0:000:00

0:00

Decyzję o likwidacji najbardziej stratnych kopalń rząd powinien był podjąć już dawno, ale by uniknąć protestów górniczych w trakcie kolejnych wyborów, ciągle dofinansował przynoszącą ogromne straty Polską Grupę Górniczą.

W ubiegłym rok firma miała 400 mln zł straty, w 2020 jest jeszcze gorzej, a na same wypłaty potrzeba 300 mln zł miesięcznie.

Rosną zwały węgla przy kopalniach, bo spółki energetyczne nie odbierają zakontraktowanego surowca. Pandemia koronawirusa, a co za tym idzie, konieczność okresowego wstrzymania wydobycia w kopalniach spółki, tylko pogłębiła problemy PGG.

Przecieki o planie ratowania Grupy dotarły już do związkowców i wywołały wzburzenie. Rozważany jest nawet protest pod ziemią w kopalni Ruda. Bo plan zakłada zamknięcie trzech ruchów Rudy (Pokój, Halemba, Bielszowice) i kopalni Wujek, zawieszenie „czternastek” na trzy lata i uzależnienie 30 proc. wypłat od wydobycia, a docelowo zamknięcie do 2036 roku wszystkich kopalń węgla energetycznego .

„Program irracjonalny, kompletnie nieakceptowalny i doprowadzi do wybuchu społecznego” – ocenił w poniedziałek szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności Dominik Kolorz. Jego zdaniem, likwidacja kopalni Ruda oznacza katastrofę społeczną dla Rudy Śląskiej.

Przeczytaj także:

Alternatywy nie ma

„Tym razem to już wóz albo przewóz. Związki zawodowe grożą buntem, bo muszą zachować twarz. Ale wszyscy dobrze wiedzą, że PGG istnieje z miesiąca na miesiąc, co kilka tygodni stojąc przed wyzwaniem, skąd wziąć pieniądze na kolejne wypłaty. Alternatywy nie ma. Albo redukcja kosztów, albo bankructwo” – komentuje Justyna Piszczatowska, redaktor naczelna portalu Green-news.pl.

Samo zamknięcie kopalń Ruda u Wujek ma nastąpić już w październiku i będzie kosztowało budżet niemal 5 mld zł. W kwocie tej zawiera się zarówno koszt fizycznej likwidacji kopalń (by np. nie zalewały sąsiednich zakładów, które będą wciąż pracowały) oraz koszty społeczne.

1,5 mld zł z tej sumy trafi na programy osłonowe dla górników. Ustawa o górnictwie węglowym pozwala na wypłatę specjalnych świadczeń w przypadku zamykania zakładów wydobywczych. W grę wchodzą tzw. urlopy górnicze i urlopy przeróbkarskie.

Te pierwsze są dla pracowników dołowych, którym do emerytury zostały cztery lata i mniej, te drugie dla pracowników powierzchniowych zakładów przeróbki mechanicznej węgla, którym do emerytury zostały trzy lata i mniej. W obu przypadkach do czasu nabycia uprawnień pracownicy otrzymują 75 proc. pensji.

W zamykanych kopalniach z tych pierwszych mogłoby skorzystać 1600 osób, z tych drugich 252. Ale to nie wszystko.

Jednorazowe odprawy pieniężne są zaplanowane dla osób, które mają choćby jeden przepracowany rok – czy to na dole, czy to na powierzchni. Ich wysokość będzie uzależniana od stażu pracy i zajmowanego stanowiska.

Ale można przyjąć, że średnia odprawa będzie dwunastokrotnością średniej pensji brutto ze wszystkimi dodatkami (w PGG to ok. 7,8 tys. zł), co da średnio ok. 100 tys. zł.

Z takich odpraw w Rudzie i Wujku mogłoby skorzystać według szacunków w sumie 5,5 tys. ludzi. Czyli około połowa obecnej załogi.

Część załóg znajdzie pracę w innych kopalniach i to niekoniecznie PGG – Jastrzębska Spółka Węglowa, największy w UE producent węgla koksowego, bazy do produkcji stali, sygnalizuje brak ok. 2 tys. pracowników.

Czy Komisja Europejska zgodzi się na finansowanie wydobycia?

Wspomniane 5 mld zł to koszty likwidacji kopalń. To odciąży PGG w momencie ich zamknięcia, ale co z fatalną sytuacją finansową Grupy?Polski Fundusz Rozwoju w ramach wsparcia dużych przedsiębiorstw (tarcza antykryzysowa) ma przekazać jej 1,75 mld zł na pokrycie strat. Jednak zrealizowanie tego planu nie będzie proste - cała operacja wymaga negocjacji z Komisją Europejską.

O ile Bruksela zgadza się na pomoc z budżetu państwa na likwidację kopalń (dlatego z finansowaniem zamknięcia Rudy i Wujka nie będzie problemu), tak już nie zgadza się na dotowanie wydobycia, a tym de facto byłoby pokrycie strat PGG, by dać jej jeszcze jakieś szanse na dalsze funkcjonowanie.

Ale nie do końca wiadomo, jak będą funkcjonować pozostałe kopalnie. Mówi się bowiem, że miałyby być skupione w jednych rękach (za wyjątkiem JSW i Bogdanki). Zwłaszcza że zakłady PGG nie będą jedynymi w najbliższym czasie przeznaczonymi do zamknięcia. Następne w kolejce są kopalnie należące do Tauronu.

Tyle że tam wciąż trwa chyba jakaś loteria. W kwietniu Daria Klimza z radia TOK FM informowała o tym, że Ministerstwo Aktywów Państwowych rozważa zamknięcie Janiny lub Brzeszcze, czyli któregoś z zakładów w Małopolsce.

Miało to sens, bo trzecia z kopalń tej spółki, czyli Sobieski w Jaworznie, miała zasilać w surowiec sąsiednią elektrownię i wciąż nieuruchomiony jej blok węglowy 910 MW.

Teraz okazuje się, że do zamknięcia szykowana jest albo Janina, albo właśnie Sobieski, a generujące ogromne straty Brzeszcze z miejscowości byłej premier Beaty Szydło miałyby być bezpieczne.

To o tyle dziwne, że Janina, choć jest bardzo trudną kopalnią, ma największe złoża węgla w Polsce, a w ostatnich latach Tauron zainwestował tam miliony w udostępnienie nowych pokładów. Jej zamknięcie można byłoby porównać do głośnej likwidacji kopalni Niwka-Modrzejów w 1999 roku zaraz po tym, jak z wielką pompą uruchomiono tam nową ścianę wydobywczą.

Wyrok na górnictwo zapadł

„Społeczne przyzwolenie na to, by utrzymywać nieboszczyka, jakim jest polskie górnictwo, przy życiu prawdopodobnie nigdy nie było tak niskie jak teraz. Czekamy na oficjalne potwierdzenie, które kopalnie będą zamykane i w jakiej kolejności. Nie sposób dopłacać do tego biznesu przez kolejne dekady. Społeczeństwo mówi «sprawdzam». To również polityczna chwila prawdy dla Jacka Sasina” – mówi Justyna Piszczatowska z portalu Green-news.pl.

Czy aby na pewno dla Sasina? Choć rząd zapowiada odchudzanie resortów i redukcję liczby wiceministrów, to w resorcie aktywów państwowych przybędzie jeden wiceminister. To Artur Warzocha, były wicewojewoda śląski i senator. Będzie jednocześnie pełnomocnikiem rządu ds. górnictwa węgla kamiennego.

Czas pokaże, czy to Sasin czy Warzocha będzie się musiał zmierzyć z górniczym gniewem.

Zaskoczeni mogą być tylko górnicy

PiS mając teraz w perspektywie trzy lata bez żadnych wyborów bierze się za porządki w górnictwie. Nie pierwszy zresztą raz, bo od wygranej w 2015 roku rządząca ekipa zdążyła już zamknąć kilka kopalń – to m.in. Krupiński, Wieczorek, Piekary (część kopalni Bobrek-Piekary, Bobrek działa nadal) czy Śląsk (część kopalni Wujek, która teraz będzie likwidowana).

Decyzje te nie powinny jednak szczególnie dziwić ze względu na koszty utrzymywania nierentownych kopalń. Zdziwić mogą się jedynie górnicy, których prezydent Andrzej Duda pod koniec 2018 roku na szczycie klimatycznym ONZ COP24 zapewniał, że węgla mamy na 200 lat, a tego do wydobycia na 30-40 lat.

Z tych 30-40 lat robi się teraz maksymalnie 20 i to jedynie w przypadku lubelskiej kopalni Bogdanka oraz śląskich kopalń węgla koksowego, czyli bazy do produkcji stali.

Ostatnia kopalnia węgla energetycznego na Górnym Śląsku ma zostać zamknięta do 2036 r.

Według danych katowickiego oddziału Agencji Rozwoju Przemysłu produkcja energii elektrycznej w Polsce z węgla kamiennego i brunatnego stanowi obecnie ok. 70 proc. całego miksu energetycznego.

To potężny spadek z prawie 75 proc. w 2019. Powodów jest kilka. Ciepła zima oraz pandemia koronawirusa, które zmniejszyły zapotrzebowanie na ciepło i prąd, a co za tym idzie również na węgiel, ale to nie wszystko.

Import jest tańszy

Polska ma coraz bardziej rozbudowane połączenia międzynarodowe pozwalające na import taniej energii, a poza tym w naszym kraju jednak rozwijają się odnawialne źródła energii – z danych PSE wynika, że na przykład moc zainstalowana w fotowoltaice po pierwszym półroczu 2020 roku przekroczyła już 2,1 GW (łączna moc zainstalowana wszystkich źródeł krajowych to ok. 46 GW).

A zielona energia ma pierwszeństwo w krajowym systemie elektroenergetycznym – więc elektrownie węglowe po prostu muszą ograniczać swoją produkcję.

Co to oznacza dla polskich kopalń?

Rewolucję. Bo obecnie na zwałach naszych kopalń i elektrowni zalega 15 mln ton węgla, który powoli nigdzie się nie mieści, tegoroczna nadprodukcja szacowana jest na 4 mln ton, a przyszłoroczna już na ok. 7 mln ton.

Chodzi o to, by wydobycie bilansowało się docelowo ze zużyciem, więc trzeba redukować wydobycie. A nie można zapomnieć o imporcie – sama PGE Paliwa, będąca częścią kontrolowanej przez Skarb Państwa PGE, ma kontrakty na milion ton z zagranicy rocznie, a ich rozwiązanie byłoby dla firmy bardzo kosztowne.

Mimo to jednak tegoroczny import spada – po czterech miesiącach tego roku przekroczył nieco 3 mln ton, co oznacza, że w całym 2020 roku może być mniejszy niż 10 mln ton i nawet o połowę niższy niż w rekordowym 2018 roku, gdy do Polski z zagranicy przyjechało prawie 20 mln ton węgla.

Udostępnij:

Karolina Baca-Pogorzelska

Karolina Baca-Pogorzelska (ur. 1983) – absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, dziennikarka i autorka książek, inżynier górniczy drugiego stopnia. Współpracowała z „Rzeczpospolitą” i „Dziennikiem Gazetą Prawną”. Jest współautorką książek (wraz z fotografem Tomaszem Jodłowskim) "Drugie życie kopalń", "Babska szychta" i "Ratownicy. Pasja zwycięstwa". Od 2017 roku z Michałem Potockim badała sprawę importu antracytu z okupowanego Donbasu. Za ten cykl reportaży otrzymali Grand Press 2018 w kategorii „dziennikarstwo specjalistyczne” i Nagrodę im. Dariusza Fikusa, wyróżnienia w Ogólnopolskim Konkursie Dziennikarskim im. Krystyny Bochenek i w konkursie o Nagrodę Watergate Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także nominacje do MediaTorów i Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Książka "Czarne złoto" (napisana z Michałem Potockim) została nominowana do nagrody Grand Press dla Książki Reporterskiej Roku 2020. Obecnie dziennikarka "Wprost"

Przeczytaj także:

Komentarze