0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Bartosz Banka / Agencja GazetaBartosz Banka / Agen...

„Kompletnie zmienić Platformę Obywatelską, zwłaszcza otworzyć ją na ludzi młodych” - zapowiedział 17 lipca 2020 w Gdyni Rafał Trzaskowski. On sam jest zarazem przedmiotem i podmiotem jednej z największych przemian w polskiej polityce w ostatnich latach. Czy takiej przemiany doświadczy też jego formacja?

Trzaskowski chce tworzyć ruch obywatelski, bo „partie nie wystarczą”. Ruch ma zostać zainaugurowany 5 września 2020, prawdopodobnie będzie się nazywał Nowa Solidarność. Pierwsze zadanie: zbieranie podpisów pod projektami ustaw obywatelskich.

Przeczytaj także:

Uśmiechnięci po porażce

Kiedy Trzaskowski ogłaszał, że będzie tworzył ruch obywatelski, za jego plecami stał przewodniczący partii, do której on sam przecież należy. Więcej: jest jej wiceprzewodniczącym. Sprzeczność? Absurd? Czy partia może stworzyć ruch społeczny? Nie może. Ale Platforma musi. A jeśli tego nie zrobi, może nie przetrwać.

Bezprecedensowa liczba głosów (ponad 10 milionów), niemal rekordowa frekwencja i masowy udział młodych nie dały zwycięstwa. Porażka (szósta z rzędu) musi rodzić zniechęcenie. Gdyński występ Trzaskowskiego był zatem czymś w rodzaju terapii dla tych, których kusi, by rozejść się do domów.

Jeśli jednak ktoś przegapił wybory, po wysłuchaniu przemówienia Trzaskowskiego mógł odnieść wrażenie, że to on wygrał. „Uwielbiamy frustrację, a dzisiaj jakimś cudem jesteśmy uśmiechnięci” - mówił.

Zadaniem lidera po porażce jest zaopiekować się tymi, którzy pracowali na niedoszły sukces. Stworzyć nową definicję sytuacji, która będzie dla nich przekonująca, wytłumaczyć, co się stało, znaleźć nowe powody do działania.

Przykładem spektakularnej porażki w radzeniu sobie z porażką jest Robert Biedroń. Kiedy w wyborach europejskich jego Wiosna dostała 6,6 proc., wśród konfetti ogłosił, że to wielki sukces (wcześniej obiecywał miejsce we własnym rządzie Grzegorzowi Schetynie). Po czym wyjechał na urlop. Gdy wrócił, części działaczy już nie zastał, a pozostali zalali go frustracją podczas rozliczeniowych spotkań.

Jak było w Gdyni? Z szerokim uśmiechem Trzaskowski mówił „zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić, żeby wygrać te wybory”, zapowiedział, że idą trudne czasy dla mediów i społeczeństwa obywatelskiego, cytował Młynarskiego i jego „Róbmy swoje".

Wyznaczenie zadań (szeroko: podtrzymanie determinacji i wiary, konkretniej: zbiórka podpisów) to słuszny kierunek. Pytanie, czy Trzaskowski nie znalazł się zbyt daleko od emocji swojego własnego obozu? Czy w sytuacji, gdy obóz władzy z każdymi wyborami zdobywa więcej głosów, ludziom nie należy się głębsze wytłumaczenie niż „po drugiej stronie stała cała machina” (nawet jeśli to prawda)?

Ruch wyprzedzający Hołownię

„Nie jesteśmy przeciwni partiom politycznym, ale mamy dosyć takich partii politycznych” - mówił w styczniu 2001 roku Donald Tusk, po sąsiedzku, w Gdańsku w Hali Olivii. To był początek istnienia Platformy Obywatelskiej. Miała ona być partią inną niż wszystkie. „Formuła Platformy Obywatelskiej to jest formuła obywatelskiej współpracy” - opowiadał wtedy Tusk.

Teraz partia już jest. Ale to partia zmęczona, wręcz wypalona, obita przez przeciwników i własne nieudane pomysły. Trzaskowski ma w nią tchnąć życie - „ruch" może się okazać kroplówką ludzi i idei, wehikułem dla przynajmniej części tych, którzy nigdy nie zagłosowaliby na Platformę, a Trzaskowskiemu dali swój głos. Gdyby „ruch" miał być bytem zupełnie autonomicznym, Trzaskowski zacząłby od ogłoszenia, że składa partyjną legitymację. Ale on sam jest dla partii zbyt ważnym zasobem, a perspektywa sukcesu „ruchu" zbyt niepewna, by to zrobić.

Inna sprawa, że w 2020 roku słowo „ruch” brzmi po prostu lepiej niż „partia”. I to nie tylko dzięki antypartyjnej retoryce Kukiza czy Hołowni. Swoje zrobiły też porównania tego, co robi PiS, do PRL-u i „Partii".

Właśnie: Szymon Hołownia. Przez ostatnie miesiące lider antypartyjnej retoryki już zapowiedział budowanie własnego ruchu, a potem partii. Tworzy ją pod roboczą nazwą Polska 2050.

Platforma chce podstawić Hołowni nogę czy podać mu rękę?

Trzaskowski deklaruje, że to nie będzie konkurencja, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" stwierdza: „to w żaden sposób nie kłóci się z innymi partiami demokratycznej opozycji czy z ewentualnym ruchem Hołowni". Oficjalne deklaracje to jedno, a to co mówi zaplecze - co innego.

W PO liczą, że ruch Hołowni się nie utrzyma - zabraknie wytrwałości, a przede wszystkim kasy. Hołownia jednak dalej prowadzi zbiórkę (cel: pół miliona do 31 lipca), a w sierpniu jego sztab znów rusza w trasę. Jego działacze mówią, że nie ma szans, by Platforma, nawet pod zmienioną nazwą i przywództwem, przyciągnęła tych, którzy poszli po raz pierwszy zagłosować ani nastolatków, którzy w 2023 zagłosują po raz pierwszy.

Jak Sanders w USA?

Lata rządów PiS to okres bezprecedensowej aktywności obywatelskiej. Cokolwiek stworzy Rafał Trzaskowski, korzystanie z tej energii społecznej będzie wielkim wyzwaniem. Nie wystarczy powtarzanie jak zaklęcia słowa „energia". Oddolna, społeczna działalność nie jest bowiem czymś, czym - zwłaszcza z zewnątrz - można dowolnie pokierować.

A pożytki z obywatelskich działań dla Platformy i jej kandydata są aż nadto widoczne.

Choć sam Trzaskowski podczas całej kampanii wyborczej nawet nie użył słów LGBT, organizacje działające na rzecz tej społeczności wykonały za niego robotę mobilizacyjną. Grupa Stonewall Polska czy Kampania Przeciwko Homofobii wprost nawoływały do głosowania na niego. Choć Trzaskowski nie zadeklarował, że zliberalizowałby ustawę aborcyjną (deklaracji, która byłaby zgodna z poglądami większości jego elektoratu), poparła go Marta Lempart, jedna z twarzy Strajku Kobiet.

Obudowywanie partii mniej formalnymi strukturami, bez konieczności zapisywania się, ale z zestawem konkretnych działań nie jest rzeczą w światowej polityce niespotykaną. Z amerykańskimi partiami są powiązane najróżniejsze organizacje młodzieżowe, kobiece i think tanki. Ruch społeczny budowany przez dwukrotnego kandydata na prezydenta (2016 i 2020) Berniego Sandersa zaangażował w politykę setki tysięcy ludzi - zwłaszcza młodych i Latynosów - i zmienił agendę Partii Demokratycznej.

Fundamentalne różnice są dwie. Amerykańskie partie to dużo luźniejsze struktury, nie ma tam formalnego członkostwa. A Sanders zaczynał od zidentyfikowania problemów. To na fali gniewu i wokół propozycji rozwiązań np. w służbie zdrowia gromadziły się miliony jego zwolenników.

W Polsce na pytanie "po co?" wciąż słychać odpowiedź „żeby odsunąć Kaczyńskiego od władzy", a nie „żeby zmienić Polskę".

Zmiana nazywa się Rafał

W połowie maja, gdy Trzaskowski stanął do walki o prezydenturę, wyborcy byli nie tylko zmęczeni serialem "kiedy będą wybory", ale przede wszystkim zamknięciem w domach. Ze swoją energią i wolą walki był ucieleśnieniem marzenia o tym, by wreszcie móc znów coś robić, był idealnym kandydatem na moment zdejmowania obostrzeń.

Okazał się też chodzącym jednoosobowym spektaklem. W demokracji telewizyjno-społecznościowej, gdzie liczą się „setki”, wrzutki na Facebooka i Twittera, co dzień dostarczał mediom pożywkę. Robił miny, miał refleks, a jego sztab zapewniał spoty - jeden lepszy od drugiego.

W redakcji nieraz zżymaliśmy się, że słuchać się go nie da, bo niezależnie od pytania odpowiedzi były takie same. Powtarzanie jest jednak solą polityki. A tu było wyjątkowo mało czasu, by wbić ludziom do głów kilka prostych komunikatów: że PO robiła błędy, że 500 zostanie, że wyborcy PiS-u nie są wrogami.

Pokazał, że się uczy: wziął z programu Szymona Hołowni to, co w nim najlepsze - program klimatyczny. A przede wszystkim pokazał, że jest zdolny do przemiany. Z salonowego gaduły stał się wiecowym wojownikiem.

Ruch wyżu demograficznego?

Borys Budka: 42 lata, Rafał Trzaskowski: 48, Sławomir Nitras: 47, Marcin Kierwiński: 43. Trochę młodszy Cezary Tomczyk: 35 lat. Nienależące do PO: Aleksandra Dulkiewicz: 41, Barbara Nowacka: 45.

Już w lutym pisaliśmy, że te wybory prezydenckie są symboliczne, bo wraz z nimi do walki o najwyższe stanowiska wchodzi pokolenie urodzone w latach 70. i 80. Po rezygnacji Małgorzaty Kidawy-Błońskiej stało się to jeszcze bardziej widoczne.

W książce „Wyjście awaryjne” Rafał Matyja zauważał nieobecność w polskiej polityce pokolenia wyżu demograficznego 1976-1985. Masy ludzi o podobnych doświadczeniach nie miały swojej reprezentacji.

A starsze pokolenia uwięzione w przeżyciach i emocjach sprzed lat narzucały spory i podziały nieadekwatne do rzeczywistości. Trudno się dziwić, że młodzi niechętnie chodzili na wybory, kiedy w polityce widzieli ludzi przypominających im rodziców i którzy, tak jak rodzice, chcieli urządzać im świat.

Zmiana bije w oczy. Jednak Trzaskowskiego i jego współpracowników czeka teraz zdefiniowanie stawek, o jakie chce walczyć to pokolenie. Ogólniki o klimacie i edukacji nie wystarczą. A ze słów Trzaskowskiego wynika, że chce trafić do ludzi jeszcze młodszych niż Cezary Tomczyk. Co im powie?

Przewodnikiem może być np. książka Jakuba Sawulskiego „Pokolenie ’89”. Ten doktor ekonomii z SGH (rocznik 1989) zauważa, że znaczna część dwudziesto- i trzydziestolatków w Polsce nie ma dziś zaspokojonej podstawowej potrzeby: bezpieczeństwa. „Młodzi bezdomni” - pisze o swoich rówieśnikach. Ale chodzi nie tylko o brak mieszkań. Praca w niestabilnych warunkach, widmowy system emerytalny, archaiczna szkoła, młodzi rodzice pozostawieni sami sobie.

Wytrychem prowadzącym do mitycznych młodych stał się ostatnio kryzys klimatyczny. I pewnie każda rozmowa o przyszłości powinna się zaczynać i kończyć na klimacie, ale nie może na nim poprzestawać. Musi brać też pod uwagę realia życia młodych tu i teraz.

W otoczeniu PO są osoby, które to rozumieją, to na przykład poseł z Poznania Franciszek Sterczewski. W kampanii Trzaskowskiego jeździł po Wielkopolskich wsiach i małych miasteczkach, w których dominują wyborcy PiS. Próbował ich zrozumieć i przekonać do głosowania na kandydata PO.

„Przekroczyć mury empatii”

„Podział w społeczeństwie się pogłębia, poglądy radykalizują, gra toczy o coraz wyższą stawkę. Ani zwykli obywatele, ani przywódcy polityczni nie starają się »porozumieć ponad podziałami«. Podkopuje to zaskakująco wrażliwy proces rządzenia państwem”.

Wbrew pozorom to nie opis Polski po wyborach prezydenckich w 2020 roku, ale Stanów Zjednoczonych w roku 2016. Pochodzi z książki „Obcy we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy” (2016, wyd. pol. 2017) amerykańskiej badaczki Arlie Russell Hochschild. Autorka spędziła pięć lat w Luizjanie, próbując zrozumieć jej mieszkańców, którzy popierali skrajne odłamy Partii Republikańskiej, później Partię Herbacianą (Tea Party), a w końcu zagłosowali na Donalda Trumpa.

W swoich badaniach Hochschild chciała „przekroczyć mury empatii”, które jak pisała, mogą powodować, że „odnosimy się z obojętnością czy nawet wrogością do ludzi wyznających inne poglądy lub wywodzących się z innego środowiska niż my”.

Co zrozumiała? Że

politycy radykalnej prawicy odwołują się nie tylko do „ciemnej strony” swoich zwolenników, ale również do „jasnej”: „umiejętności cierpliwego czekania w kolejce w trudnych ekonomicznie czasach, lojalności, gotowości do ponoszenia ofiar, wytrzymałości - przymiotów, o których opowiada głęboka historia”.

„Małe miasteczka” odmieniane są dziś przez wszystkie przypadki. I występują wyłącznie w roli narzędzia do zdobycia władzy. PiS trafił tam nie tylko ze swoimi programami społecznymi, ale również z opowieścią, w której było miejsce na docenienie tego codziennego trudu i ofiarności.

Wśród okrągłych słów o tym, że "musimy podawać rękę drugiej osobie" (Borys Budka), „wszyscy jesteśmy po jasnej stronie mocy” (też Budka), warto pokusić się o wyobrażenie sobie, co miałoby to znaczyć w podlaskim Michałowie czy mazowieckim Garwolinie.

;

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze