0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

Zasady wyboru nowego szefa Instytutu opisane są w ustawie. Nie wcześniej niż na pół roku i nie później, niż na trzy miesiące przed upływem kadencji Jarosława Szarka, przewodniczący Kolegium IPN – obecnie funkcję tę pełni prof. Wojciech Polak – ogłosi konkurs na stanowisko prezesa. Pierwszy etap polega na sprawdzeniu, czy chętni spełniają określone w ustawie wymogi formalne (obywatelstwo polskie, niekaralność, wysokie walory moralne i wiedza przydatna w kierowaniu tą instytucją, stopień co najmniej doktora – nie musi to być historyk; prezes nie może być byłym współpracownikiem służb ani sędzią, który orzekając uchybił godności urzędu poprzez sprzeniewierzenie się niezawisłości sędziowskiej, jak i należeć do partii politycznej i związku zawodowego).

W drugim etapie zakwalifikowani do niego kandydaci są wysłuchiwani publicznie: prezentują swoje pomysły na Instytut i odpowiadają na pytania członków Kolegium, którzy następnie w głosowaniu – tajnym, bezwzględną większością głosów – wyłaniają zwycięzcę i składają wniosek o powołanie prezesa IPN przez Sejm za zgodą Senatu.

Przeczytaj także:

Jeżeli w pierwszej kolejce żaden z uczestników konkursu nie wygra bezwzględną większością głosów, karty do głosowania idą ponownie w ruch: członkowie Kolegium wybierają – już zwykłą większością – spośród dwóch kandydatów, którzy uzyskali największe poparcie.

Może się zdarzyć, że nie przyniesie to rozwiązania. W takiej sytuacji Kolegium przyjmuje uchwałę o nierozstrzygnięciu konkursu, a jego przewodniczący rozpisuje nowy.

Rozdział 2, art. 10, punkt 1

Prezesa Instytutu Pamięci powołuje i odwołuje Sejm Rzeczypospolitej Polskiej za zgodą Senatu, na wniosek Kolegium Instytutu Pamięci, które zgłasza kandydata spoza swego grona.

Rozdział 2, art. 10a., punkt 9

Kolegium Instytutu Pamięci podejmuje uchwałę w sprawie wyłonienia kandydata na stanowisko Prezesa Instytutu Pamięci w głosowaniu tajnym, bezwzględną większością głosów. Jeżeli w pierwszym głosowaniu żaden z kandydatów nie uzyska bezwzględnej większości głosów, wówczas przeprowadza się kolejne głosowanie zwykłą większością głosów, z udziałem kandydatów, którzy uzyskali dwie kolejne największe liczby głosów. Jeżeli w głosowaniach wymienionych w zdaniu pierwszym i drugim żaden z kandydatów nie uzyska wymaganej większości głosów, Kolegium Instytutu Pamięci, w drodze uchwały, uznaje konkurs za nierozstrzygnięty, a jego przewodniczący ponownie ogłasza konkurs.

Gry parlamentarne

O tym, kto zostanie kolejnym prezesem IPN zdecyduje Jarosław Kaczyński. W tej sprawie największą siłę przebicia, a więc posłuch u prezesa PiS, ma Ryszard Terlecki: to on zapewnił zwycięstwo Jarosławowi Szarkowi (pracowali razem w krakowskim oddziale Instytutu, Szarek to naukowy wychowanek i polityczny protegowany Terleckiego). Inaczej: IPN to działka Terleckiego.

Następnie kandydatura zaakceptowana przez prezesa PiS, który może wręcz całkowicie zdać się na wicemarszałka Sejmu, zostanie przeprowadzona przez dziewięcioosobowe Kolegium w składzie: prof. Wojciech Polak (przewodniczący), dr hab. Sławomir Cenckiewicz (wiceprzewodniczący), prof. Piotr Franaszek (wiceprzewodniczący), prof. Tadeusz Wolsza (wiceprzewodniczący), prof. Jan Draus, Bronisław Wildstein, Krzysztof Wyszkowski, prof. Józef Marecki, prof. Andrzej Nowak. Przy Kolegium zatrzymajmy się dłużej: to bardzo ważny element w tej układance.

Kolegium do życia powołała nowelizacja ustawy o IPN z 28 kwietnia 2016 roku (zastąpiło Radę, której kompetencje były podobne – organizowała konkurs na prezesa Instytutu). Jego skład odzwierciedla zmianę polityczną, jak zaszła w Polsce niecały rok wcześniej: zasiadają w nim wyłącznie osoby związane z obozem prawicy. Dominację jednej opcji ilustrują również wyniki kolejnych głosowań: Janusz Kurtyka (kadencja 2005-2010) i Łukasz Kamiński (2011-2016) wygrywali raptem jednym głosem, Szarek został wybrany jednogłośnie.

Pięciu członków Kolegium powołuje Sejm, po dwóch prezydent i Senat. Kadencja trwa siedem lat, a więc zakończy się w 2023 roku. Dlatego nawet mając większość w Senacie, opozycja nie jest w stanie zmienić układu sił w Kolegium (i to może nawet do 2025 roku, zakładając, że wówczas kandydat PiS przegra wybory prezydenckie). Bezlitosna jest również arytmetyka sejmowa. Ale nadal – nie wchodząc w ocenę tej strategii – może przyblokować PiS w Senacie po przegłosowaniu zwycięzcy konkursu przez Sejm.

Mówi się, że PiS dogadał się tu z PSL: wymienił poparcie dla kandydata PSL na RPO na poparcie dla kandydata PiS na prezesa IPN.

Koalicja rządząca ma jeszcze pole manewru, choć niosące ryzyko politycznego tąpnięcia we własnych szeregach. Jak może ominąć Senat? Wszyscy rozmówcy OKO.press – zgodnie i niezależnie od siebie – kreślą jeden scenariusz: poprzez nowelizację ustawy, do której pretekstem byłoby wyprowadzenie z Instytutu pionu prokuratorskiego.

14 lipca zeszłego roku w oświadczeniu poprosiło o to ustawodawcę Kolegium. Inicjatywę poparł Ryszard Terlecki, krytykując instytutowych prokuratorów i zapowiadając nową ustawę. Jarosław Szarek jak zawsze nie miał własnego zdania i zadeklarował, że decyzja należy do parlamentu, co zasadniczo okazało się sprytne, bo zajął tym samym całkiem wygodną pozycję (nie jest tajemnicą, że w IPN trwa konflikt pomiędzy prokuratorami a kierowanym przez dr. hab. Krzysztofa Szwagrzyka Biurem Identyfikacji i Poszukiwań).

Ale sprawa przycichła. Nowelizację miał zablokować Zbigniew Ziobro, z którym szef pionu prokuratorskiego w IPN Andrzej Pozorski ma dobre relacje. Czy PiS zagra więc tą kartą?

Wybór prezesa Instytutu może być więc barometrem, który pokaże stan koalicji.

Co słychać na giełdzie nazwisk?

Stopniując napięcie, zacznijmy od historyka, który nie ma żadnych szans, a którego nazwisko pojawia się na giełdzie od lat: dr hab. Sławomir Cenckiewicz.

„PiS nigdy go nie wybierze” – słyszy OKO.press od historyka niegdyś związanego z Instytutem. Dlaczego? Jarosław Kaczyński nie zgodzi się z jednego, fundamentalnego powodu: Cenckiewicz jest niesterowalny. Jego wizerunkowi w oczach prezesa PiS ma też w ostatnim czasie nie pomagać lansowanie wespół z Piotrem Zychowiczem tezy o tym, że II Rzeczpospolita powinna była wejść w sojusz z III Rzeszą. Brak sterowalności ma dla oceny kandydatury o wiele większe znaczenie, ale warto odnotować i tę drugą opinię, bo doskonale pokazuje, że Cenckiewicz znalazł się na politycznym oucie – bo tym są dla gracza tego formatu publikacje w Nowej Konfederacji, z którą może bajdurzyć o Władysławie Studnickim (przedwojennym antysemicie majaczącym o konieczności współpracy z hitlerowskimi Niemcami, powszechnie sekowanym).

Choć Cenckiewicz, obecnie dyrektor Wojskowego Biura Historycznego (stanowisko to podarował mu Antoni Macierewicz) zapowiedział na Twitterze, że stanie do konkursu na dyrektora Państwowego Instytutu Spraw Międzynarodowych (gdzie jego szanse są również żadne), a po tekście zaprzeczy apetytowi na IPN i podważy każde opublikowane w nim zdanie, pamiętajmy, że o fotel prezesa ubiegał się w przeszłości i znany jest z takich ambicji.

Na giełdę wciąż wraca nazwisko dr. hab. Filipa Musiała, dyrektora krakowskiego oddziału IPN. OKO.press ustaliło, że w 2016 roku nie zgodził się startować. Słyszymy, że ma czytelne sympatie polityczne i zdecydowane prawicowe poglądy, ale jest przy tym bardzo dobrym historykiem, wyróżnia się klasą, umie zarządzać zespołem, a także budować relacje z innymi instytucjami kierującymi się odmienną wrażliwością historyczną. Spotykamy się z opinią, że pracownicy przyjęliby jego wybór z ulgą, bo gwarantowałby większą niezależność Instytutu. „To bardzo poważna kandydatura. Ale sprawiłby poważniejsze problemy niż Szarek, bo jest postacią większego formatu. Uważam też, że gdyby chciał być prezesem, już by nim był” – mówi jeden z naszych rozmówców. Bo IPN to wciąż łakomy kąsek. I sprawnemu graczowi może posłużyć do zbudowania mocnej pozycji w życiu publicznym (przypominamy, że robił to charyzmatyczny Janusz Kurtyka – spekulowało się nawet o jego potencjale w wyborach prezydenckich). Może tu urosnąć postać ważna dla prawicy.

O prezesurze ma poważnie myśleć prof. Włodzimierz Suleja. Nieoficjalnie dowiadujemy się, że historyk zabiegał o poparcie u Jarosława Kaczyńskiego, co nie spodobało się Ryszardowi Terleckiemu (choć Suleja nie jest zupełnie bez zaplecza politycznego: pozostaje w kręgu marszałek Elżbiety Witek – ustaliło OKO.press; ciekawostką jest to, że Grzegorz Schetyna proponował go jako kandydata do Kolegium IPN, podczas gdy Donald Tusk widział tam prof. Dariusza Stolę – ostatecznie Platforma zgłosiła Bogdana Lisa i Ludwika Dorna, żaden z nich nie wszedł).

Przyjrzyjmy się temu nazwisku bliżej. Siedem lat temu, po audycie we wrocławskim oddziale IPN, którym kierował do 2013 roku, został zwolniony z pracy przez prezesa Łukasza Kamińskiego. Wrócił do Instytutu za Jarosława Szarka: do końca września 2020 roku był dyrektorem Biura Badań Historycznych, nagle złożył rezygnację – chcieliśmy z nim porozmawiać o jej przyczynach, ale odmówił.

Dowiadujemy się, że jego starania może przekreślać sprawa Henryka Gulbinowicza – metropolity wrocławskiego ukaranego przez Watykan za czyny pedofilskie, molestowanie i 16-letnią współpracę z SB. W jaki sposób? Po pierwsze, na Sulei ciąży zarzut ukrywania przed prezesem Januszem Kurtyką, a także opinią publiczną faktu współpracy kardynała ze służbami i wiedzy o tym, jak się prowadził. IPN miał o wszystkim wiedzieć już w 2006 roku. Po drugie, Suleja podpisał się pod listem otwartym w obronie kardynała Gulbinowicza w 2020 roku.

Nieoficjalnie OKO.press dowiaduje się, że o prezesurę zabiega Zbigniew Girzyński, ale i on nie liczy się w wyścigu. Na takiego kandydata nie zgodzi się Ryszard Terlecki.

Kiedyś podobne aspiracje zdradzał dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, ale nasi rozmówcy nie dają mu dużych szans, bo jego gwiazda nieco przyblakła: był ważną postacią na prawicy, ale nie odnosi już spektakularnych sukcesów stojąc na czele Biura Poszukiwań i Identyfikacji, słyszymy nawet, że temat się wyczerpał.

Na ten moment największe szanse ma Jarosław Szarek, który według naszych ustaleń walczy o reelekcję (ustawa dopuszcza dwie kadencje).

Jarosław „Problemy należy po prostu przeczekać” Szarek

To najgorszy prezes w ponad 20-letniej historii Instytutu (a dlaczego, wyjaśnimy dalej). Słyszymy, że każdy inny będzie lepszy. Ale Szarek ma pewien podstawowy dla PiS atut, który opisuje powiedzenie: „mierny, bierny, ale wierny”. Zapewniło mu to przetrwanie, być może przyniesie drugą kadencję. Bo pytanie, które zadaje sobie partia rządząca, brzmi: kto będzie posłusznym, a nie sprawnym szefem IPN. Polityka historyczna jest dla prawicy bardzo ważna, ale Instytut ma być jej narzędziem, a nie ją kreować.

Notowania Szarka u Terleckiego wciąż są wysokie. „Nie zaszkodzi, zrobi wystawę na cito, wyda album, kiedy jest taka potrzeba” – podsumowuje jeden z naszych rozmówców. Brzmi jak opis idealnego kandydata bez właściwości. PiS nie potrzebuje wyrazistej postaci z własną wizją polityki historycznej, albo „co gorsza” samodzielnego urzędnika, który stopowałby jego najbardziej szalone pomysły, takie jak nowelizacja ustawy o IPN z 2018 roku. Chce kogoś, kto będzie wykonywał polecenia. OKO.press spotyka się z opinią, że wobec tego, co Szarek puszcza płazem, Janusz Kurtyka stawiałby opór. Jako przykład nasz rozmówca podaje karierę Stanisława Piotrowicza: jego zdaniem Kurtyka jako prezes IPN nie darowałby PiS-owi windowania PRL-owskiego prokuratora. Szarek bez zażenowania w świetle fleszy oprowadzał go po Instytucie jako szefa sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, a przecież sam zapisał kartę działacza opozycji demokratycznej.

Wobec nowelizacji ustawy o IPN Jarosław Szarek – a wiele to mówi o jego kadencji – zachowywał się jak łyżwiarz figurowy. Wykręcał potrójne lutze, tulupy i axle: wielokrotnie zmieniał zdanie o tym, czy nowa ustawa była konsultowana z IPN, gubiąc się przy tym w kolejnych wersjach tej historii, jak i w ocenie samych przepisów.

Żaden dobry prezes nie zostawiłby na nowej ustawie suchej nitki, przestrzegając przy każdej okazji państwo przed konsekwencjami jej przyjęcia.

Ale od Szarka nie zależało zupełnie nic, choć projekt nie powstawał w tajemnicy przed nim. Miał też stały dostęp do wicemarszałka Sejmu, mógł więc w każdej chwili przedstawić mu zagrożenia – zrobiłby to w takiej sytuacji każdy niezależny urzędnik państwowy.

Nowelizacja ustawy o IPN z 26 stycznia 2018 roku zakładała m.in. karę więzienia dla tego, „kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie”. Do ustawy wpisano też „zbrodnie ukraińskich nacjonalistów i członków ukraińskich formacji kolaborujących z Trzecią Rzeszą”, zrównując je z Holocaustem, oraz czyny popełnione przez ukraińskich nacjonalistów w latach 1925-50 na terenach „Wołynia i Małopolski Wschodniej”. Nowa ustawa o IPN stała się przyczyną jednego z największych kryzysów dyplomatycznych, w jakim znalazła się współczesna Polska. Po kilku miesiącach, mimo wszystko ogłaszając sukces, rząd Morawieckiego wycofał się z poprawek.

Tymczasem Szarek, kiedy trzeba było, ustawę chwalił (w TVP Polonia 30 stycznia 2018 roku mówił, że jest „konieczna”, bo „państwo polskie musi mieć jakieś narzędzie obrony swojego dobrego imienia”, a na międzynarodową krytykę odpowiadał: „Jesteśmy niepodległym państwem i mamy prawo do własnej podmiotowości i stanowienia prawa”), a kiedy czuł, że może sobie na to pozwolić, wyrażał zaniepokojenie jej konsekwencjami (31 maja w „Gościu Niedzielnym” skarżył się na sparaliżowanie międzynarodowych relacji Instytutu z naukowcami zajmującymi się problematyką Holocaustu), by za jakiś czas znów chwalić (w lipcu wyjaśniał, że tak naprawdę nic się nie stało; dokładnie opisała to „Gazeta Wyborcza”, śledząc wypowiedź za wypowiedzią).

Bo nic nie podsumowuje Szarka lepiej niż jego własne słowa z wywiadu dla „Do Rzeczy” udzielonego trzy lata temu: „Problemy po prostu należy przeczekać”.

Zresztą w jego wypadku okazała się to skuteczną strategią: w czerwcu 2018 roku Onet informował, że może zostać odwołany, według OKO.press zrezygnowano z tego pomysłu po klęsce nowelizacji, bo byłby to bałagan nie do opanowania (innymi słowy PiS nie chciał wówczas otwierać frontu w postaci wyboru prezesa IPN).

Politycznie więc (przy odrobinie szczęścia) Szarek sobie nieźle radzi: utrzymał się w fotelu. Ale – jak słyszy OKO.press – Instytut powoli usycha, zapada się w sobie: choć ma największy budżet w historii (423 mln zł; dla porównania: w 2016 roku było to 269 mln zł), to jego rola jest coraz mniejsza, na arenie międzynarodowej wręcz żadna: nazywając rzeczy po imieniu, w tym obszarze obserwujemy spektakularny upadek.

Instytutowi Szarka brakuje też synergii. Co to znaczy? Żaden renomowany konkurs historyczny nie obędzie się bez książki wydanej przez IPN: wciąż powstają tu bardzo dobre i ważne monografie, ale to wola i wysiłek pojedynczych badaczy, bo prezes postawił na produkcję taśmową. Dominują prace przyczynkarskie, przestały działać projekty badawcze. Potencjał IPN jest marnowany.

Szarek nie zna się też na zarządzaniu, ani – przez blisko sześć lat – nie nauczył się tego robić: jego metodą jest wymiana osób na stanowiskach kierowniczych, gdzie rotacja jest bardzo duża.

IPN Szarka to przede wszystkim „PiS w PiS-ie”, cytując jednego z naszych rozmówców: upolitycznił Instytut do granic możliwości. Instytucja mówi dziś głosem jednej partii.

Szarek jest przy tym bezlitosny. Jego pierwszą decyzją po wejściu do gabinetu prezesa IPN było wyrzucenie dr. Krzysztofa Persaka, który razem z prof. Pawłem Machcewiczem zredagował dwutomową pracę „Wokół Jedwabnego”. Persak był konsultantem historycznym „Pokłosia” (obóz prawicy miał mu za złe współudział w „szkalującym” Polskę filmie). I bardzo doświadczonym urzędnikiem, przez wiele lat dyrektorem biura prezesa Łukasza Kamińskiego.

Jednocześnie Szarek żalił się, że nie ma w IPN zbyt wielu badaczy zajmujących się stosunkami polsko-żydowskimi, jak gdyby nie pamiętał, że albo ich się zwalnia (oprócz Persaka to np. Paweł Spodenkiewicz z łódzkiego oddziału: za badaczem ujęło się wielu innych z Polski i świata, sprawa zakończyła się w sądzie, doszło do zawarcia ugody, centrala i Łódź przerzucały się potem odpowiedzialnością), albo sekowani odchodzą sami.

A przykładów takich decyzji Szarka jesteśmy w stanie podać więcej i samej ocenie jego kadencji poświęcić kilka tesktów. Wypunktować można np. jego wypowiedzi o Jedwabnem (19 lipca 2016 roku przed sejmową komisją powiedział, że „wykonawcami tej zbrodni byli Niemcy, którzy wykorzystali (…) Polaków”). Czy dopuszczenie do podważenia wyników śledztwa IPN ws. Romualda Rajsa „Burego” – bez wiedzy prokuratora, który je prowadził, centrala wypuściła oświadczenie rehabilitujące zgodnie z zapotrzebowaniem politycznym „żołnierza wyklętego” odpowiedzialnego za działania o znamionach ludobójstwa, co skończyło się tym, że białoruski MSZ wezwał polskiego ambasadora na dywanik.

Outsiderzy nie mają szans

Konkurs na prezesa IPN ma otwartą formułę. Karuzela będzie się kręcić przez kilka najbliższych miesięcy, zwłaszcza że – jak pokazaliśmy – decyduje wiele zmiennych. Nie byłoby zaskakujące, gdyby do gry włączył się któryś z członków Kolegium, zgodnie z ustawą rezygnując wcześniej z funkcji. Ale według źródeł OKO.press, żaden z poważnych graczy nie weźmie udziału w konkursie, nie będąc pewnym zwycięstwa, a więc bez poparcia Nowogrodzkiej. Nie wygląda też na to, żeby opozycja miała jakikolwiek pomysł na Instytut, bo zarówno KO, jak i Lewica postulują jego likwidację. Kolejna kadencja Szarka dostarczać może uzasadnień dla tego postulatu, ale pod wieloma względami jest on fatalny. To jednak temat na kolejną analizę.

;

Udostępnij:

Estera Flieger

Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.

Komentarze