0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.plFot. Maciek Jaźwieck...

Wszystkie główne siły parlamentarne wybrały już kandydata w wyborach prezydenckich, które odbędą się w maju 2025. Z wyjątkiem Lewicy. Wiadomo jedynie, że Lewicę reprezentować będzie kobieta. Która? Lada dzień zapadnie decyzja.

Kiedy uwagę opinii publicznej zajmowały prawybory w Koalicji Obywatelskiej i taniec wokół kandydatów PiS, Lewica czekała na wyniki badań.

Podobnie jak Koalicja Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość Lewica zamówiła badania, przeprowadził je socjolog prof. Przemysława Sadurę. Na ich postawie partia Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia zdecyduje, kto ostatecznie wystartuje w 2025 roku. Wyniki już są, zapoznają się z nimi kolejne partyjne kręgi. „Mamy prawie prawybory” – słyszymy.

Publiczna prezentacja kandydatki ma się odbyć 15 grudnia. Tego samego dnia ma ją zatwierdzić Rada Krajowa Nowej Lewicy.

Badanie sprawdzało potencjał wyborczy trzech parlamentarzystek. To: Magdalena Biejat – wicemarszałkini Senatu, rocznik 1982; Agnieszka Dziemianowicz-Bąk – ministra pracy, rocznik 1984; Katarzyna Kotula – ministra ds. równości, rocznik 1977.

Jakie dylematy stoją przed każdą z nich i przed całą Lewicą? O co Lewica chce walczyć w wyborach prezydenckich?

Najpierw jednak o trzech scenariuszach odrzuconych przez Lewicę.

A może mężczyzna?

Jeszcze kilka miesięcy temu na sejmowych korytarzach słyszeliśmy, że Nowa Lewica rozważa wystawienie kandydata lub kandydatki spoza partii. Jednak kandydat bezpartyjny (czy też obywatelski – jak o Karolu Nawrockim uparcie mówi PiS) nie był nigdy pierwszoplanowym scenariuszem Lewicy.

Drugi scenariusz pojawiający się w spekulacjach: Lewica w ogóle nie wystawi kandydatki i od razu poprze Rafała Trzaskowskiego. Dlaczego dla Lewicy byłoby to fatalne rozwiązanie?

Odpowiedział w rozmowie z Karoliną Lewicką w TOK FM były prezydent Aleksander Kwaśniewski: „Partia musi to zrobić [wystawić własnego kandydata na prezydenta], bo wybory są dla partii politycznej jak ćwiczenia dla wojska. Trzeba je przejść, żeby w tym momencie najważniejszym, bitewnym mieć jakieś doświadczenie. Partie, które nie poszły na wybory, tak jak Unia Wolności w roku 2000, po prostu przestały istnieć”.

Wreszcie trzeci scenariusz: kandydat partyjny, ale właśnie – kandydat. Czyli mężczyzna. Od kilku miesięcy opinia publiczna słyszała, że Lewicę raczej będzie reprezentować kobieta. Na ostatniej prostej Lewica sprawdziła również inne opcje.

Wśród osób, których wizerunek badała Nowa Lewica, znalazł się między innymi Krzysztof Kukucki, prezydent Włocławka, rocznik 1980. Niektórzy nasi informatorzy twierdzą, że jest jedną z kilku osób, które same poprosiły, by włączyć je do badania.

To samorządowiec, wiceprezydent Włocławka, w 2023 roku został senatorem. Od stycznia był wiceministrem rozwoju odpowiedzialnym za program mieszkaniowy, czyli sztandarowy projekt lewicy. Wiosną 2024 Kukucki wygrał wybory na prezydenta Włocławka i zostawił ministerstwo.

„Idealny polityk lewicy” – mówi nam jeden z rozmówców. „Progresywny, młody, o zacięciu socjalnym, ma lewicowe podejście w wielu kwestiach, nie tylko w sprawie mieszkań”. Włocławek jest stawiany za wzór budownictwa komunalnego, a właśnie Kukucki odpowiadał za ich budowę. W kampanii mógłby pokazać, że lewica jest skuteczna w realizacji swoich postulatów i nie zajmuje się jedynie prawami kobiet, co niekiedy się jej zarzuca.

Jednak poparcie dla Kukuckiego okazało się mizerne. Ma rozpoznawalność bliską zeru i nikt już nie bierze jego kandydatury pod uwagę.

Przeczytaj także:

„Wyniki są optymistyczne”

Według naszych rozmówców z lewicy wszystkie trzy polityczki rozważane jako kandydatki (Dziemianowicz-Bąk, Biejat i Kotula) osiągnęły w badaniach zbliżone wyniki.

Z badań ma wynikać, że w tej chwili w zasadzie nie ma znaczenia, która z nich ostatecznie wystartuje, bo osiągną podobny rezultat. Jednak liczą się też wizerunkowe szczegóły, które mogą pomóc lub zaszkodzić kandydatce w trakcie kampanii. Zarówno Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, jak i Magdalena Biejat wzbudzają pozytywne emocje. Lecz wyborcy gdzie indziej widzą źródła tej emocji.

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk ma być pozytywnie oceniana, bo załatwia ludzkie sprawy. „Ludzie widzą, że robi solidną robotę. Z jej ministerstwa wychodzą konkretne rzeczy” – referuje polityk lewicy.

Magdalena Biejat jako wicemarszałkini Senatu nie ma takich możliwości, nie kieruje żadnym resortem. Jej pozytywny wizerunek opiera się raczej na cechach osobowości. Jest odbierana jako osoba cieplejsza, łagodniejsza.

„Dziemianowicz-Bąk jest teraz na fali” – ocenia jeden z polityków Lewicy, według niego to naturalna kandydatka, która z marszu może zacząć kampanię. Błyskawicznie przeprowadzony przez Sejm projekt ustawy o wolnej Wigilii to sukces całej Lewicy, ale personalnie – Dziemianowicz-Bąk.

„Biejat ma doświadczenie w walce z Trzaskowskim” – przypomina inny rozmówca. W wyborach prezydenckich w Warszawie w 2024 roku Biejat zdobyła 12,86 proc. głosów. Nie uchylała się przed występami na trudnym gruncie. W kampanii wystąpiła w debacie samorządowej w lekceważonym wówczas przez media głównego nurtu Kanale Zero. Dyskusję ma ponad milion wyświetleń.

Katarzynie Kotuli według jednego z naszych rozmówców mogłoby zaszkodzić to, co będzie się działo z ustawą o związkach partnerskich. Los ustawy wciąż jest niepewny. Właśnie zakończyły się konsultacje społeczne. Potem ustawa znów wróci do prac rządowych. A to oznacza kolejne negocjacje i konflikty – prawdopodobnie na początku 2025 roku, czyli wtedy, gdy kampania wyborcza już będzie trwała.

Dlaczego decyzja w sprawie kandydatki zapadnie tak późno? Lewica czekała nie tylko na wyniki badań, ale też na dobry moment. Październik był apogeum konfliktu między Nową Lewicą a partią Razem, który zakończył się rozłamem. Biejat, jedna z najpoważniejszych kandydatek Nowej Lewicy, jeszcze miesiąc temu była współprzewodniczącą Razem.

Potem KO ogłosiła prawybory i zjadła całą uwagę opinii publicznej. A w międzyczasie potencjalne kandydatki się wahały.

Byle nie Trzaskowski!

Którakolwiek z polityczek wystartuje, będzie się musiała mierzyć z „klątwą dwóch procent”. Ostatnio Lewica dwukrotnie zaliczała taki właśnie wynik w wyborach prezydenckich. I jest to najważniejszy czynnik zniechęcający polityczki do podjęcia tego wyzwania. A jeśli historia znów się powtórzy?

W 2015 roku Magdalena Ogórek – kandydatka SLD – skończyła z wynikiem 2,38 proc.

W 2020 Robert Biedroń nawet mniej – 2,22 proc.

Ale historia to jedno. Ważniejsza jest teraźniejszość. W niedawnych prawyborach w Koalicji Obywatelskiej Lewica trzymała kciuki za Radosława Sikorskiego. Szef MSZ, który obiecywał walczyć o bardziej konserwatywnych wyborców, zrobiłby nieco miejsca dla Lewicy. Kiedy nieoczekiwanie Aleksander Kwaśniewski wsparł Sikorskiego, żartowałyśmy z Dominiką Sitnicką w „Programie Politycznym” OKO.press, że może to „szachy 5D” i były prezydent chce w ten sposób zmniejszyć ryzyko słabego wyniku Lewicy.

Ale kandydatem KO, zgodnie z przewidywaniami, został Rafał Trzaskowski.

„To dla nas najgorszy kandydat. Kanibalizuje nasz elektorat” – przyznaje polityk lewicy.

Nawet znaczna część wyborców lewicy odruchowo wskazuje Trzaskowskiego jako wymarzonego prezydenta. W wyborach 2020 wielu lewicowych wyborców (44 proc.) głosowało na niego już w pierwszej turze.

Według sondażu, który miał zdecydować o wyborze kandydata KO, przy starcie Trzaskowskiego Agnieszka Dziemianowicz-Bąk mogłaby liczyć na 4 proc. Przy starcie Sikorskiego – na 6 proc.

Niektórzy starają się w starcie Trzaskowskiego dostrzegać szansę dla Lewicy. „Może to dobrze? Będzie nas to zmuszało do zwrotu socjalnego” – zastanawia się jeden z polityków.

Ryzyko kiepskiego wyniku jest jednak ogromne. I właśnie to osłabia motywację kandydatek. Wszystkie dopiero rozwijają karierę polityczną. Po co zaliczać na wstępie dotkliwy upadek?

Dookoła same garnitury

Ale czy na pewno przedstawicielka Lewicy nie ma na co liczyć w tych wyborach?

Jeśli pojawi się odważna kandydatka, prowadząca profesjonalną lub co najmniej niesztampową kampanię, jedyna kobieta w stawce, może się okazać, że pewna grupa wyborców zdecyduje: w pierwszej turze daję jej głos, a w drugiej wiadomo – Trzaskowski.

Jeden z naszych rozmówców uważa, że wynik na poziomie dwóch proc. w ogóle nie wchodzi w grę. „Jest tak duże oczekiwanie [w elektoracie obozu rządzącego], że przynajmniej w pierwszej turze będzie można zagłosować na kobietę, że już to sprawi, że wynik będzie wyższy niż dwa procent” – słyszymy. Lewica zauważyła w kilku ostatnich wyborach, że ludzie chcieli głosować na lewicowe polityczki – wyszukiwali je nawet na niższych miejscach na liście, przez co wygrywały z mężczyznami z „jedynek”.

Teraz też jest szansa, że część głosujących zdegustowana tym, że ma do wyboru niemal „same garnitury”, jak powiedział jeden z polityków Lewicy, skreśli jedyną kobietę na liście.

Ale jest też kontrargument, czyli całkiem niedawna historia polityki. W 2020 Robert Biedroń też namawiał, żeby w pierwszej turze wyborcy i wyborczynie Lewicy głosowali sercem. Skończyło się tak, że ich serca zabiły dla Rafała Trzaskowskiego.

W dodatku, jeśli w sondażach już przed pierwszą turą różnica między Trzaskowskim a którymkolwiek z kandydatów (powiedzmy, że będzie to Karol Nawrocki z PiS) będzie niewielka, może zadziałać inny mechanizm. „Zagłosuję już teraz na Trzaskowskiego, żeby chuchać na zimne i żeby się nie okazało, że ktoś go wyprzedzi”.

Zerowe oczekiwania

Pojawiają się jednak buńczuczne zapewnienia, że Lewica będzie walczyć o drugą turę (Anna Maria Żukowska w RMF FM). Oczywiście, może się okazać, że Karol Nawrocki z jakiegoś powodu okaże się nieakceptowalny dla elektoratu PiS, Sławomir Mentzen wypije za dużo piwa i zaśnie pod sceną, a Krzysztof Bosak nie zdąży go zastąpić. Zaś Szymon Hołownia w ogóle się wycofa. I wówczas kandydatka Lewicy cała na biało wjedzie do drugiej tury. Nieprzewidywalność jest przecież wręcz regułą w wyborach prezydenckich.

Tylko czy na pewno warto już teraz podbijać oczekiwania?

Oczekiwania opinii publicznej wobec lewicowej formacji są bowiem tak niskie, że każdy wynik powyżej tych dwóch procent może sukcesem nie będzie, ale wstydu nie przyniesie. Nikt nie spodziewa się po kandydatce Lewicy, że zdobędzie 20 proc. głosów. A to może jej dać pewien kampanijny luz.

Jednocześnie kandydatka będzie się musiała zmierzyć z frustracją działaczy partii – od 2019 roku z wyborów na wybory wynik Lewicy jest coraz niższy. W samej partii oczekiwanie, by „coś drgnęło” jest ogromne.

„Zrobić lepszy wynik niż w poprzednich wyborach [prezydenckich] – to powinien być nasz cel” – komentuje polityk Lewicy.

W końcu 2,36 proc. w 2020 roku nie przeszkodziło Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi zostać wicepremierem w 2023. Polityka to gra dla długodystansowców. W 1995 roku Andrzej Lepper dostał w wyborach prezydenckich 1,32 proc., w 2000 – 3,05, a w 2005 już 15,11 proc. To jego wyborcy zdecydowali o zwycięstwie Lecha Kaczyńskiego nad Donaldem Tuskiem.

Myśląc o zastąpieniu Czarzastego i Biedronia

Dodatkowy kontekst wyboru kandydatki to zmiana władzy w Nowej Lewicy. Wewnętrzne wybory odbędą się w przyszłym roku.

Politykowi lub polityczce, która chce w przyszłości odegrać znaczącą rolę w partii, wybory prezydenckie dają niepowtarzalną szansę na zbudowanie rozpoznawalności ogólnopolskiej i pogłębienie więzi z partyjnym aktywem. Jeden z naszych rozmówców spekuluje, że właśnie dlatego Krzysztof Kukucki rozważał start.

Równie ważne, co rozmowy na targowiskach, bywają spotkania z szefami lokalnych struktur. Rafał Trzaskowski wygrał prawybory w KO nie tylko dlatego, że świetnie wypadał w sondażach. Był też znacznie lepiej osadzony w aktywie partyjnym Koalicji Obywatelskiej. Sikorski nie mógł liczyć na lojalność samorządowców, z którymi Trzaskowski spotyka się od lat.

Kampania to szansa na zbudowanie sobie takiej politycznej bazy we własnej partii. Szczególnie cenne może to być dla Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. Od dawna bowiem słychać w Lewicy, że miałaby się ubiegać o szefowanie partii.

Z kolei Magdalena Biejat jest ciałem najbardziej obcym spośród rozważanych kandydatek. Czy struktury Nowej Lewicy będą chciały ją wesprzeć? Jeszcze miesiąc współprzewodniczyła partii Razem, która od wielu miesięcy aż do dziś jest w głębokim i gorącym konflikcie z partią Biedronia i Czarzastego.

Wybory prezydenckie przyciągają zainteresowanie nieporównywalne z innymi. I tu też kryje się kolejna szansa. Można nie zrobić oszałamiającego wyniku, a i tak dobrze się zapisać w pamięci wyborców i dziennikarzy. Powtarzany do znudzenia, ale trafny przykład to występ Adriana Zandberga w 2015 roku.

Co z konkurencją na lewicy?

W swoich badaniach Lewica uwzględniła też Adriana Zandberga – wypadł gorzej niż rozważane polityczki.

Jeszcze gorzej wypadła Paulina Matysiak. O ewentualnym starcie „posłanki z Kutna”, bo tak chce być teraz nazywana, krążą pogłoski na sejmowych korytarzach. Według naszych rozmówców Matysiak nie uszczupla elektoratu Lewicy – nie ma tam poparcia. Inaczej niż Zandberg.

Nasi rozmówcy z Lewicy o potencjalnym starcie obojga polityków mówią z lekceważeniem. Uważają, że żadne z nich nie będzie kandydować, bo nie zbiorą podpisów.

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze