48-letnia Fatima nie miała innego wyjścia, niż tylko bezradnie przyglądać się, jak buldożer niszczy jej dom. Był zimny grudniowy poranek, a ona i jej rodzina została gwałtownie wyrwana ze snu przez dźwięk izraelskich maszyn – buldożerów i czołgów – toczących się przez ich rodzinne miasteczko Ar-Rafid na Wzgórzach Golan
„Uciekliśmy w głąb wioski. Stamtąd widziałam wszystko. Najpierw zniszczyli dom po drugiej stronie, a później nasz”, opowiada, stojąc przed tym, co pozostało ze zbudowanego przez jej męża budynku. Pięcioosobowa rodzina zajmowała trzy pokoje z kuchnią.
Jej syn, 21-letni Mahmud Fahad Dafi, ponuro przygląda się gruzom. „Mieszkaliśmy w tym domu od 2009 roku. Nie mamy pieniędzy na odbudowę. Ojciec cztery lata temu przeniósł się do Damaszku, żeby pracować przy sprzątaniu ulic, bo tutaj nie było żadnej pracy”, tłumaczy przemierzając w plastikowych klapkach pozostałości domu. Tam była kuchnia, tu – sypialnia.
Wzgórza Golan to rozciągający się na pograniczu Syrii, Izraela i Libanu strategicznie położony płaskowyż o istotnym znaczeniu militarnym. Usiany pagórkami krajobraz przecinają gaje oliwne, pola uprawne i pasące się stada krów. Na horyzoncie widać pokryte śniegiem szczyty.
Izrael zajął wzgórza podczas wojny sześciodniowej w 1967, a w 1981 roku dokonał formalnej aneksji ich syryjskiej części, w świetle prawa międzynarodowego – nielegalnej. Od 1974 roku na Golanie istnieje strefa zdemilitaryzowana pod obserwacją misji pokojowej ONZ.
Ar-Rafid mieści się dokładnie w strefie, między liniami Alfa a Bravo. Na mocy traktatu powołującego do życia UNDOF – Siły Narodów Zjednoczonych ds. Nadzoru Rozdzielenia Wojsk na Wzgórzach Golan – jedyne wojska, które mają prawo przebywać w strefie pokojowej to właśnie Błękitne Hełmy.
Co ciekawe, nom de guerre Ahmada asz-Szara'y – nowego prezydenta Syrii – brzmi al-Dżaulani i odnosi się do Wzgórz Golan, skąd wywodzi się jego rodzina. Ona także musiała je opuścić, w 1967.
Kiedy 8 grudnia 2024 upadł w Syrii reżim Baszszara al-Asada, izraelskie wojska wkroczyły do strefy, zajmując m.in. szczyt strategicznie położonej Góry Hermon. Premier Benjamin Netanjahu oznajmił, że izraelskie siły pozostaną w tym miejscu na czas „nieokreślony”. Izraelczycy zablokowali drogi, ustawili checkpointy i patrole.
Jednocześnie izraelskie lotnictwo intensywnie bombardowało cele wojskowe w Syrii, by upewnić się, że maszyny, broń i amunicja poprzedniego reżimu nie wpadną w ręce rebeliantów, którzy teraz stanęli na czele kraju. Tylko w pierwszych trzech dniach przeprowadzono aż 480 nalotów.
Izrael chce upewnić się, że nie zostanie zaskoczony na swojej północnej granicy podobnie, jak miało to miejsce 7 października 2023, gdy Hamas dokonał ataku terrorystycznego wzdłuż granicy ze Strefą Gazy.
Ruch Hajat Tahrir asz-Szam, który przewodził koalicji rebeliantów, a dziś rządzi Syrią, w przeszłości związany był m.in. z Al-Kaidą. Choć Ahmad asz-Szaraa, jego szef i tymczasowy prezydent, odcina się od dżihadystycznych korzeni, Netanjahu domaga się nowych gwarancji bezpieczeństwa dla swojego kraju. Cenę za te żądania płacą mieszkańcy syryjskiego pogranicza.
Do Ar-Rafid czołgi wjechały 20 grudnia. „To było o 7 rano. Usłyszeliśmy hałas pojazdów i uciekliśmy” – wspomina 32-letni Khalid Khrawish, kolejny mieszkaniec Ar-Rafid, którego dom został zrównany z ziemią. Nie uchował się także niewielki gaj oliwny, jego duma i jednocześnie źródło dochodu.
„Wycięli wszystkie drzewka. Nie wiem, co teraz zrobić. W tym domu było całe nasze życie, wszystko, na co pracowaliśmy. Latami oszczędzałem pieniądze, żeby go zbudować”, rozpacza.
Teraz wraz z żoną i piątką dzieci wynajmuje mieszkanie, za które płaci miesięcznie ok. 18 dolarów. Choć kwota wydaje się niewielka, dla Khrawisha to mała fortuna. Ma nadzieję, że „jakaś organizacja” lub nowy rząd pomogą mu odbudować dom.
Gdy żołnierze IDF wkroczyli do Ar-Rafid, w siedzibie burmistrza spotkali się z przedstawicielami miejscowej społeczności. Wśród nich był 68-letni Muhammad Fagirs al Fahed, emerytowany nauczyciel. „Na początku baliśmy się, ale byli spokojni. Niektórzy żołnierze byli Druzami, inni Arabami. Powiedzieli, że są tutaj dla swojego bezpieczeństwa, żeby upewnić się, że nikt tutaj nie należy do Hezbollahu ani syryjskiej armii i by utrzymać kontrolę nad granicą” – mówi.
On sam pochodzi ze wsi Boutriyeh, która przed 1967 stanowiła część Syrii, później została przejęta przez Izrael. „Zabito wówczas sześć osób w naszej wiosce, dlatego uciekłem”, opowiada.
Khrawish uważa, że argument o bezpieczeństwie to tylko wymówka, by zająć dalszą część Syrii. „Nie ufam Izraelowi, nie ufam wrogowi. Mogliby powiedzieć wszystko. Nie zajrzeli do środka, żeby sprawdzić, czy to jest obiekt cywilny, czy wojskowy. Zbudowałem go sam i nigdy nie było tu żadnych bojowników ani żołnierzy” – przekonuje.
„Izrael robi wszystko, żeby ludzie się wynieśli i porzucili swoje ziemie. Chcą pozyskać ziemie bez ludzi. Inaczej dlaczego zniszczyliby te domy?”.
„Izraelczycy udają, że ta linia to granica” – al Fahed ruchem dłoni wskazuje w kierunku znajdującej się w oddali linii demarkacyjnej – „a przecież tam wciąż są nasze ziemie”, zżyma się.
Według Khrawisha izraelskie wojsko jeszcze na długo przed upadkiem reżimu Asada ograniczało syryjskim rolnikom możliwość swobodnego poruszania się po tym terenie. Wskazując na pola uprawne po drugiej stronie drogi, tłumaczy: „Tamta ziemia także należy do nas, ale rok temu Izrael zabronił nam tam chodzić. Strzelali do wszystkiego, co się rusza, zabijali owce, zwierzęta, wszystko, co się tam poruszało. Jeden z sąsiadów, Ziad al-Uqlah, próbował tam uprawiać tam ziemię i został zabity”.
Podczas kolejnej wizyty w Ar-Rafid kilka dni później kolejny rolnik, Abu Odaj, powiedział mi, że jeszcze w listopadzie izraelska armia skonfiskowała należące do niego ziemie o powierzchni ok. 100 hektarów. Miał pecha — jego pole jest strategicznie położone między wzgórzami Tal al-Sharqi i Tal al-Garbi, których izraelskie wojsko używa do obserwacji okolicy.
Mieszkańcy Ar-Rafid czują gniew i niesprawiedliwość. Lęk przed okupacją i utracony dobytek to nie wszystko. Wtargnięcie izraelskich sił pozbawiło ich przełomowego dla Syryjczyków doświadczenia radości z upadku reżimu klanu Asadów. „Przez 64 lata doświadczaliśmy tortur i niesprawiedliwości. Byliśmy traktowani jak zwierzęta, jak służący reżimu”, wspomina al-Fahed, nauczyciel.
Od 8 grudnia jest bardzo zajęty. Gdy tylko usłyszał, co wydarzyło się w Damaszku, w pośpiechu pojechał do stolicy, w nadziei, że po latach znajdzie odpowiedź na pytanie, co stało się z jego synem – a może nawet po niego samego. Qasim Muhammad al-Fahed, wówczas 29-letni, został w 2013 aresztowany w swoim biurze, redakcji jednej z gazet w Damaszku. Od tamtego czasu ślad po nim zaginął.
Jak tysiące innych, Qasim przepadł bez wieści w jednym z okrytych złą sławą więzień Asada. Jako jedyny w rodzinie dobrze mówił po angielsku, opowiada o synu z wyraźną dumą Muhammad. W kartonowym pudle trzyma dokumenty i pamiątki po nim: dyplomy ukończenia szkoły i studiów, legitymację prasową, wycinki z gazet. Pokazuje nam zdjęcia syna.
Wraz z dziesiątkami tysięcy innych osób, które straciły bliskich podczas rządów partii Baas, moment upadku reżimu powitał z nadzieją. Szybko została zastąpiona lękiem o przyszłość.
Fatima, której dom został zniszczony, wtóruje mu. „Byliśmy szczęśliwi, że reżim Asada upadł, ale nie mogliśmy celebrować czy mieć nadziei” – stwierdza gorzko. „Żyjemy w lęku, że Izrael zrobi coś takiego po raz drugi. Nie mamy poczucia bezpieczeństwa”. Zapytana, czy obecność sił UNDOF jest pomocna, tylko się śmieje.
Izraelskie czołgi pojawiły się także we wsi Sweisa w dystrykcie Daraa. Mieszkańcy natychmiast zgromadzili się, by zaprotestować. „Powiedzieli, że umowę (rozejm z 1974 r.- przyp. aut.) mieli z rządem, który upadł, dlatego dłużej nie obowiązuje. Pytali nas o broń, a kiedy powiedzieliśmy, że żadnej nie mamy, odgrażali się, pytając, czy chcemy skończyć jak Gaza albo Liban” – opisuje kontakty z żołnierzami IDF Adel Ali, mieszkaniec wsi.
Ali gości nas w swoim domu. Jego centralnym punktem jest niewielki piecyk, przy którym rodzina gromadzi się we wciąż chłodne dni. „Ludzie bali się, że wkroczą do ich wiosek i wyszli z domów, żeby wyrazić swój gniew wobec okupacji”.
Mężczyzna szacuje, że w proteście wzięło udział około dwóch tysięcy osób z kilku wsi, w tym trzysta ze Sweisy – połowa populacji wioski. „Starsi, młodsi, kobiety, mężczyźni, dzieci. Wszyscy poszli” – wspomina. Po stronie izraelskiej miały być trzy czołgi, dwa buldożery, trzy pojazdy opancerzone, dwa drony i ponad 50 żołnierzy.
Według relacji Alego, gdy protestujący skandowali, izraelscy wojskowi oddali ostrzegawcze strzały w powietrze. W odpowiedzi niektórzy spośród demonstrantów zaczęli rzucać w kierunku żołnierzy kamieniami. Padły kolejne strzały, tym razem wymierzone w protestujących. Wśród rannych był jego syn, Moatasem Billah. 21-latek przysłuchuje się naszej rozmowie, leżąc na łóżku. Niedawno opuścił szpital po operacji. Powoli dochodzi do siebie, na brzuchu ma stomię.
„O 7 rano usłyszeliśmy czołgi, były bardzo głośne. Ludzie nie bali się konfrontacji, rzucaliśmy w żołnierzy kamieniami”, opisuje. Mówienie wciąż przychodzi mu z trudem. Mimo poważnego urazu nie żałuje, że wziął udział w proteście. „Chciałbym zostać męczennikiem za swoją ziemię” – deklaruje, a ojciec przytakuje słowom syna.
Pokazuje nam nabój, który lekarze wydobyli z ciała Moatasema. Zapytany, czemu zatrzymał kulę, odpowiada: „Chcę odesłać tym, którzy ją wystrzelili. Tak, jak oni strzelają do naszych dzieci, pewnego dnia będziemy strzelać do ich [dzieci], jeśli to będzie konieczne”.
Podczas demonstracji rannych zostało pięć osób. W najcięższym stanie jest 15-latek, któremu kula przeszyła płuco. Jak podaje gazeta „Times of Israel", IDF przyznało, że oddało strzały w kierunku protestujących, twierdzi jednak, że nastąpiło to po oddaniu strzałów ostrzegawczych i »zidentyfikowaniu zagrożenia«.
Według Syryjskiego Obserwatorium Na Rzecz Praw Człowieka izraelscy żołnierze aresztowali uczestników co najmniej dwóch protestów i oddali strzały w ich kierunku.
Podczas drugiej wizyty na Wzgórzach Golan skierowaliśmy się do bazy UNDOF na granicy miasteczka Ar-Rafid, chcąc porozmawiać o sytuacji i o tym, co powiedzieli nam mieszkańcy. Tam usłyszeliśmy, że zorganizowanie wywiadu z przedstawicielami agencji będzie możliwe w innej bazie, odległej o około 45 minut jazdy samochodem. Poproszono nas o zostawienie danych kontaktowych i wysłanie mailem pytań oraz obiecano umówienie rozmowy w ciągu kilku dni.
Po kilkukrotnych próbach kontaktu w następnych dniach dowiedzieliśmy się, że będzie to jednak niemożliwe, a odpowiedzi na pytania zostały przesłane mailem i przypisane rzecznikowi Departamentu Operacji Pokojowych ONZ z siedzibą w Nowym Jorku.
Na prośbę o komentarz dotyczący ostatnich izraelskich ataków w Kunejtrze, rzecznik odpowiedział: „UNDOF zaobserwowało i udokumentowało izraelskie aktywności w muhafazie Kunejtra, w tym poruszanie się i prace budowlane w obszarze separacji”.
Na pytanie, jak zmiana władzy w Syrii wpłynęła na pracę UNDOF: „Ostatnie wydarzenia w Syrii niebezpośrednio wpłynęły na UNDOF, przede wszystkim przyczyniając się do zmienności sytuacji bezpieczeństwa w regionie. Te wydarzenia zbiegły się ze wzmożoną aktywnością Izraelskich Sił Obronnych w obszarze separacji, dalej ograniczając swobodę poruszania się i możliwości operacyjne UNDOF”.
W rozmowie z New York Timesem dyrektor Syryjskiego Obserwatorium Na Rzecz Praw Człowieka, Rami Abdulrahman, porównał metody operacyjne IDF w Syrii do tych używanych w Zachodnim Brzegu. Trudno nie oprzeć się temu wrażeniu. Gdy podczas pierwszej wizyty we Wzgórzach Golan próbowaliśmy dojechać z Ar-Rafid do położonego ok. 45 min jazdy miasta Madinat as-Salam (wcześniej na cześć partii Baszszara al-Asada nazywającego się Madinat al-Baas), 3 km przed nim napotkaliśmy betonowe blokady na drodze i checkpoint.
Gdy wyszliśmy z samochodu, nisko na niebie natychmiast pojawił się dron, a z pobliskiego wzgórza zbiegło siedmiu żołnierzy IDF. Po wylegitymowaniu się legitymacjami prasowymi oraz akredytacją usłyszeliśmy, że ta droga jest teraz „pod ich kontrolą” i musimy zawrócić. Obok budynku mieszkalnego, z którego wyszli żołnierze, zaparkowane były maszyny budowlane. Zarówno blokady dróg, jak i wznoszenie budowli – w tym baz wojskowych – w strefie buforowej potwierdzają zdjęcia satelitarne.
UNDOF już wcześniej alarmował, że niektóre izraelskie okopy budowane wzdłuż linii demarkacyjnej naruszają warunki porozumienia z 1974.
Na głównej drodze w samym Madinat as-Salam stoi izraelski czołg Merkawa, kierujący lufę w kierunku pojazdów, które podjeżdżają zbyt blisko. Widać, jak jego gąsienice zniszczyły drogę.
Według relacji mieszkańców miasta izraelscy żołnierze zachowywali się jak siła okupacyjna. Podobnie jak w innych miejscach, żądali wydania należącej do mieszkańców broni, zajmowali i niszczyli budynki administracji publicznej, dokonywali arbitralnych aresztowań – opisuje muchtar (w Lewancie to szef wsi) Yahya Rahal.
„Pierwszą rzeczą, jaką zrobili, było zajęcie siedziby gubernatora” – opowiada. Starszy mężczyzna o śnieżnobiałym zaroście i przeszywającym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu już od czternastu lat przewodzi miejscowej społeczności, pośrednicząc zarówno w lokalnych sporach, jak i rozmowach między mieszkańcami a instytucjami rządowymi. To jego wezwali izraelscy żołnierze, gdy weszli do miasta.
„Zażądali wydania jedenastu sztuk broni. Powiedziałem, że nie mam pojęcia, o co chodzi”.
Gdy następnego dnia został ponownie wezwany do zajmowanej przez Izraelczyków siedziby gubernatora, udał się tam z Muhammadem al-Fayyadem, pochodzącym z Madinat as-Salam prawnikiem, który towarzyszy nam w rozmowie.
„Powiedzieli, że wiedzą, że w mieście jest ciężka broń, że operuje tutaj Hezbollah i że chcą nam pomóc to wyplenić. Odpowiedziałem, że nic takiego się tu nie dzieje, jesteśmy cywilami. Mieszkają tu starzy ludzie, kobiety, dzieci, zwykli ludzie, którzy nie są związani z żadnymi operacjami wojskowymi, ani dla rządu, ani żadnych grup”.
Po kilku dniach podczas misji poszukiwania broni żołnierze zaczęli demolować wnętrza instytucji publicznych. „Wyłamywali drzwi, niszczyli wyposażenie, meble, nawet okna. Tak stało się między innymi w naszym centrum kulturalnym, departamencie ds. elektryczności, urzędzie finansowym” – wylicza. Później żołnierze zaproponowali dostarczenie mieszkańcom żywności i mazutu (powszechnie używany w Syrii ciężki olej opałowy). Yahya Rahal w imieniu społeczności odmówił.
Mieszkańcy miasta, z którymi jako muchtar codziennie rozmawia, żyją w stresie. Widok czołgu i uzbrojonych żołnierzy wywołuje lęk. Dzieci boją się kupować chleb, bo czołg stoi tuż obok młyna, gdzie jest wypiekany, opisuje Rahal. „Za czasów reżimu Asada towarzyszył nam podobny lęk. Wtedy nie mogliśmy niczego mówić, bo trafilibyśmy do więzienia. Teraz nie możemy wyrazić naszej niezgody wobec Izraelczyków, bo możemy zostać zabici”.
