Wykorzystanie uprawnień właścicielskich wobec mediów przez ministra kultury, dzięki odwołaniu się do Kodeksu Spółek Handlowych, może być uznane za proporcjonalne i zakotwiczone konstytucyjne. Jest to jednak środek drugiego wyboru, legalistycznie słabszy
„Sprawcy sepsy konstytucyjnej powołują się na zasady ładu medialnego, który sami pogwałcili i drogę do przywrócenia którego – zabetonowali. Zasada nemo audiatur propriam turpitudinem allegans (prawo nie wysłucha tych, którzy je uprzednio złamali) przemawia przeciwko nim” – pisze Ewa Łętowska, członek rzeczywisty PAN, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności, pierwsza RPO w Polsce (1988–1992), sędzia NSA (1999–2002) i TK (2002-2011), głos sumienia i obrończyni wolnych sądów za rządów PiS.
Prof. Łętowska szuka odpowiedzi na pytanie, „jak przywracać ład konstytucyjny wobec bardzo szorstkiej kohabitacji rządu z prezydentem i upadłości TK Julii Przyłębskiej":
To, co obserwujemy od momentu zaprzysiężenia nowego rządu jest dla komentatorów sytuacją osobliwą, zbyt mało pryncypialną i nieoswojoną.
Odwołanie władz telewizji i radia publicznego oraz kierownictwa PAP przez ministra kultury, z powołaniem się na uprawnienia właścicielskie z Kodeksu Spółek Handlowych napotkało czynny opór odwoływanych i polityków opozycji (łącznie z kontr-powołaniem sobie własnego prezesa TVP), co zresztą było do przewidzenia.
Spotkało się też z krytyką także z własnego obozu reformatorów. Ganiono zarówno metodę sanacji (z zarzutem naruszenia kilku konstytucyjnych pryncypiów, w tym zwłaszcza ochrony wolności wypowiedzi), jak i zbyt mały radykalizm. Oczywiście, prawidłowo byłoby po prostu działać drogą legislacyjną albo poprzez kontrolę konstytucyjności ustaw blokujących reformę.
Tyle, że te naturalne drogi sanacyjne nie rokują obecnie sukcesu.
Legislacyjna – z uwagi na spodziewane i obiecane weto prezydenckie. Zaś kontrolę konstytucyjności musiałby wykonać TK, sam wymagający uzdrowienia.
Pozostają działania wielopłaszczyznowe, wieloetapowe, sekwencyjne, przy wykorzystaniu miksu różnych środków prawnych i politycznych, z wyraźnie artykułowanym przesłaniem strategicznym, aby mieściły się w granicach prawa.
Taką rolę ma odgrywać uchwała Sejmu w sprawie przywrócenia ładu prawnego, która sama w sobie nie ma zmieniać systemu prawnego czy struktury władz w mediach, ale kreśli strategię: przywrócenie praworządności wedle modelu rule of law, istniejącego na kartach Konstytucji, lecz nie w praktyce. Ma też znaczenie symboliczne oraz polityczno-propagandowe. Wzywa do skupienia wokół zarysowanego celu i ma zachęcać adresatów, aby ich działania w ramach ich kompetencji były inspirowane taką właśnie ogólną strategią sanacyjną.
W swoim czasie już TK zalecał, aby – gdy nie można liczyć na szybką zmianę legislacyjną – stosujący prawo interpretowali je tak, aby przynajmniej częściowo powracać do zasad konstytucyjnych. Mamy więc więc coś na kształt znanej z prawa europejskiego zasady effet utile (obowiązek energicznego poszukiwania takiej interpretacji aby wyszukać rozwiązanie, które zapewni osiągnięcie celu). I tak bym rozumiała znaczenie ostatnich uchwał sejmowych.
Założenie legalistyczne – „jak być powinno” w państwie prawa zderza się z czysto politycznym „jak przeciwnik pozwala” a punktem równowagi jest środek wprawdzie legalny, ale jednak „drugiego wyboru”.
Mamy więc polityczną uchwałę sejmową (cele strategiczne, symboliczne, i propagandowe) i mamy – to jest właśnie ten „drugi wybór” Kodeks Spółek Handlowych z paliatywnie wykorzystanymi przez ministra kultury uprawnieniami właścicielskimi, zamiast – jakby się chciało – działań ustawodawcy.
Minister kultury wykorzystał wyrok Trybunału Konstytucyjnego (K 13/16 z 13 grudnia 2016). TK stwierdzał niekonstytucyjność zawłaszczenia kompetencji KRRiT przez ministra skarbu w rządzie PiS i dotyczył nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji z grudnia 2015, ale wynika z niego, że przekazywanie kompetencji organu konstytucyjnego (KRRiT) na rzecz organu niekonstytucyjnego (RMN) – jest wadliwe.
Powołany wyrok sam w sobie nie przyznaje ministrowi kultury kompetencji do rekonstruowania władz mediów publicznych. Ale tworzy dowód, że
„jakieś” działania w kierunku przywrócenia ładu konstytucyjnego zaburzonego przez istnienie i funkcjonowania niekonstytucyjnego organu, RMN – są konstytucyjnie wymagane.
Przywracanie zaburzonego ładu konstytucyjnego – bo kwestie medialne to tylko fragment ogólniejszego projektu – stawia zmienione wymagania strategii i taktyce wobec bardzo szorstkiej kohabitacji rządu z prezydentem i upadłości TK.
Działania naprawcze obecnie podejmowane muszą z konieczności być doraźne, step-by-step, kawałek po kawałku, w sytuacjach o zmiennej dynamice i szybkich manewrach taktycznych.
Jest to w naszych warunkach metoda mało oswojona. Charakteryzuje ją współistnienie z jednej strony – nierozumianego i nieakceptowanego (przez społeczeństwo i dziennikarzy) niejawnego ucierania politycznych kompromisów, impasów i przetargów, z tendencją do instrumentalnego stosowanie prawa oraz transparentnych procedur i – ze strony drugiej – do transparentnych procedur, działania poprzez środki prawne, stosowane ze znawstwem, ale i proporcjonalnie, ze świadomością ich wydolności i ograniczeń, a więc – z rezygnacją i nadzieją. No i w warunkach ustawicznego ataku:
Krytyka działań podejmowanych przez ministra kultury bywa prowadzona z pozycji ochrony wolności słowa, obiegu informacji i pluralizmu mediów, a więc wolności konstytucyjnych i gwarancji służącej jednostkom.
Sądzę, że mocniej należałoby jednak zaakcentować, że w polskim kryzysie medialnym nie chodzi o – jak się to przedstawia i co ułatwia krytykę – kwestię „wolności wypowiedzi” lecz o
zerwanie z wytworzonym w pozakonstytucyjny sposób monopolem dostępu jednej opcji politycznej do mediów publicznych, owocującym trwałą degradacją ich funkcji informacyjnej i wypaczeniem ich konstytucyjnej i ustrojowej misji publicznej.
Mówimy tu już nie tylko wolnościach indywidualnych, ale o założeniu ustrojowym.
Nie ma w końcu znaku równości między informacją i monopartyjną propagandą czy między krytyką a dyfamacją czy hejterstwem.
I przeciw takim właśnie wynaturzeniom została skierowana inicjatywa Europejskiego Aktu Wolności Mediów (European Media Freedom Act) z 15 grudnia 2023. U genezy tego aktu leży odrzucenie m.in. destrukcji polskich i węgierskich mediów publicznych.
Paradoksalne, że jest on obecnie wykorzystywany jako argument obronny przez destruktorów.
Historia zna podobne przypadki retroaktywnego powoływania się na prawo, które samemu się wcześniej łamało, w celu osiągnięcia bezkarności.
W przestrzeni publicznej ścierają się tu różne dyskursy: polityczny (gdzie argumentacja prawna ma instrumentalny charakter (gdy interpretator ma dać oczekiwaną z góry odpowiedź na pytanie, to „ile ma być dwa razy dwa”) i prawniczy (usiłujący utrzymać się w granicach tego, co prawoznawstwo uważa za mieszczące się jeszcze w granicach dopuszczalnej argumentacji prawnej.
Obserwatorom trudno to rozróżnić, skoro mamy przed sobą konglomerat środków politycznych i prawnych, jednych udających drugie, ekspertów w roli adwokatów, adwokatów i „trade-unionistów” (lobbystów własnego interesu) w roli ekspertów, wymieszanie tych działających w dobrej wierze i manipulantów. Ci ostatni na dodatek nie spieszą się ze zdjęciem maski.
Uczestnik sporu też miewa złudzenia co do własnej roli i kompetencji prawoznawczych (częste, rzekomo przygważdżające pytanie: „to proszę mi wskazać miejsce, gdzie to napisano”, jakby interpretacja systemowa była bytem urojonym).
Prawoznawca ma pokazać, co jest na stole, aby można było sobie wybrać danie z jakościowo odpowiedniej oferty.
Adwokat ma odpowiedzieć na pytanie: „to co mi pan poleca?”, zarazem pamiętając, że na bufecie obok jest jeszcze zestaw półmisków z daniami z tańszej jadłodajni lub drugiej świeżości, którymi (w wypadku pustki na stole głównym) też da opędzić głód (trzeba tylko uważać, aby się nie zatruć).
A wokół stołu kręcą się jeszcze lobbyści – dostawcy jedzenia i zastawy, chowający półmiski z nie swoimi produktami. Do publiczności (za pośrednictwem zdezorientowanych mediów) dociera tylko że „są różne opinie” – kakofonia dyskursów, żywiąca chaos polityczny i utrudniająca jego opanowanie. Do publiczności dociera obraz niejasny.
To prawda, że z bezprawia nie powstaje prawo, a środków politycznych nie należy z przebiegłości opatrywać fałszywą etykietą. Politycy działają ustawicznie w warunkach mocowania się „na rękę” z legalistami. I ci ostatni mają obowiązek odtrąbienia własnego „nie pozwalam”.
Ale diabeł tkwi w tym, co uznajemy za „jeszcze” dopuszczalne, a co „już” przekracza nasze kryteria. Aby być konkretnym: sądzę, że wykorzystanie uprawnień właścicielskich wobec mediów przez ministra kultury, dzięki odwołaniu się do Kodeksu Spółek Handlowych może być uznane za proporcjonalne i zakotwiczone konstytucyjne. Jest to jednak środek drugiego wyboru, a więc słabszy ze ściśle legalistycznego punktu widzenia.
Za takim wnioskiem przemawia:
Zwłaszcza, jeżeli to rozumowanie wzmocnimy zasadą, że
kto sam naruszył prawo nie może się spodziewać wysłuchania, gdy żąda ochrony.
Konstytucja nie jest paktem samobójców (słowa sędziego Sądu Najwyższego USA Roberta Jacksona z 1949 r.) i i błędna byłaby teza, że wszystko, co w niej powiedziano może i powinno być przeciw niej wykorzystane (Ryszard Piotrowski, Konstytucjonalizm „dobrej zmiany”, Państwo i Prawo nr 10/2022, s. 358).
Dla mnie działanie ministra kultury jest legitymizacyjnie „jeszcze” proporcjonalne w świetle zasad konstytucjonalizmu kulturowego, a dla cytowanego tu Ryszarda Piotrowskiego (który – paradoksalnie – sam rozwijał ideę kulturowych korzeni konstytucjonalizmu) – „już” proporcjonalne nie jest. A przecież działamy oboje siłą argumentu.
Spory wokół kryzysu medialnego podwyższają temperaturę własną i ciśnienie dyskutantom. Ostatnio nieodzowność reformy całościowo uzdrawiającej publiczny ład medialny pojawiła się jako uzasadnienie weta ustawy okołobudżetowej. Czy to uzasadnienie jest szczere, czy nas przekonuje, jakie niesie ryzyka reputacyjne – jest kolejnym etapem kryzysu nie tylko medialnego, ale i kohabitacyjnego.
Oznacza natomiast, że nadal będziemy świadkami posługiwania się politycznymi regułami gry, w której figury i schematy są przystosowane do gry w rule of law. Ale kolejna partia rozgrywana nie fair nie oznacza, że zakaz faulowania należy znieść wobec jego nieprzydatności. .
Dlatego należy pilnie wzmacniać dokonane legitymizacje „drugiego wyboru”.
I dbać, aby w miksie działań politycznych i prawnych proporcje stopniowo przechylały się na rzecz tych ostatnich. Może więc ogólniejsza inicjatywa legislacyjna – z ryzykiem kolejnego weta? Choć bardziej prawdopodobna jest dalsza gra pozycyjna z wykorzystaniem (słabnących) możliwości KSH.
W kryzysie medialnym czekamy na rozstrzygnięcie sądu rejestrowego, a tak naprawdę referendarza sądowego w XIV Wydziale Gospodarczym Krajowego Rejestru Sądowego Sądu Rejonowego dla miasta stołecznego Warszawy, który wpisze (albo nie) – powołane przez ministra kultury władze medialnych spółek Skarbu Państwa. I w ten sposób zostanie wiążąco (argumentem siły) przecięty spór, czy działanie ministra mogło czy nie mogło się dokonać z powołaniem na Kodeks Spółek Handlowych.
Nie wiadomo przy tym, czy referendarz czytuje ze zrozumieniem uchwały sejmowe i periodyki prawnicze, no i czy ma siłę udźwignąć odpowiedzialność, jaką na niego w tej sprawie złożono.
Obecna sytuacja jest bardzo niekomfortowa „dla tych co na dole” – szeregowych sędziów czy referendarzy, prokuratorów, skonfrontowanych z doniesieniami o siłowych działaniach szeregowych urzędników i dziennikarzy w mediach.
Oni wszyscy stają się żyrantami ochrony Konstytucji. I to zarówno wtedy, gdy sami muszą podejmować decyzje, jak i wtedy, gdy są adresatami decyzji cudzych, a chcieliby mieć święty spokój.
Znów odwołam się do paremii: za głupstwa królów płacą ich narody. A królowie i królestwa są, jacy są.
Na zdjęciu: „antyprezes„ TVP Michał Adamczyk (po prawej) podczas demonstracji „w obronie wolnych mediów”. Obok niego Samuel Pereira
Propaganda
Sądownictwo
Bartłomiej Sienkiewicz
Koalicja 15 października
Prawo i Sprawiedliwość
Trybunał Konstytucyjny
Kodeks Spółek Handlowych
Ryszard Piotrowski
Ewa Łętowska - prof. dr hab., profesor w Instytucie Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności. Pierwszy rzecznik praw obywatelskich w Polsce (1988–1992), sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego (1999–2002) i Trybunału Konstytucyjnego (2002-2011).
Ewa Łętowska - prof. dr hab., profesor w Instytucie Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności. Pierwszy rzecznik praw obywatelskich w Polsce (1988–1992), sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego (1999–2002) i Trybunału Konstytucyjnego (2002-2011).
Komentarze