0:000:00

0:00

Joanna [imię zmienione] ma 30 lat. Mieszka w niewielkiej miejscowości w województwie małopolskim. Ma dwójkę dzieci w wieku 4 i 5 lat. Kiedy przedwcześnie pękają jej błony płodowe jest w 19 tygodniu ciąży.

Historię kobiety opowiada OKO.press Krystyna Kacpura, dyrektorka Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Na jej prośbę nie ujawniamy imienia ani nazwiska Joanny, nazw szpitali ani imion i nazwisk lekarzy.

Nie ma wolnych łóżek

Joanna zgłasza się do jednego ze szpitali w Małopolsce w listopadzie 2021 roku. Na izbie przyjęć prosi lekarza o pomoc. Chce wiedzieć, co się z nią stanie, co ma robić. Z macicy wypływa płyn owodniowy, który przedostaje się na zewnątrz przez szyjkę macicy i pochwę. Ale lekarz tłumaczy, że nie może jej przyjąć.

"Nie mamy wolnych miejsc" - słyszy Joanna.

"Szpital ma obowiązek ocenić stan pacjentki, która zgłasza się na izbę przyjęć z odchodzącymi wodami płodowymi. Jeżeli musi być hospitalizowana, to nawet jeżeli w placówce nie ma wolnych łóżek, lekarz z izby przyjęć musi poszukać miejsca chociażby w ościennym szpitalu. Nawet takim, który ma niższy stopień referencji" - mówi w rozmowie z OKO.press konsultant położnictwa i ginekologii województwa pomorskiego prof. Krzysztof Preis.

Ale nic takiego się dzieje. Lekarz mówi Joannie, że musi zgłosić się do innej placówki.

W momencie odmowy hospitalizacji lekarz powinien wystawić pisemną kartę odmowy przyjęcia z informacjami dotyczącymi m.in. przyczyny zgłoszenia się pacjentki do szpitala, jej dolegliwości, wyników przeprowadzonych badań, uzasadnienia przyczyny odmowy. Na karcie powinny znaleźć się też data i podpis lekarza.

Przeczytaj także:

Proszę czekać i sprawdzać, czy płód się rusza

Joanna z izby przyjęć wychodzi bez takiej karty. Jedzie do kolejnego szpitala. Lekarze robią jej badanie ultrasonograficzne - chcą sprawdzić, czy płód żyje. Żyje. " Nie zakończą ciąży dopóki płód jest żywy. Lekarze nie ustalają nawet czy płód ma wady, czy ciąża zagraża życiu" - mówi Kacpura.

"Dopóki płód jest żywy, nie możemy nic zrobić" - słyszy Joanna.

Prof. Krzysztof Preis tłumaczy, że jeżeli zgłosiłaby się do niego kobieta, której w 19 tygodniu ciąży odeszły wody płodowe, to zostawiłby ją w szpitalu na minimum jeden dzień. "Zbadałbym pacjentkę i upewniłbym się, że nic jej nie grozi". Ale lekarze tego nie robią. Mówią Joannie, żeby pojechała do domu i obserwowała czy „płód się rusza”.

"Odsyłanie pacjentki do domu i zalecanie jej, aby czekała aż płód przestanie się ruszać to sytuacja absurdalna. Dramat. Powtórka z Pszczyny, która narusza dobrą praktykę lekarską i zdrowy rozsądek. Od blisko 30 lat zawsze hospitalizuje pacjentki z przedwcześnie odchodzącymi wodami płodowymi i niektóre z nich kwalifikują się do uratowania ciąży" - mówi prof. Preis.

Wyjaśnia, że dopiero po badaniach, jeżeli wiedziałby, że pacjentka jest bezpieczna, mógłby pomyśleć o pozwoleniu na wyjście. Ale Joanna od szpitalnych drzwi odbija się jednak po raz drugi. Znowu nie dostaje zaświadczenia o odmowie przyjęcia.

Co zrobią beze mnie dzieci?

Joanna wraca do domu. Dzwoni do siostry i prosi, żeby zaopiekowała się dziećmi. Zostaje sama i postanawia - według zaleceń - czekać. Cierpi. Nie może spać, niewiele je. Źle się czuje. Zaczyna bać się o swoje życie.

Po tygodniu w internecie znajduje numer do Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Telefon odbiera Krystyna Kacpura.

Kobieta jest w tak złym stanie, że wydusza z siebie tylko rozpaczliwe "proszę mi pomóc".

"Boi się, bo jest głośno o sprawie Izabeli z Pszczyny, a sama jest w podobnej sytuacji. Dzieci cały czas do niej dzwonią. Pytają: »Kiedy wróci mama?«. Mówię, że jej pomogę, że może być spokojna".

"Jak kobieta ma siłę, to zdarza się, że próbuję przebić się przez beton. Interweniuję w szpitalach, w których nie została przyjęta. Domagam się, żeby potraktowały ją z godnością i zgodnie z prawem. Ale wiem, że Joanna nie ma siły. Przez tydzień sama w domu czekała aż płód przestanie się ruszać. Bała się, że umrze i zostawi dzieci. Pytała, co bez niej zrobią. To dlatego zadzwoniła".

Zdrowie i życie jest zagrożone

Krystyna Kacpura kieruje Joannę do szpitala, w którym wie, że lekarze udzielą pomocy. „Powiedziałam lekarzom, że mogą powołać konsylium psychiatryczne, bo stan psychiczny kobiety jest tak zły, że nie ma czasu na to, aby zgłaszała się do psychiatrów i zbierała od nich podpisy na zaświadczeniach do wykonania aborcji z powodu zagrożenia życia”.

Joanna zgłasza się na izbę przyjęć, powołuje się na Federę i informuje, że ma wsparcie prawniczki.

„Szpital przyjmuje ją od razu. Lekarze badają Joannę, robią badanie ultrasonograficzne. Na USG widzą, że płód żyje, ale ma wiele wad wrodzonych.

Uszkodzone są nerki i mózg. Uznają, że zdrowie i życie kobiety jest zagrożone i wywołują poród”.

"Kobieta pojechała do dwóch szpitali ratować swoje życie, a lekarze nawet nie ustalili, czy płód ma wady, czy ciąża zagraża życiu. Z informacji, które mam wynika, że szpitale nie odnotowały, że kobieta w ogóle była na izbie przyjęć".

Niewidzialna instrukcja

"Nie chodziło o jej życie, tylko o prawo. To sytuacja jak u Izabeli z Pszczyny, która skończyła się mniej tragicznie. Prawo nie może dyktować lekarzowi jak ma się zachować w konkretnej sytuacji, ale wyrok Trybunału Konstytucyjnego sprawił, że tak właśnie się dzieje. To prawo, które działa przeciwko życiu i zdrowiu kobiet. Kobiet, które przeżywają tragedię, a w szpitalu traktowane są jakby były zbędne" - mówi Kacpura.

Teraz Joanna jest po aborcji, z dwójką dzieci w domu. "Dopiero kiedy powołała się na organizację, kiedy zainterweniowałam, została przyjęta do szpitala, ale ta historia mogła skończyć się tragedią".

„Wiele szpitali znalazło sposób na odmawianie aborcji. Nawet tym kobietom, które spełniają wymogi formalne.

Szpitale odwlekają sprawę. Jakby po wyroku TK powstała jakaś nieoficjalna instrukcja, że kobietę trzeba odesłać do domu, żeby czekała aż płód umrze".

„Jeżeli kobieta zgłasza się do szpitala i prosi o wykonanie aborcji z zaświadczeniem od dwóch psychiatrów, a lekarze nie mają się do czego przyczepić, to błędów technicznych zaczynają doszukiwać się prawnicy. Stwierdzają na przykład, że lekarze nie mogą wykonać aborcji, bo pieczątka na kopii zaświadczenia od psychiatry jest niewyraźna”.

Mur po wyroku TK

"Drugi sposób jest taki, że szpitale odsyłają kobietę z jest z jednego szpitala do drugiego. Mówią jej, że ciążą powinna zostać przerwana tam, gdzie kobieta robiła badania prenatalne. Twierdzą, że dopiero jak dostanie na piśmie odmowę z szpitala, gdzie wykonywała badania, to ją przyjmą. Takie sytuacje zdarzają się w szpitalach w Warszawie”.

Krystyna Kacpura tłumaczy, że szpitale odmawiając przyjęcia do szpitala powołują się nie tylko na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który zakazuje przerwania ciąży ze względu na wady letalne płodu. Ale też na opinię prawną opublikowaną przez Ordo Iuris po wyroku TK, z której wynika m.in., że "stan zdrowia psychicznego nie stanowi przesłanki dopuszczalności aborcji", o której mowa w art. 4 ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży.

„Rzecznik Praw Obywatelskich ocenił, że to niekonstytucyjne i, że zdrowie psychiczne jest tak samo ważne jak fizyczne. Kilka razy dziennie dzwonią do nas kobiety w trudnych sytuacjach. Zawsze priorytetem jest pomoc. Czasem próbuję rozbić mur, od którego odbijają się kobiety w ciężkiej ciąży, z płodem obarczonym wadami czy z bezwodziem lub małowodziem. Próbuję wymusić na placówkach chociaż to, żeby przekazały im na piśmie odmowę przyjęcia do szpitala. Ale w Polsce są szpitale, które opierają się na stanowisku Ordo Iuris, a nie na Rzeczniku Praw Obywatelskich. To jest najgorsze”.

Udostępnij:

Julia Theus

Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.

Komentarze