Zasada, że tylko chętni mają odrabiać prace domowe, to bezsensowna rewolucja, zakomunikowana w ciepły, ale arogancki sposób. Oczywiście warto ograniczyć pracę dzieci w domu i sprawić, by miała sens. Ale lepiej to zrobić tak, jak proponował RPO Adam Bodnar
W kolejnych mediach ministry Barbara Nowacka i Katarzyna Lubnauer próbują wyjaśniać, na czym ma polegać zapowiedziana od kwietnia 2024 roku „likwidacja prac domowych”. Idzie ciężko, bo choć kierunek słuszny, to przekaz wątpliwy, oczekiwania nierealistyczne, interwencja w system nauczania nadmierna, w dodatku z pozycji przemądrzałego centrum, które powie szkołom, jak ma być.
Zamiast likwidować, należałoby prace domowe ograniczyć, cywilizować, czynić z nich lepsze narzędzie nauki i uruchomić proces, w którym społeczności szkolne miałyby głos i zachowały autonomię, opracowując swoje reguły. W ramach – jak proponował w 2019 roku Adam Bodnar z organizacjami społecznymi w akcji „ZadaNIE domowe” – mądrych „wytycznych”, a nie „rozporządzenia”, które podważy jedną z podstawowych metod uczenia.
Zaczął Donald Tusk, który w piątek 19 stycznia 2024 roku poinformował na portalu X, że od kwietnia [2024] prac domowych w klasach 1-3 nie będzie wcale, „no, chyba że czasami jakiś wierszyk”, a w klasach 4-8 – „tylko dla chętnych i bez oceniania”. Do tego premier dołożył wideo z ekspresyjnego dzieciaka – Maćka z Włocławka, który na jego wiecu wyborczym mówił, że „są łamane prawa dziecka. Zadawanie na weekend, sprawdziany na poniedziałek...”.
„Uroczyście ogłaszam, że tego problemu więcej nie będzie” – zapowiedział Tusk.
W wywiadzie dla wp.pl także Barbara Nowacka zapowiedziała „zniesienie” prac domowych od kwietnia. „Wejdzie wtedy w życie odpowiednie rozporządzenie, które już jest przygotowane”. Ministra jest przekonana, że „po kilku latach bez prac domowych w szkołach podstawowych, w szkołach średnich też to zostanie zniesione. Zajmujmy się najpierw szkołą podstawową, bo tam jest najgorzej. W klasach I-III te wyklejanki, wycinanki, które po nocach robią rodzice... A później nadmiar rzeczy do nauczenia się, zapamiętania również w domu, kosztem zajęć dodatkowych, spotkań z przyjaciółmi...”.
Czy to znaczy, że dzieci nic nie będą musiały nic robić, nawet nauczyć się wiersza? – pytał dziennikarz.
"Ależ uczenie się wiersza nie jest pracą domową.
To, co jest potrzebne, to odejście od ocenianych prac domowych" – powiedziała Nowacka.
Z pewnością polska szkoła za dużo zadaje do domu i – co gorsza – popełnia przy tym błędy (o czym dalej), ale zapowiedzi Tuska i Nowackiej są niepokojące.
Prace domowe to – czy nam się to podoba, czy nie – jeden z filarów edukacji. Tymczasem premier i ministra z ledwie 10-tygodniowym wyprzedzeniem informują 265 tys. osób* uczących w podstawówkach (wg danych GUS za rok 2022/2023) i 3,1 miliona dzieci, że już są gotowe rozwiązania, jak ten filar zlikwidować. W dodatku, jak w filmowym zwiastunie, pozostawiają nas w niepewności, jaką ta oświecona mądrość znajdzie wyraz w rozporządzeniu.
Nie ma mowy o konsultacjach, nie powołano zespołów roboczych, które opracowałyby problem, ministerstwo nie cytuje opinii fachowców. Dyrektorzy i ekspertki (m.in. Iga Kazimierczak z Wolnej Szkoły i SOS dla Edukacji) krytykują w mediach pomysł, by tak zasadniczą zmianę wprowadzać w biegu, pod koniec roku szkolnego, gdy podstawówki skupione są już na teście ósmoklasisty.
