Antoni Macierewicz i jego eksperci powtarzają, że Tu-154M nie mógł w wyniku zderzenia z ziemią rozpaść się na 60 tys. kawałków, ponieważ po zamachu na Boeinga 747 nad Lockerbie znaleziono zaledwie 10 tysięcy fragmentów. Tyle, że w Szkocji zebrano ich aż cztery miliony (!), z których 10 tys. posłużyło głównie do rekonstrukcji kadłuba
Brak dowodów na zamach Antoni Macierewicz i jego naukowcy zastępują rozumowaniem: "To nie mógł być wypadek, ponieważ..." oraz "Musiało dojść do eksplozji, , ponieważ....". Jednym z wariantów tego rozumowania jest porównanie zniszczeń ze Smoleńska do skutków eksplozji nad Lockierbie, która była przyczyną śmierci 270 osób - 243 pasażerów, 16 członków załogi i 11 osób na ziemi.
Na posiedzeniu komisji obrony 21 października 2016 r. poseł Krzysztof Zaremba (PiS) uznał za oczywiste, że w Smoleńsku doszło do wybuchu. Jednym z jego argumentów było porównanie katastrofy Tupolewa z atakiem terrorystycznym errorystycznym atakiem na Boeinga 747 21 grudnia 1988 roku.
A propos wybuchów. Boieng 747 nad Lockerby, o ile pamiętam, pan przewodniczący mnie poprawi, 10-11-tys. kawałków (Berczynski potakuje), a szacunki naszego tupolewa to 63, niech będzie zaniżone, 60 tys. części, a tamten spadał z 9,5 tys. m., po wybuchu
To porównanie pojawiło się po raz pierwszy w artykule tygodnika wSieci 27 stycznia 2014 r. i do dziś służy zwolennikom teorii zamachu za "dowód", że katastrofa w Smoleńsku nie mogła być wypadkiem.
Tygodnik wSieci opisując badania w Smoleńsku korzystał z tzw. raportu archeologów (Instytutu Archeologii i Etnologii PAN) sporządzonym po dwutygodniowych badaniach miejsca katastrofy w październiku 2010 roku, przeprowadzonych na zamówienie Prokuratury Wojskowej. Na miejscu obecni byli także rosyjscy śledczy, a raport wspomina o "życzliwości z obu stron".
Dziewięcioro archeologów wspomaganych przez kilku techników zlokalizowało ok. 30 tys. "znalezisk rzeczywistych i prawdopodobnych". Dokładniej - znalezisk było 10 tys. 20 tys. stanowiły "sygnały detekcji" wykrywaczami metalu do głębokości 20 cm. 66 proc. znalezisk stanowiły części samolotu, resztę fragmenty wyposażenia (8 proc.) i rzeczy osobiste pasażerów (6 proc.), aż 20 proc. zostało uznanych za "nieokreślone, ale najprawdopodobniej związane z katastrofą".
W raporcie pojawia się też liczba 60 tys. To "prawdopodobne znaleziska znajdujące się w ziemi" do głębokości 60 cm. Liczba ta powstała jako proste mnożenie szacunku wskazań wykrywaczami metalu do 20 cm. W publikacjach prawicowych mediów pojawiają się te dwie liczby: 30 tys. i 60 tys. fragmentów.
Tymczasem rzeczywiście znaleziono 10 tys. kawałków, 20 tys. wykryto i uznano za "prawdopodobne", a dodatkowe 40 tys. dodano rozumując przez analogię. Razem daje to nawet 70 tys. fragmentów.
Opierając się na tych wyliczeniach wSieci pisało: "(...) Gdyby dołożyć wszystko, co znajduje się (i może znajdować, a co nie zostało jeszcze wydobyte) w ziemi, mielibyśmy pełny obraz zniszczeń, do jakich nie doszło w żadnej katastrofie lotniczej spowodowanej inną przyczyną niż wybuch na pokładzie. (...) nawet nad Lockerbie, gdzie w 1988 r. na wysokości 9 km zdetonowano bombę, liczba odłamków była mniejsza. Przez kilka miesięcy ponad tysiąc osób wyzbierało (z niezwykłą skrupulatnością, wszak na przyczynę tragedii naprowadziła blaszka o wymiarach 2x2 cm!) ponad 10 tys. elementów. To co najmniej dwukrotnie mniej niż w przypadku polskiego TU-154M".
Naiwność tego wyliczenia jest uderzająca. Gdyby szukało "przez kilka miesięcy ponad tysiąc osób", a znalazłoby tylko 10 tys. elementów, oznaczałoby, że każdy z poszukiwaczy znajdywał... dwa-trzy kawałki miesięcznie.
Szczątków samolotu szukano na powierzchni 2188 kilometrów kwadratowych, gdzie - Salon24 "prawie każdy centymetr stał się obiektem rygorystycznej akcji poszukiwawczej (niewielkie szczątki samolotu znajdowano nawet w odległości 130 km od Lockerbie)". Wersja "10 tysięcy" oznaczałaby, że na każdym kilometrze kwadratowym znajdywano średnio pięć fragmentów, co przypomina skuteczność poszukiwania rzymskich monet.
Już w dniu publikacji wSieci Antoni Macierewicz ogłosił, nie pierwszy i ostatni raz, że sprawa została ostatecznie rozstrzygnięta
Zgodnie ze wspólną opinią znawców problematyki te tysiące odłamków, niektóre wielkości dłoni, świadczą o eksplozji. Nie ma odłamków bez eksplozji. Samolot rozpadał się w powietrzu na dziesiątki tysięcy fragmentów przed miejscem gdzie stała brzoza
"Badania archeologów potwierdzają w pełni analizy, które przeprowadzał [nasz] zespół parlamentarny" - Macierewicz przypomniał, że już rok wcześniej pokazywał zdjęcie, na którym widać "jak gigantyczna liczba drobnych odłamków była skutkiem tamtego dramatu". Ostatecznie dowiedzieliśmy się - konkludował - "jak samolot rozpadał się w powietrzu na dziesiątki tysięcy małych fragmentów, jeszcze przed miejscem, gdzie stała brzoza i jeszcze przed miejscem, gdzie dotknął ziemi".
Nawiasem mówiąc tych kawałków samolotu znalezionych PRZED brzozą, które stanowią inny ulubiony dowód Macierewicza, było - w raporcie Millera, rzecz jasna - dwa, w tym jeden niepewny. Kawałek/kawałki oderwały się od samolotu, który czterokrotnie zahaczał o inne drzewa nim uderzył skrzydłem w brzozę.
Dlatego na przykład ja podjąłem się pracy w tej komisji, bo jestem przekonanym, że to nie jest możliwe: upadek z takiej wysokości, z taką prędkością, a samolot rozbił się na ponad 60 tys. kawałków
Przewodniczący podkomisji Macierewicza Wacław Berczyński w TVP Info rozwinął swoje poglądy na smoleńską katastrofę. Jego zdaniem do wysokości 20 metrów samolot był w całości, "przeleciał nad brzozą, o której się tyle mówi" (zaskakujące, bo wydawało się, że komisja Macierewicza już pogodziła się z brzozą), a "nawet jeżeli wcześniej zahaczał o drzewa to mają one średnicę 10 cm". Berczyński pokazał gestem, jakie cienkie były te drzewa.
"Samolot z taką prędkością, o takiej masie, nie rozpada się po zahaczeniu o takie drzewka".
Mimo nacisków dziennikarza TVP Info Berczyński nie użył jednak słowa "wybuch".
Liczba 10 tys. pozostałości znalezionych w okolicach Lockerbie rzeczywiście pojawia się na niektórych stronach Wikipedii, a także w artykule szkockiego dziennika z 2007 roku. To wynik banalnego nieporozumienia: tyle części zostało na tyle zidentyfikowanych, że posłużyły do dalszych analiz i rekonstrukcji samolotu. Resztę opisywano i gromadzono w workach.
W bardziej rozbudowanym haśle Wikipedii "Pan Am Flight 103" można przeczytać, że w sumie zebrano cztery miliony różnego rodzaju szczątków (pieces of wreckage), które zostały zarejestrowane w pamięci komputerów. Spośród nich 10 tys. posłużyło do dalszej analizy i rekonstrukcji wraku, najpierw dwuwymiarowej a potem trójwymiarowej. Chodziło o dokładne odtworzenie, gdzie nastąpił wybuch i jakie wywołał skutki.
Liczba 4 mln pada też w Raporcie National Geographic.
Renomowany "The Guardian" pisze, że w Longtown, 32 km od Lockerbie,
zgromadzono i zarejestrowano cztery miliony znalezisk. "Każdy fragment, który dało się zidentyfikować został umieszczony w odpowiednim miejscu i w ten sposób stopniowo powstawał dwuwymiarowy model samolotu"
Encyklopedia terroryzmu wydawnictwa SAGE pisze, że śledztwo po Lockerby trwało trzy lata: "Śledczy zbadali 4 miliony pozostałości w tym 15 tys. rzeczy osobistych".
Trwający kilkadziesiąt sekund proces rozpadu samolotu w powietrzu został zrekonsturowany w formie animacji w niemieckim dokumencie z 2008, wyprodukowanym przez ZDF.
Oficjalny raport o przebiegu i przyczynach katastrofy w Lockerbie opisuje gigantyczną akcję zbierania szczątków tragedii, ale nie pada żadna ich liczba. Podobnie jest w innych raportach z katastrof lotniczych (także komisji Millera).
Najwyraźniej liczba znalezionych fragmentów nie jest uznawana za istotną dla wyjaśnienia sprawy i to nawet wtedy, gdy dochodzi do zamachów czy ataków rakietowych, jak w przypadku zestrzelenia boeinga 777 Malaysia Airlines w lipcu 2014 w obwodzie donieckim.
Kluczowe jest wtedy znalezienie fragmentów, które bezpośrednio ucierpiały od wybuchu, odkrycie śladów materiałów wybuchowych i opisanie zniszczeń.
Liczba czterech milionów szczątków w Lockerbie (samolotu, wyposażenia, rzeczy osobistych) nie jest aż tak zaskakująca. Jak zwraca uwagę Maciej Lasek, do września 2016 przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, który prowadził badania 120 wypadków i poważnych incydentów lotniczych, liczba kilkudziesięciu tysięcy pozostałości "nie jest aż tak duża", zwłaszcza, że obejmuje fragmenty wyposażenia samolotu (w tym porcelanową zastawę).
Według raportu kanadyjskiej komisji badania wypadków lotniczych, po katastrofie samolotu MD-11, który rozbił się w wodach Atlantyku we wrześniu 1998 roku z oceanu wyłowiono około dwa miliony fragmentów.
Amerykańscy śledczy, badający katastrofę lotu TWA 800 z 1996 r., przebadali pod kątem materiałów wybuchowych ponad milion części wraku wydobytych z dna morza.
"Każdy wypadek jest inny - tłumaczy Edward Łojek, ekspert tzw. zespołu Laska - porównywanie liczby odłamków nie ma większego sensu, liczą się twarde dowody, które wskazują, co się naprawdę stało".
Piotr Lipiec, inny członek tzw. zespołu Laska, inżynier gruntownie wykształcony i przeszkolony także w najlepszych zagranicznych ośrodkach
w rozmowie z OKO.press zwraca uwagę, że prezydencki tupolew poruszał się z dużą prędkością 70 m/sek (250 km/godz.), z której tylko "trochę wytracił wykonując beczkę". Uderzając w ziemię zahaczał o drzewa i krzaki, co dodatkowo rozrywało poszycie". Impet uderzenia był tak duży, że centropłat poleciał 140 m do przodu. "Samolot to nie czołg - tłumaczy Lipiec - w dodatku uderzył o ziemię najsłabsza częścią - sufitem z cienkiej blachy, a nie podłogą, która jest najtrwalsza. Pasażerowie zostali dosłownie zmasakrowani, roztarci przez to uderzenie".
Widok pola wypadku w Smoleńsku jest według Lipca typowy, nawet małe, lekkie samoloty po katastrofie rozpadają się na masę fragmentów.
Tuż po wypadku polscy eksperci razem ze specjalistami z Rosji zebrali większe fragmenty i zrobili tzw. obrysówkę na płycie lotniska prowizorycznie odtwarzając kształt samolotu. Z polskiej strony pracowało nad tym 18 osób do 23 kwietnia 2010 r. Dokonali też przeglądu innych elementów samolotu i jego wyposażenia. "W takim przypadku jak smoleński nie wykonuje się rekonstrukcji całego samolotu, bo nie było żadnych poszlak, że doszło do wybuchu czy ataku na samolot" - powiedział OKO.press inż. Lipiec.
PS. Dziękujemy czytelnikowi OKO.press, Maciejowi Kęckiemu z Warszawy za zwrócenie uwagi na wypowiedź posła Zaremby.
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze