Mamy w Polsce prawdziwy skarb – dzikie, nieuregulowane rzeki. Nie tylko przyjmują na siebie ciężar nadmiernych opadów, ale jeszcze są rajem dla ptactwa i wyjątkowej roślinności – opowiada OKO.press hydrolog Piotr Bednarek
Z okazji przypadającego dziś Światowego Dnia Rzek OKO.press rozmawia z Piotrem Bednarkiem, hydrologiem, przyrodnikiem, doktorantem w Zakładzie Hydrologii Instytutu Geografii i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także prezesem fundacji Wolne Rzeki. Rozmawiamy o wyjątkowości polskich rzek, a także o tym, co im zagraża, jak należy dbać o cenne rzeczne ekosystemy i dlaczego powracające jak bumerang pomysły przekształcenia dzikiej Wisły w kanał do spławiania towarów to żaden rozwój, a prostacka dewastacja jednego ze skarbów polskiej przyrody.
Wojciech Kość, OKO.press: Czy polskie rzeki są wyjątkowe?
Piotr Bednarek: Tak. Rzeki w Polsce mają dużo krótszą historię przekształcania niż te w Europie Zachodniej. Jeśli porównamy Wisłę do Renu, zobaczymy, że Wisła jest w zasadzie dziką i pełną życia rzeką, w której wciąż dzieją się naturalne procesy przyrodnicze i która po prostu nie została zniszczona przez człowieka.
Ren jest – niestety - w dużej mierze kanałem przeznaczonym do żeglugi, co zresztą odbija się Niemcom czkawką, bo powodzie na uregulowanej rzece są dużo bardziej niebezpieczne.
Na przykładzie Wisły dobrze widać, jak historia wpływała na jej bieg. W dawnym zaborze pruskim, a więc w dolnym odcinku, Wisła jest uregulowana i wygląda podobnie do również mocno uregulowanej Odry: proste koryto, regularnie rozmieszczone ostrogi brzegowe. Na obszarze dawnego zaboru rosyjskiego mamy natomiast najdzikszy odcinek Wisły, bo tam, owszem, były prowadzone prace regulacyjne, ale na szczęście dla rzeki - niezbyt skutecznie.
Podobnie jest w przypadku mniejszych polskich rzek. Taka Biebrza jest właściwie jedyna w swoim rodzaju. Na bardzo długim odcinku jest nieuregulowana, meandrująca, cały czas odcinane są starorzecza i tworzą się nowe koryta. Ma też potężną dolinę zalewową, która w czasie wiosennych wezbrań zalewa dziesiątki tysięcy hektarów, magazynując wielkie ilości wody.
Czy te cenne ekosystemy są bezpieczne? Nikt nie chce ich „udrożnić"?
W przypadku Wisły jeszcze niedawno zagrożeniem były plany budowy zapory w Siarzewie. Istniejąca już zapora we Włocławku spowodowała wymarcie w dorzeczu Wisły wszystkich gatunków ryb dwuśrodowiskowych jak łosoś, jesiotr czy troć wędrowna – zapora uniemożliwiła im dopłynięcie z morza do tarlisk.
Rzeki należy rozumieć jako system czy sieć, w którym zmiana jednego elementu wpływa na wszystkie pozostałe.
Możemy widzieć tylko zaporę w Włocławku i zbiornik długości 50-60 km który ona tworzy, a nie widzimy jej wpływu na 70 000 km rzek w dorzeczu Wisły.
Na szczęście zagrożenie zaporą w Siarzewie zostało na razie – oby na stałe - odsunięte przez decyzję ministra środowiska uchylającą decyzję środowiskową dla budowy tej zapory. Cały czas jednak mowa jest o planach użeglowienia rzek, przede wszystkim Wisły i Odry. Ale te plany według mnie są zupełnie nierealne.
Rozumiem, że nie tylko inwestycyjna gigantomania zagraża polskim rzekom. Swego czasu głośno było o pieniądzach Banku Światowego, które miały pójść na betonowanie małych rzek.
Rzeczywiście, zdecydowanie większym zagrożeniem są tzw. prace utrzymaniowe na tysiącach kilometrów mniejszych rzek w całym kraju. Biorą się z myślenia, że cały czas wodę trzeba jak najszybciej odprowadzić z krajobrazu. Są niszczeniem przyrody, bo polegają na tym, że rzeki się odmula, pogłębia, wycina roślinność rzeczną, nadrzeczne drzewa, kosi brzegi rzek, prostuje koryta i tak dalej. To wszystko są prace, które 60 czy 100 lat temu były uważane za potrzebne bo „porządkowały” rzekę i przyspieszały spływ wody, co było uważane za metodę zmniejszania ryzyka powodziowego. A jest odwrotnie - wbrew interesowi przyrody i naszemu przyspiesza się spływ wody, co zwiększa ryzyko powodzi.
Przyspieszony odpływ z jednego miejsca oznacza, że poniżej fala powodziowa będzie wyższa i bardziej skumulowana. Także w kontekście suszy przyspieszanie spływu – zamiast naturalnej retencji - jest w oczywisty sposób niedobre.
A jak to wygląda od strony przepisów? Kto za to odpowiada?
Za większość regulacji rzek, budowy nowych piętrzeń i innych prac utrzymaniowych odpowiadają Wody Polskie. Co ciekawe, te same Wody Polskie opublikowały Krajowy Program Renaturyzacji Wód Powierzchniowych. Ten program zawiera zapisy, z których wynika, że głównym narzędziem renaturyzacji rzek powinno być zaniechanie… prac utrzymaniowych! Jest takie badanie unijnego Centrum Badań Wspólnych sprzed paru lat, które wskazuje, że najlepsza metodą ochrony przeciwpowodziowej w Polsce jest renaturyzacja rzek. Cóż, kiedy przepisy są skonstruowane tak, że pod ochronę przeciwpowodziową jako pod nadrzędny interes społeczny, bardzo łatwo można podciągnąć rzeczy, które z tą ochroną mają mało wspólnego.
W takim razie jak powinna wyglądać skuteczna ochrona przed powodzią?
Powinno zacząć się od zrozumienia, że powodzie nie mają swojego początku tam, gdzie akurat rzeka wylała, a powodowane są tym, co się dzieje w całej zlewni. Działania powinny więc toczyć się na większą skalę, przede wszystkim przez opóźnianie odpływu wód.
W Polsce mamy kilkukrotnie większą długość rowów melioracyjnych niż rzek, co skutkuje bardzo szybkim odprowadzaniem wody do rzek, które następnie wylewają. Tam, gdzie melioracja nie jest już potrzebna, a są to setki hektarów w zlewni każdej większej rzeki, można by ją po prostu zlikwidować. Zwłaszcza na obszarach bagiennych, w lasach czy na nieużytkach to powinno być jednym z podstawowych działań.
Druga rzecz to odsuwanie wałów przeciwpowodziowych jak najdalej od koryt rzek. Faktycznie jest tak, że wały chronią przed powodziami, ale jednak powodują piętrzenie się wody. Bez wałów woda rozlewała się naturalnie na szerokości 15 km. Jeżeli teraz rozlewa się na szerokości, powiedzmy, jednego kilometra, to nie ma możliwości, żeby się nie spiętrzyła. Tu akurat Wody Polskie podejmują działania w odpowiednią stronę, choć nie wiem, czy w odpowiedniej skali.
Na przykład są plany otwarcia wałów i polderów zalewowych nad Wisłą w okolicach Sandomierza. I tak właśnie powinno się dziać na dużą skalę nie tylko na Wiśle, bo dużo mniejszych rzek jest obwałowanych bez większego sensu.
Do tego renaturyzacja. Jeśli rzeka ma proste, pozbawione roślinności i drzew koryto, to jest po prostu szybkim kanałem do odprowadzania wody. Woda będzie z takiego koryta skutecznie i często wylewać, na przykład w rzece, do którego ten kanał uchodzi. Rzeka płynąca naturalnie prowadzi wodę wolniej i dużo lepiej ją retencjonuje, w efekcie wezbrania nie są tak szybkie.
Rzek uregulowanych mamy tysiące kilometrów, nawet w parkach narodowych. Należy je zostawić same sobie, by zrenaturyzowały się z biegiem czasu. Można je też renaturyzować technicznie przez budowę meandrującego koryta.
Naprawdę? Niektóre z tych „rzek” wydają się nie do uratowania.
Da się je uratować, tylko jest to bardzo kosztowne między innymi z tego względu, że najczęściej wzdłuż takich uregulowanych rzek wydzielono działki. Więc należałoby te działki wykupić. Przekopywanie kilometrów rzek musi być drogie, a do tego musi być zrobione dobrze. Niemniej robiono to już w Polsce, choć na ograniczoną skalę - np. na Narewce w Białowieskim Parku Narodowym taki projekt zrealizowało Polskie Towarzystwo Ochrony Ptaków.
Myślę jednak, że wiele rzek należy po prostu zostawić w spokoju i po jakimś czasie zaczną się samoczynnie renaturyzować, co się zresztą dzieje.
Na Podkarpaciu przez Puszczę Sandomierską płynie malutka rzeka Jamnica, której fragment znajduje się w rezerwacie przyrody Pateraki. Jamnica była kiedyś uregulowana, ale na terenie rezerwatu można już obserwować procesy renaturyzacji.
Co ciekawe, tuż powyżej rezerwatu Jamnica została poddana pracom utrzymaniowym i na tym odcinku wygląda jak kanał. To dobre miejsce do porównania „utrzymanej” rzeki i jej odcinka, na którym dzieje się renaturyzacja.
Choć wspomagana renaturyzacja jest droga, to po pierwsze daje nam korzyści ekosystemowe, a po drugie jej sfinansowanie nie powinno być problemem, ponieważ przywracanie naturalnego stanu rzek jest jednym z celów strategii bioróżnorodności UE do 2030 roku i Ramowej Dyrektywy Wodnej.
Czy w świetle tego, co Pan mówi, w Polsce w ogóle powinniśmy rozwijać transport śródlądowy?
Wydaje mi się, że to absurdalny pomysł. Użeglowić Wisłę, która całkiem nieźle się renaturyzuje - przynajmniej na środkowym odcinku - po to by transportować węgiel? Wisła na to nie zasługuje. Należy jej się park narodowy! Pytanie oczywiście, na jakim odcinku… Pojawiła się ostatnio propozycja, by utworzyć park narodowy mniej więcej od od Warszawy do Płocka. Podoba mi się to. Ale i odcinek powyżej Warszawy – ten najsłabiej uregulowany - też jest ciekawy. Wisła jest mocno niedoceniana jako skarb przyrody, a niewątpliwie jest jedną z największych dzikich rzek w Europie.
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
Komentarze