0:00
0:00

0:00

Kilka tygodni temu poznaliśmy dane statystyczne na temat samobójstw i prób samobójczych popełnionych w ubiegłym roku w Polsce przez dzieci i młodzież do 18. roku życia. Dane te były zatrważające.

1496 dzieci i nastolatków do 18. roku życia próbowało w tym czasie popełnić samobójstwo. W 127 przypadkach próba ta zakończyła się zgonem. W stosunku do 2020 roku oznacza to wzrost zachowań samobójczych o 77 proc., a śmierci samobójczych o 19 proc.

Szczególnie niepokojący wzrost zanotowano w przypadku zachowań samobójczych wśród dziewczynek. W 2021 roku było ich dwa razy więcej niż w 2020.

Serwis „Życie warte jest rozmowy” przygotował raport na ten temat.

W połowie lutego przeprowadziłem dwie długie rozmowy na ten temat z doświadczoną suicydolożką, jedną z autorek raportu – Lucyną Kicińską*. Zanim zdążyły się ukazać na stronie OKO.press wybuchła wojna na Ukrainie.

Do sprawy wróciliśmy ostatnio publikując świeżą rozmowę, w której odniesliśmy się do wojny.

Przeczytaj także:

Dziś powracamy do ubiegłorocznych statystyk zamieszczając pierwszą część lutowej rozmowy. Wkrótce jej dokończenie.

Sławomir Zagórski, OKO.press: Zaskoczyły panią najnowsze dane na temat samobójstw wśród dzieci i młodzieży?

Lucyna Kicińska*: Niestety, nie. Spodziewaliśmy się tak tragicznych danych od dłuższego czasu. Ten wzrost liczby zachowań samobójczych jest konsekwencją braku działań na rzecz poprawy stanu zdrowia psychicznego dzieci i nastolatków. Takich działań brakuje w Polsce od bardzo dawna. Ostatnie 2 lata to również czas pandemii, ale trudno zrzucić wszystko na pandemię. Powiedziałabym, że pandemia jest katalizatorem wzrostu liczby zachowań samobójczych.

Dane, które zbiera Komenda Główna Policji, nie dają odpowiedzi na to, co sprawia, że prób samobójczych, a także zachowań samobójczych zakończonych śmiercią, jest więcej. Wspomniane dane są bowiem niekompletne. W wielu przypadkach nie mamy informacji ani o sytuacji rodzinnej dzieci, ani szkolnej, ani szeroko pojętej sytuacji społecznej. Dlatego trudno na ich podstawie wyciągać wnioski.

Nasz raport jest smutnym dowodem na to, że działania, które podejmuje w tym zakresie państwo, są dalece niewystarczające.

Nie tak dawno obserwowałam posiedzenie sejmowej Komisji Zdrowia na temat stanu psychiatrii dzieci i młodzieży. Przyznam, że byłam zdziwiona. Przebieg rozmowy był bardzo spokojny i co chwilę słyszeliśmy głosy, że musimy rozmawiać na spokojnie.

Miałam wrażenie, że posłowie działają jakby w uśpieniu nie czując w ogóle grozy sytuacji. Nie widzą potrzeby działania „tu i teraz”. Tymczasem problem jest naprawdę palący i nie mamy dziś czasu, by na spokojnie się zastanawiać i przyglądać się rozwojowi sytuacji.

Musimy jak najszybciej zapewnić dzieciom pomoc psychologiczną, a także możliwość szybkiego, łatwego dostępu do specjalistów. Mamy wprawdzie wdrażaną od 2020 r. reformę psychiatrii. Jest w niej mowa o trzech poziomach referencyjnych. To reforma oparta o model środowiskowej pomocy, czyli tej najwcześniej i najbliżej dziecka.

  • Poziom pierwszy stanowią ośrodki środowiskowej opieki psychologicznej i psychoterapeutycznej dla dzieci i młodzieży - w Polsce nowość.
  • Poziom drugi to Centra Zdrowia Psychicznego.
  • I wreszcie poziom trzeci – szpitale psychiatryczne. Piszemy o tym w raporcie.

Ośrodków pierwszego poziomu jest w tej chwili w Polsce 345. To dużo czy mało? Biorąc pod uwagę potrzeby, mało. A druga sprawa to ich bardzo niesymetryczne rozmieszczenie na terenie kraju. W województwie mazowieckim jest ich 83, a więc tyle co w siedmiu innych województwach razem wziętych. Dla przykładu w opolskim i świętokrzyskim takich ośrodków jest po 7, w lubuskim 8, zachodniopomorskim 9.

Więc sam model jest dobry, tylko trzeba uruchamiać więcej takich placówek. Bo jeśli ktoś – tak jak w lubuskim – ma sto kilometrów do takiego ośrodka, to trudno to uznać za model środowiskowy.

No i kolejna bolączka – ludzie nie wiedzą, że te ośrodki istnieją. Kiedy opowiadam o nich rodzicom są zdziwieni, nie słyszeli w ogóle o takiej formie pomocy.

Reforma idzie powoli, posłowie się nie spieszą, pieniędzy na psychiatrię brakuje od lat. Obecny rok będzie jeszcze gorszy pod względem statystyk?

Nie spodziewam się na pewno poprawy.

Jaka pani zdaniem jest najpilniejsza potrzeba do spełnienia?

Na pewno uruchomienie większej liczby ośrodków środowiskowej opieki i ich lepsza promocja.

Jeśli chodzi o pieniądze, to minister edukacji i nauki zapowiedział dofinansowanie pomocy psychologiczno-pedagogicznej w szkołach. To na pewno dobry kierunek, choć opublikowane w ślad za zapowiedziami rozporządzenie nie jest jasne.

Nie wiemy też które działania uzyskają wsparcie. W zapowiedziach była mowa o finansowaniu m.in. pomocy logopedycznej, a to na pewno nie jest odpowiedź na kryzys emocjonalny dziecka. Mówi się też o pomocy psychologiczno-pedagogicznej, ale grupowej. Tymczasem aby pomóc dzieciom i nastolatkom w kryzysie szkolni specjaliści potrzebują tzw. godzin gabinetowych na konsultacje indywidualne.

Bardzo ważną kwestią jest też odczarowywanie mitów, fałszywych przekonań na temat pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Trzeba pamiętać, że po to, by dziecko skorzystało z pomocy psychologa poza szkołą, musi mieć zgodę rodzica. A rodzic musi wierzyć w to, że ta pomoc będzie skuteczna, no i przede wszystkim, że dziecko ma problem. Musi to zaakceptować, a nie mówić: „Na pewno nie jest tak źle. Co ty opowiadasz? Weź się w garść. Nie przesadzaj”.

Chodzi o to, by dziecko miało w rodzicu sojusznika, który nie tylko zapisze do psychologa, ale będzie też mądrze wspierał, w mądry sposób towarzyszył w wychodzeniu z kryzysu.

Z mojego doświadczenia wynika, że rodzice bardzo późno dowiadują się o kryzysach swoich dzieci. Dzieje się tak dlatego, że dzieci je ukrywają, a z kolei rodzice szukają alternatywnych wytłumaczeń dla objawów kryzysu.

Kiedy u dziecka pojawiają się już myśli samobójcze, rodzice czują się całkowicie obezwładnieni. Nie wiedzą co robić, gdzie szukać pomocy. Gdy mówię o konieczności konsultacji psychiatrycznej, odpowiadają czy wiem jak długo się czeka na wizytę psychiatryczną na NFZ.

W takiej sytuacji zawsze mówię sobie w duchu, że to akurat wiem, bo się tym zajmuję. Ale wiem też, że działają Centra Zdrowia Psychicznego, o których istnieniu z kolei nie wiedzą rodzice.

Liczba Centrów jest niższa niż wspomnianych ośrodków środowiskowej pomocy. I choć nazywają się tak, jak ośrodki z II poziomu referencyjnego reformy psychiatrii, to nie finansuje ich NFZ, lecz Europejski Fundusz Społeczny.

Ostatnio rządowa Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji podniosła wyceny procedur medycznych w psychiatrii dziecięcej. Niestety, pomoc psychologiczna w ramach NFZ została wyceniona jeszcze niżej niż dotąd.

To prawda.

Dodajmy, że ta obniżka wyceny pomocy psychologicznej w ramach NFZ objęła nie tylko dzieci i młodzież, ale także dorosłych. Trudno pojąć sposób rozumowania decydentów w tej kwestii.

ZUS wypłaca rekordowe zasiłki chorobowe, bo ludzie nie są w stanie chodzić do pracy ze względu np. na depresję. Zdecydowana większość zwolnień jest efektem braku możliwości skorzystania z pomocy psychoterapeuty w ramach NFZ, bo na taką wizytę trzeba czekać rok-dwa lata. To błędne koło.

Tymczasem urzędnicy najwyraźniej dochodzą do wniosku, że lepiej płacić zasiłek niż poprawić wycenę porady psychoterapeutycznej i spowodować, że człowiek skorzysta z pomocy i wróci do pracy. Dla budżetu państwa byłoby to tańszym rozwiązaniem.

W raporcie zwracacie państwo uwagę na szczególnie niepokojący wzrost liczby prób samobójczych wśród dziewcząt. Dlaczego tak się dzieje?

Dziewczęta, a także dorosłe kobiety, zawsze podejmowały więcej prób samobójczych niż chłopcy czy dorośli mężczyźni. To, co szokuje w ubiegłorocznych wynikach, to ten ogromny wzrost prób samobójczych wśród dziewcząt. W 2020 roku prób odnotowanych przez policję było w tej grupie 538, a rok później aż 1086.

Jak mówiłam, dane Komendy Głównej Policji nie pozwalają na wyciąganie wniosków w tym zakresie, możemy jedynie stawiać hipotezy.

Moja hipoteza jest taka, że jest to związane ze stereotypami dotyczącymi ról czy zachowań, jakie konkretnym płciom przystają, a jakie nie. Mamy bardzo wyraźne społeczne przyzwolenie na to, żeby dziewczynka okazywała swoje emocje, chłopcy zaś takiego przyzwolenia nie mają.

Z pozoru to dobrze, gdzie wiec jest źródło problemu? Dziewczynka pokazuje swoje emocje, manifestuje swój kryzys emocjonalny, ale nie dostaje od otoczenia wsparcia, zrozumienia.

My więc dajemy dziewczynom prawo do płaczu, ale jednocześnie tłumaczymy sobie sami takie zachowanie tym, że „to jest dziewczynka”. Że ona będzie bardziej płaczliwa, bardziej emocjonalna, trochę taka „histeryczka”, bo dziewczynki tak przecież mają.

Innymi słowy, pozwalamy dziewczynkom manifestować kryzys, ale niewłaściwe go rozpoznajemy i nie zapewniamy im pomocy w kryzysie.

Dziewczynka, która ma obniżony nastrój, dużo płacze, wycofuje się z relacji rówieśniczych, ma niską samoocenę, ma myśli rezygnacyjne i nie dostaje w takiej sytuacji pomocy, otrzymuje komunikat: „Nie jesteś ważna. To żaden problem, co się z tobą dzieje”.

Im dłużej dziewczynki są pozostawione w takiej sytuacji same sobie, tym trudniej im radzić sobie z tymi bardzo przykrymi, raniącymi emocjami i myślami i odczuciami, których nie są w stanie kontrolować. To nie jest tak, że można sobie powiedzieć: „Dzisiaj czuję się lepiej. Dzisiaj nie mam myśli samobójczych” ponieważ one są mimowolne.

Chcielibyśmy w ramach serwisu „Życie warte jest rozmowy” uruchomić bezpłatne konsultacje dla rodziców dzieci, które mają myśli samobójcze i dla rodziców dzieci po próbach samobójczych.

Wiemy, że gdy rodzic dowiaduje się, że jego dziecko ma takie myśli albo próbowało sobie odebrać życie, czuje się bezsilny. Często sam wpada w kryzys emocjonalny. Czuje wyrzuty sumienia. Zastanawia się, jak mógł tego nie zauważyć. Jak mógł pozwolić, żeby jego dziecko tak długo cierpiało.

do tego nie wie gdzie szukać pomocy. Bo tej pomocy przecież nie ma. Media cały czas przecież trąbią, że szpitale psychiatryczne są przepełnione.

Więc bardzo byśmy chcieli, by rodzic mógł się zgłosić do nas, do serwisu, a my moglibyśmy nim pokierować, zapewnić przewodnika po tym kryzysie. Bo my - dorośli nie jesteśmy przygotowani na wspieranie dziecka w takiej sytuacji.

Potrzebujemy, żeby ktoś nas przez ten kryzys przeprowadził. Żeby z jednej strony przywrócił w rodzicach poczucie sprawczości, kompetencji. Żeby wskazał rodzicowi w jaki sposób reagować, jak rozmawiać z dzieckiem, co mówić, a czego nie mówić.

A z drugiej strony informował, gdzie uzyskać szybką pomoc i jak ją dziecku zapewnić. Te działania można wesprzeć np. przez patronite.pl/zyciewartejestrozmowy

Wielu rodzicom chyba niełatwo z takiej pomocy skorzystać? Bo odbierają kryzys psychiczny dziecka jako ich własną rodzicielską porażkę.

To prawda. Część rodziców, gdy dowiaduje się o kryzysie u swojego dziecka, z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów, zaczyna stawiać siebie w roli eksperta ds. zdrowia psychicznego.

Zaczyna mówić: „To nie jest jeszcze takie trudne. Wcale nie przeżywasz tego, co przeżywasz. Spróbuj myśleć inaczej”. Wchodzi w rolę kogoś, kto będzie się zajmował tym kryzysem w stu procentach. Dla mnie to zaskakujące, ponieważ kryzys emocjonalny wiąże się z bardzo dużym bólem. Natomiast tego bólu nie sposób zobaczyć. Ból nie charakteryzuje się wysypką, nie ma widocznego objawu.

Ale też nie o brak fizyczności objawów chodzi, kiedy rodzic bagatelizuje kryzys emocjonalny. Przecież jak się dowiadujemy, że dziecko boli ząb, a tego bólu przecież też nie widzimy. I nie mówimy, że może mu się przewidziało, może wcale nie jest tak źle, albo żeby spróbował nie myśleć o tym bólu, to on przejdzie, tylko zapisujemy dziecko do dentysty, komercyjnie.

Nie znam rodzica, który w momencie, gdy dziecko się skarży, że go boli ząb, zaczyna poszukiwać specjalisty na NFZ. Albo mówi dziecku, że ma wizytę w grudniu. „Spróbuj dotrwać z tym bólem do grudnia, bo wtedy jest termin na NFZ”.

Proszę mnie źle nie zrozumieć. Uważam, że zarówno opieka stomatologiczna, jak i psychiatryczna, powinna być finansowana przez państwo, ale mamy coraz więcej usług medycznych, za które po prostu płacimy i do głowy nam nie przychodzi, żeby oczekiwać, że będzie to usługa finansowana przez NFZ.

Nie wiem dlaczego akurat w przypadku zdrowia psychicznego stawiamy siebie w roli eksperta i uważamy, że sami wiemy jak dziecko zdiagnozować i zdecydować, czy ono np. potrzebuje leków psychoaktywnych, czy nie.

Poza pracą w serwisie „Życie warte jest rozmowy”, pracuję też w liceum ogólnokształcącym. Jestem przewodniczącą szkolnego zespołu pomocy psychologiczno-pedagogicznej.

I jak rozmawiam z rodzicami dzieci w kryzysie, bo dziecko do nas przyszło, zaufało nam, ustaliliśmy, że jest kryzys i informuję o tym rodziców mówiąc, co trzeba zrobić, to ci rodzice są rzeczywiście bardzo zagubieni i w tych fałszywych przekonaniach na temat zdrowia psychicznego, bardzo osadzeni.

Mówią mi, że „Na pewno nie jest tak źle”, albo „My nic nie zauważyliśmy”. „To, co pani opowiada, to dla nas kompletna nowość”.

Ja na szczęście wiem, gdzie takiego rodzica odesłać. Mogę go też zmotywować. Często wystarcza jedna rozmowa, żeby rodzic zrozumiał, jak ważna jest tu jego pomoc.

Kiedy za jakiś czas ponownie spotykam się z rodzicami, często przyznają, że de facto już dawno widzieli objawy kryzysu, tylko szukali alternatywnych wytłumaczeń. Myśleli, że to przez pandemię, przez zmianę szkoły, przez to, że córka pokłóciła się z przyjaciółką.

„Tak to sobie tłumaczyliśmy, a to po prostu był kryzys. Nasze dziecko nas potrzebowało, tylko my tego nie widzieliśmy”.

I znów rodzic skupia się na sobie: „Jak mogłem nie zauważyć?” i nie ma przestrzeni na wspieranie dziecka. Jeśli rodzic sam nie dostanie pomocy, to dziecko przyjdzie do mnie za tydzień i powie: „To źle, że rodzice się dowiedzieli, bo oni teraz cierpią i nie radzą sobie z tą sytuacją. Ja im nie chciałem dokładać problemów, po prostu nie byłem w stanie już dłużej tego w sobie dusić. Teraz mam pomoc, chodzę na psychoterapię, ale mi jest bardzo źle, gdy widzę, jak moi rodzice cierpią”.

Dlatego rodzicowi też jest potrzebny przewodnik, który go będzie wspierał w tej sytuacji.

Jako rodzice staramy się, żeby kryzys w życiu dziecka się nie pojawił. Mamy taką życiową misję, że musimy dziecku zapewnić wszystko. Zapewnić bezpieczeństwo, najlepszy start, poczucie własnej wartości i tak się na tym koncentrujemy, że nie zauważamy, że mimo naszych najszczerszych chęci, tak się nie dzieje.

Niestety, kryzys nie jest uzależniony od potęgi rodzicielskiej miłości.

Kryzysy to naturalna część naszego życia, tylko jakoś o tym zapominamy, bo się nam wydaje, że możemy dziecko przed kryzysem uchronić. Oczywiście, przed częścią kryzysów możemy, ale może być też tak, że mimo wszystkich naszych starań kryzys i tak wystąpi, bo dziecko ma np. genetyczną skłonność do depresji albo doświadczyło przemocy rówieśniczej.

I nie mieliśmy żadnego wpływu na to, że ono doświadczyło przemocy, tak samo, jak nie mieliśmy żadnego wpływu na to, że np. wybuchnie pandemia. Kto z nas miał wpływ na to, że będzie izolacja społeczna, która bardzo negatywnie wpłynęła na wiele dzieci i aktywowała u nich ostrą fazę kryzysu?

Musimy pamiętać, że nie jesteśmy w stanie sprawić, że przeżyjemy życie bez kryzysów. Od kryzysu do kryzysu - tak wygląda nasze życie.

Czasem pojawia się dlatego, że sami coś zrobimy, a czasem dlatego, że inni nam coś zrobią. Jak będziemy o tym pamiętać, łatwiej nam będzie wejść w rolę osoby, która pomaga własnemu dziecku, a nie zaprzecza temu, że dziecko ma problemy, bo „Ja przecież robię wszystko”.

Bardzo często słyszę albo czytam w listach od rodziców, którzy piszą do serwisu ‘Życie warte jest rozmowy’: „Robiliśmy wszystko, żeby jej/jemu było dobrze, a ona/on podjęła próbę samobójczą. I ja teraz nie wiem, co mam zrobić dla mojego dziecka. Ale też nie wiem, co mam zrobić ze sobą, bo poniosłem rodzicielską porażkę”.

Po to, by skutecznie pomagać, trzeba przede wszystkim w porę rozpoznać, że z dzieckiem dzieje się coś złego. Na co zwracać szczególną uwagę?

Mamy jako dorośli trudność w rozpoznawaniu tych kryzysów. Po pierwsze wierzymy, że ich nie będzie. A po drugie nikt nie powiedział jak mamy je rozpoznawać. Możemy w tej kwestii sięgnąć do własnego doświadczenia, aczkolwiek nasze doświadczenie jest doświadczeniem osoby dorosłej. I na ogół zapominamy jak to było, jak byliśmy dziećmi. Nie wiem dlaczego, ale szczególnie często ludzie lubią się od tego okresu odciąć.

Ponadto kryzys emocjonalny u osoby dorosłej manifestuje się inaczej niż u dzieci i nastolatków. To znaczy część objawów jest podobna, ale są też objawy specyficzne wyłącznie dla dzieci i nastolatków. Niestety, nawet kiedy dziecku towarzyszą objawy typowe dla kryzysu osób dorosłych, to pomoc wcale nie nadchodzi.

Czasem zauważamy, że córka stała się płaczliwa, wycofuje się z relacji, nie chce chodzić na swoje ulubione kółka czy zajęcia rozwijające pasje.

Niby wiemy, że jak sami jesteśmy w kryzysie, to też chce się nam płakać, nic nie ma sensu, zamykamy się w sobie, na nic nie mamy ochoty, ale mówimy sobie: „Ja mam dużo problemów, więc ja się mogę tak czuć, ale ona? Ona nie ma do tego podstaw, więc przesadza z tym płakaniem”.

Natomiast objawy kryzysu specyficzne dla dzieci i nastolatków, czyli te, których najczęściej nie wiążemy z kryzysem, to:

  • drażliwość,
  • złość,
  • bunt,
  • postawa wroga względem otoczenia,
  • łamanie zasad,
  • sprawdzanie granic.

Co myśli rodzic, którego dziecko zaczyna trzaskać drzwiami i krzyczy: „Daj mi święty spokój”?

Myśli na ogół: „Aha, to ten bunt nastolatka, który czeka wszystkich rodziców”. Tymczasem to nieprawda, że wszyscy się buntują. Ostrą fazę buntu przeżywa ok. 30 proc. nastolatków.

Bunt pojawia się w okresie separacji od rodziny i postawienia bardziej na relacje rówieśnicze. Takie częściowe oddzielenie od rodziny jest czymś normalnym i jest nam potrzebne rozwojowo. Ale już obraz tego buntu zależy od tego, jaką mamy pierwotną więź z dzieckiem, jak wyglądają nasze dotychczasowe kontakty.

Bo dziecko, które lubi swoich rodziców, szanuje ich, kocha i czuje się przez nich kochane, nie będzie mówiło „Nienawidzę cię”. Ono powie: „Beznadziejnej muzyki słuchasz”. Albo: „Co ty wiesz o dzisiejszym świecie?” Nie będzie przy tym trzaskało drzwiami, nie będzie na nas wrzeszczeć.

Nastolatki w kryzysie często wyglądają jak kaktusy. „Nie podchodź do mnie, bo się nadziejesz” - taki komunikat jest wysyłany.

To dzieci, które mają niskie poczucie własnej wartości, niską samoocenę, myśli rezygnacyjne, a czasem też myśli samobójcze. Robią wszystko, żeby tego nie pokazać na zewnątrz, w związku z czym pokazują tę złość i bunt na zasadzie: „Nie podchodź do mnie, nie dotykaj mnie. Nie pytaj mnie o nic, bo wybuchnę, a jak wybuchnę, to się popłaczę. A nie mogę tego zrobić, bo wtedy zobaczysz, jaki jestem beznadziejny”.

Albo: „Nie popłaczę się przy tobie, bo mi nie przystoi”. Albo: „Nie popłaczę się, bo już tyle razy płakałam i mi nie pomogłeś”.

Kolejnym specyficznym dla dzieci i nastolatków objawem kryzysu, jest kontakt z substancjami psychoaktywnymi i to jest część dużej grupy objawów, które określamy zachowaniami ryzykownymi. Jeżeli dziecko sięga po alkohol, żeby poradzić sobie ze swoimi emocjami, myślami samobójczymi, to my to nazywamy ‘zachowaniem ryzykownym’.

Tymczasem jak my, dorośli, sięgamy po alkohol, bo mieliśmy zły dzień, jest nam smutno, chcemy zagłuszyć nasze krytyczne myśli na swój temat, to się nazywa ‘strategia’, sposób na skołatane nerwy.

Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ani dorośli, ani dzieci nie powinny sięgać po substancje psychoaktywne w momencie przeżywania kryzysu, bo większość substancji psychoaktywnych ma działanie depresyjne, a nie antydepresyjne. I alkohol jest pierwszą spośród substancji psychoaktywnych, po które nie powinniśmy sięgać, a jest do niego niestety, również wśród dzieci i nastolatków, najszerszy dostęp.

Co się dzieje, jeżeli dziecko wraca do domu pijane albo jak znajdujemy u dziecka alkohol w plecaku? Awantura.

Wyobraźmy sobie, że dziecko ma myśli samobójcze, przez dwa lata mierzy się z epizodem depresyjnym. Robi wszystko, żeby nie pokazać tego swojemu rodzicowi, przez co myli samodzielność z samotnością.

Do tego najpewniej czuje się odrzucony, zbagatelizowany, niezauważony, myśli: „Jakby rodzica interesowało co u mnie, to by zapytał”. Tymczasem rodzic w tym samym momencie myśli: „Jakby się coś działo, to on by do mnie przyszedł”.

No i mamy barierę komunikacyjną nie do przejścia. Potem to dziecko sięga po alkohol, żeby się na chwilę wyłączyć i rodzice znajdują ten alkohol. Jest awantura, próba wychowywania. Są wypowiedzi: „Nie tak cię wychowałem. Co ty wyprawiasz? Natychmiast szlaban, zabieramy komórkę, nigdzie nie wychodzisz. Teraz będziemy cię kontrolować i obserwować”.

Jeżeli dziecko ma myśli samobójcze, jakie ono dostaje komunikat? „Nie jesteś ważny. Jesteś zły. Zawiodłem się na tobie. Nie tak cię wychowałem”.

To poważny problem, kiedy przez to, że w tej sytuacji niewłaściwie rozpoznajemy objawy kryzysu, pogłębiamy jeszcze poczucie odrzucenia dzieci. Nakrzyczenie na dziecko nie jest żadną odpowiedzią.

Często słyszę od rodziców, że z tym alkoholem to tylko eksperymenty. Ale gdy pytam jak długo to trwa mówią, że od pół roku. Ile razy robi się eksperyment? Raz. A nie w kółko, bo nie ma już czego sprawdzać, prawda?

Musimy próbować zrozumieć, co stoi za tymi objawami, które widzimy u dzieci, a nie zakładać, że wiemy lepiej. I do tego wątek karząco-wychowujący. To nie jest dobra odpowiedź na kryzys. Nigdy.

I wreszcie trzecia, duża grupa czynników związanych z kryzysem emocjonalnym u dzieci - problemy z koncentracją uwagi i zapamiętywaniem. Kryzys dotyczy sfery emocjonalnej, a to bardzo silnie wpływa na nasze możliwości i umiejętności poznawcze.

Pewnie był pan kiedyś w kryzysie, bo każdy z nas był, i wie, że jak się człowiekowi nie chce żyć i czuje, że mu się grunt spod nóg usuwa, to nie słyszy co ludzie do niego mówią, albo słyszy i nagle zapomina. Prosimy współpracowników „Powtórz”, musimy sobie różne rzeczy zapisywać. Ale my możemy, bo jesteśmy dorośli.

Ponadto pomyślmy, ile mamy rzeczy do zapamiętania, a ile mają dzieci i nastolatki. Oni o ósmej rano mają zaprezentować swoją wiedzę z języka polskiego, 45 minut później z matematyki itd. Potem mają się przebrać się na WF i biegać radośnie za piłką. A potem jeszcze dwie lekcje chemii.

Jak my byśmy mieli tyle od zapamiętania i cały czas byśmy byli pod obstrzałem, bo niestety polska szkoła jest szkołą, która próbuje złapać na tym, że się ktoś nie nauczył, nie zapamiętał, to byśmy też nazywali to specyficznym objawem kryzysu.

Tylko my mamy mniej do zapamiętania i więcej strategii na to, żeby np. obijać się osiem godzin w pracy, jak mamy gorszy dzień.

A tymczasem dziecko siedzi i czyta. 6 razy przeczytało rozdział o pantofelku, ale nic nie zapamiętało, bo nie jest w stanie. Bo ma tak silne przeżycia emocjonalne i tak krytyczne myśli na swój temat, że po prostu omyka wzrokiem po tych literkach. Albo nawet jakoś zapamiętało, ale potem gdy je pani bierze do odpowiedzi, pustka w głowie.

Efekt - jedyneczka. Jak rodzic reaguje na jedynkę? „Leniwy. Nie uczysz się. Szlaban, nigdzie nie wychodzisz. Co robisz całe dnie? Nie masz motywacji, nie myślisz o swojej przyszłości”. Dziecko faktycznie nie myśli o przyszłości, bo ma myśli samobójcze i właśnie zaczyna planować odebranie sobie życia.

Reasumując – musimy zauważać zmiany w zachowaniu dziecka.

Jak je rozpoznawać? Musimy przede wszystkim znać własne dziecko. Wiedzieć co ono lubi, z kim się koleguje, jak lubi spędzać czas, jakie ma oceny w szkole. W kwestii ocen trzeba po prostu zalogować się do Librusa albo Wulkana i najlepiej robić to systematycznie, żeby nie zobaczyć nagle pod koniec semestru, że dziecko zarobiło siedem jedynek i teraz nie zdaje przedmiotu. Tymczasem co my zrobimy, jak dziecko nie zdaje przedmiotu? Awantura. A dziecko ma kryzys emocjonalny.

Jeśli zauważymy zmiany i zaczynamy podejrzewać kryzys, nie szukajmy alternatywnych wytłumaczeń na własną rękę, tylko rozmawiajmy z dzieckiem. Mówmy co zauważyliśmy, jeżeli dziecko samo nam nie mówi, że jest w kryzysie. Powiedzmy: „Ostatnio jesteś taka smutna. Zrezygnowałaś z wyjść, nie spotykasz się z przyjaciółmi. Martwi mnie to. Powiedz co się u ciebie dzieje”.

Co dziecko słyszy w takim komunikacie? Rodzic próbuje mnie zrozumieć. Jestem dla rodzica ważny, zauważył, że coś ze mną nie tak, ale mnie nie krytykuje, nie poucza. Zaprasza mnie do rozmowy, to może mu coś powiem.

Trzeba jednak liczyć się z tym, że dziecko wprost nam nie powie „Mam myśli samobójcze”. Bo ono się tego boi i wstydzi. Nie chce nam dokładać problemu. Może np. powiedzieć: „Rzeczywiście ostatnio jestem bardzo smutna”. I jeśli wtedy zadziała nasz naturalny odruch korygowania, czyli potrzeba naprawienia sytuacji szybko i bezboleśnie, to niestety wylejemy dziecko z kąpielą.

Jeżeli dziecko zgłasza, że jest smutne, a my na to: „Wiesz, dzisiaj jest taki dzień, zobacz jak zła pogoda. To naturalne, że jesteś smutna”, to dziecko nie słyszy zachęty do dalszej rozmowy, tylko alternatywne wytłumaczenie i bagatelizowanie.

Trzeba dalej z dzieckiem rozmawiać. „Jesteś smutna. Przykro mi, że tak się czujesz. A masz pomysł co sprawia, że jesteś taka smutna? Myślę, że dobrze jak byśmy o tym porozmawiali”.

Jeśli dziecko mówi, że nie chce o tym teraz rozmawiać, warto powiedzieć: „Rozumiem, że teraz możesz nie czuć się gotowa, ale wrócimy do tego. Jestem tu, będę zwracała uwagę, będę cię pytała. Martwi mnie to, co się z tobą dzieje. Możesz mi powiedzieć wszystko, jestem tu po to, żeby cię wspierać. Bez względu na to, co usłyszę, będę ci pomagać”.

*Lucyna Kicińska - absolwentka Instytutu Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego, certyfikowana suicydolożka Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego. Od ponad 17 lat jest związana z organizacjami pozarządowymi specjalizującymi się w pomocy telefonicznej i online dzieciom i dorosłym w trudnych sytuacjach życiowych. Jest również przewodniczącą zespołu pomocy psychologiczno-pedagogicznej w XLI LO im. J. Lelewela w Warszawie, a także koordynatorką strefy pomocy serwisu Życie warte jest rozmowy www.zwjr.pl

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze