0:000:00

0:00

Rafcia przeżyła dwa lata. O rok i niecałe 11 miesięcy dłużej co pozostałe kury z fermy, na której się urodziła. Miała szczęście w nieszczęściu – była słaba i chora, hodowca uznał, że się nie nadaje. Pracownik fermy wyrzucił ją za płot, razem z wieloma innymi, zabitymi już ptakami. Cichy pisk umierającej z głodu i wycieńczenia Rafci usłyszeli aktywiści Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva!, którzy obserwowali fermę. Trafiła do weterynarza i przeżyła kilkanaście dobrych miesięcy w bezpiecznym miejscu.

Takich uratowanych kur, poza Rafcią, było tylko kilka. Pięć, może sześć.

Tymczasem rocznie w Polsce ginie ponad miliard kurcząt.

To trzeci odcinek naszego cyklu "Rzeźnia", w którym opisujemy, jak wyglądają polskie hodowle i jak łamane są w nich prawa zwierząt i naruszane przepisy. Wcześniejsze odcinki cyklu można przeczytać tutaj:

Przeczytaj także:

Sztuczna rasa

Ten kurczak, którego można kupić w budce z rożnem albo na tacce w markecie, to zwierzę, które powstało tylko po to, by je zabić. Co więcej – to gatunek, który powstał tylko po to, by go zabić. Na mięso hoduje się tak zwane brojlery, czyli kurczaki specjalnie stworzonej rasy hybrydowej, która szybko przybiera na wadze.

Zbyt szybko. W sześć tygodni, jak podaje organizacja Otwarte Klatki, masa kurcząt wzrasta aż 70 razy - gdyby ludzie rośli w tym tempie, pięcioletnie dziecko ważyłoby 150 kilogramów. Potwierdza to portal Okiem Rolnika, gdzie możemy przeczytać, że dzięki specjalnej paszy kurczak po pięciu tygodniach waży już 2,8 kg. Utuczone kurczaki często chorują – nie wytrzymują ich serca, układy krwionośne i oddechowe. Nogi są zbyt słabe, by unieść taką masę. Kurczaki przewracają się, nie mogą dojść do poidła czy do pokarmu. Umierają z głodu i pragnienia.

Kurczaki żyją na małej powierzchni, w ogromnym zagęszczeniu, przeliczanym na kilogramy. Na jednym metrze kwadratowym trzyma się 33-42 kg ptaków. To około 16 zwierząt. Zabija się je do szóstego tygodnia życia.

Bez światła i powietrza

Droga do ubojni to jedyny moment, kiedy brojlery widzą światło dzienne i czują podmuch świeżego powietrza. Całe swoje życie, poza ostatnimi chwilami, spędzają w ogromnych, zamkniętych halach.

„Powietrze jest wtłaczane do tych hal przez wiatraki. Steruje się też światłem, bo w budynkach nie ma okien. Hodowcy specjalne zaburzają kurczakom tryb dzienny, włączając światło w ciągu nocy i zmuszając ich tym samym do jedzenia większej ilości paszy” – mówi Karolina Czechowska, która w Fundacji Viva prowadzi kampanię „Zostań wege”.

„Kurczaki żyją w ścisku i zapachu amoniaku, bo nie sprząta się ściółki pod nimi. W takich warunkach zwierzęta nie mogą spełniać swoich potrzeb gatunkowych. Pojawia się okaleczanie, a także autoagresja” – wymienia Karolina.

Sam transport też jest dla kurczaków traumatyczny i bolesny. Mówi o tym Bogna Wiltowska, szefowa działu śledczego Otwartych Klatek: „Pracownicy mają nad sobą dużą presję czasu, chcą skończyć załadunek jak najszybciej, więc wrzucają kurczaki do transporterów jak przedmioty. Brojlery są stłoczone, zadeptują się nawzajem” – mówi.

W ten sposób zwierzęta docierają do ubojni.

Tam kurczaki wiesza się za nogi, zanurza w wodzie i razi prądem, żeby je ogłuszyć. „Niestety, wiele kur unosi głowę i w ten sposób unika impulsu elektrycznego, przez co pozostają w pełni świadome jeszcze w momencie podcinania tętnic szyjnych. Szacuje się, że w Polsce nawet do 27 milionów kurczaków rocznie ginie bez uprzedniego ogłuszenia. Co gorsza, jeśli naczynia krwionośne zostaną podcięte nieprawidłowo, jeszcze żywe zwierzę może trafić do oparzelnika – naczynia z wrzącą wodą, w której moczy się ciała aby pióra dały się łatwiej wyrwać” – pisze organizacja Otwarte Klatki.

Zarówno aktywiści śledczy Otwartych Klatek, jak i Vivy przeprowadzili kilka śledztw w fermach drobiu.

„To bardzo trudne, bo kurniki są zamknięte. Nie mamy do nich dostępu i zza płotu nie widać, co dzieje się w środku” – mówi Łukasz Musiał z Fundacji Viva.

"Jak do Oświęcimia"

2018 rok. Aktywista Otwartych Klatek zatrudnił się na fermie brojlerów w województwie lubuskim. „Przy wyborze miejsc, w których prowadzimy śledztwa, nie kierujemy się konkretnym dostawcą czy przedsiębiorcą. Chcemy poznać charakterystykę produkcji mięsa z kurczaków w Polsce: od fermy zarodowej, przez wylęgarnię, aż do wsadu na fermę i uboju. Najlepiej jest to robić ze środka” – mówi Bogna Wiltowska.

„Przeglądamy oferty pracy z takich miejsc. Od razu można zauważyć, że nikt nie wymaga żadnych kwalifikacji. Na fermach pracują ludzie z łapanki” – dodaje.

Dlatego dostanie pracy na fermie nie było trudne. Szkolenie również okazało się bardzo proste. Aż za proste. W jednym z filmów nagranych przez aktywistę widać moment, kiedy pracownik szkolący podnosi jedno z kurcząt, które typuje do wcześniejszego zabicia. Pokazuje, jak trzyma je za nogi, a następnie uderza nim o krawędź stołu, instruując, jakby to była bułka z masłem: „Tak masz robić”.

W innym momencie jeden z pracowników w kilka sekund wyłapuje kurczaka o trzech nogach i kwalifikuje go do wcześniejszego zabicia. Nie ma żadnej wiedzy weterynaryjnej, nie ogląda ptaka dokładnie. „To tak, jak Hitler do Oświęcimia wysyłał – tak samo i ty tu wysyłasz” – mówi.

Aktywista w ciągu 10 tygodni pracy na fermie zarejestrował wiadra pełne zwłok, martwe kurczaki leżące pomiędzy żywymi, a także brutalne zabijanie kurczaków, które „nie rokują” i „będą tylko wyjadać paszę”. Według przepisów, takie brojlery można zabijać – powinno się to robić przez „mocne i dokładne uderzenie w głowę wywołujące poważne uszkodzenie mózgu”.

„To powinno być przeprowadzane przez osoby wyszkolone, a nie takie, które po prostu na oślep uderzają kurczakiem o metalowe rury czy o stół. Poza tym powinno się to odbywać w osobnym pomieszczeniu, a nie na oczach innych kurczaków” – tłumaczy Bogna Wiltowska.

Otwarte Klatki złożyły w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury. Rok później sąd orzekł: oskarżony dopuścił się znęcania nad zwierzętami poprzez niehumanitarny ich ubój. Został skazany na cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata oraz zapłacenie nawiązki na rzecz Stowarzyszenia Otwarte Klatki w wysokości 2000 zł.

Wyrok za śmierć 2 tys. kur

Również 2019 rok. Otwarte Klatki interweniowały na fermie zarodowej (czyli tam, gdzie rozmnaża się kurczaki) w Lisowicach (woj. dolnośląskie). „O tym, co się tam dzieje, dowiedzieliśmy się od pracowników. Poinformowali nas, że właściciel nie dostarcza paszy” – opowiada Bogna Wiltowska. „Gdyby nie oni, nigdy byśmy się nie dowiedzieli, co dzieje się za ścianami kurników” – dodaje.

Właściciel tłumaczył się problemami finansowymi, przez które nie miał za co kupować paszy dla brojlerów. Kiedy aktywiści razem z Powiatową Inspekcją Weterynaryjną dotarli na miejsce, zobaczyli ptaki w agonalnym stanie. Były tak słabe, że traciły upierzenie, przestały znosić jajka. Ich stan był tak ciężki, że żadna ubojnia nie chciała ich przyjąć.

W kurnikach leżały także stosy setek martwych kurczaków – tuż obok wciąż żywych zwierząt.

Organizacja złożyła zawiadomienie do prokuratury o znęcanie się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem. Kilka tygodni temu właściciela fermy skazano za zabicie 2000 zwierząt ze szczególnym okrucieństwem. Usłyszał karę czterech miesięcy prac społecznych, nawiązkę 10 tys. zł na Otwarte Klatki i czteroletni zakaz prowadzenia działalności związanej z hodowlą drobiu.

Ciała wyrzucane za płot

„Chore i słabe zwierzęta są traktowane jak odpad hodowlany” – mówi Karolina Czechowska z Vivy. „Jeśli pracownicy uznają, że są zbyt słabe, by przetrwać cały proces chowu, są zabijane i utylizowane. Wiele ferm wyrzuca ciała zwierząt za płot” – dodaje.

Viva przeprowadziła dwa śledztwa dotyczące ferm brojlerów. W obu miejscach zarejestrowano wyrzucanie ptaków za płot. To właśnie podczas jednej z takich obserwacji udało się uratować Rafcię.

„Tak zwane upadki to część kosztów hodowli. Z każdej fermy jakiś procent ptaków nie przeżywa” – mówi Łukasz Musiał z Vivy. „W jednej hodowli zarejestrowaliśmy z drona wyrzucanie martwych kur do kontenerów. W dwóch fermach: Sierakowie i w Niedźwiedziu (obie miejscowości w woj. zachodniopomorskim) udokumentowaliśmy wyrzucanie ptaków za płot, znęcanie się nad nimi, nieprawidłową utylizację i stworzenie zagrożenia epidemiologicznego. Zwłoki kurczaków były porywane przez dzikie zwierzęta. Niestety, sprawy tych ferm zostały umorzone” – relacjonuje. 7 lipca, jak dodaje, po zażaleniu Vivy, sprawa fermy z miejscowości Niedźwiedź będzie rozpatrywana w sądzie. W sprawie Sierakowa apelację odrzucono.

Jak nie przyczyniać się do cierpienia?

Brojlerom – jak zauważa Karolina Czechowska – nie pomoże planowany przez Komisję Europejską zakaz chowu klatkowego.

„To oczywiście krok w dobrym kierunku, ale pomoże innym gatunkom. Brojlerów nie trzyma się w klatkach. Nic więc na razie nie zwiastuje, że taka forma hodowli może zostać zakazana” – tłumaczy. „Niektóre ruchy prozwierzęce na świecie mówią o konieczności odejścia od hodowli brojlerów i powrocie do gatunków, które nie są sztucznie tuczone i nie mają problemów z masą ciała. My, jako fundacja, zachęcamy jednak do diety roślinnej. Tylko w ten sposób nie przyczyniamy się do cierpienia. Rocznie w Polsce zabija się ponad miliard kur. W sumie na świecie co roku na mięso zabijanych jest 80 miliardów zwierząt lądowych. To liczba, którą nawet trudno sobie wyobrazić. Przy takiej masowości żaden producent nie zagwarantuje nam, że zwierzęta będą żyły w dobrych warunkach” – mówi Karolina.

Zdaniem Bogny Wiltowskiej brojlery znajdują się na samym końcu listy zwierząt, wobec których odczuwa się współczucie.

„Ludzie mają większą świadomość warunków, w jakich żyją kury nioski, czyli te, wykorzystywane do produkcji jajek. Mam jednak wrażenie, że mało osób wie, że to nie są te same kury, które potem zabija się na mięso. My walczymy, żeby brojlery zostały zauważone, staramy się pokazać się, jak ten przemysł wygląda. Jak złe są normy dobrostanowe i w jakich warunkach żyją te zwierzęta” – podkreśla.

Jej zdaniem ostatni wyrok w sprawie hodowcy z Lisowic to dobry sygnał.

”Coraz częściej udaje się wywalczyć wyroki za znęcanie się nad zwierzętami towarzyszącymi. Te hodowlane wciąż są traktowane jako te drugiej kategorii. Dlatego cieszy nas wyrok skazujący, zwłaszcza w zakresie zakazu prowadzenia dalszej hodowli kur, oraz uzasadnienie sądu, że zwierzętom takim jak kury, również należy się ochrona prawna” – mówi aktywistka i dodaje: „Takie sprawy jeszcze niedawno były w 100 proc. umarzane. Teraz widać, że coś powoli się rusza i zmienia”.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Komentarze