Likwidacja prac domowych to rewolucja, która – jeśli serio o tym rozmawiamy – wymagałaby ograniczenia podstawy programowej i powiązanych z nią wymagań egzaminacyjnych. Szkoła tyle zadaje nie tylko ze złych nawyków, ale po to, by zrealizować program, a uczniowie (faktycznie często z udziałem rodziców) odrabiają prace domowe, żeby nauczyć się tego, czego trzeba, zaliczyć, co trzeba i w perspektywie lepiej zdać egzamin ósmoklasisty. Bo po nieszczęsnej likwidacji gimnazjów wtedy właśnie zdecyduje się ich los – lepszej lub gorszej kariery edukacyjnej.
Katarzyna Lubnauer w PR 24 mówiła we wtorek 23 stycznia dokładnie o tym samym: „według badań jedno z najczęstszych uzasadnień zadawania prac domowych brzmi: nie mogę zdążyć zrealizować podstawy [programowej] (...) I dlatego odchudzamy podstawę od 1 września [2024]”.
No właśnie, od września, to dlaczego prace domowe mają zniknąć już w kwietniu?
Skąd ten pośpiech, poza powodem politycznym, by zrobić coś wyrazistego, pokazać sprawczość i zyskać społeczną akceptację, a może także poprawić nastroje naruszone w związku z zamieszaniem z podwyżkami?
Zwiastun rozbudza nadzieje wielu dzieci i części rodziców, ale wprowadzona odgórnie likwidacja prac domowych wywoła chaos, jeśli nie opór wielu nauczycielek. Zwłaszcza że rozporządzenie nie może naruszać art. 12 p. 2 Karty Nauczyciela:
„nauczyciel ma prawo do swobody stosowania takich metod nauczania i wychowania, jakie uważa za najwłaściwsze spośród uznanych przez współczesne nauki pedagogiczne”.
Innymi słowy, nauczycielka będzie nadal mogła legalnie zadawać do domu zadania z fizyki czy wypracowanie z polskiego, a potem stawiać za nie stopnie. Nawet naruszając rozporządzenie...
Ograniczenie prac domowych wymagałoby także zasadniczo większego zaangażowania nauczycielek w pracę z uczniami w szkole, tak jak to się dzieje np. w Finlandii. Ale i tam zadaje się do domu, choć znacznie mniej niż u nas (patrz dalej).
Wprowadzenie tak radykalnej zmiany wymagałoby akcji informacyjnej, przygotowań, szkoleń, a także konsultacji z fachowcami od edukacji, a przede wszystkim z samymi zainteresowanymi, żeby nie było poczucia, że „góra” wie lepiej, jak mam uczyć i „nawet mnie nie zapyta o zdanie”.
We wszystkich wywiadach z ministerkami Nowacką i Lubnauer padają pytania, czego to szkoła NIE będzie mogła zadać.
Katarzyna Lubnauer w PR 24: „Nie będzie zakazu prac domowych. Model jest taki, żeby w klasach I-III nie można było zadawać prac pisemnych i manualnych. Można poprosić, żeby dziecko nauczyło się wierszyka, powtórzyło tabliczkę mnożenia. W klasach IV-VIII prace domowe mają być nieobowiązkowe i nieoceniane”.
A lektury? – pyta dziennikarka.
„Lektur nie da się przeczytać w szkole. Podobnie jak nauki słówek z angielskiego, to oczywiste”.
Czyli zadać książkę do przeczytania można? Okazuje się, że nie całkiem.
Barbara Nowacka w Grafitti Polsat News ogłasza koniec w klasach I-III z „horrorem wyklejanek albo karmników” a w klasach IV-VIII „prace domowe nie będą ani oceniane, ani obowiązkowe. Nauczyciel może zadać, ale nie prawa ocenić, nie ma prawa wstawić jedynki za brak pracy”.
Czyli nauczyciel będzie mógł zadać wiersz na pamięć i sprawdzić, czy dziecko się nauczyło?
Ale nie może tego ocenić.
Ale uczeń może przyjść do szkoły i powiedzieć, że się nie nauczył.
Tak, może powiedzieć, że nie miał kiedy się nauczyć.
Jeśli nauczyciel zada naukę słówek z angielskiego, to może sprawdzić, czy nie może?
Może sprawdzić, ale nie może ocenić. Nauczyciele są mądrzy.
A lektury do przeczytania?
Znowu: nieoceniane i nieobowiązkowe".
Czyli okazuje się, że uczeń może zadane lektury przeczytać, ale nie musi. Ale zaraz, zaraz, przecież – jak zapowiada informator CKE – "w arkuszu egzaminacyjnym [ósmoklasisty] znajdują się zadania sprawdzające znajomość treści i problematyki lektur obowiązkowych'.
I tu załączona jest lista, która – według zapowiedzi ministerstwa – zostanie gruntownie odświeżona. Oby jak najszybciej, bo to w większości pozycje tak dobrane, żeby do czytania zniechęcić.
Praca domowa niejedno ma imię. Po pierwszych zapowiedziach zmian wysłaliśmy rzecznikowi MEiN pytania, czy po wejściu w życie rozporządzenia nauczycielka będzie mogła zadać do domu np. „poćwiczcie sobie zadania na pole równoległoboku, powtórzcie materiał o płazach na poniedziałkową kartkówkę, poprowadźcie eksperyment z hodowaniem fasoli (w zależności od odległości od okna i ilości wody), przeczytajcie artykuł o sztucznej inteligencji i zastanówcie się, na ile realne są zagrożenia z nią związane”, a dla dzieci w nauczaniu początkowym „policzcie, ile nóg mają wszystkie krzesła, fotele i łóżka w waszym mieszkaniu”.
Odpowiedź (której się nie doczekaliśmy) wydaje się teraz oczywista. Wszystko to można zadać, ale niczego nie można wymagać.
Narracja, że prace domowe trzeba „wyeliminować” czy „zlikwidować” grozi wylaniem dziecka z kąpielą, a raczej wywołaniem chaosu, w którym to ministerstwo potrząsać wanienką z nieszczęsnymi dziećmi i nauczycielami. Budowanie czarnej legendy nauce ucznia w domu, to kiepski pomysł – trochę żmudnej pracy wykonać trzeba, praca domowa wyrabia nawyk samodzielnego uczenia się, poza tym może być rozwijająca i twórcza (zobacz propozycje na końcu tekstu). Choćby poczytanie (dobrych) książek, czy obejrzenie filmu, aby porozmawiać o nich w szkole.
Krążą legendy, że w dobrych systemach edukacyjnych, a zwłaszcza w Finlandii, nie zadaje się prac domowych. Tak mówił obecny minister finansów Andrzej Domański jako Gość Radia Zet 20 października 2023, ale nie miał racji.
W międzynarodowych badaniach czwartoklasistów TIMSS**, zapytano w 2015 roku nauczycielki i nauczycieli matematyki, jak często coś zadają. Jak widać na wykresie, prace domowe są rzadkie w Szwecji (połowa nauczycieli nie zadaje wcale!), ale już w Finlandii 83 proc. zadaje 3-4 razy w tygodniu, a 7 proc. codziennie. W Polsce: odpowiednio 49 proc. i 45 proc., w Rosji 58 proc. i 41 proc. Mamy tu mały rekord: prawie połowa matematyczek zadaje coś codziennie.
W edycji 2012 roku międzynarodowego badania PISA diagnozującego poziom umiejętności w czytaniu, matematyce i naukach przyrodniczych zapytano uczniów i uczennice (w wieku 15 lat) m.in. o „prace domowe”. Odpowiedzi w Polsce wskazywały, że zajmują one 6,6 godziny tygodniowo, przy średniej OECD – 5,1 godz. W Finlandii, która jest benchmarkiem całego edukacyjnego świata dzięki świetnym wynikom nauczania uzyskanym bez nadmiernego stresowania dzieci – tylko 2,8 godz.
Pytanie dotyczyło także czterech innych form nauki pozaszkolnej, a łączna liczba godzin ekstra tygodniowej pracy w Polsce wyniosła 11,5 godz., w krajach OECD – średnio 9,25 godz., a w Finlandii 3,8 godziny.
Jak widać, także w Finlandii dzieciaki odrabiają zadania domowe. Poświęcają na to jednak 2,4 razy mniej czasu niż w Polsce, a rodzice nie mają powodów, by płacić za dodatkowe zajęcia.
Uderzające, że fińskie dzieci aż pięć razy rzadziej korzystają z pomocy rodziców niż polskie.
Godzina pracy z nauczycielem w Polsce oznacza korepetycje. W Finlandii rozwinięty jest system indywidualnej pracy z uczniem w szkole, tak by wyrównywać jego czy jej deficyty edukacyjne. Szkoła w Finlandii razem z uczniem czy uczennicą bierze na siebie odpowiedzialność za uczenie. W Polsce zadręczają się tym rodzice.
W innym badaniu PISA 2015, na podstawie deklaracji uczniów i uczennic (zapewne zawyżonych) ustalono, że w Polsce praca w domu zajmuje im aż 18,6 godziny, czyli 2 godz. 40 minut dziennie i to licząc także w weekendy. Średnia krajów OECD to 17,1 godz. W Finlandii – tylko 11,9 godz. W Rosji, gdzie dzieci są poddane edukacyjnej tresurze (z mizernym skutkiem) – 22,6 godz.
Warto zwrócić uwagę na wyjątkowe zaangażowanie młodych ludzi w Polsce w naukę języków obcych (prawie 5 godzin tygodniowo).`To akurat pozytywny przykład tego, że praca w domu ma sens.
Wnioski? Prace domowe są wszędzie elementem nauczania. I to ma sens. U nas jest ich za dużo, bo szkoła za mało pomaga się uczyć.
W wielu edukacyjnych badaniach okazuje się, że występuje korelacja czasu poświęcanego na naukę domową z wynikami szkolnymi. W dodatku – wbrew oczekiwaniom – lepsi uczniowie pracują więcej niż słabsi, co sprawia, że stają się od nich jeszcze lepsi. To oznacza pogłębianie różnic.
Nawet po wyeliminowaniu czynników socjoekonomicznych, więcej pracy w domu owocowało w cytowanych wyżej badaniach czwartoklasistów lepszymi wynikami w matematyce.
Ćwiczenie jest najwyraźniej skuteczne.
Powtarzanie i samodzielne uczenie się jest niezbędne w nauce języków obcych, matematyce, ale także w naukach przyrodniczych. Praca domowa może też dawać doświadczeniem współdziałania w zespole (w polskich szkołach rzecz niemal nieznana), np. w uczniowskim projekcie edukacyjnym, może być zadaniem kreatywnym, prowadzeniem eksperymentu, czy badania sąsiedzkiej opinii, może rozwijać dziecko dzięki ciekawej lekturze (pod warunkiem, że nie jest to „Żona modna” czy „Syzyfowe prace” – pozycje dziś nie do przeczytania; patrz lista lektur wyżej).
Rzecz w tym, że gdy zdejmiemy obowiązek nauki w domu, ci, którzy uczyli się mniej – na ogół dzieci ze środowisk defaworyzowanych – z ulgą skorzystają z tej okazji, a uczennice i uczniowie pilniejsi będą dalej odrabiać nieobowiązkowe zadania, także dlatego, że ich rodzice bardziej angażują się w ich edukację.
Uczniowie słabsi nie dostaną jedynek, ale i tak dostaną za swoje.
Jeśli szóstka dzieci nie nauczy się wiersza, to zostaną ocenieni przez nauczycielkę i przez klasę jako gorsi. Min. Nowacka pytana, jak wymóc przeczytanie lektury mówi:
"Nie trzeba wszystkiego oceniać. Można sprawdzić, można porozmawiać przy całej klasie.
Będzie widać, kto przeczytał, a kto nie".
Wycofanie prac domowych pogłębi efekt szkoły dwóch prędkości, bo nauczycielka nie będzie miała jak wyegzekwować pracy ucznia w domu.
Przy okazji. Wypowiedzi min. Nowackiej o pracach domowych mieszają się z walką z „ocenozą”, czyli stawianiem stopni przez polską szkołę „bez przerwy i za wszystko, bez rozmawiania z uczniem, z czego ta ocena wynika”.
Słuszna uwaga, ale także inny temat. Należałoby dążyć do wprowadzania ocen opisowych i zwłaszcza tzw. oceniania kształtującego, w którym uczennica dostaje informację zwrotną ze wskazaniem, czego musi się douczyć, jakich umiejętności jej brakuje etc. Ocenianie nie musi być prostym karaniem i nagradzaniem, tak jak praca domowa nie musi być nudnym odbębnianiem lekcji.
Nie wszystko trzeba robić od początku, na zasadzie Zosia czy Basia – Samosia.
W styczniu 2019 roku Adam Bodnar jako RPO zaapelował do ministerstwa edukacji Dariusza Piontkowskiego o przygotowanie „wytycznych dotyczących prac domowych”. Powołał się na skargi rodziców, którzy nie godzą się „na dysponowanie przez szkołę pozalekcyjnym czasem ich dziecka”. Cytował badania TIMMS postaw czwartoklasistów: uczniowie w Polsce dobrze wypadają w testach, ale nie wierzą w swoje możliwości. I nie lubią szkoły – znaleźli się wraz z Francuzami i Czechami na końcu rankingu, nieco tylko wyżej od dzieci japońskich, ostatnich na liście.
Z inspiracji Bodnara narodziła się inicjatywa „ZadaNIE domowe” kilku fundacji edukacyjnych („Szkoły z klasą”, „Przestrzeni dla Edukacji” i „Obywateli dla Edukacji”).
W opracowaniu dla nauczycieli, dyrektorów i rodziców twórcy kampanii stwierdzili, że wbrew powszechnemu przekonaniu
„możemy mieć wpływ na to, ile i jakie prace domowe będą odrabiać nasi uczniowie i nasze dzieci”.
Na podstawie tzw. dobrych praktyk zaobserwowanych w szkołach autorki stwierdzały, że zadając prace domowe należy:
W opracowaniu „Prace domowe w polskiej szkole” Michał Sitek z Instytutu Badań Edukacyjnych (obecnie także ekspert ruchu SOS dla Edukacji) podkreślał, że prace domowe były i są przedmiotem kontrowersji, ale wyniki badań pokazują, że generalnie sprzyjają poprawie umiejętności uczniów – zwłaszcza w szkołach ponadpodstawowych.
Wymienił pięć typowych błędów prac domowych:
To wszystko gotowe punkty do wykorzystania w ewentualnych wytycznych, jakie mogłoby wydać ministerstwo zamiast szykowanego rozporządzenia pod hasłem „likwidacja”.
Najlepsze efekty dają zadania domowe, które stanowią kontynuację lekcji, mają jasno określony cel, stymulują samodzielną pracę uczennicy i ucznia, a potem są z nią czy z nim omawiane – mówił Michał Sitek OKO.press.
Posłanka KO Dorota Łoboda, wcześniej radna i przewodnicząca komisji ds. edukacji w Warszawie, przez wiele lat aktywistka m.in. ruchu Rodzice Przeciw Reformie, komentowała w OKO.press: „Likwidacja prac domowych, jako odgórna decyzja, to byłby niebezpieczny pomysł. Ale nikt chyba nie zamierza go w ten sposób wprowadzać. Problem nadmiernego obciążenia uczniów i uczennic pracami domowymi wymaga generalnego przemodelowania systemu, w dialogu ze środowiskami edukacyjnymi”.
Platforma Obywatelska mogłaby się uczyć na własnych błędach, kiedy źle przygotowana operacja obniżenia wieku szkolnego została społecznie zakwestionowana, co wykorzystał PiS, odwołując reformę – ze szkodą dla dzieci.
Eksperci proponują, by dać szkołom szansę tworzenia polityki wobec prac domowych na poziomie placówki. Jak pisze Sitek, taka polityka powinna opisywać:
Autorki zwracają uwagę, że ogromna ilość i szczegółowość prac domowych to wynik rozbudowanej podstawy programowej i nacisku na wyniki egzaminów, a także oczekiwań rodziców, że ich dzieci będą jeszcze więcej czasu spędzać w domu na nauce. Jednak „sama rozmowa o sensie prac domowych może uchronić wielu nauczycieli przed presją szkoły, rodziców i władz oświatowych”.
*Tyle jest tzw. etatów przeliczeniowych, nauczycieli i nauczycielek jest więcej
**Trends in International Mathematics and Science Study – Międzynarodowe Badanie Wyników Nauczania Matematyki i Nauk Przyrodniczych
Edukacja
Przemysław Czarnek
Katarzyna Lubnauer
Barbara Nowacka
Dariusz Piontkowski
Donald Tusk
Anna Zalewska
Ministerstwo Edukacji i Nauki
Dorota Łoboda
PISA 2022
podstawa programowa
prace domowe
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze