0:000:00

0:00

Pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce zdiagnozowano 4 marca 2020 roku. Trzy osoby zmarły. Epidemia się rozkręca, od nas zależy, jak szybko i jak gwałtownie się rozwinie. Spowolnienie wzrostu zachorowań ma gigantyczny wpływ na to, jakie żniwa zbierze w Polsce wirus - jeśli przekroczymy wydolność naszej ochrony zdrowia, śmiertelność poszybuje w górę. Mechanizm dokładnie wyjaśnialiśmy tutaj:

Przeczytaj także:

Rozmawiamy z lekarką z SOR z województwa mazowieckiego o tym, na ile jesteśmy przygotowani do pandemii, czy stan wyjątkowy to dobry pomysł na walkę z koronawirusem oraz jak lekarze radzą sobie z epidemią. Nasza rozmówczyni wolała zachować anonimowość.

Marta K. Nowak, OKO.press: Jesteśmy przygotowani na kornonawirusa?

Nie, ale kto dziś jest przygotowany na epidemię? Nawet Włosi nie dali rady, a czego można się spodziewać w Polsce, gdzie ochrona zdrowia od lat jest zaniedbywana?

Mamy za mało oddziałów intensywnej terapii, w szpitalach brakuje maseczek, płynów do dezynfekcji, respiratorów...

Czyli co? Koniec z nami?

Nie, bo my lekarze na to nie pozwolimy. Od dawna jesteśmy w stanie gotowości. Urlopy cofnięto jeszcze zanim powstała specustawa. Sami z nich zresztą rezygnowaliśmy. W miejscowości, w której pracuję, już tydzień temu w osobnej części szpitala było wydzielone piętro przeznaczone dla pacjentów z koronawirusem. Działamy. Byleby nam nie przeszkadzano.

Politycy w końcu zaczęli się bać, może nawet otworzą oczy na problemy ochrony zdrowia. Szkoda, że dopiero teraz. Lekarze specjaliści tracą cierpliwość. Muszą przejmować inicjatywę i podejmować decyzje. Chodzą na spotkania z rządzącymi i tłumaczą, co trzeba zrobić.

Determinacja i poświęcenie lekarzy nie wystarczy, musimy mieć zapewnione warunki do leczenia, zwłaszcza teraz.

Ministerstwo jakieś kroki podejmuje. Powstała lista 21 szpitali, które mają zostać przekształcone na zakaźne.

To dobra decyzja, chociaż część szpitali wzięto z zaskoczenia. Są też takie, jak ten w Poznaniu, gdzie zjawił się pacjent z koronawirusem, więc stał się zakaźnym z konieczności.

Co się w takim nowym szpitalu zakaźnym zmienia?

Tych pacjentów, których można odsyła się do innych szpitali, lżej chorych kieruje się do domu. Zamienia się szpital w jednostkę gotową do przyjmowania pacjentów z koronawirusem i innymi chorobami - bo ludzie chorują, ulegają wypadkom i wymagają pomocy cały czas.

W tym całym bałaganie i dzieleniu szpitali na "czyste" i "brudne" - czyli zakaźne - chodzi o to, żeby tak zorganizować ochronę zdrowia, żeby zapewnić ciągłość opieki medycznej w każdym zakresie. Mówimy: ci na prawo, ci na lewo, ale leczymy wszystkich.

Dla pacjentów najważniejsze jest więc to, że te szpitale pozostaną wieloprofilowe - będą jednocześnie leczyły choroby zakaźne i gwarantowały inne niezbędne usługi medyczne. Czyli jeśli ktoś ma zawał, zapalenie wyrostka albo jest w ciąży, a jednocześnie ma objawy zakaźne, to nie zostaje bez pomocy ani nie ląduje w zwykłym szpitalu, tylko może liczyć na pełną opiekę w szpitalu zakaźnym. Kluczowe jest zapewnienie bezpieczeństwa personelowi i pacjentom.

Ze świata płyną straszne wieści: we Włoszech ludzie umierają podobno na zawały, bo nie ma się nimi kto zająć. Robimy wszystko, żeby takich sytuacji uniknąć.

Czy wszystkie szpitale są na takie zadanie przygotowane?

Wzorcowy jest szpital zakaźny w Warszawie, który ma nawet osiem specjalnych śluz, żeby skutecznie izolować pacjentów. Inne szpitale nie mają takich warunków, ale izolację można zorganizować w każdym. Personel też można szybko przeszkolić. Tak naprawdę najważniejszy są sprzęt i pieniądze.

Polski lekarz jest jak pilot, co poleci nawet na drzwiach od stodoły. Ważne, żeby politycy przestali opowiadać, że drzwi od stodoły to samolot.

No właśnie, co z tym sprzętem?

Brakuje maseczek, nie ma gdzie ich kupować. U nas w szpitalu są reglamentowane od dwóch tygodni, bo dostawca nagle poinformował, że ma tylko 500 sztuk i przesuwa termin dostawy. Magazyny robią się puste.

Tańsze maseczki, które ludzie zaczęli masowo kupować, a nawet wynosić ze szpitali, nie chronią przed koronawirusem. Są za to potrzebne chirurgom, którzy teraz mają problem z ich zdobyciem. Profesjonalnych masek, które chronią przed zakażeniem, też jest mało, są przy tym drogie. A potrzebujemy ich nie tylko dla siebie, ale także dla pacjentów.

Jeśli na oddziale pojawia się osoba z podejrzeniem zakażenia, natychmiast kierowana jest do izolatki. Ale my mamy na SOR tylko jedną izolatkę. Jeśli jest zajęta, wtedy dla bezpieczeństwa zakładamy maseczki wszystkim pacjentom.

Irytuje mnie rządowa propaganda. Mówią: mamy maseczki, wysyłamy do szpitali. A tydzień później szpitale wciąż ich nie mają albo dostają niewystarczające ilości. Jak możemy czuć się przygotowani, skoro brakuje pewności, czy wystarczy nam środków ochronnych?

Musimy mieć też zapas kombinezonów, środków odkażających, sprzętu do robienia testów... Najrozpaczliwiej potrzebujemy respiratorów, są niezbędne przy najgorszym przebiegu choroby.

Dopiero teraz, kiedy wszyscy się wystraszyli, pozorna pomoc zaczyna zamieniać się w realną. Wojewodowie zaczęli wyznaczać osobne karetki do transportu osób z podejrzeniem koronawirusa. Wojewoda mazowiecki zdecydował się na zakup respiratorów – ile się da. Nie wiadomo tylko, czy można te respiratory teraz jeszcze gdzieś kupić.

Czego jeszcze brakuje?

Jasnych wytycznych. Polacy powinni wiedzieć o pandemii i związanych z nią nakazach i zakazach. Wszyscy poza medykami, służbami mundurowymi, pracownikami zakładów o znaczeniu strategicznym mają siedzieć w domu. Osoby z gorączką jechać do szpitala zakaźnego, a na SOR czy do przychodni zgłaszać się tylko wtedy, gdy są pewni, że nie mieli kontaktu z osobami zarażonymi koronawirusem lub tymi, którzy wrócili z zagranicy.

Brakuje wytycznych dla szpitali. Zamiast nakazów i zakazów są wydawane zalecenia. Tak być nie powinno, potrzebujemy jasnych procedur, skutecznego zarządzania kryzysowego, którego dziś nie ma.

Selekcjonowanie pacjentów, ankietowanie, mierzenie temperatury i w razie jakichkolwiek podejrzeń kierowanie chorych na odpowiedni oddział lub do izolatki to inicjatywa samych szpitali. Krakowskie szpitale wstrzymały planowe przyjęcia, inne do nich dołączają. A taki nakaz powinien już obowiązywać w całym kraju.

Inicjatywa, zamiast po stronie rządzących, leży po stronie lekarzy, dyrektorów szpitali i samorządów. Wszystko dzieje się zbyt późno.

Niedawno sama przeszłam piekło braku procedur, bo chociaż nigdzie nie wyjeżdżałam dowiedziałam się, że osoba, z którą się zetknęłam miała kontakt – w krótkim 5 osobowym łańcuszku – z osobą zarażoną koronowirusem. Nikt nie wie co zrobić w takiej sytuacji z lekarzem. Sami musieliśmy wymyślić sobie procedury.

Szczęśliwie okazało się w końcu, że nie jestem w grupie ryzyka, ale wcześniej musiałam wykonać kilka nieprzyjemnych telefonów: słuchaj, być może zakaziłam cię koronawirusem, zostań w domu. Takie historie czekają każdego z nas. Ja też zwyczajnie się bałam czy będzie dla mnie respirator.

Jak na sytuację reagują sami lekarze?

Nie ma sprzętu, a słyszymy, że jest. To nas bardzo złości. Bardziej niż wirusa obawiamy się skali zachorowań i dezorganizacji. Jako lekarka jestem za działaniami jednoznacznymi, jak wprowadzenie stanu wyjątkowego. On już przecież w Polsce trwa, czas nazwać rzeczy po imieniu i podjąć decyzję.

I tak jesteśmy spóźnieni, Czechy i Słowacja już wprowadziły stan wyjątkowy. Trzeba za wszelką cenę uniknąć scenariusza włoskiego, gdzie zareagowano za późno, zlekceważono zakazy i epidemia jest teraz poza kontrolą.

Tym razem rządzący muszą postępować zgodnie z oceną lekarzy. Jeśli mówimy, że coś jest „czerwoną strefą”, to tak jest. Jeśli kościoły, centra handlowe, stadiony, czy kwartały miast mają być zamknięte, to tak ma być. Dajcie nam pracować, to damy sobie z tym wirusem radę.

Niestety, cały czas „gadające głowy” myślą, że w „czasach zarazy” lekarz i jego opinia znaczy coś tylko w szpitalu. Pandemia nie ma granic, nie ma poglądów, płci, ani wiary. Jest tak samo bezwzględna dla każdego.

Boicie się?

Zabijamy strach ironią i sarkazmem. Z przerażeniem patrzyliśmy, jak nasi koledzy w Chinach umierali w walce z koronawirusem. Śmierć lekarza, to znak klęski. Ilu medyków zginie w Polsce? Musimy szybko wyciągać wnioski z doświadczeń Chin, Francji i Włoch, żeby było ich, jak najmniej.

Dwa miesiące temu sama dziwiłam się ludziom kupującym agregaty i maseczki, ale dzisiaj epidemia już tu jest. Nie trzeba po nią lecieć do Włoch.

Co powinniśmy zrobić?

Kupcie zapas niezbędnych leków na choroby przewlekłe, jedzenia i zostańcie w domach. I nie chodzi mi o to, żeby iść obrabować Biedronkę, tylko zabezpieczyć się tak, żeby nie musieć wychodzić z domu.

Taki komunikat, czy wręcz instrukcja, powinien dotrzeć do każdego. Polacy wiedzieliby, co kupić, a właściciele sklepów jak zapewnić zaopatrzenie. Zaklinanie się, że nie trzeba robić zakupów, oznacza, że trzeba będzie częściej chodzić do sklepu. To ma być rada dla osoby starszej? Gdzie są te wojska obrony terytorialnej, które miały pomagać Polakom? Może teraz mogłyby osobom starszym przywieźć chociaż zakupy, bo seniorzy są naprawdę zagrożeni.

Stajemy na głowie, żeby jak najmniej osób ucierpiało i damy sobie radę, bo nie mamy wyboru. Czekają nas bardzo trudne dwa, trzy miesiące. W tej sytuacji nie ma lepszego leczenia, jak zapobieganie. Polacy nie muszą zapłacić takiej ceny, jak Chińczycy czy Włosi, musimy wyciągnąć wnioski i opanować sytuację. Bo jak nie my, to kto?

;

Udostępnij:

Marta K. Nowak

Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).

Komentarze