0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Grazyna Marks / Agencja GazetaGrazyna Marks / Agen...

Czy historia Bartosza Fiałka, 32-letniego lekarza obdarzonego pasją społeczną, jest kolejnym dowodem, że nie ma nadziei dla związków zawodowych w Polsce?

Związki zawodowe są od lat w głębokim kryzysie. Dotyczy to zarówno organizacji zrzeszających różne zawody („Solidarność”), jak i wielu związków branżowych. Ot choćby nasz – dziennikarski zawód, podupadający, spauperyzowany, a pozbawiony niemal zupełnie ochrony związkowej.

Podobnie jest z lekarzami.

Niepokorny dr Fiałek

Do pierwszego i jedynego reprezentatywnego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy należy zaledwie ok. 10 proc. przedstawicieli tej profesji.

Lekarze, mimo wielu problemów, jakie przeżywają, nie widzą powodu, by należeć do organizacji, choć przecież jej zadaniem jest walka o ich warunki pracy i wynagrodzenia. Przy takim poziomie uzwiązkowienia trudno oczekiwać, by z głosem OZZL jakiekolwiek władze będą się liczyć.

Do działalności związkowej trzeba mieć duszę społecznika i być niepokornym. Tacy ludzie nie rodzą się zbyt często. OZZL-em od jego powstania, tj. od 1991 roku, rządzi Krzysztof Bukiel, który jest jedynym lekarzem pobierającym pensję w Zarządzie Krajowym. Mówi się o nim, że już się dawno wypalił. Ale ponieważ do pracy w związku nikt się nie rwie, więc trwa kolejną kadencję na stanowisku.

Jakiś czas temu pojawił się w Polsce młody, niepokorny lekarz, zainteresowany nie tylko własną karierą, ale także naprawą systemu i warunków, w jakich pracuje on sam i jego koledzy. Zapisał się do OZZL, brał udział w proteście rezydentów, zaczął działać w swoim regionie, został jego przewodniczącym, wszedł z tego powodu – z automatu – do Zarządu Krajowego OZZL, wreszcie – już nie z automatu – został członkiem dziesięcioosobowego składu Prezydium Zarządu Krajowego OZZL.

Mowa o Bartoszu Fiałku. Jego nazwisko zrobiło się głośne od czasu, gdy jako związkowiec wdał się w konflikt z dyrektorem szpitala w Bydgoszczy, w którym robił rezydenturę z reumatologii.

Opisywaliśmy w OKO.press różne jego działania (tutaj - kilkanaście tekstów) – od wspomnianego konfliktu z dyrektorem szpitala począwszy, poprzez zabiegi mające na celu samooczyszczanie środowiska lekarskiego, najrozmaitsze akcje protestacyjne środowiska medycznego, po protest przeciwko absurdalnym umowom nakazującym lekarzom płacenie za zlecane pacjentom badania diagnostyczne.

Przeczytaj także:

Ta ostatnia sprawa spotkała się z tak głośnym odzewem w Polsce, że po kilku miesiącach Rzecznik Praw Pacjenta wydał ostrzeżenie, iż każdemu pracodawcy podsuwającemu lekarzom tego typu umowy, grozi kara do 500 tys. zł.

Postawa Fiałka przysporzyła mu szybko zarówno zwolenników jak i wrogów. Zaczęli do niego pisać lekarze z całej Polski o nieprawidłowościach w ich miejscach pracy. Jednocześnie wielu ludzi zaczął denerwować swoją ciągłą działalnością, ponieważ rzeczywiście był coraz bardziej aktywny i coraz bardziej skuteczny.

Niespełna miesiąc temu przed Naczelnym Sądem Lekarskim w Warszawie zakończyła się ostatecznie sprawa pierwszego głośnego konfliktu Fiałka z dyrektorem szpitala w Bydgoszczy. Dla młodego związkowca spotkanie z sądem miało wyjątkowo przykry przebieg. Okazało się, że jego własny OZZL, nie zaangażował się wystarczająco w sprawę. Po drugie – już w trakcie rozprawy - Fiałek stracił złudzenia co do bezstronności przynajmniej niektórych rzeczników odpowiedzialności zawodowej.

W efekcie 32-letni lekarz wycofuje się w dużej mierze z działalności związkowej. OZZL bez jego energii będzie jeszcze bardziej fasadową, nijaką organizacją.

O tym wszystkim OKO.press rozmawia z dr. Fiałkiem.

Sławomir Zagórski, OKO.press: Półtora roku temu opisywaliśmy w OKO.press pana głośny konflikt z dyrektorem szpitala w Bydgoszczy, w którym odbywał pan rezydenturę. Sprawa znalazła finał w wyroku Naczelnego Sądu Lekarskiego. Proszę opowiedzieć od początku.

Lek. Bartosz Fiałek*: Pan dyrektor wydał zarządzenie, w myśl którego lekarze ze Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 im. dr. Jana Biziela w Bydgoszczy mieli pracować w dwóch miejscach jednocześnie – w SOR oraz macierzystym oddziale.

Uznałem, że to niebezpieczne zarówno dla nich, jak i dla pacjentów i zacząłem protestować. Przecież nikt się nie rozdwoi i nie będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwa chorym w obu jednostkach jednocześnie.

Działałem – co ważne – nie jako rezydent Bartek Fiałek, tylko jako związkowiec. W Ogólnopolskim Związku Zawodowym Lekarzy jestem od kilku lat, a od połowy 2018 roku pełnię funkcję przewodniczącego Regionu Kujawsko-Pomorskiego OZZL.

Również w pana osobiście uderzyła bezpośrednio ta decyzja dyrektora?

Nie. Ja nie musiałem pracować na SOR-ze, bo szkoliłem się w dziedzinie reumatologii. A reumatologów na SOR nie potrzebują. Działałem w imieniu kolegów, którzy się do mnie zgłaszali ze skargami. Mam zresztą na to dowody na piśmie, które potem znalazły się u okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej i w prokuraturze.

Pytałem też związkowych prawników i zapewnili mnie, że taka organizacja procesów pracy w szpitalu jest niezgodna z powszechnie obowiązującym porządkiem prawnym.

Na czym polegał pana protest?

Najpierw starałem się dojść do porozumienia z dyrekcją. Słałem pisma, poprosiłem o spotkanie. Trafiłem na ścianę.

W odpowiedziach, jakie przychodziły od dyrekcji, nie było w ogóle odpowiedzi. Spotkanie, do którego w końcu doszło, trwało zaledwie kilka sekund. Nie zlikwidowano też szkodliwego zarządzenia. Wtedy zdecydowałem się powiadomić Państwową Inspekcję Pracy.

Wchodzi pan w otwarty konflikt z dyrektorem?

Sądziłem, że to rzecz naturalna, bo nawet w ustawie o związkach zawodowych widnieje zapis [art. 26 pkt 4], że organizacja związkowa powinna współpracować z Państwową Inspekcją Pracy.

Współpracować to jednak co innego niż zawiadamiać, że dyrektor wydaje złe zarządzenie.

OK, wiedziałem, że się to nie spodoba, ale nie miałem wyjścia. Proszę mi zresztą pokazać jakąkolwiek dyrekcję, której podoba się działalność związku zawodowego.

Wiedziałem więc, że będziemy się dalej niemiło spierać, ale nie sądziłem, że taka będzie reakcja. Wezwano mnie na spotkanie, nie miałem nikogo, kto mógłby ze mną pójść jako świadek.

Dlatego postanowił pan nagrać rozmowę z dyrektorem?

Tak. Wcześniej jeden ze związkowców zasugerował, że powinienem tak postąpić, bo nie wiadomo co się wydarzy. No i faktycznie miał rację. Zacytuję:

Nie pomyliło się panu?” – spytał dyrektor.

Ale co nie pomyliło mi się? – odparłem.

Pańska rola w tym szpitalu”.

I potem: „Pan się wp…a nie w to, co potrzeba. Teraz pan może sobie opisać i powiedzieć, a ja się zastanowię, jak panu ulżyć w specjalizacji. (…) Ja pana z paragrafu po prostu wyrzucę”.

Mecenas związkowy, który zaczął mnie reprezentować, wystąpił do dyrekcji z oficjalnym pismem. Żądał, by pan dyrektor wycofał się na piśmie z gróźb, że mnie zwolni z paragrafu i utrudni dokończenie specjalizacji. A także, by przeprosił za wulgarne słowa i bezpodstawny zarzut dezorganizacji pracy w szpitalu. Dał mu na to 4 albo 5 dni czasu.

Dyrektor nie reaguje.

Być może gdyby wiedział, że go nagrałem, sprawa potoczyłaby się inaczej. Z drugiej strony, gdybym nie miał tego nagrania, nic bym nie wskórał, bo powiedziano by, że konfabuluję.

W efekcie po tych 4 czy 5 dniach złożyliśmy z mecenasem zawiadomienie do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, że taka sytuacja miała miejsce i że w naszej ocenie doszło do naruszenia art. 53 ust. 2 i 3 Kodeksu Etyki Lekarskiej. Nieco później złożyłem jeszcze zawiadomienie do prokuratury.

1. Doświadczeni lekarze winni służyć radą i pomocą mniej doświadczonym kolegom, zwłaszcza w trudnych przypadkach klinicznych.

2. Lekarze pełniący funkcje kierownicze powinni traktować swoich pracowników zgodnie z zasadami etyki.

3. Lekarze pełniący funkcje kierownicze są zobowiązani do szczególnej dbałości o dobro chorego oraz o warunki pracy i rozwoju zawodowego podległych im osób.

Długo czeka pan na reakcję rzecznika?

Zeznawałem u pani rzecznik dwu- lub trzykrotnie. Przekazałem jej cały materiał dowodowy. Mniej więcej po 6 miesiącach pani rzecznik podjęła decyzję: z uwagi na faktyczne przewinienie akt oskarżenia zostanie skierowany do Okręgowego Sądu Lekarskiego. Bo rzecznik decyduje jak prokurator – albo sprawę umarza, albo kieruje do sądu.

Zgodnie z miejscem zamieszkania sprawa została skierowana do sądu w Bydgoszczy. Jednak tutejszy sąd lekarski uznał, że może zaistnieć ewentualny konflikt interesów (pan dyrektor był członkiem Okręgowej Rady Lekarskiej, niektórzy członkowie Okręgowego Sądu Lekarskiego pracowali w szpitalu, w którym był dyrektorem ds. lecznictwa) i sprawa ostatecznie została przekazana do Poznania.

W międzyczasie obwiniony dyrektor traci stanowisko.

W marcu 2019 zostaje zawieszony, a 4 miesiące później odwołany z funkcji dyrektora ds. lecznictwa. I znów zaważyła na tym ta taśma, którą upublicznił związek zawodowy. Stało się tak, ponieważ pan dyrektor publicznie twierdził, że moje oskarżenia są bezpodstawne. Sprawą zainteresowały się media, w tym OKO.press. Zrobiło się wokół tyle szumu, że podjęto wspomniane decyzje.

Pan dyrektor nadal pracuje w tym samym szpitalu, ale nie pełni już funkcji administracyjnej.

Tymczasem Sąd Lekarski w Poznaniu się nie spieszy.

Wyrok zapada w marcu 2020. Brzmi on: „Dyrektor winny; kara upomnienia”.

Sąd zawodowy może wymierzyć 5 rodzajów kary: upomnienia, nagany, grzywny, czasowego pozbawienia praw wykonywania zawodu i karę najwyższą – pozbawienia praw wykonywania zawodu.

Uznajemy z pełnomocnikiem, że orzeczenie co do winy jest słuszne, natomiast co do wymiaru kary zbyt niskie, niewspółmierne do rangi popełnionego czynu. Wnioskowaliśmy o naganę, a nie o upomnienie. Składamy odwołanie do Naczelnego Sądu Lekarskiego w Warszawie.

Rozumiem, że upomnienie to takie pokiwanie palcem, że ktoś zrobił coś nie tak, tymczasem nagana jest wpisana do akt…

…upomnienie też jest wpisane do akt...

…ale ktokolwiek chciałby w przyszłości zatrudnić osobę z naganą, powierzyć jej funkcje kierownicze, dwa razy się zastanowi.

Otóż to. Dwie pierwsze kary są takie, że bezpośrednio po nich nic się nie dzieje.

Uznaliśmy jednak, że różnica między wydźwiękiem słów „upomnienie” i „nagana” jest duża, i że takie sytuacje należy ganić, a nie upominać.

Jest 28 sierpnia 2020. Dochodzi wreszcie do rozprawy przed Naczelnym Sądem Lekarskim w Warszawie.

Niestety, na krótko przed rozprawą dowiaduję się, że mój pełnomocnik nie będzie mógł ze mną pojechać. Mam nadzieję, że wesprze mnie przewodniczący OZZL dr Krzysztof Bukiel albo jakiś prawnik ze związku. W końcu pomagało nam wielu prawników. Dzień przed rozprawą już wiem, że zostanę sam.

Wchodzimy. Jest Zastępca Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, ginekolog z Krakowa - pan dr Janusz Małecki, pięciu dojrzałych lekarzy, którzy są sędziami w sprawie i ja.

Szybko okazuje się, że pan dr Małecki zachowuje się nie jak rzecznik odpowiedzialności zawodowej, tylko jak obrońca pana dyrektora. Jestem całkowicie sam, muszę samodzielnie walczyć o sprawiedliwy wyrok.

Co to znaczy, że dr Małecki zachowywał się jak obrońca obwinianego dyrektora?

Rzecznik mówił, że w jego ocenie pewne sprawy nie zostały dobrze prowadzone przez sąd w Poznaniu. Że dyrektor zwracał się do mnie "w żołnierskich słowach", że takie słowa pojawiają się w debacie publicznej.

Ponadto skłamał w czasie rozprawy mówiąc, że pojawiłem się u dyrektora 2 godziny przed zasadniczą rozmową i powiedziałem mu, że źle zarządza szpitalem, czym go sprowokowałem. Nigdy nie chodziłem do dyrektora, jeśli nie zostałem zaproszony.

Dr Małecki mówił też, że sąd poznański nie uwzględnił apelu dyrektora do pracowników, żeby stanęli w jego obronie, który to apel podpisało wielu pracowników. Rzecznik robił zatem wszystko, by obniżyć rangę czynu dyrektora, ostatecznie też wnioskował o uznanie go niewinnym.

Powiedziałem, że jestem bardzo zaskoczony, że pan rzecznik odpowiedzialności zawodowej wszelkimi możliwymi sposobami - w tym posługując się kłamstwem - broni oprawcę, a nie ofiarę. To będzie w protokole, bo takich słów użyłem.

A sędziowie? Byli zainteresowani, czy też raczej chcieli odfajkować?

Pani przewodnicząca naprawdę słuchała, pomagała, dwukrotnie udzieliła mi głosu. Dwie osoby ze składu zadały mi pytania. Sadzę więc, że było to dla nich ważne.

Ponadto sąd wbrew wnioskowi rzecznika podtrzymał wyrok poznańskiego sądu, czyli uznał pana dyrektora za winnego i utrzymał karę upomnienia. Ja nie akceptuję tego wyroku, bo wymiar kary jest według mnie zbyt niski, ale go respektuję.

Mógłbym się odwołać do Sądu Najwyższego, ale tego nie zrobię. Dla mnie sprawa jest zakończona.

Czemu?

Po pierwsze czuję się osamotniony. To przykre, że przewodniczący Zarządu Krajowego OZZL zignorował tę bitwę. Nie zainteresował się tak ważną dla środowiska sprawą. Mówię tu o przewodniczącym, bo to on - zgodnie ze statutem - reprezentuje związek na zewnątrz.

A jak związek zachowywał się w podobnych sprawach?

Odkąd jestem w OZZL nie było takiej sprawy, która by trafiła do Naczelnego Sądu Lekarskiego, zaś osobą walczącą w tym sądzie, był ktoś z najwyższych władz. Nikt tak daleko ze związku w tej walce nie zaszedł.

Naczelny Sąd Lekarski rozpatruje wiele spraw, ale innego typu, np. takich, że lekarze pokłócili się między sobą. albo o tzw. błędy lekarskie. A moja była instytucjonalna. Wystąpiłem tylko i wyłącznie w charakterze związkowca. Gdyby to dotyczyło sprawy personalnej, nie złożyłbym nawet zawiadomień.

Ale związek, któremu poświęcił pan sporo czasu i nerwów, ostatecznie pana zostawił.

I to mnie zabolało. Chcę podkreślić, że nie chodzi o cały związek zawodowy. Sam jestem przewodniczącym Regionu Kujawsko-Pomorskiego OZZL i nie wyobrażam sobie zostawić zdecydowanie mniej ważnych spraw. A tutaj, sam pan widzi.

Dlatego postanowiłem, że nie będę więcej działać na rzecz Zarządu Krajowego OZZL. Własnego Regionu nie zostawię, mam tu na miejscu pewne zobowiązania, natomiast nie będę już aktywnie działał dla krajowych struktur. Nie w tej formie. Znikam.

A może należałoby raczej postarać się zmienić ten związek?

Ja go mogę zmieniać, ale dopiero, gdy zmienią się jego władze, a konkretnie pan przewodniczący, który rządzi OZZL od prawie 30 lat.

Rozmawiał pan z nim po wyroku?

Nie. Odkąd zacząłem aktywnie działać, nie mamy ze sobą kontaktu. Było mi naprawdę przykro, gdy zostawił mnie w potrzebie. Gdy zaczął dystansować się od tej sprawy.

Po wyroku informacja o wygranej związkowca z dyrektorem nawet nie ukazała się na stronie OZZL. A przecież to nasz wielki sukces, bo pokazujemy, że związkowca nie można traktować źle, kiedy broni on pracowników i przede wszystkim pacjentów.

Pragnę zauważyć, że nie jest to konflikt z panem przewodniczącym. Ja zwyczajnie nie akceptuję pozornych działań i braku reakcji na działania faktyczne, które przynoszą środowisku lekarzy korzyść. Pewni ludzie, tym bardziej z takim stażem na jednym stanowisku, zwyczajnie się wypalają i potrzebują zmienników. Mam nadzieję, że spotkam kiedyś na swojej drodze takiego Fiałka, który powie mi, kiedy warto zejść ze sceny...

Na koniec kwestia rzecznika odpowiedzialności zawodowej. Może pan po prostu pechowo trafił na wyjątkowo niechętną osobę? Bo tych rzeczników jest 31.

Poza dr. Małeckim poznałem do tej pory dwóch rzeczników. Byli absolutnie profesjonalni. Sądzę, że wszystko zależy od człowieka. Nie twierdzę, że pan dr Małecki nie jest profesjonalistą, pewnie jest. Każdy człowiek ma swoje sympatie i antypatie.

Dr Małecki miał najwyraźniej dużo większą sympatię do pana dyrektora szpitala niż do młodego związkowca, który na dodatek nagrywa swojego przełożonego.

To może nie było warto odwoływać się od poznańskiego wyroku?

Gdybym wiedział, że zostanę sam, na pewno bym się nie odwoływał.

Więc z jednej strony żałuję, że się odwoływałem, bo przeżyłem doświadczenie, którego nikomu nie życzę. Ale z drugiej strony, wolę znać smutną prawdę, że zaufałem komuś, kto na to zaufanie nie zasługiwał. Poza tym emocjonalnie poniosłem porażkę, ale poznawczo wygrałem. Po co miałbym się dalej spalać, działać na rzecz organizacji, która w każdej chwili mogłaby mnie zostawić, za rok, w razie pojawienia się nowej sprawy, może za dwa lata? A może w ogóle by mnie nie zostawiła i zostałbym jej przewodniczącym?

Dostałem nauczkę, że nie warto wszystkim bezgranicznie ufać i reprezentować ich, bo na koniec możesz zostać sam. Tak mi powiedzieli rodzice i to jest chyba najlepsza puenta tej sprawy.

*Lekarz Bartosz Fiałek – świeżo dyplomowany specjalista w dziedzinie reumatologii i w dalszym ciągu Przewodniczący Regionu Kujawsko-Pomorskiego OZZL.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze