Kiedy mianowali tego człowieka od makaronu na ministra kultury, byłem nawet zadowolony. Osiągnęliśmy dno. Nie ma już gdzie spaść niżej. Od tego momentu możemy tylko piąć się w górę – mówi OKO.press Marius Ivaškevičius, autor dramatów wystawianych w całym świecie.
Premierka Inga Ruginienė z Litewskiej Partii Socjaldemokratycznej (LSDP) pod koniec września oddała resort kultury w koalicyjnym rządzie populistycznej partii Świt Niemna. Ministrem został Ignotas Adomavičius, dyrektor handlowy fabryki mrożonego makaronu. Nominacja ta wywołała powszechne oburzenie. Na początku października ludzie kultury wyszli na ulice, w dziesiątkach miast i miasteczek odtwarzano utwór litewskiego kompozytora Čiurlionisa „Morze” – nieoficjalny hymn protestów.
Adomavičius na stanowisku utrzymał się zaledwie tydzień. Stracił tekę po tym, jak w publicznych mediach nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy Krym jest ukraiński. Ale jego odejście nie zakończyło protestów. Ich organizator – Zgromadzenie Kultury (lit. Kultūros Asamblėja) domaga się trwałego odsunięcia Świtu Niemna od resortu kultury. Ludzie kultury obawiają się, że partia oskarżana o antysemityzm i prorosyjskość podporządkuje kulturę swojej polityce. Petycję w tej sprawie podpisało ponad 70. tysięcy osób.
W ramach protestu artyści i organizacje kultury bojkotują wydarzenia z udziałem przedstawicieli rządu i prezydenta. To ważne w kontekście trwającego właśnie sezonu litewskiej kultury we Włoszech.
Wypowiedzi lidera Świtu Niemna, Remigijusa Žemaitaitisa, potwierdzają te obawy. Oskarżył on Arūnasa Gelūnasa, dyrektora Muzeum Narodowego i jednego z liderów protestów, że ukrywa żydowskie pochodzenie i dąży do przewrotu w państwie. „Kto jeszcze nie wiedział – jego prawdziwe imię nie brzmi Arūnas Gelūnas, tylko ARONAS GELBACHAS ALBO GELONAS!!!” [pisownia oryginalna].
Po stronie zaatakowanego dyrektora stanął cały świat litewskiej kultury i politycy praktycznie wszystkich frakcji. Prezydent Gitanas Nausėda – który wcześniej zatwierdził kandydata Świtu Niemna na ministra kultury – stwierdził, że po takich wypowiedziach „siła polityczna, która się szanuje, nie może traktować takiej partii jako sojusznika koalicyjnego”. I zapowiedział, że nie podpisze nominacji na ministra kultury kolejnego kandydata populistów.
Antysemicka afera zmobilizowała socjaldemokratów, którzy zapowiedzieli, że odbiorą resort kultury koalicjantowi. Świt Niemna pozostaje jednak nadal w rządzie, premierka spotkała się z jego liderem. Resortem kultury tymczasowo kieruje Raminta Popovienė (LSDP), minister edukacji, nauki i sportu.
Czy odsunięcie Świtu Niemna od kultury oznacza koniec kryzysu? Deklaracje polityków nie przekonują świata kultury. Gintarė Masteikaitė ze Zgromadzenia Kultury, dyrektorka Litewskiego Centrum Informacji o Tańcu, ocenia, że prezydent Nausėda uchyla się odpowiedzialności za kryzys w kulturze.
Nausėda 12 października był w Rzymie na inauguracji sezonu litewskiej kultury we Włoszech. Pytany o protesty odpowiedział, że rozumie niezadowolenie środowiska, zaznaczył jednak, że kwestie polityki wewnętrznej powinny pozostać w kraju.
„Poczuliśmy się, jakby ktoś nam dał w twarz mokrą szmatą. (...) Otrzymaliśmy komunikat, że nie powinniśmy niszczyć wizerunku państwa za granicą naszymi żądaniami, konfliktami, niezadowoleniem. (…) Że powinniśmy myśleć o dobru państwa. Ale właśnie o tym myślimy” – komentowała Masteikaitė w litewskiej agencji ELTA.
Masteikaitė odniosła się także do niedawnej wypowiedzi premierki Ruginienė w Sejmie, która zarzuciła środowiskom kultury szantaż i kwestionowanie wyników wyborów.
„Premierka mówi, że nie możemy podważać decyzji polityków. Co to oznacza? To znaczy, że Partia Socjaldemokratyczna, która ma obecnie najwięcej mandatów, zdecydowała o kształcie koalicji. I to oni wpuścili tego konia trojańskiego, który sieje zniszczenie. Wzięli za to odpowiedzialność, a teraz próbują przekonać społeczeństwo obywatelskie, że z tym koniem trojańskim wszystko jest w porządku” – powiedziała szefowa Litewskiego Centrum Informacji Tanecznej.
Na forum Sejmu Ruginienė mówiła: „Proszę, by nie szantażować większości. Ani opozycja, ani wąskie interesy polityczne, ani ulica nie będą formować składu rządu — to zrobi koalicyjna większość – kolegialnie, wszystkie frakcje, wspólnie”.
W ramach protestu artyści i organizacje kultury bojkotują wydarzenia z udziałem przedstawicieli rządu i prezydenta. To ważne w kontekście trwającego właśnie sezonu litewskiej kultury we Włoszech.
* * *
Jak zakończy się protest świata kultury w Litwie? Czy ludzie kultury uzyskają realny wpływ na politykę kulturalną? Co z koniem trojańskim, jak komentatorzy litewscy nazywają populistyczną partię Świt Niemna w koalicyjnym rządzie? Na ile jej działalność zagraża demokratycznemu porządkowi? I czy w ogóle kulturze potrzebny jest minister?
O tym rozmawiamy z jednym z najważniejszych twórców litewskich Mariusem Ivaškevičiusem – dramatopisarzem, scenarzystą, autorem dramatów przekładanych i wystawianych w całym świecie.
Roman Pawłowski-Felberg, OKO.press: W manifeście towarzyszącym protestom organizatorzy napisali, że być może to ostatni protest tego rodzaju: „Kultura jest fundamentem wartości demokratycznych. Powierzenie zarządzania Ministerstwem Kultury sile politycznej, która otwarcie neguje, wypacza lub umniejsza te wartości, jest niebezpieczne nie tylko dla sektora kultury, ale także dla integralności naszego społeczeństwa”.
Czy rzeczywiście demokracja w Litwie jest zagrożona po tym, jak do koalicyjnego rządu socjaldemokratów weszli populiści ze Świtu Niemna?
Marius Ivaškevičius*: Nie powiedziałbym, aby w tej chwili populiści byli poważnym zagrożeniem dla litewskiej demokracji. W ostatnich wyborach parlamentarnych zajęli trzecie miejsce, po socjaldemokratach i chadekach, i weszli do koalicyjnego rządu. Ale po niedawnych antysemickich wypowiedziach ich lidera myślę, że stracili możliwość wpływania na kulturę czy szerzej na instytucje demokratyczne.
Lider Świtu Niemna Remigijus Žemaitaitis oskarżył Arūnasa Gelūnasa, dyrektora Litewskiego Muzeum Narodowego i jednego z liderów protestów, że ukrywa żydowskie pochodzenie i dąży do przewrotu w państwie. To nie jest złamanie zasad demokratycznych?
Jest, ale zwróć uwagę, że wszyscy się od niego odcięli, łącznie z prezydentem i premierką. Prezydent Gitanas Nausėda zapowiedział, że nie zaakceptuje żadnego kandydata z tej partii na stanowisko ministra kultury.
Skąd w ogóle sukces partii Świt Niemna, założonej tuż przed zeszłorocznymi wyborami? Ludzie kultury porównują ją do konia trojańskiego, którego socjaldemokraci wprowadzili do rządu bez świadomości, co jest w środku.
Tak jak w innych krajach Europy, populiści znaleźli sposób, aby zebrać i wykorzystać głosy niezadowolonych. Ich lider cynicznie gra na antysemityzmie, bo to się podoba pewnemu procentowi litewskich wyborców. Latem partia Świt Niemna miała rekordowo niskie notowania, poniżej 3,5 procent. Ponieważ kiedyś karta antysemityzmu zadziałała na elektorat, Žemaitaitis użył jej ponownie.
Byłeś inicjatorem pierwszego marszu pamięci ofiar Holocaustu w twojej rodzinnej miejscowości, w Malatach (lit. Molėtai). Razem z tobą i mieszkańcami w 2016 roku szli ówczesny prezydent Litwy, politycy, przedstawiciele środowisk żydowskich z Litwy i zagranicy. Co czujesz dzisiaj, kiedy antysemityzm znów staje się narzędziem uprawiania polityki?
Myślę, że to raczej gra. Nie wiem, jaka ciemność kryje się w tej postaci, ale nie dramatyzowałbym teraz, że Litwa skręca w kierunku skrajnej prawicy. Wspomniałeś o marszu w Malatach, który zorganizowałem w 2016 roku. Jeśli miałbym porównać tamten czas z obecnym, to widzę ogromny postęp.
Po tamtym marszu zostałem zaatakowany przez ultranacjonalistów, litewskich neonazistów, i to bardzo poważnie. Teraz widzimy ogromne wsparcie ze wszystkich stron dla dyrektora Muzeum Narodowego po antysemickim ataku. Oczywiście, jest pewien procent wyborców, z którymi można grać w te mroczne gry, ale większość narodu naprawdę zmienia się na lepsze.
Wracając do protestów, czy uważasz, że bitwa o litewską kulturę została wygrana? I kto ją właściwie wygrał: twórcy i odbiorcy kultury czy politycy, którym wreszcie udało się uspokoić falę oburzenia?
Jak już powiedziałem, po tym, co zrobił Žemaitaitis, nie sądzę, żeby populiści wrócili do ministerstwa kultury. Nominację dla ich kolejnego kandydata wykluczył nie tylko prezydent, ale także socjaldemokraci, którzy są największą siłą w parlamencie. Tak więc wygląda to na zwycięstwo. Gdyby zmienili zdanie, pogłębiłoby to kryzys, który trwał przez ostatnie dwa tygodnie.
Na pewno sukcesem protestu było to, że przyłączyła się do niego większość instytucji i organizacji kulturalnych na Litwie.
Protestowali nawet dyrektorzy instytucji narodowych, dla których organizatorem jest ministerstwo. W Polsce to trudne do wyobrażenia.
Myślę, że to zjednoczenie środowiska wzięło się z poczucia, że doszliśmy do dna. Podobnie jak w Polsce, ministerstwo kultury było zawsze na samym końcu listy priorytetów rządzących polityków. Od lat mieliśmy naprawdę złych ministrów. Ale ten przypadek był absolutnym dnem. Ignotas Adomavičius nie miał absolutnie nic wspólnego z kulturą.
Zajmował się, jak rozumiem, produkcją makaronu.
Szczerze mówiąc, kiedy mianowali tego człowieka na ministra, byłem nawet zadowolony. Powiedziałem, w końcu osiągnęliśmy dno. Nie ma już gdzie spaść niżej. Od tego momentu możemy tylko piąć się w górę. Myślę, że większość ludzi, którzy wyszli protestować, czuła to samo.
Co sądzisz o tej solidarności środowiska? Przetrwa dłużej?
Nie wiem, czy się utrzyma, bo jeśli nie ma zagrożenia, to nie ma potrzeby solidarności. Jeśli więc zagrożenie zniknie, to prawdopodobnie wszyscy wrócą do swoich zwykłych zajęć. Ale to były ważne chwile. Społeczność kultury pokazała nie tylko swoje oblicze, ale także siłę. Okazało się, że potrafimy naprawdę krzyczeć.
Napisałeś na swoim profilu na Facebooku, że jako autor granych na całym świecie sztuk teatralnych, osobiście nie potrzebujesz ministerstwa kultury. Czy uważasz, że resort kultury nie jest w ogóle potrzebny? Co ze wsparciem dla niekomercyjnych dziedzin sztuki, muzyki poważnej, poezji, teatru artystycznego i eksperymentalnego?
Miałem na myśli samo stanowisko ministra kultury. Przez ostatnie 20 lat na tym urzędzie zmieniło się 12 polityków. Jestem najczęściej wystawianym dramatopisarzem w Litwie, jak myślisz, ilu zaprosiło mnie na spotkanie?
Nie wiem, może jeden? Dwóch?
Żaden. Podobne doświadczenia ma wielu twórców i twórczyń litewskich. Co to oznacza? Z kim oni rozmawiają? Tylko z dyrektorami wielkich, międzynarodowych instytucji? Nie ma między nami żadnego dialogu.
Nigdy nie czułem, że ministrowie kultury są w jakiś sposób po naszej stronie – ludzi kultury. Zazwyczaj przychodzą jako nasi strażnicy, których zadaniem jest chronić przed nami rząd. Słyszymy od nich tylko: „Spokojnie, spokojnie. Nie dostaniecie więcej pieniędzy, damy wam tyle, ile damy”. Każdy kolejny minister kultury obejmuje to stanowisko tylko i wyłącznie z powodów politycznych – bo delegowała go jego partia. Dlatego uważam, że ta figura nie jest konieczna. Wszystko byłoby dużo łatwiejsze, gdyby jej nie było.
Czyli co, zlikwidować ministerstwo, bo nie jest po stronie ludzi kultury?
Nie twierdzę, że należy zlikwidować resort kultury. Ale jeśli kiedykolwiek potrzebowaliśmy się nawzajem, to jedynie w kwestii podziału środków na działalność kulturalną, o której wspominasz. Do tego wystarczyłby jeden sprawny departament. Po wszystkim, co wydarzyło się w relacjach polityków z ludźmi kultury, uważam, że tak – potrafimy przetrwać bez nich.
W Polsce liberałowie podobnie jak w Litwie nie dbali o ministerstwo kultury i kulturę. Traktowali ją jako gałąź gospodarki. I to był błąd. Zrozumieliśmy to, gdy w 2015 roku do władzy doszedł PiS. Ministerstwo kultury stało się oczkiem w głowie prawicy i instrumentem do propagowania nacjonalistyczno-katolickiej ideologii. Zmieniono dyrekcje wszystkich kluczowych instytucji, a strumień pieniędzy skierowano do organizacji wiernych, ale miernych artystycznie. Nie obawiasz się, że lekceważenie polityki kulturalnej może doprowadzić wcześniej niż później do tego samego procesu w Litwie?
Myślę, że w kręgach władzy dotąd nikt nie dostrzegał potencjału i siły kultury. Dlatego potraktowano ją jako coś mniej wartościowego i oddano populistom w zamian za resort energetyki. Po protestach politycy w końcu jednak zrozumieli znaczenie kultury.
Pamiętam rozmowę z pewnym białoruskim artystą, który powiedział, że rządy Łukaszenki dzielą się dla niego na dwa okresy. Pierwszy okres – to kiedy Baćka zupełnie nie interesował się kulturą. I dla artystów, dla ludzi kultury, był to lepszy czas. A potem, w drugiej części jego rządów, zaczął interesować się kulturą, ponieważ zrozumiał, jaką ma ona siłę. I wtedy dla białoruskich twórców zaczęły się złe czasy.
Chodzi o to, aby znaleźć coś pomiędzy. Sprawić, aby politycy nie byli oderwani od kultury, rozumieli czym ona jest. Ale jednocześnie nie wykorzystywali jej instrumentalnie, nie niszczyli.
Jak?
Nie mam na to recepty. Wiem, tylko, że kryzys mamy za sobą. Tak więc nie sądzę, abyśmy zmierzali teraz w Litwie do sytuacji z okresu rządów PiS w Polsce.
Moje ostatnie pytanie dotyczy zagrożenia ze strony Rosji. Podczas kryzysu wokół ministerstwa kultury aktywowały się rosyjskie ośrodki propagandy, rosyjskie media były pełne relacji o tym, że Litwę ogarnia chaos, chwieje się koalicja, ludzie protestują na ulicach. zaraz upadnie rząd etc. To oczywiście fejki, ale istnieje też realne zagrożenie. Wszystkie kraje bałtyckie przygotowują plan ewakuacji osób mieszkających w strefie do 40 kilometrów od granicy z Białorusią i Rosją. wyznaczane są miejsca ewakuacji, na przykład Kowno w razie rosyjskiej czy białoruskiej napaści ma przyjąć 300 tysięcy osób. Czy Ty, twoi bliscy odczuwacie na co dzień to zagrożenie?
Rozmawiamy o tym od czasu pełnoskalowej agresji na Ukrainę, a właściwie jeszcze wcześniej. Ludzie czasem mają dość, potem znów się mobilizują. Oczywiście, zagrożenie jest poważne – także ze strony wojny informacyjnej. Ale nie możemy zatrzymać życia na Litwie tylko dlatego, że Rosja może coś wykorzystać w swojej propagandzie. To jest nasze życie. Musimy robić swoje. Nie interesuje mnie, co pokażą w telewizji.
Myślę, że Polska nie jest w dużo lepszej sytuacji. Jeśli coś się wydarzy w naszym regionie, dojdzie do ataku, wszyscy będziemy w tej samej sytuacji. Musimy trzymać się razem. Nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek będzie stać z boku. To nasza wojna. Teraz naprawdę jesteśmy zjednoczeni w obliczu tego zagrożenia.
Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Nie wygląda to zbyt różowo, ale zawsze jestem optymistą. Wierzę, że istnieje wspólna inteligencja ludzkości, która w ostatniej chwili powstrzyma potwory takie, jak Putin.
A jak wojna wpływa na twoją twórczość? W pierwszych latach konfliktu jeździłeś często do Ukrainy, dużo o tym pisałeś. Jak jest teraz?
Rzeczywiście, wojna była dla mnie głównym tematem od aneksji Krymu i Donbasu, aż do pełnoskalowego ataku. Dwa lata temu postanowiłem jednak odejść od tej tematyki w mojej sztuce.
Dlaczego?
Wróciłem do przeszłości, do okresu po upadku po komunizmie i o wielkiej emigracji, która na początku XXI wieku dotknęła Litwę i wszystkie kraje wschodniej i środkowej Europy. Napisałem o tym sztukę „Wygnanie”, którą w Wilnie wystawił Oskaras Koršunovas. To największy hit litewskiego teatru wszechczasów. Sztukę wystawiono także z powodzeniem w Łotwie i Estonii.
Postanowiłem wrócić do tej historii i stworzyć opartą na niej trylogię prozą. Obecnie w moich pracach jestem w 2005 roku, kończę drugą książkę. Pierwsza została opublikowana w zeszłym roku. Tak więc jestem w przeszłości, gdzie nie ma zagrożenia wojną ani niczym podobnym.
Kiedy poczułeś, że czas, aby wrócić do tej opowieści?
To było w 2023 roku w Rumunii, na premierze „Wygnania” w Timișoarze. Timișoara była wtedy kulturalną stolicą Europy. Na największe wydarzenie teatralne w programie wybrano właśnie moją sztukę. Odniosła ogromny sukces. Po przedstawieniu wielu młodych Rumunów dziękowało mi, mówiąc, że to była historia o ich rodzicach.
Kiedy pisałem tę sztukę w 2010 roku, była to historia o moim pokoleniu. A teraz stała się historią z przeszłości. Zacząłem się zastanawiać, kiedy skończyła się ta epoka. I doszedłem do wniosku, że wraz z początkiem pandemii – w 2019 lub 2020 roku. Trwała 30 lat – od upadku muru berlińskiego. Po pandemii świat radykalnie się zmienił. Wkroczyliśmy w coś zupełnie nowego. Postanowiłem spojrzeć na ten okres jak na zamkniętą epokę. I opisać ją w powieściowej trylogii – z perspektywy innego etapu życia.
Tematy, które poruszałeś w „Wygnaniu”: poczucie obcości, budowanie od podstaw życia w nowym kraju, ksenofobia, dotykają także doświadczenia dzisiejszych emigrantów wojennych z Ukrainy. Jak odczuwasz sytuację ukraińskiej diaspory w Litwie? Czy zauważasz jakąś zmianę wobec ukraińskich uchodźców?
Nie tak dużą i radykalną, z jaką mają do czynienia ostatnio w Polsce. Jeżeli coś się zmieniło, to nastawienie do języka rosyjskiego, którym posługuje się wielu emigrantów. Litwini zdają się nie rozumieć, że większość uchodźców wojennych pochodziła ze wschodniej Ukrainy, gdzie mówiono po rosyjsku. Dla części moich rodaków to jest niezrozumiałe: co z nich za Ukraińcy, skoro mówią po rosyjsku? Brakuje wiedzy o kontekście historycznym.
Obserwuję, że z tego powodu, ale też w ogóle z powodu agresji Rosji, wielu Ukraińców stara się nie mówić po rosyjsku, nawet jeśli jest to ich język ojczysty. Uczą się litewskiego, angielskiego. Ale nie jest tak, że ktokolwiek każe im opuścić nasz kraj. Nadal w Litwie wspieramy Ukrainę.
Putin tylko czeka, abyśmy znienawidzili Ukraińców. Nie doczeka się.
* Marius Ivaškevičius – dramatopisarz, scenarzysta filmowy i reżyser. Jeden z najwybitniejszych współczesnych litewskich dramaturgów, który zdobył rozgłos dzięki sztukom „Madagaskar” i „Wypędzenie” („Išvarymas”). Na początku swojej kariery literackiej zasłynął jako twórca reinterpretujący mity i dekonstruktor historii. W Polsce ukazała się jego proza „Historia z chmury”, a w Narodowym Starym Teatrze powstała inscenizacja jego sztuki „Masara”.
Fot: Laura Vanceviciene
Publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.
Publicysta, kurator teatralny, dramaturg. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w latach 1994-2012 dziennikarz działu kultury „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Zbigniewa Raszewskiego dla najlepszego polskiego krytyka teatralnego (1995). Opublikował m.in. antologie polskich sztuk współczesnych „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne” (2003) i „Made in Poland. Dziewięć sztuk teatralnych z Polski” (2006), a także zbiór wywiadów z czołowymi polskimi ludźmi kultury „Bitwa o kulturę #przyszłość” (2015), wyróżniony nagrodą „Gazety Wyborczej” w Lublinie „Strzała 2015”. Od 2014 związany z TR Warszawa, gdzie odpowiada za rozwój linii programowej teatru oraz pracę z młodymi twórcami i twórczyniami.
Komentarze