Poglądy uznawane niegdyś za typowo lewicowe czy nawet skrajnie lewackie mogą stać się częścią politycznego mainstreamu, także w Polsce. Dlaczego? - wyjaśnia dr Łukasz Pawłowski*
„W 2020 roku odsetek młodych Polaków (18-24 lata) o poglądach lewicowych wzrósł w stosunku do poprzedniego roku niemal dwukrotnie, osiągając najwyższy poziom w historii naszych badań (30 proc.)”, napisał w komunikacie CBOS.
Co więcej, odsetek zadeklarowanych zwolenników lewicy w najmłodszej grupie wiekowej po raz pierwszy przebił odsetek prawicowców. Wszystkie dane w proc.
Podobne zjawisko odnotowały sondaże Ipsos dla OKO.press. O ile w lipcu 2020 roku aż 45 procent ankietowanych uznawało swoje poglądy za prawicowe, to w listopadzie podobne zdanie wyrażał jedynie co trzeci badany.
W tym samym czasie odsetek „lewicowców” wzrósł z 15 do 21 procent. „Poglądy prawicowe i centroprawicowe wybiera teraz łącznie 48 proc., a centrolewicowe i lewicowe – 38 proc. Jeszcze w lipcu 2020 przewaga była dwukrotna: 57 do 29 proc.”, podsumowywał w styczniu 2021 Krzysztof Pacewicz.
Gwałtowność zmiany oraz jej potencjalna nietrwałość sprawia, że można by wyniki tych sondaży zbyć wzruszeniem ramion, złożyć na karb rządów PiS, a zwłaszcza decyzji tak zwanego Trybunału Konstytucyjnego de facto likwidującej dostęp do aborcji. Można by, ale podobne rezultaty pojawiają się także w innych państwach. A politycy je zauważają.
Publicysta Piotr Wójcik na łamach „Dziennika” wybrał tę pierwszą drogę i przekonuje czytelnika, że deklarowana w sondażach „lewicowość” nie oznacza poparcia dla gospodarczych postulatów lewicy. Na przykład podniesienie płacy minimalnej czy wprowadzenie dochodu podstawowego niespecjalnie porywają wyborców głosujących na partie lewicowe.
Wójcik pokazuje też badania CBOS z 2017 roku sugerujące, że partią drugiego wyboru dla większości wyborców lewicy była centroprawicowa obyczajowo i liberalna gospodarczo Platforma Obywatelska. Wskazało na nią 38 procent ankietowanych, podczas gdy na SLD 19 procent, na Razem zaś tylko 4 procent.
Co więc mówią nam wyniki CBOS? Zdaniem Wójcika pokazują, że „polskie społeczeństwo nie staje się lewicowe”, ale się „laicyzuje i liberalizuje”. A przez „liberalizuje” ma na myśli Wójcik „sprzeciw wobec władzy Kościoła” i „ogólny euroentuzjazm”. Krótko mówiąc – deklarowana lewicowość to po prostu wyraz oporu wobec dominacji władzy, która wszystko z czym jej nie po drodze określa mianem „lewactwa”.
Faktycznie, kiedy CBOS daje ludziom do wyboru trzy opcje – prawica, centrum, lewica – to trudno uznać wyniki za zniuansowaną miarę poglądów politycznych. Nie mam też wątpliwości, że rządy obozu, który słowo „prawica” ma w nazwie, wpływają na deklaracje ankietowanych.
Nachalna propaganda Zjednoczonej Prawicy, ubieranie każdej niemal decyzji – łącznie z budową lotniska, przekopem mierzei czy drążeniem tunelu – w narodowościowy i pseudopatriotyczny sztafaż, a także ścisły sojusz z kompromitującym się konsekwentnie Kościołem katolickim nie mogą przejść niezauważone.
Mało tego, CBOS pokazuje, że za wzrostem lewicowości młodych Polaków stoją przede wszystkim młode kobiety, co wspiera tezę, że zmianę mogą napędzać tak zwane sprawy obyczajowe.
Rzecz jednak w tym, że dane pokazane przez CBOS przystają do danych z innych państw zachodnich, na czele ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie zmiany wywołuje nie rządząca prawica i Kościół, ale kryzys, czy raczej kryzysy, jakie nas dopadły.
Uchwalony niedawno pakiet ratunkowy prezydenta Joe Bidena wysokości 1,9 biliona dolarów sprawił, że w ciągu 12 miesięcy Amerykanie na walkę z koronawirusem wydali już grubo ponad 5 bilionów dolarów. To więcej niż pochłonęły wydatki na drugą wojnę światową, która – po uwzględnieniu inflacji – zamknęła się dla Stanów Zjednoczonych rachunkiem 4,8 biliona dolarów.
„Walka z koronawirusem” to jednak stwierdzenie bardzo ogólne, albowiem najnowszy pakiet obejmuje nie tylko pieniądze na zakup i dystrybucję szczepionek, dofinansowanie szpitali, czy przygotowanie szkół do otwarcia.
Znajdziemy tam też czeki wysokości 1400 dolarów dla większości obywateli, pomoc dla przedsiębiorców, wyższe zasiłki dla bezrobotnych, a nawet amerykańską wersję programu 500 plus. Organizacja pozarządowa Employ America, na którą powołuje się dziennik „New York Times”, wylicza, że czteroosobowa rodzina z jednym pracującym dorosłym i jednym bez pracy otrzyma ponad 12 tysięcy dolarów w ciągu roku.
A to może być dopiero początek potężnych wydatków publicznych. Nowy prezydent chce bowiem uruchomić ambitny program inwestycji w infrastrukturę – rozumianą bardzo szeroko, od naprawy lotnisk, dróg i mostów, przez zapewnienie powszechnego dostępu do szybkiego internetu, po wydatki na badania i rozwój, a nawet opiekę przedszkolną. Na razie Biały Dom ujawnił pierwszą część pakietu infrastrukturalnego wartą ponad 2 biliony dolarów.
Jednocześnie Biden otwarcie mówi o konieczności podniesienia podatków najbogatszym Amerykanom, największym firmom i zamknięcia luk w prawie, które pozwalają takim podmiotom całkowicie unikać opodatkowania. Podczas swojej pierwszy konferencji prasowej stwierdził, że kiedy 90 z listy 500 największych amerykańskich korporacji nie płaci podatków w ogóle, a osoba zarabiająca miliardy dolarów płaci niższe stawki niż przeciętna rodzina, to coś jest nie tak. I przyznawał wprost, że „chce zmienić paradygmat”, a państwo powinno „nagradzać za pracę nie za kapitał”.
I to się może spodobać.
W sondażu ze stycznia przeprowadzonym przez Uniwersytet Harvarda i portal Politico 73 procent badanych zgodziło się, że obniżka podatków dla klasy średniej i podniesienie jej dla najbogatszych to „niezwykle ważna” kwestia, którą powinien się zająć nowy prezydent i kongres.
Senator Bernie Sanders, ikona amerykańskiej socjaldemokracji, z optymizmem patrzy na pierwsze działania i plany Bidena. W niedawnej rozmowie z Ezrą Kleinem, publicystą „New York Timesa”, mówi o prezydencie jako „umiarkowanym członku Partii Demokratycznej”, który jednak dostrzegł wyzwania chwili i zdecydował się działać odważnie. „Bidenowi należą się za to słowa uznania”, przyznaje Bernie.
W mediach pojawiają się tezy, że Biden już jest przełomowym prezydentem, a jego rządy oznaczają odejście od dominującego od lat podejścia uosabianego przez Ronalda Reagana, zgodnie z którym „rząd nie jest rozwiązaniem problemu, rząd jest problemem”.
Dziennik „Financial Times” pisze o wielkim eksperymencie nowej administracji, a tygodnik „The Economist” – także niespecjalnie lewicowy – zaczyna się zastanawiać, czy europejski pakiet stymulacyjny wart 750 miliardów euro nie okaże się za mały.
Bo przecież sama pandemia, bezpośrednie koszty gospodarcze oraz zdrowotne z nią związane, to nie koniec naszych kłopotów. Za rogiem czekają kolejne problemy – od walki ze zmianami klimatycznymi przez imigrację, po nasilającą się rywalizację Stanów Zjednoczonych z Chinami.
Oczywiście nie jest tak, że nowy prezydent swoją kampanią, zwycięstwem wyborczym czy krótkim urzędowaniem sprowokował tę przemianę oczekiwań wobec państwa.
Wspomniany „The Economist” przytacza badania, zgodnie z którymi w roku 1987 niemal co trzeci Brytyjczyk uważał, że osoby korzystające z pomocy społecznej nie zasługują na zasiłki. W 2019 roku takich odpowiedzi udzieliło już tylko 15 procent ankietowanych.
Odsetek tych, którzy sądzą, że pomoc socjalna jest za wysoka i zniechęca do pracy, spadł z 59 w 2015 do 35 procent. W Stanach Zjednoczonych poparcie dla pierwszego pakietu pomocowego uchwalonego za prezydentury Trumpa i wartego ponad dwa biliony dolarów sięgało 88 procent.
Ostatni pakiet Bidena cieszy się poparciem trzech na czterech Amerykanów, w tym nawet 60 procent zwolenników przeciwnej prezydentowi Partii Republikańskiej. Rację ma więc Sanders, kiedy twierdzi, że Biden nie tyle doprowadził do rewolucji, ile raczej dostrzegł zachodzące zmiany i próbuje odpowiedzieć na oczekiwania wyborców.
A jak to się wszystko ma do naszej Polski i badań CBOS-u?
Po pierwsze, Polska, jak każdy kraj, ma oczywiście swoją specyfikę, ale ma też tendencję do przejmowania mód intelektualnych przychodzących do nas z Zachodu.
Jeśli Bidenowi uda się wprowadzić w życie programy inwestycyjne, które planuje, i jeśli okażą się one sukcesem, to zmiana sposobu myślenia o roli rządu w polityce gospodarczej dotrze i do nas.
Po drugie, zachodzące zmiany myślenia sprawią, że poglądy uznawane niegdyś za typowo lewicowe czy nawet skrajnie lewackie staną się częścią politycznego mainstreamu. A jako takie, paradoksalnie, wcale nie muszą się przełożyć na wzrost poparcia dla partii legitymujących się lewicowym rodowodem. Postulaty walki ze zmianami klimatycznymi czy inwestycji w usługi publiczne wejdą po prostu do programów innych ugrupowań.
Po trzecie, historia uczy, że niekiedy poważne reformy społeczne wprowadzają w życie partie czy politycy postrzegani jako względnie centrowi. Mało tego, takim politykom łatwiej jest owe zmiany wprowadzić, bo jednocześnie stwarzają wrażenie, że nic wielkiego się nie dzieje, a uchwalane reformy to po prostu „zdroworozsądkowe” rozwiązania.
W sytuacjach nadzwyczajnych ludzie szukają ochrony. A dziś zewsząd słyszą, że obecny model życia się wyczerpał, że globalizacja przyniosła nie tylko korzyści, ale i koszty, że jesteśmy „w stanie wojny” z wirusem, że przed nami naprawdę poważne wyzwania - nie tylko ucieczka miejsc pracy, ale także zagrożenia wynikające ze zmian klimatu i prawdopodobnie kolejne ataki pandemii. Politycy, którym drogie są wartości liberalnej demokracji, muszą zrozumieć, że albo ludzie to poczucie bezpieczeństwa dostaną, albo czeka nas kolejna fala politycznych populizmów. I to w formie jeszcze ostrzejszej niż te, które poznaliśmy do tej pory.
Zamiast więc bagatelizować wyniki takich badań te CBOS-u, warto przyjrzeć się im w szerszym kontekście nastrojów społecznych. Być może to tylko sprzeciw wobec Kaczyńskiego, pseudopatriotycznej retoryki i sojuszu władzy ze skompromitowaną hierarchią kościelną. Ale być może - znacznie poważniejsza zmiana oczekiwań wobec państwa.
*Łukasz Pawłowski – doktor socjologii, psycholog, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Autor tekstów i wywiadów na temat polskiego i amerykańskiego życia politycznego. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS”
W 2014 roku otrzymał nagrodę NBP w kategorii najlepszy wywiad o tematyce ekonomicznej za rozmowę z Michaelem Sandelem „Pobudka z amerykańskiego snu”.
Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.
Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.
Komentarze