Rahal mówi też o doświadczeniach mieszkańców innych wsi. „W Madinat as-Salam tego nie było, ale w Al-Hamidiyeh, Al-Qaftaniyeh, Hadar i innych miejscach prowadzili przeszukania domów, wyrzucając przy tym ludzi i strasząc ich. W Al-Hamidiyeh oddawali po kilka strzałów w każdym pomieszczeniu, zanim do niego weszli, widzieliśmy ślady kul. W jednym domu zniszczyli ufundowaną przez ONZ maszynę do szycia i spalili Koran w piecyku na drewno”.
W Al-Hamidiyeh izraelska armia odcięła także mieszkańcom dostęp do wody, co potwierdzają także inne źródła. Francuski dziennikarz Sylvain Mercadier i towarzyszący mu Muhammad el-Fayad zostali aresztowani, pobici, okradzeni i przetrzymywani przez kilka godzin przez izraelską armię, gdy dokumentowali przeszukiwania domów w Al-Hamidiyeh.
Abu Khaldun, mieszkaniec Madinat as-Salam, nie wierzy w zapowiedź, że wojsko ma pozostać na syryjskiej ziemi jedynie tymczasowo, by zapewnić Izraelowi bezpieczeństwo. „Kto chce żyć w pokoju, nie zabiera ziemi swojego sąsiada. Jestem przekonany, że ich długofalowy cel to dalsze rozszerzenie Izraela na syryjskie terytorium”. Podobnie, jak wielu innych mieszkańców Wzgórz Golan, on także urodził się na terytoriach dziś okupowanych przez Izrael. Rodzinną wioskę opuścił w wieku 15 lat.
„Gdy zamykam oczy, widzę jej uliczki. Pamiętam jej każdą część. Jesteśmy bardzo przywiązani do swoich ziem i chcemy do nich wrócić. To nasze marzenie, nasza nadzieja”, deklaruje.
Zaznacza jednak, że nie widzi problemu w koegzystencji Syryjczyków i Żydów. „Nie mamy żadnego problemu z Żydami, tylko z okupacją” – podkreśla. W Skoufiya, skąd pochodzi, mieszkała arabska żydowska rodzina. „Ludzie nie mieli z tym problemu. Chodzili nawzajem na swoje wesela, gromadziła się cała wioska. Mój ojciec mi o tym opowiadał. Wszyscy jesteśmy ludźmi Księgi i będziemy żyć w pokoju, kiedy tylko skończy się kradzież ziemi, wysiedlenia i niesprawiedliwość. Pokój wreszcie wróci, bo teraz Izrael dominuje siłą, ale nie da się tego robić w nieskończoność. Nie da się mieć takich relacji z sąsiadem”.
Adel Ali, ojciec postrzelonego Moatasema, nie jest tak optymistyczny. Zapytany, czy Syrii uda się odzyskać kontrolę nad Wzgórzami Golan, parska. „Wzięli je mieczem i odzyskamy je mieczem. Z Izraelczykami nie ma negocjacji, nie prowadzą nigdzie”.
Al-Fagirs, nauczyciel z ar-Rafid, zapytany, czy obawia się aneksji przez Izrael, odpowiada: „Nie jestem zadowolony, że tu przyszli, ale my jesteśmy odważni i pełni dumy. Nie możemy bać się Izraela. Ale szczęśliwi będziemy, dopiero kiedy zostawią terytorium, które okupują od 1967, ziemie, które należą do nas”.
Dziękuję Sylvainowi Mercadierowi i Muhammadowi al-Fayyadowi za pomoc w przygotowywaniu tego materiału.
Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich, współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Doświadczenie zdobywała m.in. w ambasadach RP w Teheranie i Islamabadzie. Współautorka publikacji „Muzułmanin, czyli kto? Materiały dydaktyczne dla nauczycieli i organizacji pozarządowych”.
Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich, współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Doświadczenie zdobywała m.in. w ambasadach RP w Teheranie i Islamabadzie. Współautorka publikacji „Muzułmanin, czyli kto? Materiały dydaktyczne dla nauczycieli i organizacji pozarządowych”.
Komentarze