Ludzie przemieszczają się po mieście w klapkach, woderach, kaloszach, na rowerze, quadzie, koparce czy przyczepach. Chcą sprzątać, wracać do życia, ale woda z okolicznej Nysy Kłodzkiej opada powoli
"W poniedziałek przed północą światła zgasły, a mąż mówi, że woda idzie” – mówi Agata, mieszkanka Lewina Brzeskiego. W jej domu zalany jest cały parter i piwnica, gdzie wybiła kanalizacja. “Ta woda tragicznie schodzi. Na drodze częściowo jej nie ma, ale u nas jak się wychodzi z domu to jest jeszcze po kolana”.
Do Lewina Brzeskiego udajemy się od strony Brzegu. Wjazdu pilnuje policja, ale nie mamy problemu, by jechać dalej. Od północy przy ul. Kościuszki jest przejazd kolejowy, gdzie udaje nam się zagadać mieszkankę z dwoma psami.
"Zastanawiam się, czy mogę tędy dojechać”. Do centrum droga jest utrudniona ze względu na stojącą wodę. Dowiadujemy się, że najlepiej można się dostać od strony południowej.
Przy przejeździe kolejowym sporo osób czeka z zakupami. Przejechać można się na pace samochodu dostawczego lub ciężarówką. Podjeżdża traktor. “Weźmie pan nas?” – pytają kobiety rolnika. “A ile tam was jest?” – pyta mężczyzna, po czym macha ręką i pozwala im wejść na przód. “To nasze taxi” – śmieją się zadowolone, że zostaną podwiezione do domu (widać je na zdjęciu wyżej).
Zalane ulice to problem dla mieszkańców. Mimo że mają wysokie kalosze, dopytują sąsiadów, gdzie można przejść, by nie brodzić po szyję. Niosą zgrzewki wody i kanistry.
“Całe miasto jest zalane. Woda stoi i nic nie można z tym zrobić” – mówi pan Darek mieszkaniec Lewina Brzeskiego, który pochodzi z Bystrzycy. Powódź zaskoczyła go w poniedziałek wieczorem. “Nie było prądu, internetu też nie. Byliśmy odcięci od świata. Nie wiedzieliśmy, że idzie fala” – mówi zrezygnowany.
Jak twierdzą mieszkańcy, w dniu, kiedy woda przyszła, nie było komunikatów, by się ewakuować. “Nie wszyscy mają Facebooka, a przecież służby wiedziały, że woda przyjdzie. Nie oszukujmy się, ona nie przyszła znikąd” – mówi pan Darek.
“Była panika, jedni mówili, że woda przyjdzie z innej strony. A przecież można było dmuchać na zimne, zabezpieczyć, a tak było za późno i nic nie dało się zrobić” – dodaje żona pana Darka, Magdalena.
Worki z piaskiem były układane po południu w poniedziałek. “Ale to było bez sensu, woda się przelewała, bo wały puszczały” – mówią mieszkańcy.
Tuż przed powodzią, w niedzielę rano razem z żoną wrócili samochodem z wakacji w Chorwacji. ”W Czechach całą drogę padało – a my trzynaście godzin w deszczu. Jeden moment był taki, że autostrada była zalana, udało nam się przejechać, ale gdybyśmy wrócili później, to nie wiem, czy byśmy dotarli do domu” – opowiada Magdalena.
“Chodziliśmy nad Nysę, patrzyliśmy czy woda się podnosi, ale wtedy jeszcze nie było jej tak dużo” – relacjonuje.
Jak mówią, woda do Lewina Brzeskiego przyszła z zachodu, ze wsi Kantorowice, gdzie zostały przelane wały. “To szybko się działo, wujkowi zawiozłem auto w bezpieczne miejsce. Chciałem pieszo wrócić do domu, ale po pół godziny nie mogłem przejść”.
“Ja tam dalej nie pójdę, córa nie ma tak specjalistycznego sprzętu” – mówi okoliczny mieszkaniec, który chce się przedostać na drugą stronę ul. Kościuszki. Słońce oświetla drzewa, trawa jest błotnista i miękka pod stopami. Zalany jest komisariat policji. Nad miastem latają wojskowe śmigłowce. Rzeczywiście, kalosze nastolatki sięgają ciut za kostkę.
Przez wodę stojącą po kolana próbuje przedostać się pan Wacław. “Da się tamtędy przejść?” – pyta mieszkankę spoglądającą z okna. “Da się, tylko musi pan iść drugą stroną krawężnika, powolutku, tam woda nie jest tak wysoka” – krzyczy.
Wspólnie brodzimy w wodzie i próbujemy dostać się do centrum. Pan Wacław mieszka sam, wyszedł z domu, ponieważ chciał dostać się do urzędu gminy. “Muszę jakieś kwity powodziowe wypełnić, dowiedzieć się, co i jak” – ma nadzieję, że urząd otwarty. Mówię mu, że dokumenty można wypełnić przez internet. “A jak ja mam to zrobić, jak tu ani zasięgu, ani prądu nie ma?”.
“W Brzegu była akcja młodych ludzi, aż się chciało patrzeć. Tutaj w Lewinie tego zabrakło” – mówi.
Mieszkańcy Lewina Brzeskiego próbują żartować, ale zalane zostało 80 proc. gminy. Winowajczyni? Nysa Kłodzka. Życie jest tu w zawieszeniu. Woda stoi na ulicach po kolana, są domy, gdzie jest jej nawet metr. Ludzie przemieszczają się po mieście w klapkach, woderach, kaloszach, na rowerze, quadzie, koparce czy przyczepach. Chcą sprzątać, wracać do życia, ale woda z okolicznej Nysy Kłodzkiej opada powoli.
Główny trakt do centrum tego 5-tysięcznego miasteczka na Opolszczyźnie prowadzi ulicą Kościuszki. Pan Stanisław idzie środkiem jezdni, dziś w całości przykrytej wodą. Brodzi w niej do pasa. „Dobrze jestem przygotowany” – zagaduje. „Wysłałem córkę, żeby pojechała do Brzegu po wodery. Dużo kosztowały, ale przecież muszę się ruszać. Nie usiedziałbym na miejscu. Dziennie robię na nogach kilkanaście kilometrów: tu dwa baniaki paliwa zaniosę do sąsiada, a tu zaopatrzenie zrobię. A teraz? Teraz niosę mięso. Prądu nie mieliśmy, wszystko się w lodówce zepsuło. A coś trzeba jeść. Dopiero dziś podłączyłem się do agregatu u sąsiada” – opowiada.
„Wody na początku było po pachę, dziś do kolana. Mieszkamy na drugim piętrze, żona siedzi na miejscu. Wynieśliśmy rowery z piwnicy na korytarz, cenniejsze rzeczy do domu. Córkę z trojaczkami trzeba było ewakuować. Dzieciaki mają po pięć lat, co my byśmy tu z nimi robili? Telewizji nie ma, internetu nie ma, bawić na zewnątrz się nie da. Machaliśmy przez okno białym prześcieradłem. Przypłynęły służby. Zabrali córkę z dziećmi łodzią. Płynęli aż do szlabanu, dziś pan widzi, już tam wody nie ma, czyli schodzi” – pokazuje.
Wjazdu do miejscowości na wysokości szlabanu pilnują służby: żandarmeria wojskowa, straż pożarna i policja. Obecne są służby wodne i ratunkowe. “Do nas pukali i rozwozili chleb. Jeździły ciężarówki, ale pewnie nie do wszystkich dotarli” – mówi pani Agnieszka.
“Z całej Polski przyjechali, ze Szczecina, z Gdyni, dużo jednostek. Niestety, jest zero koordynacji, brakuje dowódcy, jakiegoś strażaka, który zna każdą ulicę i wie, gdzie jest głębiej, a gdzie można przejść. A tak wojsko, sobie i straż sobie, brakuje uwspólnienia tych działań” – mówi pan Dariusz.
“Niepotrzebnie tak szybko jeżdżą, niektórzy przesadzają. Ta woda potem się cofa, wybraliśmy wodę z całego domu, a potem ona znowu u nas. Fala się wzbiera i ludzie mają przemoknięte rzeczy” – dodaje pani Agnieszka.
„Najbardziej mnie rozwala, że rząd mówił, że już nie będzie jak w 1997 roku. I co? Nie wiem, czy nas poświęcili kosztem większych miejscowości. To nam zawsze tu pierwsze przychodzi do głowy, że my mniej ważni czy coś. Ale będę szczery, nie wiem, czy gmina umacniała wały, czy żywioł był zbyt mocny na człowieka” – mówi pan Stanisław.
„Nigdy z ludzkiego nieszczęścia się nie cieszę, ale pracy będę miał w bród. Ja malarzem jestem, a proszę popatrzeć na te wszystkie klatki, każdy dom do odnowienia. W starszych budynkach są wyższe piętra, tam to tylko piwnice i przyziemie zalało. Ale są miejsca, gdzie całe mieszkania do remontu” – pokazuje. „Trzymajcie tu za nas kciuki. Lecę, bo znów się mięso zepsuje”.
Kilka kroków dalej na balkonie stoi starszy mężczyzna. Sam zagaduje, czy ja z prasy, bo nikt do niego jeszcze nie przyjechał, a na podwórku ponad metr wody. „Zejść nie mogę, ponoć kalosze wykupili, nawet w sklepach wędkarskich. Mam dwie endoprotezy, boję się, że jak pochodzę w wodzie, to zardzewieją” – mówi Józef Nowicki.
Gdy pytam, czy odwiedzały go służby, odpowiada, że wczoraj wojsko podrzuciło mu wodę i konserwy. „Ale jest pan pierwszą osobą, z którą rozmawiam od kilku dni. Trochę normalności, dziękuję. Ja to nic nie chciałem na początku, tylko że prądu nie ma i lodówka zaczęła się rozmrażać. Teraz strach to jeść. Z Warszawy przyjechały do nas chłopaki, oni to mili, grzeczni, a nasi tacy zmęczeni, że aż głupio zagadywać” – opowiada. „O kotki się teraz boję. Jeden wrócił, bo głodny był, chyba na dachu przeczekał najgorsze. Drugiego wciąż nie ma. Szkoda zwierzaka”.
Różnica w stosunku do 1997 roku? „Niech Tusk przyjedzie i powie, że te wozy, co rozdawali chłopakom ochotnikom, to było bez sensu. 20 lat temu, jak trzeba było nam pomagać, to rzęchy takie tu stały, przejechać nie mogły. Więcej szkód niż pożytku. A dziś, proszę, jaki nowoczesny sprzęt” – mówi pan Józef. I prosi, żebym sprawdził, czy da się otworzyć bramę i wejść na podwórko. Wody jest ponad kolano. „To zostanę, poczekam, stary jestem, jeszcze się przewrócę. Wszystkiego dobrego” – żegna się pan Józef.
Po drugiej stronie na ganku wielorodzinnego bloku stoją Andrzej i Halina, sąsiedzi. Pan Andrzej pokazuje mi przez okno swoją piwnicę. „Wszystko wyniosłem poza przetworami, widzi pan, może ostatnią półkę ogórków uratuję. Ale padało, to grzyby będą, jakoś zdążymy się przygotować na zimę” – mówi. „Andrzejku, ja wszystkie przetwory mam w salonie, magazyn nie dom. Ja ci trochę dam” – dopowiada Halina.
Najtrudniejsza jest dla nich bezczynność i odcięcie do świata.
„Jak już zejdzie woda, zaczniemy porządkować, będzie lepiej. A teraz tak stoimy i czekamy. Internetu nie ma, nie da się zadzwonić nawet, żeby pogadać, zabić czas” – mówi Andrzej. Halina podaje mu telefon. – „Zobacz, mam taki dla seniora, one działają”. „Ale dziś człowiek nawet numerów nie pamięta. Całe życie w telefonie, co się go naładować nie da” – odpowiada Andrzej. O władzach gminy wypowiadają się chłodno. „Nikt do nas nie przyszedł, niewiele nam mówią. Na służby złego słowa nie powiem, ale reszta? Szkoda gadać, nigdy ich nie lubiłam” – mówi Halina.
Kilkaset metrów dalej stoi dwukondygnacyjny dom, przy nim powywracane krasnale ogrodowe. Starsza kobieta chodzi z małym wiaderkiem i wylewa na ulicę brunatną wodę. „Może pomóc?” – pytam. „A co, umyje mi pan wszystkie podłogi? Powiem panu, ja mam już prawie 80 lat. Do wszystkiego doszłam sama. Nikt mi w niczym nigdy nie pomógł. Takie powiedzenie jest: chcesz liczyć, licz na siebie. Proste jak budowa cepa. Nie chcę tu żadnych służb, nikogo, tylko spokoju” – odpowiada Ela.
Nie jest jedyną poirytowaną osobą. Część mieszkańców sama zagaduje media i służby, reszta narzeka, że przyjeżdżają jak gapie, jeżdżą samochodami i koparkami, robiąc fale, która zalewają jeszcze bardziej ich piwnice. „I co nam po tych zdjęciach i wywiadach? Ja mam dosyć, od dwóch dni proszę tylko o mopa, nadal go nie mam.
Jak mi mopa załatwisz, to pogadam” – mówi jedna z mieszkanek.
“A wie pani, co na cmentarzu się dzieje? On w dole jest, tam pełno tej wody. Kiepsko to wygląda, kolega zdjęcia pokazywał, tam podniszczone te nagrobki, to wszystko się rozpłynęło. Na ogródkach działkowych ktoś znicze widział” – mówi pani Agnieszka załamana sytuacją w mieście.
Z ulicy Kościuszki przy Biedronce skręca się w prawo w stronę Rynku. Tam woda już nie stoi. Mieszkańcy na takie miejsce mówią, że są „czyste”. Urząd Miasta i Ośrodek Pomocy Społecznej zorganizował tam punkt pomocowy. „Wiele miejsc wciąż jest pod wodą. Nie tylko Lewin Brzeski, cała wieś Kantarowice, Wronów, Skorogoszcz. Na osiedle Romantyczne i Marzanny nawet sprzęt nie potrafił wjechać. Wojskowi wchodzili w woderach do każdego domu” – opowiada Barbara Lejczak, pracownica społeczna.
Skierowali mnie do niej mieszkańcy, którzy przyszli odebrać wodę, prowiant i środki czystości. „Jeśli ktoś coś wie, to tylko ta pani w czarnej koszulce" – mówili. „Moje zadanie? Żeby pomoc dotarła do każdej osoby. Słyszał pan przed chwilą, że część osób, szczególnie starszych, awanturuje się, że nikt do nich nie przyjechał. A wojskowi jeżdżą, krzyczą, pukają, czasem nikt im nie otwiera. Dlatego od dziś będziemy zostawiać paczki wszędzie, tak prewencyjnie” – opowiada Barbara.
Gdy fala zbliżała się do miasteczka, urząd wydał komunikat zalecający ewakuację. Odpowiedziało na niego tylko 140 osób. „Przenieśliśmy ich do szkoły w Łosiowie. Większość osób została albo poszła do rodziny. Ludzie chcą bronić swojego dobytku” – opowiada. „Jeśli chcecie nam pomóc, to wysyłajcie chemię. Jedzenia i wody mamy w bród. Teraz musimy sprzątać. A potem? Potem może sprzęt AGD i RTV? Ludzie mówią, że im to wszystko pozalewało. A jakoś trzeba będzie pracować i żyć” – mówi.
Wracając, spotykam panią Irenę. Stoi sama na ganku ceglanego domu i patrzy na wodę. „Byliśmy zaskoczeni. Mieszkamy blisko Nysy. Mąż chodził i zaglądał. Jeszcze w poniedziałek o 19:00 do wału było prawie metr. Ale raptownie poszła woda w górę” – opowiada.
Irena z mężem ewakuowali się do syna, który mieszka na pierwszym piętrze budynku przy ul. Kościuszki. „A wie pan, że u nas to więcej wody było, niż w 1997? To już moja druga powódź. Budynek mamy podniesiony, więc tylko piwnice zalało. Najgorzej z pieskiem, bo został sam w domu. Mąż codziennie chodzi, żeby ją wypuszczać, niech sobie pochodzi, ale tak to siedzi biedna sama. Tu u syna jest jeszcze dziecko, nie pomieścilibyśmy się” – opowiada Irena.
Gdy pytam, czy próbowali korzystać z rządowej pomocy, mówi, że jeszcze nie. „Ale będziemy starać się o zasiłki. Trzeba wszystko odbudować. Jeden piec na węgiel zalany, drugi piec gazowy też zalany. A zima idzie” – mówi.
Tu więcej informacji jak skutecznie pomagać powodzianom:
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Publikowała m.in. w "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. prowadzonym przez międzynarodową grupę śledczą Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Studiowała filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Dziennikarka zespołu politycznego OKO.press. Wcześniej pracowała dla Agence France-Presse (2019-2024), gdzie pisała artykuły z zakresu dezinformacji. Przed dołączeniem do AFP pisała dla „Gazety Wyborczej”. Publikowała m.in. w "Financial Times". Prowadzi warsztaty dla uczniów, studentów, nauczycieli i dziennikarzy z weryfikacji treści. Doświadczenie uzyskała dzięki licznym szkoleniom m.in. prowadzonym przez międzynarodową grupę śledczą Bellingcat. Uczestniczka wizyty studyjnej „Journalistic Challenges and Practices” organizowanej przez Fulbright Poland. Studiowała filozofię na Uniwersytecie Wrocławskim.
Komentarze