Uzależnienie prokuratury od ministra Ziobry chroni polityków władzy przed odpowiedzialnością - prawnik Krzysztof Izdebski ocenia antykorupcyjny projekt posłów Kukiz'15 i PiS
Projekt ustawy posłów Kukiza i PiS-u wniesiony do Sejmu 2 czerwca 2021 roku podwyższa kary za przestępstwa korupcyjne. [Tu pełny tekst projektu] Sąd będzie mógł zakazać skazanym pełnienia stanowisk w instytucjach publicznych i spółkach Skarbu Państwa oraz pozbawić praw publicznych, czyli m.in. prawa do startowania w wyborach.
O ocenę projektu poprosiliśmy Krzysztofa Izdebskiego, dyrektora programowego Fundacji ePaństwo. autora licznych publikacji na temat dostępu do informacji, konfliktu interesów, korupcji i kontroli społecznej.
Daniel Flis, OKO.press: To dobry sposób na ograniczenie korupcji?
Krzysztof Izdebski, Fundacja ePaństwo: To pomysł, który mógłbym poprzeć. Przestępstwa korupcyjne uderzają w państwo rozumiane nie tylko jako ośrodek władzy, ale też jako wspólnotę. Korupcja to naruszenie obowiązków etycznych władz w stosunku do obywateli. Surowość kar w tym przypadku jest wskazana. Kontrowersje budzi jedynie kwestia proporcjonalności dożywotniego odebrania praw publicznych w przypadku recydywy.
Moim zdaniem wysokość kar nie rozwiąże jednak problemów, jakie mamy z korupcją.
Dlaczego?
Po pierwsze, nawet jeśli jakiś polityk zostanie skazany za korupcję, mogę podejrzewać - i chyba nie tylko ja mam takie przeczucie - że nie zginie, o ile ma polityczne plecy. Nie będzie mógł zostać posłem czy członkiem zarządu spółki Skarbu Państwa. Może za to zostać zatrudniony w prywatnej firmie kogoś związanego władzą albo założyć własną, która będzie dostawać rządowe zlecenia, akurat poniżej progów zamówień publicznych. Prawo tego nie zakazuje.
Jak PR-owcy Kancelarii Premiera, którzy naruszyli przepisy antykorupcyjne, zakładając spółkę pracującą później dla Polskiej Fundacji Narodowej. Nie spotkała ich kara, bo jedyną sankcją mogło być usunięcie ich ze stanowisk, z których sami odeszli.
No właśnie. Podstawową kwestią dla skuteczności przepisów antykorupcyjnych jest wiara w to, że te przestępstwa będą ścigane i następnie sąd wyda wyrok skazujący.
A uzależnienie prokuratury od ministra Ziobry chroni polityków władzy przed odpowiedzialnością. Widzieliśmy to wielokrotnie. Prokuratura odmawiała wszczęcia albo umarzała postępowania w sprawie Kaczyńskiego i jego dwóch wież, Morawieckiego i niesławnych wyborów korespondencyjnych.
Ostatnio, po zawiadomieniu NIK-u, minister Ziobro bez żadnej żenady wyszedł do mediów i powiedział, że według niego do przestępstwa nie doszło. To najpoważniejsza przyczyna istnienia korupcji na szeroką skalę i postrzegania jej przez obywateli.
Kolejna propozycja Kukiza: posłowie i senatorowie nie mogą pracować w spółkach Skarbu Państwa. Zakaz ma trwać także do roku po wygaśnięciu mandatu posła lub senatora. Coś to zmieni?
Nic. Zakaz zasiadania m.in. przez ministrów czy urzędników w spółkach, wobec których wydawali decyzje, jest od dawna zapisany w ustawie antykorupcyjnej. Czyli ustawie o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne. To odpowiedź na kwestię tzw. revolving doors (drzwi obrotowych), czyli przechodzenia z polityki do biznesu. Jeśli urzędnik czy polityk wydawał decyzje dotyczące danego przedsiębiorcy, przez rok nie może dla niego pracować.
Natomiast funkcjonuje to tak sobie. Przy premierze działa komisja, która może zwolnić z takiego ograniczenia urzędników. W zasadzie w 100 procentach (przeglądałem dane do 2016 roku) zawsze się zgadzała. Ludzie trafiali bezpośrednio do biznesu, co do którego wydawali decyzje.
Kukiz chce, żeby instytucje publiczne prowadziły publiczne rejestry umów. Trudno mi uwierzyć, że to naprawdę uda się wprowadzić. Andrzej Duda krytykował Bronisława Komorowskiego za ukrywanie informacji o zamówieniach jego kancelarii. Ale przed wyborami w 2020 roku odmówił OKO.press ujawnienia swoich umów.
To rzeczywiście problem. Sam teraz próbuję wydobyć rejestr umów tak zwanego Trybunału Konstytucyjnego. Nawet jeśli są udostępniane, to po wielu tygodniach czy miesiącach, a pan jako dziennikarz chce napisać teraz i szybko, w reakcji na bieżące wydarzenia.
Propozycja Kukiza to więc krok w dobrą stronę, a nawet mała rewolucja.
W 2012 roku, w wyniku wyroku sądu, pierwszy publiczny rejestr umów utworzył Urząd Miasta Stołecznego Warszawy. Za nim poszły niektóre inne urzędy. Tylko że dotąd to była tylko dobra praktyka, a nie obowiązek. Jeżeli te przepisy wejdą w życie, obejmą bardzo dużą grupę podmiotów. Sytuacja wciąż nie będzie jednak idealna.
Dlaczego?
Bo obowiązek tworzenia rejestru obejmuje tylko jednostki sektora finansów publicznych. Nie obejmie więc np. spółek Skarbu Państwa ani takich tworów jak Polska Fundacja Narodowa.
No i niestety nie jest planowany centralny rejestr wydatków, choć istnieją takie na przykład w Czechach i Słowacji. To nie jest wielki problem, jeśli na przykład chce pan sprawdzić, ile i na co wydała pieniędzy kancelaria prezydenta. Ale jeśli chce pan sprawdzić, czy jest jakaś firma, w której wyjątkowo często zamawiane są usługi opłacane z publicznych pieniędzy, to musi pan klikać po stronach wszystkich instytucji.
Jak to będzie wyglądało w konkretnych przykładach? Co zmieni się po wejściu tych przepisów dla Fundacji Lux Veritatis o. Rydzyka, wydawcy TV Trwam?
Dla niej samej nic się nie zmieni, nie będzie miała nowych obowiązków. Ale dzięki publicznym rejestrom dowiemy się, które resorty i w jakiej cenie zlecały TV Trwam realizację kampanii promocyjnych. Dowiemy się też, w których mediach za ile ukazały się reklamy Funduszu Sprawiedliwości, bo Ministerstwo Sprawiedliwości będzie miało obowiązek publikowania rejestru umów. Powinniśmy to wiedzieć też na wniosek...
...ale MS na pytania o Fundusz Sprawiedliwości nie odpowiada, ignorując ustawę o dostępie do informacji publicznej.
Teraz nie będzie mogło się wymigiwać.
Obowiązek publikowania rejestrów umów będzie obowiązywał też partie polityczne.
To jest bardzo dobra rzecz, którą wielokrotnie rekomendowaliśmy jako Fundacja ePaństwo. Niestety w projekcie znalazł się przepis - jest to zmiana w stosunku do tego, co PiS zaproponował w 2019 roku - że udostępnione mają być tylko te umowy, które stanowią informację publiczną zgodnie z przepisami ustawy o dostępie do informacji publicznej.
A na przykład z PiS-em toczymy od lat spór sądowy, bo uznał, że umowy, które zawarł na marketing w internecie, nie stanowią informacji publicznej. Czyli w projekcie jest furtka: jeśli partia stwierdzi, że część informacji dotyczy jej wewnętrznych działań - np. sondaży, ekspertyz - to one w tym rejestrze umów się nie znajdą.
Podejrzewam, że Kukiz musiał w tym punkcie pójść na kompromis. Podobne ograniczenie stosuje się także do instytucji publicznych. Tyle że urzędnicy pewnie będą kombinować w mniejszym stopniu.
Zasadniczo dobrze jednak oceniam ten pomysł.
A czego w projekcie Kukiza zabrakło?
Problemem jest to, w jaki sposób tworzy się prawo w Polsce. Ciekawe, że Kukiz tego nie widzi choć w Sejmie jest już sześć lat.
W projekcie nie ma ani słowa o kontroli procesu stanowienia prawa.
Paląca jest też teraz kwestia oświadczeń majątkowych. Przepisy dotyczące majątków rodzin polityków i urzędników są zamrożone w Trybunale Konstytucyjnym. Nie możemy doczekać się elektronizacji oświadczeń majątkowych. Na dodatek są niszczone co sześć lat. To tylko półtorej kadencji Sejmu. W tym czasie nawet nie mija przedawnienie niektórych przestępstw korupcyjnych.
Kolejna sprawa to przejrzystość finansowania kampanii wyborczych. Chciałbym, żeby w ten sam elektroniczny sposób jak rejestr umów partii było prowadzone raportowanie wydatków komitetów wyborczych. Nieraz zwracała na to uwagę Państwowa Komisja Wyborcza.
Dziennikarz, który chce przejrzeć faktury, musi umówić się z urzędnikiem przy ulicy Wiejskiej w Warszawie i robić notatki na miejscu. Mało który dziennikarz ma na to czas. Szczególnie jeśli nie mieszka w Warszawie.
Nawet jeśli przyjedzie, niewiele z tych faktury wyczyta. Raportowanie odbywa się prawie zupełnie analogowo. To są dziesiątki dokumentów. Często pomięte faktury wyciągnięte z kieszeni. Są tak ułożone, że bardzo trudno sprawdzić, do kogo trafiły publiczne pieniądze i jak zostały wydane.
Na dodatek partie zatrudniają pośredników, na przykład agencje marketingowe, a te nie muszą mówić, na co wydają publiczne pieniądze. A mogą na przykład opłacać promotorów danej partii albo jej członków.
W rankingu percepcji korupcji Transparency International jeszcze w 2018 roku byliśmy na 36. miejscu na 180 państw. Od tego czasu spadliśmy o dziewięć pozycji. Jesteśmy coraz bardziej skorumpowanym państwem?
Ten spadek powinien być dużym problemem dla rządu. Ocenę realizacji rządowego programu przeciwdziałania korupcji na lata 2018-2020 wyznaczył właśnie wynik w tym rankingu. Trzeba jednak pamiętać, że ten ranking bada postrzeganie korupcji, a nie samą skalę korupcji.
W pierwszej kadencji PiS-u w latach 2005-2007 też spadliśmy w rankingu. PiS strasznie dużo mówił wtedy o korupcji. Wszyscy słuchaliśmy o lekarzu Mirosławie G., któremu Zbigniew Ziobro publicznie zarzucał morderstwo i branie łapówek [później wyrok sądu zmusił Ziobrę do przeproszenia Mirosława Garlickiego - red.]. Tej narracji było dużo, więc ludzie żyli w przeświadczeniu, że korupcji jest dużo. Co nie musi oznaczać, że naprawdę tak było.
A jak jest teraz?
Obecnie też nie widać gwałtownych zmian w statystykach policyjnych. Ludzie zauważają korupcję dlatego, że dużo mówi się o nepotyzmie, kolesiostwie i bezkarności polityków.
Obsadzanie spółek Skarbu Państwa rodziną i znajomymi nie w każdym przypadku jest czynem zabronionym w rozumieniu kodeksu karnego. Jeśli praca żony posła Sobolewskiego w trzech radach nadzorczych nie była nagrodą za wyświadczenie przez niego jakiejś przysługi, to nie ma tu mowy o przestępstwie. Takie sprawy są jednak bardzo widoczne dla opinii publicznej. I mogą być rozumiane jako przejawy korupcji.
Podobnych przypadków nie widzi się w krajach skandynawskich. Oczywiście tam też istnieje korupcja, ale Skandynawowie mają poczucie, że politycy są z niej rozliczani. Warto przypomnieć przykład sprzed kilku tygodni: w Finlandii ogłoszono, że pani premier może mieć kłopoty w związku z tym, że źle rozliczała ryczałt za śniadania w swojej rezydencji. W Szwecji minister odeszła, bo zapłaciła służbową kartą jakieś 30 koron.
U nas jest wrażenie, że politycy wyższego szczebla nie ponoszą odpowiedzialności za przestępstwa.
Nie przypominam sobie przypadku polityka związanego PiS, który w ostatnich latach został skazany za przestępstwo korupcyjne.
To polska specyfika niezależna od tego, kto rządzi. Kilka lat temu pracowałem dla Komisji Europejskiej, która przygotowywała raport, badający polityki antykorupcyjne we wszystkich krajach członkowskich. Co jakiś czas służby łapią wysoko postawionych łapówkarzy we Włoszech, Rumunii, Bułgarii, Hiszpanii. W Polsce takich afer nie ma. Pytano mnie: czy wasi politycy tak świetnie się kryją, czy naprawdę przestępstw korupcyjnych u was nie ma?
Może nie ma?
Są. Co roku mamy około 3-4 tysięcy skazań za przestępstwa korupcyjne. Często to korupcja na szczeblu samorządowym, mało spektakularna. Ale nie jest tak, że polskie państwo w ogóle nie funkcjonuje w tym zakresie.
Mamy wrażenie, że tak jest, bo bezkarni są ministrowi i posłowie.
Natomiast nie żyjemy w na tyle autorytarnym kraju, żeby Ziobro jako Prokurator Generalny chronił wszystkich działaczy lokalnych. Choć i to może się zdarzać.
Natomiast skala korupcji jest u nas wyraźnie mniejsza niż na Węgrzech. Tam osoby związane ze środowiskiem Orbána bezczelnie wykorzystują środki unijne. Tworzone są fejkowe przetargi tylko po to, żeby miliony euro dorobił sobie jego zięć z firmą budowlaną. U nas korupcja ma mniej spektakularny wymiar.
A może ma większy, niż nam się zdaje, ale nie potrafimy jej wykryć i udowodnić? Wciąż toczy się śledztwo w sprawie zakupu respiratorów od handlarza bronią za 200 mln zł, który ani ich nie dostarczył, ani nie zwrócił zaliczki. Janusz Cieszyński, który był odpowiedzialny za tę transakcję, wyleciał z resortu zdrowia, ale niedawno został ministrem cyfryzacji.
W sprawie respiratorów wprost padają zarzuty, że to służby specjalne robiły w tej sprawie jakieś biznesy. Wiceminister zdrowia, a dziś cyfryzacji, właśnie tak się tłumaczył: to służby zorganizowały, to nie my. A tymczasem działalność służb specjalnych jest zupełnie niejawna i niekontrolowana.
W Hiszpanii wszystkie partie miały swoje afery korupcyjne. Były wykrywane, bo finanse partii politycznych są tam dużo bardziej przejrzyste niż u nas. Polskie prawo ma zbyt mało mechanizmów, które sprzyjają ujawnianiu przypadków korupcji.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Od 2023 r. reporter Frontstory. Wcześniej w OKO.press, jeszcze wcześniej w Gazecie Wyborczej. Absolwent filozofii UW i Polskiej Szkoły Reportażu. Był nominowany do nagród dziennikarskich.
Komentarze