Aż 45 tysięcy rodziców zdecydowało się na cofnięcie swoich siedmioletnich dzieci z powrotem do pierwszej klasy. Ulegli hasłu "ratowania maluchów" ruchu Elbanowskich, ale robią to kosztem dzieci, które zostały narażone na stres drugoroczności. Rodzicielski kaprys będzie też kosztował minimum ćwierć miliarda złotych. Wzrosną społeczne nierówności edukacyjne
Podwyższenie wieku szkolnego spowodowało, że w tegorocznych pierwszych klasach znalazły się dzieci z trzech różnych grup. Sześciolatki (ok. 20 proc.), które decyzją rodziców poszły jednak do szkoły (większość została w przedszkolu) spotkały się z siedmiolatkami, których rodzice nie posłali do szkoły rok wcześniej. Trzecią grupę stanowią dzieci, które będą powtarzać pierwszą klasę.
Tak. Te dzieci zaliczyły już w roku 2015/2016 pierwszą klasę, ale rodzice uznali, że powinny to zrobić jeszcze raz.
Takich przypadków było aż 45 tysięcy. Decyzja może się wydawać zaskakująca. Jak ją wytłumaczyć? I jakie będą jej skutki?
Niektóre szkoły i nauczycielki namawiały na to rodziców, używając argumentu o podarowaniu dzieciom "roku beztroski". Trudno powiedzieć, czy robiły to przejęte PiS-owskim nauczaniem o "ratowaniu maluchów" przed nadmiernym stresem, czy w obawie, że inaczej zabraknie pracy dla nauczycielek edukacji wczesnoszkolnej.
Decyzja o powtarzaniu klasy to jednak ryzykowny pomysł. Dziecko będzie uczyć się tego samego, z tej samej książki, bo wprowadzony przez Platformę rządowy "Nasz elementarz" jest powszechnie używany. W dodatku jest to podręcznik ubogi i mocno infantylny. Dziecko będzie się nudzić jeszcze bardziej niż za pierwszym razem.
Trudno będzie też uniknąć kosztów drugoroczności. Jakby tego bowiem dziecku nie wyjaśniać, będzie porównywało się z większością kolegów i koleżanek (statystycznie ponad 90 proc.), które przez następne siedem lat będą się uczyć o klasę wyżej.
Współczesna pedagogika przyjmuje zasadę, że uczeń, zwłaszcza na początku nauki, nie powinien powtarzać klasy, bo poczucie porażki może zaważyć na dalszej edukacji. Dziecko czuje się gorsze od swoich rówieśników.
Polska szkoła chlubi się - i słusznie - ledwie kilkuprocentowym odsetkiem drugoroczności, parokrotnie niższym niż np. w Niemczech, Francji czy Danii. W Warszawie - drugoroczni w szkołach podstawowych stanowili do tej pory zaledwie 0,4 proc., a w gimnazjach 2,0 proc.
Gdy tylko pojawia się zagrożenie brakiem promocji, polska szkoła ma obowiązek reagować - proponując rodzicom indywidualną pracę z dzieckiem, zajęcia wyrównawcze, konsultacje ze szkolnym pedagogiem, czy specjalistami z poradni (logopeda, reedukator, terapeuta). Pozostawienie na drugi rok w klasie jest uważane za porażkę nauczyciela i nadzorującego jego pracę dyrektora placówki.
Nawet na gruncie infantylizującego podejścia PiS trudno znaleźć uzasadnienie dla powtarzania klasy.
Najgorszy okres stresu dziecko ma już przecież za sobą, zbudowało relację z nauczycielką-wychowawczynią i rówieśnikami. Zostaje z tego wyrwane i rzucone do nowej klasy, z inną "panią", z innymi dziećmi.
Dodatkowe ryzyko tkwi w selekcji dzieci. Jest prawdopodobne, że powtarzanie klasy wybrali ci rodzice, którzy nisko oceniają osiągnięcia swoich dzieci i nie potrafią im pomóc, a więc gorzej wykształceni i sytuowani.
Może to oznaczać, że wśród drugorocznych z wyboru będzie więcej dzieci z domów o mniejszym kapitale kulturowym. W odróżnieniu od nich, dzieci z dużych miast i zamożniejszych rodzin częściej będą szły do szkoły w wieku sześciu lat (tak się dzieje np. w Warszawie).
Nauczanie w klasach I - III jest kształceniem zintegrowanym, także w tym sensie, że stanowi trzyletnią całość. Nauczycielka bierze pod uwagę różne tempo rozwoju dziecka. Powinna cierpliwie czekać aż dzieci gorzej przygotowane do edukacji nadrobią zaległości. Dlatego stosuje się oceny opisowe, a powtarzanie klasy I - III to wielka rzadkość.
Drugoroczność z wyboru może sprawić, że nożyce nierównych szans edukacyjnych otworzą się szerzej. Zwłaszcza, że cała reforma PiS temu sprzyja: opóźnienie startu szkolnego osłabia efekt wyrównywania umiejętności dzieci przez szkołę, a skrócenie edukacji ogólnej z dziewięciu do ośmiu lat zasadniczo pogorszy szanse edukacyjne "gorszych uczniów", którzy najwięcej zyskali na wprowadzeniu gimnazjów.
Poza kosztami dzieci sporo zapłaci też budżet państwa. Średnia subwencja na ucznia w szkole podstawowej wynosi 5537 zł (446 zł miesięcznie).
Oznacza to, że koszt cofnięcia 45 tys. dzieci do I klasy - i tym samym wydłużenia ich nauki o rok - wynosi 249 165 tys. zł. W rzeczywistości więcej, bo samorządy sporo dokładają do edukacji.
Ćwierć miliarda to znacząca suma w budżecie. Dokładnie tyle (247 mln) kosztował trzyletni rządowy program wspierania in vitro, dzięki któremu urodzi się ok. siedmiu tysięcy dzieci (PiS wstrzymał finansowanie programu 1 lipca 2016). To także dwa razy więcej niż rząd przeznaczył na darmowe leki dla seniorów w tym roku - od września do grudnia.
Powtarzanie pierwszej klasy to - pośrednio - kolejny sukces ruchu Karoliny i Tomasza Elbanowskich "Ratuj maluchy" (zainicjowanego w 2008 r.). Ich działalność miała zasadniczy wpływ na reformę PiS.
"Pomysł wprowadzenia sześciolatków do szkoły - pisze PiS w partyjnym programie - spotkał się z szerokim oporem społecznym popartym dobrymi racjami: rodzice nie mają zaufania do szkoły w jej obecnym kształcie i boją się, że ich dzieci, gdy zbyt wcześnie się w niej znajdą, poddane zostaną wpływom antywychowawczym; uważają także, iż zbyt wczesne przejęcie dziecka przez szkołę, nawet najlepszą, nie jest dobre dla jego rozwoju. Nie ma powodów, by postępować wbrew wielkiej rzeszy polskich rodziców". Fundacja Elbanowskich została wiosną 2016 głównym "społecznym partnerem" MEN (w powtórzonym konkursie).
Elbanowscy, którzy sami wychowują siódemkę dzieci, mieli wiele racji np. wytykając polskiej szkole brak zabawy i luzu w pierwszych klasach, czy zbyt duży nacisk na testy, ale w krytyce nie znali granic. Powtarzali, że polska edukacja upada coraz niżej. Zbierając przykłady braków i nieprawidłowości - niektóre prawdziwe inne naciągane - tworzyli obraz szkoły, przed którą należałoby dzieci chronić. W ich ujęciu MEN w epoce PO-PSL chciał maluchy do szkół "wcielać" wbrew zatroskanym o ich los rodzicom.
Straszyli m.in. edukacją seksualną, która - jak twierdzi Karolina Elbanowska - ogranicza się do biologii i instruuje dzieci, jak się masturbować. Taka edukacja w Wielkiej Brytanii doprowadziła do tego, że "newsem nie są już ciąże 12-latek lecz 10-latek".
Poważnym błędem MEN z czasów Platformy było lekceważenie obaw rodziców, które wyrażał i wzmacniał ruch Elbanowskich. Ministerstwo nie potrafiło najpierw przygotować szkół i nauczycieli na przyjęcie sześciolatków, a potem przekonać rodziców, że dzieciom nie stanie się krzywda. Nadal zresztą metody pracy wielu nauczycieli nie są dostosowane do potrzeb małych dzieci.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze