Walcząca o głosy w pasie ziemi niczyjej Lewica może przynieść opozycji więcej niż pozwalając się zwasalizować Koalicji Obywatelskiej. Poparcie na poziomie 7-9 proc to dobry punkt wyjścia do walki o mocne kilkanaście procent - pisze o przyszłości Lewicy socjolog, prof. Przemysław Sadura
Od decyzji Lewicy, aby wiosną usiąść do negocjacji z PiS w sprawie wspólnego głosowania nad ratyfikacją unijnego Funduszu Odbudowy oraz zmian w Krajowym Planie Odbudowy, minęło kilka miesięcy. W tym czasie wiele się wydarzyło zarówno wewnątrz Lewicy, jak i w jej otoczeniu.
W samym ugrupowaniu doszło do konfliktu wokół zjednoczenia z Wiosną oraz działań Włodzimierza Czarzastego. Cała opozycja ma za sobą trzęsienie ziemi, jakim okazał się powrót Donalda Tuska. Jego efektem jest przetasowanie w wynikach sondażowych partii politycznych i zmiana na pozycji lidera.
To dobry moment, aby ocenić co ten czas przyniósł formacji Czarzastego, a także zastanowić się nad tym, jaka jest jej obecna kondycja i od czego zależeć będą dalsze losy.
Wiosną, pisząc na gorąco o motywach postępowania Lewicy w sprawie Funduszu Odbudowy, twierdziłem, że chodziło jej o zwiększenie podmiotowości na scenie politycznej, wzmocnienie jedności oraz pozyskanie nowych wyborców. Gdyby ktoś złośliwy chciał zastosować te kryteria do oceny obecnej sytuacji ugrupowania, mogłaby być ona niepomyślna.
Wedle różnych sondaży Lewica może liczyć na poparcie rzędu 7-9 proc. co jest wynikiem niższym niż w ostatnich wyborach, i z całą pewnością nie wyższym niż przed negocjacjami z PiS. Póki co, zbyt wielu wyborców nie zyskano, za to niektórych – w tym bardzo aktywnych w debacie publicznej - udało się skutecznie zniechęcić.
Jeśli chodzi o jedność, to finałem łączenia SLD z Wiosną okazał się ostry konflikt i żenujący festiwal skarg, żalów i brudnych chwytów. A podmiotowość? Lewica została zauważona już w pierwszym po powrocie przemówieniu Tuska. Przewodniczący zauważył mianowicie, że z taką Lewicą mu nie po drodze!
Tyle jeśli chodzi o złośliwości. Życzliwszy Lewicy krytyk zauważy, że nie jest tak źle, jakby się mogło wydawać. Jeśli na sytuację i notowania ugrupowania najmocniej wpłynął powrót Tuska nakładający się na głęboką wewnętrzną reorganizację, której zawsze towarzyszą wyładowania, to Lewica ma się lepiej niż inni mniejsi gracze opozycji, a może być jeszcze lepiej. Ale po kolei.
Kiedy trzy tygodnie temu - w momencie ustalonego i zaakceptowanego uprzednio przez obie partie połączenia SLD i Wiosny - powołano dwie frakcje, doszło do burzliwej dyskusji. W jej efekcie zawieszeni zostali członkowie zarządu SLD przeciwni temu rozwiązaniu, jak i inni krytycznie wypowiadający się o Czarzastym.
Liderem buntowników został poseł Tomasz Trela wspierany przez Leszka Millera. Towarzyszyły temu niepozbawione sprytu, ale jednak nieczyste zagrania, jak zmiana miejsca posiedzenia pod pretekstem niedziałającej klimatyzacji i utrudnianie uprawnionym udziału w głosowaniu. „Buntownicy” krytykowali nie tylko sposób połączenia SLD z Wiosną, ale także politykę potajemnych rozmów lidera Lewicy z PiS, które doprowadziły do głosowania za Krajowym Planem Odbudowy.
Komentatorzy zachodzili w głowę, o co toczy się ten spór. Widziano w nim starcie zarządzania demokratycznego z autorytarnym, zderzenie posłów z lokalnymi działaczami albo konflikt między kursem na współpracę z PiS, a szukanie porozumienia z Platformą. Inni twierdzili, że chodzi o to, co zawsze: wpływy i pieniądze.
Prawda jest taka, że chodziło o wszystkie te kwestie po trochu oraz kilka innych. „Buntowników” nie łączył żaden program ani długofalowy cel. Byli wśród nich zwolennicy szybkiej koalicji z PO oraz przeciwnicy partii Razem. Byli tacy, którzy nie lubili Wiosny albo nawet lubili, ale byli przeciwko łączeniu się z nią. Wreszcie tacy, którzy popierali łączenie, ale nie na tych warunkach. Tych ostatnich można nawet zrozumieć. Parytet miejsc w strukturach Nowej Lewicy sprawiał, że połączenie z Wiosną szeregowym działaczom 30-tysięcznego SLD mogło się jawić, niczym sojusz na zasadach równości kilkunastu niedźwiedzi grizzly z trzema misiami koala.
W efekcie tego sporu doszło do kuriozalnej sytuacji, w której młodzi zwolennicy lewicy — nastawionej na szeroką partycypację i demokrację wewnętrzną - kibicowali Czarzastemu stosującemu metody rodem z PRL. Ostatecznie jednak obie strony nie mogąc doliczyć się większości w poszerzonej o przedstawicieli Wiosny radzie krajowej, zawarły porozumienie.
Donald Tusk wrócił do krajowej polityki z opowieścią, że mamy w Polsce do czynienia z konfliktem moralnym, w którym chodzi o walkę dobra ze złem, sił jasności i ciemności. Ten manichejski podział ma archetypiczny charakter i wielką moc oddziaływania. Nieprzypadkowo organizuje on niemal każdą wielką narrację od Biblii po Manifest Komunistyczny. Wyborcy tę historię uwielbiają.
Kto się zajmuje badaniami społecznymi, ten wie, że choć na fokusach wszyscy narzekają na spory polityczne i oczekują zgody narodowej, to przy urnie rzadko nagradzają tych, którzy dążą do porozumienia i unikają walki.
Narracja ta pasuje również PiS-owi, choć jego politycy „dobro” i „zło” definiują inaczej niż Tusk. Dlatego media rządowe tyle uwagi poświęciły szkalowaniu byłego premiera. Znów mamy w Polsce grę na polaryzację. Wrócił temat LGBT.
Dochodzi do konsolidacji elektoratów. Już widać to w sondażach. Platforma wysysa Polskę 2050 Hołowni, PiS przestaje tracić na rzecz Konfederacji. W badaniu IBRiS (z 31 lipca - 1 sierpnia) na PiS chce głosować 33,6 proc., a więc niewiele mniej niż w analogicznym badaniu IBRiS z 20 czerwca. Ponad dwukrotnie wzrosło poparcie dla Koalicji Obywatelskiej, która z poparciem 27,3 proc. wyszła na pozycję lidera w obozie opozycji.
Polska 2050 Szymona Hołowni z czerwcowych 20,2 proc zjechała do 11,1 proc., a Konfederacja z 10,3 proc do 5. Stabilne okazały się wyniki Lewicy i PSL-Koalicji Polskiej, na które w obu pomiarach chciało głosować odpowiednio - 9,1 oraz 5 proc. Inne sondaże z ostatnich dni jak United Surveys dla WP, czy lipcowe badanie CBOS potwierdzają te trendy.
Na razie wygrywa Tusk, którego strategią nie jest oczywiście przekonanie wyborców PiS do przejścia na stronę Platformy. Chodzi mu o to, aby wzorem PiS z ostatnich wyborów prezydenckich więcej „wycisnąć” ze swojego elektoratu, a do tego odbić lub pozyskać zwolenników mniejszych ugrupowań, a te ostatnie pośrednio skłonić do walki o wahających się wyborców Prawa i Sprawiedliwości oraz niezdecydowanych.
Alternatywną strategią na czas bliżej wyborów może być zaproponowanie części lub wszystkim siłom demokratycznej opozycji wejścia w koalicję, której warunki określać będzie oczywiście Platforma.
Wygląda to tak, że załodze Lewicy, która w środku wywołanego przez Tuska sztormu zamiast ratować okręt zaczęła kontestować polecenia kapitana, a potem wzięła się za łby, cudem udało się wpłynąć na spokojne morze. Gdzie tu sukces?
Jeśli tymczasowe zawieszenie broni zmieni się w trwały rozejm - a w tej chwili wiele na to wskazuje - to będzie to dla Lewicy rozwiązanie korzystniejsze niż jakiekolwiek inne. Zwycięstwo Treli oznaczałoby wykluczenie z klubu posłów i posłanek Partii Razem, opóźnienie lub nawet zawieszenie połączenia z Wiosną oraz prowadzone na kolanach negocjacje dotyczące wspólnego startu z Koalicją Obywatelską. Dla Lewicy byłaby to taktyka zachowania choć części „sreber rodowych”. Żadnej wizji, żadnej ambicji. Słaba i spacyfikowana Lewica to żaden zysk dla opozycji.
Całkowita wygrana Czarzastego też nie byłaby dobra. Pognębieni „buntownicy” nie przestaliby krytykować, biegać do mediów, jątrzyć i prowokować rozłamy. Klimat, tak w klubie, jak i terenie, zostałby popsuty na długi czas, absolutna władza Czarzastego ugruntowana, a jego nieczysta gra nagrodzona.
A gdyby konflikt w ogóle się nie ujawnił, a połączenie SLD i Wiosny poszło gładko? Gładko byłoby „na górze”. Tymczasem w Nowej Lewicy ważne są też doły. Sklejenie struktur lokalnych i regionalnych jest czymś innym niż dogadanie się liderów. To poszczególni działacze i działaczki obu partii muszą zacząć ze sobą współpracować, a zasygnalizowanie i częściowe rozładowanie konfliktu na górze może to ułatwić.
Nowa Lewica ma szansę na świadome posterowanie tym procesem. Umiejętność zdobyta na tym odcinku przyda się we współpracy z partnerem koalicyjnym tzn. Partią Razem oraz szeregiem partnerów w postaci związków zawodowych, ruchów społecznych i NGO-sów stanowiących lewicowy ekosystem. To właśnie w tym świadomym pewnych sprzeczności wartości i interesów tyglu ma się wykuć nowa i zdywersyfikowana oferta programowa Lewicy.
No, a co z wyborcami? Zachowanie poparcia na niezmienionym poziomie i to znacznie powyżej progu 5 proc., na którym utknął PSL w momencie, kiedy Hołowni, czy Konfederacji od powrotu Tuska ubyło po połowie zwolenników, to wynik lepszy niż dobry. Pokazuje to, że nawet jeśli najbardziej anty-PiSowska część wyborców Lewicy porzuciła ją na rzecz Koalicji Obywatelskiej, to na jej miejsce przyszli inni wyborcy, być może mniej, a może po prostu inaczej anty-PiSowscy.
Walka o to, aby za wszelką cenę zachować każdego, nic by Lewicy nie dała. Są tacy, którzy już nie raz w decydującym momencie zawodzili. Tak było z elektoratem liberalnym światopoglądowo, który jeszcze przed I turą wyborów prezydenckich przerzucił poparcie na Trzaskowskiego, tak było z postkomunistycznymi emerytami, który uznali, że mocniejsza Platforma zadba o ich interesy lepiej niż słabe SLD. Dla opozycji to nawet lepiej, że cześć wyborców Lewicy przeszła do KO, jeśli dzięki temu poparcie opozycji brutto wzrosło.
Poparcie na poziomie 7-9 proc to dobry punkt wyjścia do walki o mocne kilkanaście procent. Bo te kilkanaście procent, to taka część elektoratu, która według badań opisanych w raporcie „Koniec hegemonii 500 plus” pragnie skandynawskiego welfare state i nie sprzeciwia się podwyżce podatków.
Lewica jest w stanie zmobilizować tych, dla których Tusk jest nie do przyjęcia. Identyfikująca się z lewicą młodzież, zwłaszcza młode kobiety, których coraz więcej nie tylko w aglomeracjach, ale także w małych miastach i wsiach. Osoby niechętnie patrzące na poczynania Kościoła. Socjalni wyborcy Prawa i Sprawiedliwości, którym zależy na wzmocnieniu systemu usług publicznych i szczelności osłon socjalnych, a którzy coraz bardziej brzydzą się nepotyzmem i niekompetencją partii władzy.
W tej walce Lewica może wyjść poza strategię „wyciskania” dotychczasowego elektoratu stosowaną przez głównych graczy. Może zwiększyć liczbę osób gotowych wziąć udział w wyborach oraz gotowych poprzeć opozycję.
Ma też mocne, a niewykorzystane zasoby: wiele aktywnych i dobrze komunikujących się posłanek, których większy udział we władzach klubu oraz koalicyjnych partii byłyby merytoryczną i wizerunkową korzyścią. Świetnych programowo polityków w Razem i dawnej Wiośnie. Trzeba tylko uznać, że obecne kierownictwo stanowi balast i położyć kres męskiemu triumwiratowi.
Walcząca o głosy w pasie ziemi niczyjej Lewica może przynieść opozycji więcej niż pozwalając się zwasalizować Koalicji Obywatelskiej. Jeśli zaś taka będzie przedwyborcza arytmetyka, zawsze może porozmawiać o wejściu do koalicji sił opozycji, ale negocjując jej program i dając zastrzyk rzeczywiście świeżej krwi.
*Prof. UW, dr hab. Przemysław Sadura, adiunkt na Wydziale Socjologii UW. Kurator Instytutu Krytyki Politycznej. Bada relacje między państwem i społeczeństwem w obszarach działania różnych polityk publicznych. Opublikował m.in. książkę “Państwo, szkoła, klasy”, a ze Sławomirem Sierakowskim raporty: „Polityczny cynizm Polaków” i ostatnio „Koniec hegemonii 500 plus”.
Komentarze