0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. UnsplashFot. Unsplash

„My, specjaliści z oddziałów całodobowych i dziennych, z poradni, pracujemy z konsekwencjami wieloletnich zaniedbań. I nie mówię tutaj tylko o niedofinansowanej ochronie zdrowia, ale też o tym, co dzieje się w życiu dzieci, co powoduje kryzysy. Myślę o tym, co dzieje się w rodzinach i szkołach” – z Kaliną Skwarską, specjalistką psychiatrii dzieci i młodzieży, pediatrą i ordynatorką Dziennego Oddziału Psychiatrycznego dla Dzieci i Młodzieży w Gdańskim Centrum Zdrowia rozmawiamy o:

  • przyczynach kryzysów psychicznych u dzieci;
  • tym, co możemy zrobić, jako rodzice i opiekunowie;
  • czym powinna zająć się nowa władza.

Hanna Szukalska, OKO.press: W psychiatrii dzieci i młodzieży jest źle. Wiemy to od lat. Jak to wygląda z Pani perspektywy?

Kalina Skwarska: Od połowy roku pewne konieczne zmiany w reformie psychiatrii dzieci i młodzieży zostały wstrzymane. Ośrodki środowiskowej pomocy psychologicznej, poradnie i oddziały dzienne nie mają miejsc dla dzieci zgłaszających się na psychoterapię. Dzieci w zagrożeniu życia bywają odsyłane z oddziałów całodobowych, bo nie ma miejsc. Rodzice jeżdżą po Polsce szukając wolnego miejsca w szpitalu. To bardzo niebezpieczne.

A statystyki szybują. Z raportu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że 9 proc. dzieci ma za sobą próbę samobójczą, a 22 proc. się samookalecza. Z raportu „Młode głowy” dowiadujemy się, że 40 proc. nastolatków myśli o samobójstwie. Statystyki policyjne za 2022 rok mówią o wzroście prób samobójczych względem 2021 o 150 proc. Jak to wygląda na Pani oddziale?

Coraz więcej młodzieży myśli o odebraniu sobie życia. 90 proc. pacjentów naszego oddziału, a nawet 95 proc., zmaga się z myślami samobójczymi, a ponad 60 proc. ma za sobą próby samobójcze. Ciężkość i głębokość zaburzeń jest coraz większa. Obserwuję też obniżenie wieku osób, które mają takie myśli. Na oddziale mamy młodzież od 13 roku życia. Natomiast w gabinecie widzę coraz młodszych pacjentów – dzieci, które myślą, że po prostu nie chcą żyć, albo wręcz o tym, żeby sobie życie odebrać.

Ile lat ma najmłodsza osoba z takimi myślami, którą Pani przyjęła?

Około 8 lat.

Potrzeby rosną, brakuje miejsc na oddziałach, w poradniach. Psychiatria dzieci i młodzieży jest niedofinansowana. Brakuje psychologów w szkołach. W umowie koalicyjnej pojawiają się, dość lakonicznie, opisane pewne pomysły na poprawę sytuacji. Czym trzeba się zająć pilnie?

Jesteśmy w sytuacji lawinowego wzrostu kryzysów psychicznych u dzieci. Z mojej perspektywy jest ciągle gorzej i gorzej. My, specjaliści z oddziałów całodobowych i dziennych, z poradni, pracujemy z konsekwencjami wieloletnich zaniedbań. I nie mówię tutaj tylko o niedofinansowanej ochronie zdrowia, ale też o tym, co dzieje się w życiu dzieci, co powoduje kryzysy. Myślę o tym, co dzieje się w rodzinach i szkołach.

Stworzyliśmy świat, który nie jest przyjazny dziecku. I musimy zawrócić, dokonać realnych zmian.

Bo moim zdaniem wszystko zmierza do tego, żeby było coraz więcej dzieci-pacjentów w systemie.

Jeśli chodzi o pomysły przyszłej koalicji, to uważam, że należy się zająć jednocześnie zdecydowanymi zmianami w oświacie i w systemie zdrowia oraz regulacjami prawnymi chroniącymi realnie dziecko przed przemocą w rodzinie, w środowisku szkolnym i rówieśniczym. Ważna jest współpraca Ministerstwa Oświaty, Ministerstwa Zdrowia, Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej oraz policji i sądów.

