0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja Wyborcza.plJakub Wlodek / Agenc...

5 busów, 12 ludzi, głównie z Krakowa. Ruszyli 30 września. Część wróciła po kilku dniach i dostarczeniu pomocy humanitarnej na wyzwolone tereny na wschód od Charkowa: Część w ciągu 10 dni dotarła aż na linię frontu w okolicy Chersonia.

Konwój organizowała grupa ludzi głównie z Krakowa – mówią o ok. 50 osobach. Z własnymi transportami byli też redaktorzy z „Gazety Wyborczej” i ludzie z Fundacji Otwarty Dialog.

Krakowska ekipa zorganizowała już ok. 100 konwojów, wysyłając w nich ok. 500 ton pomocy. Fundacja Otwarty Dialog do 17 września wykonała 62 transporty.

Wszyscy wożą nie tylko humanitarkę, ale też wyposażenie dla wojska: kamizelki kuloodporne, hełmy, przenośne radiostacje, termowizje, noktowizje, manierki, drony... Sam Otwarty Dialog dostarczył na Ukrainę 74 tys. sztuk takiego sprzętu obronnego. Tym razem też wieźli dla oddziałów w Winnicy, Donbasie, Mikołajewie.

Tam prawie żadnych mostów już nie ma

Wojciech Czuchnowski z „Wyborczej”: „Kraj najbardziej dotknięty wojną zaczyna się na wschód od Charkowa. Tam są sceny, które widziało się w Czeczeni, czy na Bałkanach”.

Szerokie pola jak w szczytowym stadium ospy – całe w cętkach. To leje po pociskach moździerzy, haubic, armat, huraganów...

Krakowski radny Łukasz Wantuch: „Tam prawie żadnych mostów już nie ma”.

Więc by dojechać, wlekli się polnymi drogami i 12 km zajmowało nawet godzinę. Wantuch opowiada, że dzień po nich tą trasą przez pola jechał inny konwój. Auto zjechało na pół metra z drogi i wpakowało się na minę.

Miasta ciemne, że oko wykol. Wrzucali nagrania z jednej z głównych ulic Charkowa – czerń nocy rozpraszały tylko światła pojedynczego auta w czasie godziny policyjnej. Słowiańsk z masą zmiażdżonych przez artylerię budynków, prawie opustoszały.

Marcin Mycielski z Fundacji Otwarty Dialog: „Nadal czuć było smród spalenizny. I śmierci”.

Nocą w Charkowie zawyły syreny. Dosłownie sekundy po tym gdzieś blisko hotelu walnęła rakieta. Bardzo blisko.

Łukasz Krencik, aktywista Otwartego Dialogu i Protestea, ze swojego pokoju pisał na grupie do reszty: 'To chyba z naszej strony”.

Mycielski: „Nie, to z naszej”.

Z obu stron spadły rakiety.

„Co robimy? Do piwnicy?” – pytała Natalia Melnychenko, Ukrainka z polskim obywatelstwem, też z Otwartego Dialogu. Ona już tej nocy nie zasnęła. Gdy następnego dnia Mycielski poszedł na Centralny Targ, syreny też zawyły. Nikt nie reagował.

W Kupiańsku, Izium, Słowiańsku i innych miejscowościach przy froncie cały czas było słychać artylerię.

Krencik: „Początkowo się baliśmy się, szybko przestało to robić na nas wrażenie”.

Przeczytaj także:

Watahy psów i koty. Mnóstwo kotów

Wsie zrujnowane, często kompletnie wymarłe.

Mycielski: „Na drodze z Izium do Słowiańska przez dobre pół godziny mijaliśmy wsie po obu stronach. Nie stał kamień na kamieniu. Ruina za ruiną. Setki domów. Zgliszcza. I tylko przed domami napis: Uwaga, Miny!”.

Na domach, które jeszcze stoją, kredą napisy: „Tu mieszkają starsi ludzie /emeryci”. „By nie nie próbowano ich mobilizować” – tłumaczy Czuchnowski.

Watahy wałęsających się psów, mocno wychudzone. Choć nie aż tak, ja te w miastach. Mają obrożę więc właściciele uciekli lub...

I koty. Mnóstwo kotów

Na zachód od Słowiańska, na poboczu drogi mijają wrak białego autobusu turystycznego. Ostrzelany. Cywilny – musiał wywozić uchodźców. Wokół leżą jeszcze ich walizki.

Wjeżdżają do wyzwolone dopiero co miast: to Izium i Kupiańsk. Do Łymana ich nie wpuścili – prokuratorzy zbierali dowody rosyjskich zbrodni wojennych. Czasem tylko niektóre bloki z wielkiej płyty są ostrzelane, czasem jest ich wiele. Za wiele.

„Samo Izium to ogrom zniszczeń i zbrodni. Jeszcze więcej niż w Buczy”

- ocenia Piotr Pietrzykowski, wolontariusz, już 25 wyjazdów z humanitarką do Ukrainy na koncie.

Zero szyb w oknach, serie po kulach, ślady po mniejszym kalibrze, odłamkach.

Czuchnowski: „Stajesz busem, trąbisz i nagle z tych ciemnych i zimnych domów, piwnic wychodzą dziesiątki ludzi. Ustawiają się po reklamówki z pomocą. Jakby wynurzyli się z wcześniejszych etapów cywilizacji”.

Gdy w mieście rozeszło się, że jest humanitarka, za samochodami biegły już chmary dzieci.

Melnychenko: „W Kupiańsku były same kobiety, starcy i dzieci. Rozmawiałam dużo z tymi ostatnimi. Odpowiadały pojedynczymi wyrazami. I w ogóle się nie uśmiechały”.

W kolejkach po paczki z żywnością mieszkańcy stali zdyscyplinowani, zachowywali dystans. Bez wyrywania sobie z rąk, bez kłótni. Nie prosili o zbyt wiele, dziękowali za najmniejszą rzecz.

„Jak coś było im zbędne, to mówili: nie trzeba, dajcie komuś innemu” – wspomina Pietrzykowski. „Stali z taką godnością" – podkreśla kilku naszych rozmówców.

A bieda kuśtykała tam wsparta na ramieniu traumy. Dziadek, który prosił o czekoladkę dla wnuka, miał tak pocerowaną kurtkę, że bezdomny z Warszawy to przy nim elegant. Kobiety chlipały, mówiąc, że jakoś sobie radzą, że przyzwyczaiły się do tej ciemności. Japońska dziennikarka, też z konwoju, nie znała języka, wszystkich więc obejmowała.

Mieszkańcy głównie szukali świeczek, zapałek. Wolontariusze kupili tego, ile tylko było w sklepach Charkowa i zawieźli.

„Każdy transport jest podwójny – oprócz tego, co przywozimy, gdy opróżnimy busy, jeszcze raz je zapełniamy rzeczami kupionymi już na Ukrainie” – tłumaczy Czuchnowski. Baniaki na wodę były też rozchwytywane. Bo ludzie nie mają jej w czym przynosić.

Kończyły się paczki, a ludzie nadal się schodzili. To dla wielu aktywistów w konwoju był trudny widok.

Jak żyć pomimo bombardowań

Jedna osoba opowiada im, że z 60 innymi mieszkała w piwnicy. Przez 16 dni nie wychodzili na zewnątrz. Nawet na chwilę. Bo w każdej chwili mógł nadlecieć pocisk.

Wantuch: „Ogrom tragedii jest niewiarygodny. Prawie każda osoba tam to podobna historia. Słyszeliśmy ich setki”.

Pietrzykowski: „Ludzie powtarzali, że ruscy tu już nie wrócą. Że to były najgorsze dni w ich życiu, że cały czas się bali”.

Wielu się do tego przyzwyczajało.

Czuchnowski: „Wojna to ludzie, którzy jakoś w tych bombardowaniach próbują egzystować. Podczas wcześniejszego wyjazdu w Bachmucie widziałem strzelającą baterię ukraińską, a 100 metrów dalej babcię, która sprzedawała pomidory”.

Mówi też o grupie, która w takich warunkach zrobiła sobie... wycieczkę na rowerach.

W Charkowie kilku członków konwoju przy szpitalu natknęło się na rosyjskich jeńców. Kilkunastu. Część miała opatrywane rany. Ci, którzy siedzieli zbici w busie, mieli zalepione niebieską taśmą oczy, ręce nią związane. Młody oficer splótł dłonie, jakby się modlił. Rysy twarzy ich zdradzały – Azja i Daleki Wschód.

Żołnierze ukraińscy wyłapywali ich, albo raczej zbierali, jak grzyby po lasach. Bo większość, porzucona przez swoich dowódców, zostawiała czołg, czy transporter i błąkała się po lasach z tym, czego im nigdy w prowiancie nie brakowało – wódką.

Natalia: „Ukraińscy żołnierze mówili, że czasem zaskakiwali ich śpiących po pijaku. 300 takich wyłapali w ostatnim tygodniu w okolicach Kupiańska”.

Izium Piotrowi Pietrzykowskiemu przypomniało jeden z jego pierwszych wyjazdów – do Buczy. To było w okolicach Wielkanocy: „Przy cerkwi ks. Andrzej pochował ciała, które od tygodni walały się na ulicach – Ruscy nie pozwalali ich zabrać. Ptactwo i psy zaczęły się dobierać do zwłok. Natrafiliśmy akurat na ich ekshumację. Na ok. 100 cywili, aż 94 zostało rozstrzelanych z bliskiej odległości. Niektóre miały związane ręce. To było traumatyczne przeżycie”.

Piotr to wspomina, bo pod Izium żołnierze również pokazali im teraz zbiorowe mogiły. Rosjanie zakopali w lesie aż 450 ciał. Ekshumowano je. Czuchnowski: „Koledzy czuli trupi zapach. Robiło to koszmarne wrażenie”.

Ptaki ciernistych lotów

Ich dowódca jest z Zakarpacia. Tam duża mniejszość węgierska. Stąd pseudo – Madziar.

A jego oddział – element Aerorozwidki – zwiadu dronowego nazywają „Ptahy Madziara”. Około 20 operatorów stacjonuje 3 km od linii frontu w chersońskim regionie. Gdy przyjechali aktywiści, mieli pięć latających maszyn do dyspozycji.

Na drony, jakich potrzebowali – z głowicą noktowizyjna i termowizyjną – Fundacji Otwarty Dialog udało się pieniądze zebrać dzięki współpracy z teatrami w Warszawie. Aktorzy, głównie w Dramatycznym, kwestowali wśród widzów w czasie antraktów. Uzbierało się na dwa drony po niecałe 50 tys. zł sztuka.

Ptahy ucieszyły się. W oddziale do siebie mówią per „bracie”, co podkreśla ich silne więzy. A są różnych profesji: prawnik, medyk, sportowcy, muzycy. Światosław Bojko – lider znanego w Ukrainie zespołu Szeroki Łan – jak trzeba, to ogłasza zrzutki. Fani pracują.

W oddziale jest też wiceministrz Europy w taekwondo, mistrz Europy i świata w taekwondo i kickboxingu, oraz ich trener. „To są chłopaki na wagę złota. Dosłownie” – mówi o nich Bojko.

Kilka miesięcy temu, w jednym uderzeniu sześcioma rosyjskimi rakietami chłopaki stracili ponad 180 kolegów. Mimo to nie stracili ducha.

Łukasz Krencik: „Tam nie ma żadnych wątpliwości, że Ukraina wygra. Takiego morale wcześniej nie widziałem”.

Czuchnowski: „Putin, uznając Ukrainę za państwo nieistniejące, osiągnął coś odwrotnego, niż zamierzał – zintegrował to społeczeństwo wokół idei państwowości. Myślę, że to będzie formacyjne wydarzenie dla Ukrainy”.

Wantuch: „Widać, że Putin przeszedł z fazy zajęcia Ukrainy na fazę jej zniszczenia. I ta taktyka jest skuteczna. Chce, by zdesperowani Ukraińcy wystąpili o pokój. Ale to się nie zdarzy. Nigdy. Będą bardziej cierpieli, ale się nie poddadzą”.

Polakom Ptahy pokazywali swoje filmy z niszczenia wrogich czołgów. I zabrali gości na misję. Luźna atmosfera, uśmiechy, ustawiane focie. Chwila normalności. Gdy wychodzili z okopów, dowódca stawał między Natalią a rosyjskimi pozycjami, by ciałem zasłaniać ewentualnych snajperów.

Do drona podwiesili granat. Aktywiści napisali na nim: „Pozdrowienia od ODF i Protestea”. I złożyli podpisy. Dron poleciał w stronę rosyjskich pozycji. Krótko potem operatorowi skwaśniała mina. „Właśnie go straciliśmy” – oświadczył zimno.

Nastała grobowa cisza.

Podczas wizyty Polaków w oddziale, „Ptahy Madzira” stracili dwa drony. Jeden przejęli Rosjanie, drugiego im rozwalili. Gdyby nie to co im przywieźli aktywiści z Polski, zostaliby tylko z trzema.

Tam, gdzie nie dojeżdżają konwoje

Gdy członkowie konwoju robili zakupy w Charkowie, w sklepach jakieś zamieszanie. Bo to Polacy – specjalni goście. Dziękowali im, pomagali, dziwili się, że aż tutaj dojechali.

Natalia Melnychenko: „W Winnicy kobieta, która dowiedziała się, że przyjechaliśmy z pomocą z Polski, rozpłakała się. Tak ją wzruszyło to, że jedziemy tam na wschód”.

Mycielski: „Za Charkowem nie spotkaliśmy żadnych organizacji z pomocą humanitarną. W Kupiańsku wyzwolonym już ok. 2 tygodni wcześniej, ludzie mówili nam wprost: żaden konwój humanitarny z pomocą tam u nich nie był. To było smutne”.

Czuchnowski, który poprzednim razem był w Bachmucie, mieście, o które toczą się ciężkie walki od miesięcy: „Tam zauważyłem, że pomoc nie dociera tak daleko. Konwoje tam nie jeżdżą, są rozdawane wcześniej i przejmowane przez tamtejsze społeczności”.

Na wcześniejszych eskapadach z humanitarką spotkał w Ukrainie kilku bezimiennych bohaterów. „Takich bożych szaleńców. Kupowali starego busa i ze składek lub ze swoich pieniędzy, samodzielnie, bez organizacji wypełniali go pomocą i zawozili. Tak ich to wciągnęło, że nic innego już nie robią. To oni dokonują niesamowitych rzeczy w tym kraju”.

Do tych bożych szaleńców zalicza polską dziennikarkę Karolinę Baca Pogorzelską.

„Jako jedyna przedstawicielka mediów mieszka w tej strefie wojny, w Kramatorsku. Organizuje zbiórki pieniędzy i dostarcza im sprzęt, ciepłe ubrania, kilkanaście samochodów... Ci żołnierze (Batalion Donbas – red.) ją tam kochają”.

To ona wskazywała Czuchnowskiemu, czego potrzeba i gdzie, gdy przygotowywał swoje wcześniejsze transporty z humanitarką.

Pola niezebranych słoneczników

Dzień po wizycie aktywistów w okopach frontu południowego, Ptahy Madziara przeżyły atak moździerzowy, jakiego dawno nie mieli. Zanim konwój wjechał do Mikołajowa, na blokpoście ich zatrzymano. Bo właśnie żołnierze z przeciwlotniczej strzelali do irańskich dronów kamikadze. I tak niektóre walnęły w miasto.

Wantuch opowiada, że na jednym z wcześniejszych wyjazdów z humanitarką, podczas jej rozdawania w Charkowie nadleciała rakieta. Wolontariusze uciekali, zostawiając całą pomoc. Mieszkańcy tratowali się w tej ucieczce. Wantuch opowiada, że w innym miejscu dywersanci rosyjscy zaatakowali cywilów na drodze. Zamordowali wszystkich.

Na froncie południowym aktywistów z Otwartego Dialogu żołnierze zabrali, by pokazać im wioskę-widmo, teren po okupacji rosyjskiej. Pędzili wojskową terenówką po polnej drodze tak, że pasażerami rzucało jak workami ziemniaków. Leje po bombach, rozwalone truchła krów, zgliszcza domów, rakieta wbita w ziemię.

Natalia Melnychenko: „Nie do końca do mnie docierało, jak niebezpiecznie tam jest. Aż nasi żołnierze zaczęli się modlić. Pytam: dlaczego?

„W okopach nie ma ateistów. Nawet jeśli ktoś taki jest, to tutaj szybko przestaje nim być” – wytłumaczył jej żołnierz.

Przez te 4 tys. km na Ukrainie mijali setki kilometrów pól niezebranych słoneczników. Martwych. Szare pogorzeliska po horyzont.

Melnychenko: „A tutaj, gdzie kule świszczały, mieliśmy niebieskie niebo i soczyście żółte słoneczniki. Do teraz nie wiemy czemu”.

Ciepło dla Ukrainy

Wszyscy mówią, że coraz ciężej dostarczać pomoc humanitarną Ukrainie. Polacy już nie są tak hojni, jak kiedyś. A sama benzyna dla 5 busów na 4 tys. km to nawet ponad 20 tys. zł. Firmy też mniej chętnie przekazują dary, czy bezpłatną pomoc – idzie kryzys, koszty rosną, energia, inflacja...

Pietrzykowski: „To, co robimy, to kropla w morzu potrzeb. Ale jednak potrzebna”.

Wantuch ruszył znów w weekend przed 1 listopada. To jego 30 raz z humanitarką. Biorą 500 kanistrów na wodę i 30 tys. świeczek. Do Izium, Kupiańska, Sum, Bachmutu, Limana. „Tam, 10-15 km od linii frontu, ludzie już na to czekają” – tłumaczy.

Jeśli będą gdzieś toczyły się walki, to tam nie dotrą.

Tydzień później rusza kolejny transport z „Wyborczej”, organizowany pod hasłem „Ciepło dla Ukrainy”. „Mamy już ok. 10 tys. świec, latarki, baterie, ciepłą odzież i ogromną ilość jedzenia” – mówi Czuchnowski.

Natalia Melnychenko postanowiła, że zbierze pieniądze na kolejne 15 dronów DJI Mavick 3. Ukraińcy, którzy trzymali rosyjskich jeńców, dali polskim aktywistom reklamówkę gadżetów po Orkach – klamry, pasy, apteczka, zapinki, puszki z mięsem... Wystawione na aukcję pomogą zbierać na kolejnego drona.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze