0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Adam Stepien / Agencja Wyborcza.plFot. Adam Stepien / ...

„Sprawcy sepsy konstytucyjnej powołują się na zasady ładu medialnego, który sami pogwałcili i drogę do przywrócenia którego – zabetonowali. Zasada nemo audiatur propriam turpitudinem allegans (prawo nie wysłucha tych, którzy je uprzednio złamali) przemawia przeciwko nim” – pisze Ewa Łętowska, członek rzeczywisty PAN, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności, pierwsza RPO w Polsce (1988–1992), sędzia NSA (1999–2002) i TK (2002-2011), głos sumienia i obrończyni wolnych sądów za rządów PiS.

Prof. Łętowska szuka odpowiedzi na pytanie, „jak przywracać ład konstytucyjny wobec bardzo szorstkiej kohabitacji rządu z prezydentem i upadłości TK Julii Przyłębskiej":

Przeczytaj także:

Skoro naturalne drogi sanacji nie rokują sukcesu...

To, co obserwujemy od momentu zaprzysiężenia nowego rządu jest dla komentatorów sytuacją osobliwą, zbyt mało pryncypialną i nieoswojoną.

Odwołanie władz telewizji i radia publicznego oraz kierownictwa PAP przez ministra kultury, z powołaniem się na uprawnienia właścicielskie z Kodeksu Spółek Handlowych napotkało czynny opór odwoływanych i polityków opozycji (łącznie z kontr-powołaniem sobie własnego prezesa TVP), co zresztą było do przewidzenia.

Spotkało się też z krytyką także z własnego obozu reformatorów. Ganiono zarówno metodę sanacji (z zarzutem naruszenia kilku konstytucyjnych pryncypiów, w tym zwłaszcza ochrony wolności wypowiedzi), jak i zbyt mały radykalizm. Oczywiście, prawidłowo byłoby po prostu działać drogą legislacyjną albo poprzez kontrolę konstytucyjności ustaw blokujących reformę.

Tyle, że te naturalne drogi sanacyjne nie rokują obecnie sukcesu.

Legislacyjna – z uwagi na spodziewane i obiecane weto prezydenckie. Zaś kontrolę konstytucyjności musiałby wykonać TK, sam wymagający uzdrowienia.

Pozostają działania wielopłaszczyznowe, wieloetapowe, sekwencyjne, przy wykorzystaniu miksu różnych środków prawnych i politycznych, z wyraźnie artykułowanym przesłaniem strategicznym, aby mieściły się w granicach prawa.

Taką rolę ma odgrywać uchwała Sejmu w sprawie przywrócenia ładu prawnego, która sama w sobie nie ma zmieniać systemu prawnego czy struktury władz w mediach, ale kreśli strategię: przywrócenie praworządności wedle modelu rule of law, istniejącego na kartach Konstytucji, lecz nie w praktyce. Ma też znaczenie symboliczne oraz polityczno-propagandowe. Wzywa do skupienia wokół zarysowanego celu i ma zachęcać adresatów, aby ich działania w ramach ich kompetencji były inspirowane taką właśnie ogólną strategią sanacyjną.

Decyzja Sienkiewicza jako rozwiązanie paliatywne

W swoim czasie już TK zalecał, aby – gdy nie można liczyć na szybką zmianę legislacyjną – stosujący prawo interpretowali je tak, aby przynajmniej częściowo powracać do zasad konstytucyjnych. Mamy więc więc coś na kształt znanej z prawa europejskiego zasady effet utile (obowiązek energicznego poszukiwania takiej interpretacji aby wyszukać rozwiązanie, które zapewni osiągnięcie celu). I tak bym rozumiała znaczenie ostatnich uchwał sejmowych.

Założenie legalistyczne – „jak być powinno” w państwie prawa zderza się z czysto politycznym „jak przeciwnik pozwala” a punktem równowagi jest środek wprawdzie legalny, ale jednak „drugiego wyboru”.

Mamy więc polityczną uchwałę sejmową (cele strategiczne, symboliczne, i propagandowe) i mamy – to jest właśnie ten „drugi wybór” Kodeks Spółek Handlowych z paliatywnie wykorzystanymi przez ministra kultury uprawnieniami właścicielskimi, zamiast – jakby się chciało – działań ustawodawcy.

Minister kultury wykorzystał wyrok Trybunału Konstytucyjnego (K 13/16 z 13 grudnia 2016). TK stwierdzał niekonstytucyjność zawłaszczenia kompetencji KRRiT przez ministra skarbu w rządzie PiS i dotyczył nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji z grudnia 2015, ale wynika z niego, że przekazywanie kompetencji organu konstytucyjnego (KRRiT) na rzecz organu niekonstytucyjnego (RMN) – jest wadliwe.

Powołany wyrok sam w sobie nie przyznaje ministrowi kultury kompetencji do rekonstruowania władz mediów publicznych. Ale tworzy dowód, że

„jakieś” działania w kierunku przywrócenia ładu konstytucyjnego zaburzonego przez istnienie i funkcjonowania niekonstytucyjnego organu, RMN – są konstytucyjnie wymagane.

Docelowa strategia i fragmentaryzacja realizacji

Przywracanie zaburzonego ładu konstytucyjnego – bo kwestie medialne to tylko fragment ogólniejszego projektu – stawia zmienione wymagania strategii i taktyce wobec bardzo szorstkiej kohabitacji rządu z prezydentem i upadłości TK.

Działania naprawcze obecnie podejmowane muszą z konieczności być doraźne, step-by-step, kawałek po kawałku, w sytuacjach o zmiennej dynamice i szybkich manewrach taktycznych.

Jest to w naszych warunkach metoda mało oswojona. Charakteryzuje ją współistnienie z jednej strony – nierozumianego i nieakceptowanego (przez społeczeństwo i dziennikarzy) niejawnego ucierania politycznych kompromisów, impasów i przetargów, z tendencją do instrumentalnego stosowanie prawa oraz transparentnych procedur i – ze strony drugiej – do transparentnych procedur, działania poprzez środki prawne, stosowane ze znawstwem, ale i proporcjonalnie, ze świadomością ich wydolności i ograniczeń, a więc – z rezygnacją i nadzieją. No i w warunkach ustawicznego ataku:

  • z własnych szeregów, i za deficyt radykalizmu, i za jego nadmiar (uchybienia jakościowym wymaganiom, naturalnym w „normalnym” państwie prawa. Weźmy przykład publikacji wyroków obecnego TK w Dzienniku Ustaw, ze wzmianką o ich ułomnym statusie);
  • ze strony sprawców sepsy konstytucyjnej, powołujących się na zasady ładu medialnego, który sami wcześniej pogwałcili i drogę do przywrócenia którego zabetonowali. Aksjologiczna zasada nemo audiatur propriam turpitudinem allegans (prawo nie wysłucha tych, którzy je uprzednio złamali) przemawia przeciw sprawcom sepsy.

Chodzi o ustrojową misję mediów publicznych

Krytyka działań podejmowanych przez ministra kultury bywa prowadzona z pozycji ochrony wolności słowa, obiegu informacji i pluralizmu mediów, a więc wolności konstytucyjnych i gwarancji służącej jednostkom.

Sądzę, że mocniej należałoby jednak zaakcentować, że w polskim kryzysie medialnym nie chodzi o – jak się to przedstawia i co ułatwia krytykę – kwestię „wolności wypowiedzi” lecz o

zerwanie z wytworzonym w pozakonstytucyjny sposób monopolem dostępu jednej opcji politycznej do mediów publicznych, owocującym trwałą degradacją ich funkcji informacyjnej i wypaczeniem ich konstytucyjnej i ustrojowej misji publicznej.

Mówimy tu już nie tylko wolnościach indywidualnych, ale o założeniu ustrojowym.

Nie ma w końcu znaku równości między informacją i monopartyjną propagandą czy między krytyką a dyfamacją czy hejterstwem.

I przeciw takim właśnie wynaturzeniom została skierowana inicjatywa Europejskiego Aktu Wolności Mediów (European Media Freedom Act) z 15 grudnia 2023. U genezy tego aktu leży odrzucenie m.in. destrukcji polskich i węgierskich mediów publicznych.

Paradoksalne, że jest on obecnie wykorzystywany jako argument obronny przez destruktorów.

Historia zna podobne przypadki retroaktywnego powoływania się na prawo, które samemu się wcześniej łamało, w celu osiągnięcia bezkarności.

Komu wierzyć w kakofonii dyskursów?

W przestrzeni publicznej ścierają się tu różne dyskursy: polityczny (gdzie argumentacja prawna ma instrumentalny charakter (gdy interpretator ma dać oczekiwaną z góry odpowiedź na pytanie, to „ile ma być dwa razy dwa”) i prawniczy (usiłujący utrzymać się w granicach tego, co prawoznawstwo uważa za mieszczące się jeszcze w granicach dopuszczalnej argumentacji prawnej.

Obserwatorom trudno to rozróżnić, skoro mamy przed sobą konglomerat środków politycznych i prawnych, jednych udających drugie, ekspertów w roli adwokatów, adwokatów i „trade-unionistów” (lobbystów własnego interesu) w roli ekspertów, wymieszanie tych działających w dobrej wierze i manipulantów. Ci ostatni na dodatek nie spieszą się ze zdjęciem maski.

Uczestnik sporu też miewa złudzenia co do własnej roli i kompetencji prawoznawczych (częste, rzekomo przygważdżające pytanie: „to proszę mi wskazać miejsce, gdzie to napisano”, jakby interpretacja systemowa była bytem urojonym).

Prawoznawca ma pokazać, co jest na stole, aby można było sobie wybrać danie z jakościowo odpowiedniej oferty.

Adwokat ma odpowiedzieć na pytanie: „to co mi pan poleca?”, zarazem pamiętając, że na bufecie obok jest jeszcze zestaw półmisków z daniami z tańszej jadłodajni lub drugiej świeżości, którymi (w wypadku pustki na stole głównym) też da opędzić głód (trzeba tylko uważać, aby się nie zatruć).

A wokół stołu kręcą się jeszcze lobbyści – dostawcy jedzenia i zastawy, chowający półmiski z nie swoimi produktami. Do publiczności (za pośrednictwem zdezorientowanych mediów) dociera tylko że „są różne opinie” – kakofonia dyskursów, żywiąca chaos polityczny i utrudniająca jego opanowanie. Do publiczności dociera obraz niejasny.

Właścicielska decyzja ministra ma konstytucyjne zakotwiczenie

To prawda, że z bezprawia nie powstaje prawo, a środków politycznych nie należy z przebiegłości opatrywać fałszywą etykietą. Politycy działają ustawicznie w warunkach mocowania się „na rękę” z legalistami. I ci ostatni mają obowiązek odtrąbienia własnego „nie pozwalam”.

Ale diabeł tkwi w tym, co uznajemy za „jeszcze” dopuszczalne, a co „już” przekracza nasze kryteria. Aby być konkretnym: sądzę, że wykorzystanie uprawnień właścicielskich wobec mediów przez ministra kultury, dzięki odwołaniu się do Kodeksu Spółek Handlowych może być uznane za proporcjonalne i zakotwiczone konstytucyjne. Jest to jednak środek drugiego wyboru, a więc słabszy ze ściśle legalistycznego punktu widzenia.

Za takim wnioskiem przemawia:

  • skala i przedmiot destrukcji ładu medialnego, jego informacyjnej funkcji i wymaganego w demokracji wykluczenia monopolizacji przez jedną opcję polityczną;
  • obowiązek obrony tej ustrojowej wartości konstytucyjnej, zakorzenionej w Konstytucji i jej kulturowym fundamencie.

Zwłaszcza, jeżeli to rozumowanie wzmocnimy zasadą, że

kto sam naruszył prawo nie może się spodziewać wysłuchania, gdy żąda ochrony.

Konstytucja nie jest paktem samobójców (słowa sędziego Sądu Najwyższego USA Roberta Jacksona z 1949 r.) i i błędna byłaby teza, że wszystko, co w niej powiedziano może i powinno być przeciw niej wykorzystane (Ryszard Piotrowski, Konstytucjonalizm „dobrej zmiany”, Państwo i Prawo nr 10/2022, s. 358).

Dla mnie działanie ministra kultury jest legitymizacyjnie „jeszcze” proporcjonalne w świetle zasad konstytucjonalizmu kulturowego, a dla cytowanego tu Ryszarda Piotrowskiego (który – paradoksalnie – sam rozwijał ideę kulturowych korzeni konstytucjonalizmu) – „już” proporcjonalne nie jest. A przecież działamy oboje siłą argumentu.

Co czytuje referendarz? I czy udźwignie odpowiedzialność?

Spory wokół kryzysu medialnego podwyższają temperaturę własną i ciśnienie dyskutantom. Ostatnio nieodzowność reformy całościowo uzdrawiającej publiczny ład medialny pojawiła się jako uzasadnienie weta ustawy okołobudżetowej. Czy to uzasadnienie jest szczere, czy nas przekonuje, jakie niesie ryzyka reputacyjne – jest kolejnym etapem kryzysu nie tylko medialnego, ale i kohabitacyjnego.

Oznacza natomiast, że nadal będziemy świadkami posługiwania się politycznymi regułami gry, w której figury i schematy są przystosowane do gry w rule of law. Ale kolejna partia rozgrywana nie fair nie oznacza, że zakaz faulowania należy znieść wobec jego nieprzydatności. .

Dlatego należy pilnie wzmacniać dokonane legitymizacje „drugiego wyboru”.

I dbać, aby w miksie działań politycznych i prawnych proporcje stopniowo przechylały się na rzecz tych ostatnich. Może więc ogólniejsza inicjatywa legislacyjna – z ryzykiem kolejnego weta? Choć bardziej prawdopodobna jest dalsza gra pozycyjna z wykorzystaniem (słabnących) możliwości KSH.

W kryzysie medialnym czekamy na rozstrzygnięcie sądu rejestrowego, a tak naprawdę referendarza sądowego w XIV Wydziale Gospodarczym Krajowego Rejestru Sądowego Sądu Rejonowego dla miasta stołecznego Warszawy, który wpisze (albo nie) – powołane przez ministra kultury władze medialnych spółek Skarbu Państwa. I w ten sposób zostanie wiążąco (argumentem siły) przecięty spór, czy działanie ministra mogło czy nie mogło się dokonać z powołaniem na Kodeks Spółek Handlowych.

Nie wiadomo przy tym, czy referendarz czytuje ze zrozumieniem uchwały sejmowe i periodyki prawnicze, no i czy ma siłę udźwignąć odpowiedzialność, jaką na niego w tej sprawie złożono.

Obecna sytuacja jest bardzo niekomfortowa „dla tych co na dole” – szeregowych sędziów czy referendarzy, prokuratorów, skonfrontowanych z doniesieniami o siłowych działaniach szeregowych urzędników i dziennikarzy w mediach.

Oni wszyscy stają się żyrantami ochrony Konstytucji. I to zarówno wtedy, gdy sami muszą podejmować decyzje, jak i wtedy, gdy są adresatami decyzji cudzych, a chcieliby mieć święty spokój.

Znów odwołam się do paremii: za głupstwa królów płacą ich narody. A królowie i królestwa są, jacy są.

Na zdjęciu: „antyprezes„ TVP Michał Adamczyk (po prawej) podczas demonstracji „w obronie wolnych mediów”. Obok niego Samuel Pereira

;

Udostępnij:

Ewa Łętowska

Ewa Łętowska - prof. dr hab., profesor w Instytucie Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności. Pierwszy rzecznik praw obywatelskich w Polsce (1988–1992), sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego (1999–2002) i Trybunału Konstytucyjnego (2002-2011).

Komentarze