„Jednym z najważniejszych zadań Koalicji będzie wspieranie zawodów kluczowych dla funkcjonowania państwa i przyszłości naszych dzieci”

Trudno się nie zgodzić z powyższym zdaniem. Jednakże moja ostrożność do takich deklaracji wynika z tego, że przez wiele lat mojej pracy słyszałam podobne zapewnienia ze strony polityków różnych opcji. Niestety mimo to dobrostan dzieci systematycznie się pogarszał. Na przykład w sierpniu 2023 roku pan premier Morawiecki stwierdził, że „dzieci są przyszłością narodu". Mamy teraz listopad, sytuacja w oddziałach szpitalnych psychiatrycznych dla dzieci dramatyczna jak co roku o tej porze, są duże problemy z uzyskaniem opieki psychiatrycznej i psychoterapeutycznej prywatnie, nie mówiąc o opiece w placówkach państwowych.

„Podniesiemy nakłady na ochronę zdrowia. Zniesiemy limity na lecenie przez NFZ. Wprowadzimy mechanizmy oddłużania szpitali i urealnimy wycenę świadczeń zdrowotnych. Zapewnimy powszechną i dostępną pomoc psychologiczną i psychiatryczną finansowaną przez państwo.”

Bez zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia nie da się przeprowadzić żadnej sensownej i odczuwalnej dla pacjentów reformy ochrony zdrowia. Za tym może dopiero pójść urealnienie wyceny świadczeń zdrowotnych. Kolejny problem to zbyt mała liczba psychiatrów i psychologów, pracujących w systemie państwowym. Tu widziałabym zachęty i ułatwienia dla osób myślących o specjalizacji w kierunku psychiatrii dzieci i młodzieży. Z drugiej strony stworzenie lepszych warunków, zachęcających specjalistów pracujących w segmencie prywatnym do częściowego chociaż powrotu do pracy w placówkach państwowych. Tu mam na myśli nie tylko finanse, ale też warunki pracy, w tym obciążenia administracyjne związane z nieżyciowymi wymogami NFZ, których nie ma w gabinetach prywatnych.

„Efektywnie zwiększymy wydatki budżetowe na edukację. Zadbamy o zdrowe wyżywienie dzieci w szkołach. „Odchudzimy” i zmienimy podstawę programową, tak aby szkoły uczyły kompetencji przyszłości, związanych z rozwojem nowych technologii, zdolności syntetycznego myślenia i współpracy w grupie, a dzieci po podstawówce płynnie posługiwały się językiem angielskim. Ograniczymy obowiązki związane z zadawaniem prac domowych, tak by czas po szkole był przeznaczony tylko dla rodziny i rozwijania swoich pasji. W każdej szkole będzie dostępna opieka psychologiczna”

Mogę tylko powiedzieć, że w pełni zgadzam się ze wszystkimi powyższymi deklaracjami. Należy jak najszybciej odchudzić podstawę programową. Po drugie zmienić podejście do prac domowych. Osobiście uważam, że dziecko w pierwszych trzech klasach nie powinno z zasady mieć obowiązku robienia prac domowych. Pobyt w szkole to czas na naukę. Powiedzmy sobie szczerze, że praca domowa dla dziecka z klas I-III, -choć uważam, że dotyczy to również klas starszych IV-V – jest przerzucaniem odpowiedzialności za naukę na rodzica. W ten sposób prowokuje się nieskończone konflikty w domach, o których słyszę od rodziców i moich pacjentów w gabinecie.

Prace domowe w starszych klasach powinny być przemyślane przez nauczyciela, zadawane tylko, jeśli jest to niezbędne i uzasadnione. Uważam, że praca domowa powinna być wewnętrzną sprawą między uczniem a nauczycielem. Nauczyciel poprzez swój autorytet powinien uczyć dziecko brania odpowiedzialności za swoją naukę, w tym odrabianie lekcji. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku obowiązków domowych. Rodzic nie może przerzucać odpowiedzialności za ich wykonanie na nauczyciela, byłoby to dziwne. Dlaczego więc rodzic ma być obarczany odpowiedzialnością za wykonanie pracy domowej przez dziecko?

Pełną treść umowy koalicyjnej opublikowaliśmy tutaj:

Przeczytaj także:

Czyli z jednej strony państwo powinno zapewnić zwiększenie dostępności miejsc dla dzieci już potrzebujących pomocy specjalistów, ale także powinniśmy przeciwdziałać powstawaniu problemów, które powodują, że dzieci tej pomocy potrzebują.

Tak. Rozwiązania powinny być kilkutorowe. Trzeba myśleć o tym, co może zrobić szkoła, co można zrobić w rodzinie. Trzeba edukacji i profilaktyki. Tego jest ciągle za mało.

Co sprawia, że dzieci psychicznie czują się coraz gorzej?

Jedną z przyczyn jest osamotnienie i cierpienie dzieci związane z problemami w rodzinie. Wielkie znaczenie ma przemoc rówieśnicza. Nie chodzi tylko o przemoc fizyczną czy dręczenie psychiczne, ale także o z pozoru subtelne odrzucenie, wykluczenie czy obgadywanie w mediach społecznościowych. Szkoła się tym nie zajmuje skutecznie, bo nauczyciele są przeciążeni i skupiają się na edukacji. Moim zdaniem tu powinna nastąpić zmiana. Jeśli pojawia się wykluczenie społeczne i przemoc to właśnie nauczyciele przy pomocy psychologów szkolnych powinni się z uwagą pochylić nad problemem, gdyż mają narzędzia na rozwiązanie sprawy w zarodku.

Wiele dzieci nie trafiłoby do psychiatry z objawami zespołu stresu pourazowego, gdyby dwa lata wcześniej szkoła poważnie potraktowała problem.

Kolejnym czynnikiem jest szkolnictwo. Czuję bezradność, kiedy obserwuję, jak wygląda presja na dzieci i młodzież w edukacji. Dzieci nie są w stanie podołać temu wszystkiemu. Mają uczyć się i uczyć, zdawać testy i osiągać jak najlepsze oceny. Dzień dziecka wygląda tak: idzie do szkoły na ósmą, wraca o piętnastej najwcześniej, potem idzie na korepetycje, wieczorem odrabia lekcje, a w sobotę i niedzielę uczy się na przyszły tydzień.

Ciekawa jestem, ile osób dorosłych chciałoby tak żyć. Podkreślam to, bo często widzę, że rodzice zbyt łatwo godzą się z tym, że ich dzieci żyją w opresyjnym systemie.

Niedawno w swojej pracy rozmawiałam z nastolatką i obliczyłyśmy, ile godzin dziennie pracuje. Wyszło nam 13.

Właśnie tak to wygląda. Dzieci, żeby dać sobie radę w szkole, muszą cały czas się uczyć, albo nadrabiać, gdy nie dają rady. Jeżeli ktoś ma jeszcze jakieś zainteresowania lub chciałby mieć relacje z rówieśnikami, to nie wystarcza doby. Sypiają po parę godzin. Co roku jest coraz trudniejsza matura. Jeżeli młodzież chce się gdzieś dostać na studia, jeżeli chce mieć jakieś marzenia, to musi po prostu codziennie tyrać. Te dzieciaki są przemęczone, zagonione. Czy to jest normalne?

To coś, czego wielu dorosłych nie dostrzega – że presja edukacyjna się zwiększyła. Nie pamiętam takiego obciążenia ze swojego dzieciństwa i młodości. Wydaje mi się, że dzieci mają teraz znacznie trudniej, niż ich rodzice.

Mam podobne zdanie. Skończyłam szkołę podstawową oraz średnią i nie pamiętam, żebym chodziła na korepetycje, moi znajomi też nie chodzili. Z korepetycji korzystały jednostki. Na korki chodziłam dopiero przed egzaminem na studia. A teraz jest tak, że wszyscy chodzą na korepetycje, dzieciaki od szóstej, siódmej klasy podstawówki, a ósma to szaleństwo, bo są egzaminy ósmoklasisty. Te osoby, które nie wyrabiają, zaczynają mieć zaległości, więc przestają się uczyć, potem przestają chodzić do szkoły, przez co zaległości są jeszcze większe, pojawiają się problemy z samooceną, wpadają w depresję i tak to idzie.

Pod rozwagę dorosłych powinna być wzięta na przykład popularność „szkoły w chmurze”. Prosząc o zapis do tej szkoły, dzieci dają nam sygnał, że obecna szkoła nie przystaje do obecnych czasów. Co więcej – wolą zrezygnować z relacji rówieśniczych, żeby tylko nie być opresyjnym środowisku, jakim jest szkoła.

Gdy rozmawiam z dziećmi, które mają problemy w szkole, często mówią, że od rodziców słyszą, że są leniwe i żeby wzięły się do nauki. Dzieci, które decydują się powiedzieć rodzicom o braku sił, myślach samobójczych, samookaleczeniach, a nie otrzymały od nich wsparcia, przytaczają odpowiedzi: jesteś atencjuszką, wymyślasz, jakie dziecko może mieć problemy, ulegasz modzie na samookaleczenia i psychologów.

To, co pani przytoczyła, to agresywne i odtrącające komunikaty. Gdy dziecko usłyszy takie słowa, czuje się nierozumiane i osamotnione. Dzieci mogą już potem patrzeć na samobójstwo jako na jedyne rozwiązanie. W moim głębokim poczuciu, większość dorosłych nie robi tego świadomie, żeby skrzywdzić dziecko, przeciwnie – robi to dlatego, że nie umie inaczej. Domyślam się też, że na dziecku bardzo im zależy. Może być tak, że podobna reakcja wynika z tego, że rodzice nie radzą sobie z tym, co słyszą i że w ten sposób próbują dziecko postawić do pionu.

Kolejnym problemem jest czas, kiedy dziecko dostaje pomoc.

Mam takie doświadczenia, że dzieci, które trafiają do mnie na oddział, otrzymują pomoc rok, dwa, trzy lata za późno.

Gdyby te dwa lata wcześniej dziecko poszło do psychologa, być może nie byłoby w tym momencie, w którym jest teraz. Może nie miałoby myśli samobójczych i objawów zaburzeń depresyjnych. Rodzice często mówią o tym, że po prostu nie zdawali sobie sprawy, że ich dziecko ma poważny problem. Po prostu tego nie widzieli. Rodzice i opiekunowie nie mają wystarczającej wiedzy o sygnałach trudności u dzieci i o tym, na co trzeba zwrócić uwagę i kiedy reagować, kiedy już się martwić, a kiedy wystarczy porozmawiać, poświęcić więcej czasu. Cały czas kuleje profilaktyka i edukacja.

Czasem są także przytłoczeni własnymi problemami: ekonomicznymi, relacyjnymi, psychicznymi.

To prawda. Wielu rodziców dzieci, które do mnie trafiają, sami borykają się ze swoimi problemami psychicznymi i nie sięgają po pomoc, bo uważają, że jakoś sobie radzą. Warto pamiętać, że to, jak my dorośli radzimy sobie w życiu z trudnymi sytuacjami, modeluje zachowanie dzieci. One się uczą od nas.

Jeżeli widzą, że rodzic ma różne problemy psychiczne i cierpi, nigdzie nie idzie po pomoc, to dzieci też nie mają myśli, że mogłyby gdzieś pójść i tę pomoc dostać.

Często zdarza się tak, że dziecko widząc mamę w depresji, która płacze, to stara się ją chronić i nie powie jej, że również cierpi. Jeśli natomiast zobaczy, że mama czy tata, którzy mają problemy, idą do psychologa czy psychiatry, to wtedy, po pierwsze dziecku będzie łatwiej powiedzieć, że ma problemy, a po drugie będzie bardziej otwarte na pomoc specjalistyczną.

Podkreślmy to – od rodziców i opiekunów zależy naprawdę wiele. Ich reakcja może dziecku pomóc, a może też sprawić, że zamkną się w sobie, a ich stan psychiczny będzie się pogarszać.

Tak. I odniosę się jeszcze do przytoczonego wcześniej przez panią słowa „atencjusz”. Ma pejoratywne znaczenie, tymczasem warto sobie uświadomić, że to naturalne, że dziecko chce zwrócić na siebie naszą uwagę. Dzieci to robią, bo nas potrzebują. To powinien być dla nas sygnał, że dziecko nas prosi o pomoc, że chce pokazać nam, że coś się dzieje, że jego potrzeby są niezabezpieczone i że powinniśmy się temu przyjrzeć. Niestety rodzice często tego nie odbierają w ten sposób.

Nazwijmy te sygnały, na które trzeba być czujnym.

Moje doświadczenie jest takie, że dojście do objawów depresyjnych, do zagrażających myśli i zachowań, to proces. Jeśli wychwycimy sygnały, mamy szansę przeciwdziałać ich pojawieniu się lub zminimalizować ich moc. Przykładowo, na początku dziecko zaczyna zgłaszać objawy somatyczne (fizyczne, np. bóle brzucha, nudności, bóle głowy), które pojawiają się w obawie przed pójściem do szkoły, bo jest w niej dręczone lub nie radzi sobie z presją edukacyjną. Jeśli to nie zostanie zauważone, to po jakimś czasie pojawią się kolejne objawy, jak brak sił do wstania z łóżka, odrobienia lekcji, problemy ze snem, apetytem, wycofanie z relacji rówieśniczych, rezygnacja z dotychczasowych zainteresowań.

Potem pojawiają się samookaleczenia. Ale i tak czasami jest to jeszcze za mało, żeby uzyskać wsparcie rodzica. Wtedy mogą pojawić się próby samobójcze. Jak się porozmawia z dzieckiem, które próbowało odebrać sobie życie, to uświadamiamy sobie, że dziecko nie zaczyna od takiej próby, tylko wcześniej były inne objawy, które nie zostały odpowiednio zauważone.

Nie spotkałam się z dzieckiem, które dobrze się rozwijało, było szczęśliwe i bez powodu popełniło próbę samobójczą.

Na dobrą relację z dzieckiem pracuje się całe życie, choć, jeśli popełnimy błąd, zawsze warto starać się ją odbudować i naprawiać. W zależności od tego ile dziecko ma lat, jego potrzeby się zmieniają, dlatego kluczowa jest nasza uważność. Podstawą jest czas i szczery kontakt – powinniśmy mieć przestrzeń, żeby pobyć z dzieckiem, żeby z nim porozmawiać.

Żeby je poznać. Wspomniała pani o objawach somatycznych: bólach, nudnościach. Co jeszcze może być sygnałem?

Na pewno takimi pierwszymi sygnałami, na które powinien rodzic uważać, są duże lub niespodziewane zmiany w zachowaniu dziecka. Przykładowo: dziecko, które było otwarte, staje się wycofane, zamyka się w pokoju, nie chce spędzać czasu z rodziną. Rodzice często przeoczają takie sygnały, bo uważają, że to przez wiek dojrzewania i dziecko tak po prostu ma. Nie jest to prawda. Oczywiście, że dziecko w wieku dojrzewania potrzebuje mieć więcej przestrzeni tylko dla siebie i czasami się zamyka, ale warto sprawdzić, czy to wyłącznie związane z naturalnymi zmianami rozwojowymi, czy może dziecko zaczyna mieć kłopoty. Uważam, że rodzic, który widzi taką zmianę, powinien zacząć do tego pokoju zaglądać.

Pukając.

Dokładnie, nie możemy nagle zacząć takiego nastolatka kontrolować, musimy szanować jego granice. Chodzi o to, że pierwsze sygnały są zwykle dyskretne. Warto zastanowić się, czy dziecko jest na przykład bardziej smutne, czy z rozmownego stało się milczące, czy więcej czasu spędza w mediach społecznościowych. Młodzież rzeczywiście dużo czasu spędza w sieci, ale często jest tak, że ta komórka to jest taki świat, gdzie ucieka, gdy nie ma bliskich relacji, kiedy się czuje samotne. To często objaw, nie przyczyna problemów. A potem wsiąka w ten świat i pojawiają się wtórne problemy np. uzależnienia, przemoc doświadczana w sieci.

Jeśli znamy swoje dziecko, nasze zainteresowanie i rozmowa powinna pomóc nam zrozumieć, co przeżywa. Dzieci doceniają, jeśli nasza troska jest szczera i jeśli rzeczywiście jesteśmy nimi zainteresowani.

Moje doświadczenia są takie, że jeśli rodzice rzeczywiście się przejmą, dadzą uwagę i troskę adekwatną do tego, jakiej potrzebowało, to stan psychiczny dziecka się poprawia.

A jeśli straciliśmy taki kontakt z dzieckiem?

Myślę, że w większości rodzin są jakieś zwyczaje, które gdzieś po drodze się utraciło, gdy dziecko zaczęło dorastać, a rodzic się skupił na innych swoich sprawach. Wtedy warto próbować do tego wracać, do przyjemności, które były kiedyś. Jeśli nie było czegoś takiego, to można próbować to wypracować. To mogą być proste rzeczy, wspólny spacer, wyjście na rower, gotowanie, zagranie w jakąś grę lub planszówki. Ważne jest, żeby to było naturalne i prawdziwe, żeby rzeczywiście i dziecku, i dorosłemu sprawiało przyjemność.

A gdy uwaga i troska to jednak za mało? Gdy dziecko ma poważne objawy?

Ważne jest to, żeby dorosły, widząc niepokojące sygnały, zdając sobie sprawę, że sam nie potrafi dotrzeć do swojego dziecka, nie zwlekał z szukaniem pomocy. Szukanie pomocy to jest odpowiedzialność dorosłego. A rodzice często, wstydząc się czy bagatelizując kłopoty, zwlekają. Jeśli rodzic widzi, że problemy narastają, a sam nie daje sobie rady, to powinien zrobić to, co może, czyli iść do specjalisty.

Jakiego? Fora dla rodziców zasypane są pytaniami o to, gdzie się zwrócić z problemem A, B, C, można się w tym pogubić.

To zależy, na jakim etapie jesteśmy. Jeśli dziecko ma zamiary samobójcze lub podjęło próbę samobójczą, to trzeba jechać na izbę przyjęć szpitala psychiatrycznego z oddziałem dziecięcym lub młodzieżowym. Można także zadzwonić pod numer alarmowy 112. Szpitale nie wyleczą, ale są po to, żeby zapobiec samobójstwu, zapewnić bezpieczeństwo i rozpocząć proces leczenia, który potem trzeba kontynuować. Natomiast jeśli dziecko jest depresyjne, okalecza się, głodzi, bądź nie chce chodzić do szkoły, trzeba iść do psychologa. Taki psycholog wskaże kolejne kroki, może stwierdzić, czy trzeba iść do psychiatry, czy potrzeba psychoterapii, procesu diagnostycznego. Są poradnie publiczne i prywatne, są różne ośrodki terapeutyczne, trzeba szukać.

I wracamy do systemu ochrony zdrowia, w którym brakuje miejsc. Wiele osób szukając, natyka się na wielomiesięczne, albo i dłuższe, kolejki.

Trzeba się w taką kolejkę zapisać, a potem dzwonić i pytać o zwalniające się miejsca i szukać dalej. Jeśli stan dziecka nas niepokoi, warto rozważyć pójście prywatnie do psychologa, zanim doczekamy się miejsca w państwowej placówce. Nawet jeżeli dziecko zgłasza jakieś trudności lub rodzice takie kłopoty obserwują, ale nie wiedzą, czy to jest coś poważnego, to powinni się zapisać w kolejkę i pójść sprawdzić. To jest ważne, żeby nie polegać wyłącznie na swoim osądzie, bo co prawda jesteśmy najbliżej z dzieckiem, ale nie jesteśmy specjalistami. Lepiej pójść do psychologa, żeby to zweryfikować.

I może przestaniemy czuć się bezradni i będziemy wiedzieli, co zrobić.

Dokładnie. Jeśli psycholog lub psychiatra zaleci, szukajmy dla dziecka psychoterapii. Psychoterapia to forma leczenia zaburzeń psychicznych, ale nie tylko. To też inwestycja we własny w rozwój psychiczny. Można to porównać do nauki w szkole, gdzie na przykład branie udziału w jakiś projektach naukowych jest inwestycją w rozwój edukacyjny, intelektualny. Psychoterapia natomiast jest pracą nad rozwojem inteligencji emocjonalnej, w trakcie której młody człowiek uczy się jak rozumieć swoje emocje, jak lepiej radzić sobie w trudnych sytuacjach, w relacjach z ludźmi. Należy pamiętać, że dzięki takiemu doświadczeniu jest duża szansa na to, że w przyszłości, jako już osoba dorosła będzie sobie dobrze radzić w życiu, realizować swoje cele, mieć udane relacje.

Czasem słyszy się o modzie na psychoterapię, w negatywnym sensie.

Z perspektywy Trójmiasta jakoś tego nie czuję, ale cieszyłabym się, gdyby była taka moda. Myślę jednak o profesjonalnej psychoterapii. To bardzo ważne, żeby chodzić na psychoterapię do osoby, która ma odpowiednie wykształcenie, stale podnosi kompetencje, poddaje swoją pracę superwizji. Mówię o tym, bo rodzice miewają trudność ze sprawdzeniem, czy ten ktoś, do kogo chcą zapisać dziecko, jest profesjonalnym psychoterapeutą. Na rynku prywatnym każdy może otworzyć gabinet i być psychoterapeutą. I to może być kłopot, bo jest takie zapotrzebowanie, że czasem rodzice mają wybór – jakikolwiek psychoterapeuta lub żaden.

Pod tym względem bezpieczniej jest w systemie NFZ-owskim. Osoby, które pracują w szpitalach i poradniach, muszą spełniać konkretne wymogi, bo inaczej nie będą zatrudnione. Z tym że często doświadczone osoby z tego systemu odchodzą do prywatnego ze względu na stawki i mniejsze obciążenia administracyjne.

Zawód psychoterapeuty nie jest regulowany, ale od stycznia wejdzie nowelizacja ustawy o niektórych zawodach medycznych, określająca obowiązki i minimalne wykształcenie psychoterapeutów. W środowisku jest ona jednak szeroko dyskutowana i krytykowana. W tym gąszczu trudno się odnaleźć osobie bez wiedzy specjalistycznej.

To, co można robić, to trzeba szukać informacji o osobie, do której zapisujemy dziecko, o jej wykształceniu i jej doświadczeniu. Mamy prawo o to zapytać na pierwszym spotkaniu. Wiedza o tym, do kogo zapisać dziecko, nie jest powszechna i to także temat, który powinien stać się tematem publicznej edukacji, kampanii informacyjnych.

Zresztą widzę dużą rolę do odegrania w edukacji dzieci i rodziców na temat problemów psychicznych, zmiany podejścia do leczenia u psychiatry czy też psychoterapii.

Pomarzmy o tej edukacji. Jakie tematy podjąć?

Ważną rolę mogły by też odegrać na temat bullyingu w szkole. Jak radzić sobie z nim, jak nie być obojętnym. Trzeba pamiętać, że przemoc rozwija się tam, gdzie jest obojętność otoczenia. Kolejny ważny problem to uczenie dzieci i młodzieży jak stawiać granice, aby nie być ofiarą wykorzystania seksualnego przez osobę dorosłą (np. afera Pandora Gate).

Bez tych kampanii, bez edukacji, także w szkołach, bez systemowego zajęcia się źródłami problemów psychicznych wśród dzieci i młodzieży nic się nie zmieni.

I nadal będziemy w sytuacji permanentnego kryzysu.

Z mojej perspektywy sytuacja cały czas jest bardzo trudna, dużo dzieci potrzebuje pilnej pomocy, jako psychiatrzy i psycholodzy czujemy tą presję.

Nigdy nie spodziewałam się, zaczynając specjalizację z psychiatrii dziecięcej, że będę tak często obawiać się o życie moich pacjentów.

Potrzebujesz wsparcia lub chcesz dowiedzieć się, jak pomóc dziecku?

;

Udostępnij:

Hanna Szukalska

Psycholożka, dziennikarka i architektka. Współpracuje z OKO.press i Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę. W OKO.press pisze głównie o psychiatrii i psychologii, planowaniu przestrzennym, zajmowała się też tworzeniem infografik i ilustracji. Jako psycholożka pracuje z dziećmi i młodzieżą.

Komentarze