim. Każdemu województwu przysługiwała różna liczba elektorów w zależności od poparcia partii w wyborach parlamentarnych w danym okręgu. Głosy przeliczano na głosy elektorskie.

Narodowcy wystawili tylko jednego kandydata - Krzysztofa Bosaka. Korwiniści przyjęli inną strategię. Sposób przeliczania głosów na głosy elektorskie premiował kandydatów z małym poparciem. Korwiniści wystawili więc aż czterech kandydatów, którzy mieli ostatecznie uzbierać ponad połowę wszystkich elektorów, a następnie przerzucić je w finałowych głosowaniach na najsilniejszego korwinistę.

Kandydatów z szeregów KORWIN było czterech: Janusz Korwin-Mikke, jego prawa ręka Konrad Berkowicz, Jacek Wilk oraz Artur Dziambor.

Ostatecznie okazało się, że najpopularniejszym korwinistą był Artur Dziambor (51 głosów elektorskich). Skumulowane głosy korwinistów (51+35+21+9) o włos wyprzedzały głosy Krzysztofa Bosaka (115). O zwycięstwie jednej z dwóch frakcji przesądzić mieli więc elektorzy Grzegorza Brauna.

W piątek 17 stycznia zebrało się Prezydium KORWiN podczas którego rozważano dwa scenariusze. Jeden z nich zakładał, że elektorzy wszystkich korwinistów dostaną instrukcje, by swoje głosy przekazywać najsilniejszemu, czyli Arturowi Dziamborowi. Był to wariant nieco ryzykowny ze względu na niepewność elektorów Brauna. Ale też zgodny z pierwotną umową partii.

Pojawiła się jednak propozycja alternatywna - przerzucenie głosów wszystkich elektorów korwinistów na Grzegorza Brauna, co miało mu dawać pewne zwycięstwo nad Krzysztofem Bosakiem. Braun, jako były członek Unii Polityki Realnej, postrzegany był jako kandydat bardziej "wolnościowy" niż narodowiec Bosak. Ale w pozytywnej ocenie kandydatury Brauna nie wszyscy korwiniści byli tacy zgodni.

Ostatecznie prezydium partii nie podjęło żadnej uchwały.

W sobotę 18 stycznia w toku eliminacji słabszych kandydatów w kolejnych głosowaniach elektorzy Janusza Korwin-Mikkego, a następnie Konrada Berkowicza zaczęli przekierowywać swoje głosy na Grzegorza Brauna. Zgodnie z życzeniem obu polityków.

Braun przez chwilę zaczął prowadzić w wyścigu. Na ostatniej prostej jednak odpadający z turnieju Artur Dziambor polecił swoim elektorom zagłosowanie za Krzysztofem Bosakiem, oddając tym samym zwycięstwo narodowcom.

Kto kogo zdradził?

Janusz Korwin-Mikke oskarża publicznie Artura Dziambora o zdradę i pozbawienie "wolnościowców" kandydata na rzecz "socjalisty narodowca". Grzegorz Braun miał być, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, kandydatem środka - akceptowany zarówno przez korwinistów jak i narodowców - i gwarancją, że żadna z frakcji nie urośnie kosztem drugiej. Nie bez znaczenia być może był też dobry wynik Grzegorza Brauna w wyborach prezydenckich w Gdańsku, gdzie udało mu się zdobyć aż 12 proc (choć wynikało to raczej z braku prawicowych kandydatów, przede wszystkim z PiS).

Nietrudno zauważyć, że Grzegorz Braun ze swoimi fantastycznymi teoriami spiskowymi i zapowiedziami batożenia gejów jest odpowiednikiem Korwina. Sam JKM pisał w jednym z komentarzy powyborczych:

"Wracając do pryncypiów. Przypominam, że wyraźnie pisałem, że są dwie koncepcje kampanii: "uładzona" (tu Bosak, Dziambor, Wilk) lub agresywna (Berkowicz, Braun i ja). Dla dobra Polski jestem zdecydowanym zwolennikiem drugiej".

Ale działacze KORWiN byli innego zdania. Opowiadanie w niemal każdym wywiadzie o tym, że Hitler nie wiedział o Holocauście, ale za to ustanawiał niskie podatki, a "lekka" pedofilia nie jest szkodliwa społecznie, jego własne środowisko zaczęło postrzegać jako zgubny dla partii "protokół 1 proc.". Korwin stał się wizerunkowym obciążeniem i, co widać po wynikach prawyborów, nie jest już najpopularniejszym politykiem w swojej partii. Korwiniści wybrali Dziambora - również konserwatywnego, ale stroniącego od takich kontrowersji, skupiającego się na wolnorynkowym dogmatyzmie.

Dla Korwina, znanego z wybujałego ego, dobry wynik Dziambora mógł być zatem ciosem. Są to pierwsze od 25 lat wybory prezydenckie, w których Korwin nie weźmie udziału. I do tego nie z własnej woli. Wielokrotnie odchodził z partii, które sam zakładał, kiedy czuł, że traci w nich pozycję przywódcy. O podcinanie skrzydeł obiecującym działaczom i niszczenie potencjalnej konkurencji oskarżył go publicznie m.in. Jakub Kulesza, poseł Konfederacji.

Ostatecznie o przekazaniu elektorów Bosakowi miało zadecydować przekonanie Dziambora, że mniej kontrowersyjny kandydat da Konfederacji wyższy wynik.

Bosak bezpiecznym kandydatem Konfederacji, ale...

Bosak będzie uprawiał homofobiczną retorykę, ale nie powie, że gejów należy bić i zamykać w łagrach. Postraszy "ustawą 447", ale nie będzie w wywiadach opowiadał, że Izrael buduje tajne podziemne miasteczko pod Centralnym Portem Lotniczym, albo że szmugluje semicką kontrabandę w palmach przerzucanych przez port w Rotterdamie (autentyczne teorie prezentowane przez Brauna w wywiadzie dla antysemickiej "Gazety Warszawskiej").

To, co w poglądach Bosaka tak razi korwinistów, czyli popieranie 500 plus, głosowanie za trzynastą emeryturą, w kampanii wyborczej będzie tak naprawdę jego atutem. Bardzo dobrze wypadał w debatach w trakcie obu kampanii Konfederacji. Nie miał wtedy też problemu z prezentowaniem wolnorynkowych propozycji swojego ugrupowania. Zapowiadany ślub z prawniczką z Ordo Iuris może być PR-owym jasnym punktem jego kampanii i zyskaniem poparcia coraz bardziej wpływowego środowiska katolickich radykałów.

Na pewno jest najbardziej "bezpiecznym" kandydatem Konfederacji. Ale czy jest dobrze rokującym kandydatem antysystemowym?

Paweł Kukiz był w 2015 roku osobą powszechnie znaną, ale niezwiązaną wcześniej z polityką. Wiecowy temperament uwiarygadniał go jako rozbójnika mającego wywrócić polityczny układ do góry nogami.

Bosak jest jego przeciwieństwem. Również nie posiada wyższego wykształcenia, ale pozuje nie na trybuna ludu, a raczej na prawicowego intelektualistę. Poza działalnością polityczną nie ma żadnych osiągnięć zawodowych (bywał instruktorem windsurfingu). Z jego oświadczenia majątkowego wynika, że w ostatnim roku zarabiał tylko dzięki pracy w biurze poselskim Roberta Winnickiego.

Biografia Bosaka nie jest biografią antysystemowca, ale politykiera, któremu po kilkunastu latach udało się znowu wedrzeć do ligi sejmowej. Czy to wystarczy na więcej niż 5 proc.?

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze