Za rządów Fidela Castro homoseksualista nie mógł być prawdziwym rewolucjonistą. Dziś już może. Teraz to przeciwnicy władzy znajdują się w politycznie niewygodnym położeniu – wychodzą na homofobów
Równo dwa tygodnie temu na Kubie odbyło się referendum nad nowym kodeksem rodzinnym. Solą jego zmian jest wprowadzenie przepisów pozwalających osobom tej samej płci na zawieranie małżeństw, adopcję dzieci, a także na tzw. ciążę solidarnościową (surogatki, przynajmniej oficjalnie, nie pobierają opłat za swoją usługę/pomoc dla par nie mogących mieć potomstwa).
W plebiscycie udział wzięło 75 proc. uprawnionych do głosowania – a spośród nich dwie trzecie opowiedziało się za proponowanymi przez rząd zmianami; jedna trzecia zagłosowała przeciw.
Pesymiści interpretują dużą, a nawet bezprecedensową, jak na Kubę, absencję jako głos przeciw. Pytanie, czy jest to głos przeciw rządowi w ogólności – wyspa znajduje się w zapaści gospodarczej i na krawędzi katastrofy humanitarnej – czy, istotnie, przeciw liberalizacji prawa rodzinnego i emancypacji osób LGBT.
W każdym razie przywódca Kuby Miguel Diaz-Canel ogłosił po referendum kolejne „zwycięstwo rewolucji i narodu kubańskiego” mimo „trudnej sytuacji gospodarczej, energetycznej, ruchów migracyjnych i zrozumiałych rozbieżności”.
Społeczność LGBT w Hawanie świętowała na ulicach – rzecz od jakiegoś czasu niespotykana w kraju przetrąconym przez pandemię i amerykańskie embargo (przywrócone w swej ostrej wersji za Donalda Trumpa). Na Kubie brakuje podstawowych towarów – żywności, lekarstw, środków higienicznych – a ludzie spędzają sporą część dnia na zdobywaniu pożywienia, czyli stoją w wielogodzinnych kolejkach.
Droga do tego świętowania była długa i ciernista.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Homofobiczny klimat na Kubie ostatnich dekad nie był na świecie wyjątkiem. Homofobiczna była cała reszta regionu, homofobiczny był Zachód.
Zaledwie kilka lat przed rewolucją na Kubie (1959), w Wielkiej Brytanii skazano słynnego matematyka Alana Turinga za „naruszenie moralności publicznej” – dlatego, że był gejem. Miał do wyboru więzienie lub chemiczną kastrację. Wybrał to drugie, ale wyrok, zadany mu gwałt i upokorzenie doprowadziły wkrótce do samobójstwa.
Wyjątkowość homofobii na Kubie polegała raczej na tym, że od postępowej rewolucji osoby homoseksualne mogły spodziewać się, jeśli nie uznania, to przynajmniej względnej jak na tamtą epokę tolerancji. Było dokładnie na odwrót. Na dodatek charakter represji wobec osób homoseksualnych przywodził na myśl faszystowskie reżimy Europy lat 30. i 40.
„Nigdy nie uważaliśmy, że homoseksualista może uosabiać cechy i wymagania, które pozwalałyby uważać go za prawdziwego rewolucjonistę, prawdziwego komunistę”
– głosił w latach 60. Fidel Castro, dając równocześnie sygnał do czystki opartej o kryterium nieheteronormatywnej preferencji seksualnej.
Z urzędów, uczelni i innych instytucji zwalniano osoby, które uważano za homoseksualne. W zakładach pracy i uniwersytetach organizowano spędy, w czasie których upokarzano homoseksualistów, względnie „podejrzanych o homoseksualizm”. Zazwyczaj opierano się na domniemaniach i plotkach, a jako „dowody” na zabronione praktyki i style życia brano sposób ubierania się, uczesania czy poruszania się.
„Odchylenie tego rodzaju – głosił Castro – stoi w konflikcie z naszym konceptem komunistycznego aktywisty”.
Rewolucja miała kłopot ze swoimi sojusznikami z zagranicy, którzy z jednej krytykowali np. imperialną politykę USA i amerykański establishment, a zarazem nie spełniali maczystowskich kryteriów bycia „prawdziwym rewolucjonistą”. Do takich osób należał poeta pokolenia hippisów Allen Ginsberg, który w czasie wizyty w Hawanie złożył kilka skandalizujących deklaracji.
Np., że „Fidel Castro to ponętny reproduktor” i że zapewne ten „krzepki i pełen wigoru rewolucyjny bohater na pewno był homoseksualistą w którymś momencie swojego życia”.
Ginsberg obwieścił również, że fizycznie pociąga go gwiazda rewolucji Argentyńczyk Ernesto Che Guevara („tak smaczny kąsek, że z chęcią od razu poszedłby z nim do łóżka”, relacjonował słowa amerykańskiego poety Guillermo Cabrera Infante). Skończyło się izolacją Ginsberga w pokoju hotelowym, a następnie odstawieniem go na lotnisko. Rewolucja nie chciała takich przyjaciół.
Jednak największą krzywdą, jaką reżim kubański wyrządził osobom homoseksualnym, były Wojskowe Jednostki Pomocy w Produkcji (hiszpański skrót: UMAP) – de facto obozy pracy przymusowej. Powstały one w latach 60. i wysyłano do nich politycznie niewygodnych, włóczęgów, artystów, drobnych przestępców, księży i właśnie osoby homoseksualne. W ramach reedukacji ścinali trzcinę cukrową, wykopywali ziemniaki i jukę, zbierali owoce, nawozili pola.
Reinaldo Arenas, pisarz i gej, który w 1980 roku wydostał się z Kuby, a dziesięć lat później chory na AIDS popełnił na emigracji samobójstwo, pisał, że homoseksualistów zamykanych na Kubie w więzieniach – sam przez nie przeszedł – traktowano jak zwierzęta; „cele ciot były ostatnim kręgiem piekła”.
Krytyka, przede wszystkim ze strony lewicowych przyjaciół Kuby, doprowadziła do zamknięcia obozów po kilku latach; nieco później, w 1979 roku, zdepenalizowano homoseksualne praktyki, lecz położenie gejów i lesbijek na wyspie jeszcze długo miało się nie zmienić.
Homofobia rozkwitała również wśród kubańskiej diaspory w Stanach Zjednoczonych. O ile do dziś trudno na Florydzie usłyszeć dobre słowo o czasach rządów braci Castro, o tyle przez lata chwalono ich za jedno: że wzięli się ostro za „pedałów”.
Fidel Castro złożył pokrętną samokrytykę w sprawie szykan zadawanych przez dekady osobom LGBT dopiero w 2010 roku. W wywiadzie dla meksykańskiej gazety „La Jornada” wyraził ubolewanie, że nie zapobiegł prześladowaniom osób homoseksualnych. Nie wspomniał, że sam je inspirował. Mimo to jego wypowiedź otworzyła osobom LGBT na Kubie drzwi do emancypacji. A grzechy pokolenia ojców podjęła się odkupić bratanica Fidela, Mariela Castro.
To Mariela, która od lat kieruje Narodowym Centrum Edukacji Seksualnej (Cenesex), była inicjatorką obecnych zmian w kodeksie rodzinnym, a przez lata odgrywała rolę wewnętrznej krytyczki oficjalnej homofobii.
Inspiracją jej działań była matka – Vilma Espin, żona Raula Castro i szwagierka Fidela, która przez lata zabiegała o adekwatną obecność kobiet w przestrzeni publicznej. Jej działalność w duchu feministycznym – podważająca maczystowską kulturę „rewolucji brodaczy” – otworzyła drzwi staraniom o uznanie praw seksualnych mniejszości.
Zanim doszło do zmian w kodeksie rodzinnym, kampania na rzecz praw osób LGBT trwała kilkanaście lat. Co roku Mariela Castro organizowała manifestację gejowskiej dumy, do której rok za rokiem dołączało coraz więcej ośmielonych jej kampanią osób LGBT i takich, które popierały równościowe postulaty.
Dużą rolę w zmianie aury wokół społeczności LGBT odegrała turystyka. Działaczka jednej z grup LGBT mówiła mi kilka lat temu, że homofobia na wyspie była rodzajem „obciachu” – do zmiany postaw przyczyniła się osobliwa „pedagogika wstydu”.
Teraz ową zmianę aury opisuje w języku prawa nowy kodeks rodzinny. Poprzedni, z 1975 roku, definiował małżeństwo jako „dobrowolnie zaaranżowany związek kobiety i mężczyzny”. W nowym kodeksie, który właśnie został przyjęty w referendum, małżeństwo to „dobrowolnie zaaranżowany związek dwojga ludzi mających zdolność prawną do wspólnego życia, w oparciu o wzajemną miłość i szacunek”.
Inaczej niż dotychczas, małżeństwo można zawierać od 18. roku życia – wcześniej, za zgodą rodziców, małżonkowie mogli mieć zaledwie 14 lat (kobieta) i 16 lat (mężczyzna). Nowy kodeks uznał rekomendacje UNICEF, wedle których zbyt wczesne małżeństwo pozbawia nieletnich, w szczególności młode dziewczyny, dzieciństwa, zwiększa prawdopodobieństwo przerwania nauki w szkole, zagraża zdrowiu i stwarza warunki do przemocy domowej.
Iście rewolucyjną zmianą jest możliwość adopcji dzieci przez pary jednopłciowe – niezależnie od tego, czy pozostają w formalnym związku małżeńskim, czy żyją w związku niesformalizowanym. Kodeks dopuszcza również tzw. ciążę solidarnościową, świadczoną przez kobiety z tej samej rodziny lub „połączone emocjonalnie bliskimi więzami”. Jednak warunkiem dopuszczalności takiej pomocy jest brak korzyści – w innym przypadku taka usługa staje się nielegalna.
„Nowy Kodeks Rodzinny zapewnia, rozszerza i przyczynia się do szerokiego zagwarantowania praw wszystkich osób i wszystkich rodzin. Przyczynia się do dalszej demokratyzacji stosunków międzypłciowych i międzypokoleniowych” – promowała nowe prawo tuż przed referendum Mariela Castro.
Dzięki przyjęciu kodeksu w referendum Kuba stała się dziewiątym krajem Ameryki Łacińskiej, które dopuszcza małżeństwa osób tej samej płci – po Argentynie, Chile, Urugwaju, Brazylii, Kolumbii, Ekwadorze, Kostaryce i Meksyku (formy uznania takich małżeństw bądź związków, jak też formy ich zawierania, różnią się w zależności od kraju). Na świecie, wraz z Kubą, krajów uznających małżeństwa jednopłciowe jest już – jak podało BBC World – 34.
Po ogłoszeniu wyników plebiscytu Diaz-Canel mógł powiedzieć, że Kuba jest dziś „lepszym, pełniejszym, bardziej demokratycznym i bardziej sprawiedliwym narodem”.
Podobnie jak w innych krajach regionu, zmiany w części dotyczącej praw osób LGBT przyjęto przy sprzeciwie Kościoła katolickiego, a na Kubie dodatkowo – części osób pozostających w opozycji wobec rządu. W myśl zasady: wszystko, co proponuje niedemokratyczny rząd jest z gruntu złe.
Tuż przed referendum oficjalne środki przekazu prowadziły wielką kampanię edukacyjną, mającą za cel wykorzenienie homofobii i promującą zasady nowego kodeksu. Tymczasem część obywateli niechętnych władzy próbowała uczynić z tego referendum – plebiscyt oceniający politykę rządu. Wielu krytyków władzy mówiło głośno, że będą głosować na „nie”, a część postanowiła zbojkotować głosowanie.
Przykładowy wpis na Twitterze: „Nasze rodziny potrzebują jedzenia, ubrań, butów, lekarstw, mieszkań i życia na lepszym poziomie, lepszych szpitali i szkół – i nie widzę nigdzie kampanii na rzecz tych spraw. Dlatego głosuję na NIE (#YoVotoNo)”.
Wściekli na władzę obywatele znaleźli się w pułapce: postawa opozycyjna wobec autorytarnych rządów – w tym konkretnym momencie – stawała się tożsama z postawami homofobicznymi.
Dlatego niektórzy krytyczni wobec władzy w Hawanie działacze z diaspory starali się ocalić twarz opozycji na wyspie – wbrew rutynowym zachowaniom pochwalili nowe prawo. Albowiem nowa kubańska legislacja dotycząca osób nieheteronormatywnych należy do najbardziej postępowych na świecie.
Julio Fernandez Estrada, prawnik z Florydy cytowany w hiszpańskim dzienniku „El Pais”, argumentował, że sprzeciwianie się kodeksowi poszerzającemu prawa człowieka – tu: osób homoseksualnych – to polityczny błąd oponentów rządu. Próbuje się bowiem wyrażać sprzeciw wobec władzy, uderzając równocześnie w osoby LGBT, które przez długie lata także były ofiarami prześladowań.
Aktywista LGBT z wyspy, Daniel Triana, przyznał w rozmowie z dziennikarzem BBC, że ci, którzy nie zgadzają się z rządem, a zarazem głosowali za nowym kodeksem rodzinnym, znaleźli się w politycznie delikatnej i niekomfortowej sytuacji.
To paradoks, że władza, która odmawia swoim krytykom prawa do demonstrowania sprzeciwu na ulicach i organizowania się, wystąpiła jako orędowniczka tej części praw człowieka, które wiążą się z wolnością seksualną i równymi prawami seksualnych mniejszości.
A może był w tym także zamysł polityczny – ocieplenia wizerunku rządu w Hawanie na świecie i pokazania, że opozycja to wstecznicy i bigoci?
Możliwe, że tak – takie hipotezy cisną się na usta. Wszak kodeks można było przegłosować w parlamencie, gdzie większość ustaw przechodzi jednomyślnie.
Jeśli, istotnie, zamysł władzy polegał na doprowadzeniu do autokompromitacji przeciwników, to trzeba stwierdzić, że w dużej mierze się powiódł. Część ludzi wrogich rządowi, którzy wygłaszali opinie przeciw nowemu kodeksowi bądź namawiali do bojkotu, wpadła w zasadzkę. Nowy kodeks rodzinny gwarantuje bowiem jednej z mniejszości fundamentalne, należne jej prawa – kto się temu sprzeciwia, popełnia dwa błędy naraz: moralny i polityczny.
Władza na Kubie faktycznie potrzebuje podreperowania swojej reputacji mocno nadszarpniętej represjami wobec uczestników protestu z ubiegłego roku. 11 i 12 lipca 2021 roku tysiące Kubańczyków wyszły na ulice w około 60 miastach – po raz pierwszy na taką skalę przeciw rządowi od czasu zwycięstwa rewolucji w 1959 roku. Mieli dość kolejek, niedostatku podstawowych dóbr, wyłączeń prądu itp. Pandemia i zaostrzenie embarga wprowadzone za prezydentury Trumpa sprawiły, że wyspa jest w stanie kompletnej zapaści gospodarczej.
Odpowiedź rządu była brutalna: skazano ponad 600 osób na wysokie wyroki, nawet 20 lat więzienia (55 skazańców to nieletni). Władze nie chciały słuchać krytyki, nawet płynącej od ludzi lewicy w innych krajach. Zbuntowanych nazwano „kontrrewolucjonistami”, „dziczą”, i „wandalami”. Propaganda wmawiała, że protesty zaplanowano w Białym Domu.
Kuba przeżywa obecnie największy od czasów rewolucji exodus. W tym roku granicę z USA przekroczyło już ok. 180 tys. kubańskich migrantów.
Trasa przez morze nie jest dziś tak popularna jak kiedyś. Główny szlak Kubańczyków do USA wiedzie obecnie lądem od Nikaragui (dokąd leci się najpierw samolotem) przez Meksyk. Kubańczycy migrują teraz tak, jak od zawsze migrowali mieszkańcy Gwatemali, Salwadoru, Hondurasu, Meksyku.
Działacze kubańskiej społeczności LGBT są świadomi, że homofobia na wyspie nie wyparuje z dnia na dzień. To tzw. element długiego trwania w historii – zmiany w obszarze kultury (rozumianej jako zachowania i społeczne praktyki) są zazwyczaj powolne.
Jakiś czas temu słyszałem w Hawanie, że homofobia schodzi „do podziemia”, staje się bardziej zakamuflowania, a przez to trudniej z nią walczyć (podobnie jak trudno walczyć z zakamuflowanym rasizmem czy klasizmem).
Zarazem usuwanie jej z przestrzeni publicznej utwierdzone nowym kodeksem rodzinnym przyjętym - mimo wszystko - przez większość głosujących, stwarza nowy standard. Zaś sygnały płynące z góry – tj. od władzy – stwarzają nową rzeczywistość i są zwyczajnie dobre. Oto paradoks rewolucji i dyktatury, których po ponad 60 latach większość (prawdopodobnie) Kubańczyków ma szczerze dosyć, choć zarazem popiera te działania władzy, które zmierzają do poszerzania ludzkich praw.
Pisarz i reporter, przez 20 lat związany z „Gazetą Wyborczą”, od dekady z „Polityką”. Autor kultowej „Gorączki latynoamerykańskiej" (2004), niepokojącej „Śmierci w Amazonii" (2013), wstrząsających „Wykluczonych" (2016), słynnej biografii „Kapuściński non-fiction" (2010) oraz monumentalnej biografii Zygmunta Baumana „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana" (2021). Laureat wielu nagród i wyróżnień literackich i dziennikarskich, m.in. Grand Press Dziennikarz Roku 2010, nominowany do Nagrody Nike za „Wykluczonych" i „Wygnańca", aureat Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” (2022) dla najlepszej biografii za „Wygnańca". Jego książki były tłumaczone na 10 języków.
Pisarz i reporter, przez 20 lat związany z „Gazetą Wyborczą”, od dekady z „Polityką”. Autor kultowej „Gorączki latynoamerykańskiej" (2004), niepokojącej „Śmierci w Amazonii" (2013), wstrząsających „Wykluczonych" (2016), słynnej biografii „Kapuściński non-fiction" (2010) oraz monumentalnej biografii Zygmunta Baumana „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana" (2021). Laureat wielu nagród i wyróżnień literackich i dziennikarskich, m.in. Grand Press Dziennikarz Roku 2010, nominowany do Nagrody Nike za „Wykluczonych" i „Wygnańca", aureat Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” (2022) dla najlepszej biografii za „Wygnańca". Jego książki były tłumaczone na 10 języków.
Komentarze