Konstytucja nie może być przeszkodą dla przywracania porządku konstytucyjnego wywróconego w wyniku niekonstytucyjnych działań PiS. Obecna władza dąży do przywrócenia suwerenności, którą Rzeczpospolita utraciła w ostatnich ośmiu latach
„Nie rozumiem argumentu, że Adam Bodnar czy Bartłomiej Sienkiewicz stosują triki prawne. W żadnym wypadku nie jesteśmy skazani na szukanie pretekstów czy trików, żeby doprowadzić do przywrócenia państwa konstytucyjnego. Władza publiczna jest zobowiązana wyjść z pułapki konstytucyjnej i ustawowej, jaka została stworzona przez poprzednią ekipę polityczną. To jest konstytucyjny obowiązek nowej władzy politycznej” – mówi OKO.press prof. Mirosław Wyrzykowski, były sędzia Trybunału Konstytucyjnego (2001-2010)*. Cały wywiad – poniżej.
Piotr Pacewicz, OKO.press: Używa pan określenia, że jesteśmy „krajem konstytucyjnie upadłym”. Jesteśmy, czy byliśmy?
Prof. Mirosław Wyrzykowski: Konstytucja jako podstawowy akt prawny państwa i społeczeństwa przestała mieć znaczenie w wyniku działań konstytucyjnych organów państwa, które w latach 2015-2023 naruszyły przepisy aż 12 rozdziałów Konstytucji. A to oznacza, że organy państwa poprzez świadome i celowe naruszanie norm konstytucyjnych i poszczególnych przepisów Konstytucji doprowadziły do tego, że
z Konstytucji pozostał strzęp szlachetnego wyobrażenia o wartościach, na których ma opierać się państwo polskie.
Mamy niekonstytucyjne instytucje jak neo-KRS, Rada Mediów Narodowych, Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego. Mamy sprzeczne z Konstytucją RP ustawy...
... co więcej, działania nominalnie konstytucyjnych organów prawa w zakresie tworzenia, bądź stosowania prawa doprowadziły do tego, że skutki ich postępowania są niezgodne z ustawą zasadniczą. A ponieważ były to działania celowe, świadome i zaplanowane to zachowanie nominalnie konstytucyjnych organów państwa – prezydenta, Sejmu i Senatu kadencji 2015-19 oraz Sejmu kadencji 2019-23, prezesa Rady Ministrów, rządu, prokuratora generalnego, a także Trybunału Konstytucyjnego – były nie tylko niekonstytucyjne, ale
w swej istocie były działaniami antykonstytucyjnymi.
Na przykład Rada Mediów Narodowych na gruncie obowiązującej od 2016 roku ustawy wyznaczała władze i tym samym kształt mediów publicznych, skądinąd sprzeczny z konstytucyjną normą o „wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w radiofonii i telewizji”.
Mówi pan o ustawach, ale
coś, co przybiera formę i nazwę ustawy, nie zawsze może i powinno być uznane za ustawę.
Innymi słowy, sama nazwa aktu prawnego nie oznacza, że jest to akt prawny, który spełnia warunki określone w Konstytucji. Ustawa o Radzie Mediów Narodowych jest wprawdzie ustawą nominalnie, ale przecież ten akt prawny burzy porządek medialny z perspektywy rozwiązań konstytucyjnych. RMN na mocy decyzji parlamentu odebrała kompetencje Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, powodując, że ten konstytucyjny organ państwa ma słabsze kompetencje niż organ ustawowy. A odebrane KRRiT kompetencje dotyczą istoty regulacji prawnej, jaką jest wybór osób na stanowiska zarządzające w publicznym radiu i telewizji.
Z tego by wynikało, że podnoszenie się z konstytucyjnego upadku oznaczałoby przywrócenie konstytucyjnych uprawnień KRRiT. Tyle że także ten organ kierowany przez Macieja Świrskiego został skrajnie upolityczniony. Nie dawałby gwarancji, że media publiczne realizowałyby konstytucyjne i ustawowe zadania. Wręcz przeciwnie. I co z tym zrobić?
Upolitycznione w tym samym stopniu są obydwa organy, zarówno konstytucyjny, jak i ustawowy. Tyle że w wyniku zmiany prawa przyjętego przez większość PiS, KRRiT – chociaż jest organem konstytucyjnym – ma mniejsze uprawnienia. Mamy do czynienia z rozwiązaniem, które można określić jako by-pass antykonstytucyjny w stosunku do organu konstytucyjnego. Dlaczego by-pass? Bo skoro nie można było zlikwidować KRRiT jako organu konstytucyjnego, to tak jak w by-passie przeniesiono jej kompetencje do Rady Mediów Narodowych,
tworząc z Krajowej Rady pustą skorupkę. Istota statusu i funkcji KRRiT została skutecznie wydrążona z treści jej konstytucyjnie przypisanej.
Przejmując kontrolę nad mediami publicznymi minister Bartłomiej Sienkiewicz na gruncie kodeksu spółek handlowych wystąpił z pozycji właściciela wyznaczając rady nadzorcze, a pośrednio zarządy mediów publicznych. Helsińska Fundacja Praw Człowieka zwróciła uwagę, że naruszył sens wyroków TK z 2016 roku, a jeszcze wyraźniej – z 1995 roku. Trybunał podkreślał, że „ośrodki rządowe nie mogą przejmować kontroli nad mediami publicznymi”.
Jest oczywiste, że rząd nie powinien mieć wpływu na funkcjonowanie mediów publicznych. Tak samo, jak jest oczywiste, że władza polityczna, w tym rząd i parlament zdominowany przez jedną partię, dokonała w latach 2016-2023 ich upolitycznienia. W związku z tym argument, że rząd Donalda Tuska nie może niczego zrobić, aby przywrócić zgodności funkcjonowania mediów publicznych z ustawą zasadniczą, jest dla mnie rodzajem
argumentacyjnej pułapki konstytucyjnej tylko pozornie wzmocnionej orzeczeniami dawnego TK.
Po wyborach 2015 roku nie mieliśmy już bowiem do czynienia z mediami publicznymi zgodnymi z ich misją zdefiniowaną w Ustawie o radiofonii i telewizji. A zadaniem obecnego rządu jest przywrócenie statusu, jaki został tym mediom odebrany przez poprzednią władzę. I w tym zakresie zastosowane zostały środki, które miały prowadzić do osiągnięcia tego rezultatu. Ale ten spór już mamy za sobą.
Bo władza wycofała z pierwszego kroku, przewidując realistycznie, że decyzja sądu rejestrowego może być niekorzystna. W związku z tym postawiono na chyba czystszy prawnie scenariusz likwidacji TVP, PR i PAP, choć oczywiście ta likwidacja nie jest po to, żeby likwidować...
Ale też mieliśmy do czynienia z nową sytuacją, za sprawą prezydenta, który zawetował ustawę okołobudżetową gwarantującą finansowanie TVP. Bez tego finansowania telewizja publiczna jest bankrutem. Minister kultury, jako właściciel działający w imieniu Skarbu Państwa, wyprowadził logiczne konsekwencje z decyzji prezydenta i postawił spółkę w stan likwidacji z powodu braku finansowych możliwości realizowania jej zadań.
Pierwotnym źródłem, czyli sprawcą opisywanego stanu rzeczy jest prezydent, minister natomiast podjął decyzje, które w istocie – przejściowo – ratują publiczną telewizję i publiczne radio. Wystarczy włączyć odpowiednią stację w publicznym radio czy publicznej telewizji, by przekonać się, w jaki sposób działają obydwa podmioty prawne, czyli TVP i PR.
Dałoby się ją pewnie sfinansować inaczej, ale i tak nastąpił kolejny zwrot akcji. 22 stycznia 2024 sąd rejestrowy odmówił wpisania likwidatora TVP i PR do KRS. Zdaniem sądu, rzeczywistym celem rządu nie była likwidacja, tylko przejęcie kontroli nad spółkami. „Stwarza to niebezpieczeństwo, że ilekroć będzie zmieniać się władza, rozważane będzie postawienie mediów publicznych w stan likwidacji”.
Sąd rejestrowy, działający poprzez referendarza sądowego, wyszedł poza przyznane mu kompetencje, dokonując merytorycznej kontroli postanowienia ministra.
Minister odwołał się do sądu i sąd orzeknie o prawidłowości jego działania.
Tak czy inaczej, rząd musi się nieźle nagimnastykować... Jak powiedział prof. Jan Zimermann w wywiadzie dla OKO.press, „trzeba czasem iść po bandzie, byleby jednak jakiejś linii nie przekraczać”.
Mam odmienny pogląd od niezmiernie przeze mnie cenionego prof. Jana Zimermanna. Nie widzę, żeby wskazana była „jazda po bandzie”, chyba że mówimy o naprawianie państwa „po antykonstytucyjnej bandzie” w wykonaniu poprzedniej władzy. Nie rozumiem argumentu, że rząd stosuje „triki prawne”. Rząd używa instrumentów, które ma do dyspozycji w obowiązującym porządku prawnym.
Stosuje metody, które mają prowadzić do zamierzonego rezultatu, czyli zakończenia patologii instytucji państwa i przewrócenia konstytucyjnego państwa prawa.
Działania ministra Sienkiewicza nie są naginaniem prawa. Przepisy kodeksu spółek handlowych mają zastosowanie również do spółek medialnych, żaden przepis tego nie wyklucza. A pseudointerpretacyjne wygibasy mające wykazać intencje ustawodawcy wyłączenia stosowania kodeksu spółek handlowych wobec spółek medialnych są przykładem
nie tyle ich jazdy po bandzie, ile rozpaczliwą próbą chwytania się swoistej brzytwy argumentacyjnej.
Prof. Ewa Łętowska mówiła nam o „effet utile”, czyli „energicznym poszukiwaniu takich interpretacji, żeby osiągnąć cel”. Jest przy tym kwestią oceny, które z zastosowanych metod są bardziej, a która mniej uzasadnione. Mecenasi Aleksander Kappes i Tomasz Siemiątkowski tłumaczyli mi, że referendarz w sądzie rejestrowym miał do wyboru: albo kierować się ustawą o Radzie Mediów Narodowych, albo uznać, w oparciu o tzw. rozproszoną kontrolę konstytucyjności, że ustawa nie obowiązuje i minister Sienkiewicz miał prawo zrobić to, co zrobił.
Kłopot, jaki miał ten lub inny referendarz, wynika z tego, co nazywamy szwindlami argumentacji.
No bo kto podnosi argument o złamaniu prawa czy Konstytucji przez obecną władzę? Ci, którzy przez osiem lat ustawę zasadniczą łamali! Na pozór obie strony mówią to samo – trzeba bronić Konstytucji. Ale poza prawidłowym zastosowaniem wykładni prawa, znaczenie ma także wiarygodność podmiotów, które dokonują jego interpretacji. Dzisiejsza opozycja, odwołując się do Konstytucji, ma zerową wiarygodność.
Oni przecież niszczyli Konstytucję i rządy prawa, co zostało zauważone i obywatelsko potwierdzone zarówno przez społeczeństwo, które w wyborach 15 października 2023 roku odrzuciło dotychczasowe łobuzerstwo prawnicze, jak i przez organy wymiaru sprawiedliwości, zarówno polskie, jak i europejskie, które są przecież elementem składowym polskiego porządku prawnego.
Nie wszystko, co jest nazywane interpretacją prawa, jest nią w istocie. Często mamy do czynienia jedynie z jakimś poglądem, który w istocie nie opiera się ani na obowiązującym prawie, ani na obowiązujących regułach wykładni prawa.
Mój ulubiony przykład to interpretacja art. 7 Konstytucji dokonana przed laty przez urzędnika kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy, który powiedział, że przepis „organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa” oznacza, że jeśli organy wyjdą poza granice prawa, to art. 7 przestaje obowiązywać. No bo jak ktoś wyszedł poza granice prawa, to nie działa w sposób nakazany przez Konstytucję. Można twierdzić, że to poprawna wykładnia Konstytucji, ale nikt poważny nie będzie tego tak traktował.
Tę wypowiedź Krzysztofa Szczerskiego opisała w OKO.press Dominika Sitnicka jako „logikę nienormatywną”.
Jeżeli ktoś wychodzi poza granice prawa, to działa bezprawnie. Kropka. A interpretator Konstytucji stwierdzał, że wtedy przestaje obowiązywać art. 7 Konstytucji.
Koalicja 15 Października nie może naprawiać państwa ani drogą ustawową, ani poprzez kontrolę konstytucyjną, bo tzw. TK jest parodią Trybunału Konstytucyjnego. Aby odbudować demokratyczny porządek, jest w pewnym stopniu skazana na szukanie trików, pretekstów, naciąganie niektórych przepisów.
Jeszcze raz. W żadnym wypadku nie jesteśmy skazani na szukanie pretekstów czy trików, żeby doprowadzić do przywrócenia państwa konstytucyjnego. Władza publiczna jest zobowiązana wyjść z pułapki konstytucyjnej i ustawowej, jaka została stworzona przez poprzednią ekipę polityczną. To jest konstytucyjny obowiązek nowej władzy politycznej.
Konstytucja nie może być przeszkodą w przywracaniu porządku konstytucyjnego wywróconego w wyniku niekonstytucyjnych działań poprzedniej władzy.
To oznacza, że władza publiczna jest zobowiązana do znalezienia dróg, metod i sposobów, które doprowadzą do przywrócenia państwa konstytucyjnego. I tu faktycznie mamy do czynienia z trudnościami, o których pan mówił.
Po pierwsze, jest przeszkoda, która sama się ujawniła w postaci oświadczenia prezydenta, że będzie wetował ustawy przywracające porządek konstytucyjny.
Ten pogląd wynika z interpretacji jego słów, które brzmiały mniej więcej tak, że dzisiejszy rząd i parlament nie mogą się powoływać na weto prezydenckie, jako przeszkodę w realizacji celów politycznych, bo weto wynikać ma z tego, że prezydent musi bronić Konstytucji RP.
I mamy drugą przeszkodę, jaką jest Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej.
Zwrócę tu uwagę na zagrożenie, jeszcze nie w pełni zauważone.
Mam na myśli postanowienie pani Krystyny Pawłowicz o zastosowaniu zabezpieczenia w sprawie wniesionej w trybie skargi konstytucyjnej przez pana Dariusza Barskiego.
Który jako prokurator krajowy z dużymi kompetencjami miał cementować władzę Zbigniewa Ziobry nad prokuraturą, także na wypadek przegranej PiS w wyborach.
Pan Barski kwestionuje mające charakter deklaratoryjny (stwierdzający fakt – red.) rozstrzygnięcie prokuratora generalnego Adama Bodnara, że nie jest on [Barski] prokuratorem czynnym, a zatem nie może pełnić funkcji prokuratora krajowego. Pan Barski nie został legalnie przywrócony ze stanu spoczynku, bo eksminister Ziobro zrobił to w 2022 roku na podstawie przepisów, które obowiązywały tylko przez 60 dni w 2016 roku, między 4 marca a 4 maja.
W odpowiedzi na decyzję prokuratora generalnego Bodnara pan Barski złożył w Trybunale Konstytucyjnym skargę konstytucyjną. Nie znamy jej treści, nie została do dzisiaj (25 stycznia 2024) zarejestrowana w repertorium TK, nie wisi na stronie internetowej. Skarga została natychmiast dopuszczona do rozpoznania, a przecież obowiązuje procedura sprawdzenia spełnienia wszystkich istotnych warunków poprawności /legalności skargi konstytucyjnej. Pan Barski nie godzi się z konsekwencjami stwierdzenia faktu przez prokuratora generalnego, który dokonuje przecież prostej konstatacji, że w chwili mianowania prokuratorem krajowym był w stanie spoczynku, więc nie mógł zostać mianowany prokuratorem krajowym. Nie był bowiem prokuratorem w stanie czynnym.
Tymczasem co robi pani Krystyna Pawłowicz z TK? Zobowiązuje prezesa Rady Ministrów do wstrzymania wykonania decyzji o powoływaniu – na wniosek prokuratora generalnego Adama Bodnara – Jacka Bilewicza do pełnienia obowiązków prokuratora krajowego.
Pan Barski twierdzi, że przepis, który można było stosować jedynie przez 60 dni, można było zastosować w jego przypadku w 2022 roku, a zatem można stosować w nieskończoność.
Dalej, pani Pawłowicz:
Mój długi wywód zmierza do konkluzji. Otóż TK zajmuje się kontrolą zgodności prawa z Konstytucją. W tym wypadku żądanie dotyczy kontroli aktu prawnego, który przestał obowiązywać w 2016 roku i w oczywisty sposób nie mógł mieć zastosowania wobec pana Barskiego. A to oznacza możliwość wystąpienia kolejnych takich lub podobnych spraw. Jeżeli obecne władze państwowe będą zmieniać status pracowniczy takiej czy innej osoby, będą odwoływały ze stanowisk w organach władzy publicznej czy podmiotach prawa handlowego, to taka odwołana osoba będzie zwracała się do TK z wnioskiem o stwierdzenie niezgodności z konstytucją podstawy prawnej odwołania.
Możemy mieć do czynienia z zahamowaniem programu przywracania państwa konstytucyjnego, bo takich osób są setki. Przecież to nie krasnoludki naruszały przez osiem lat prawo. To nie krasnoludki naruszały Konstytucję.
To były konkretne osoby elity władzy, w konkretnych instytucjach, miejscach, które doprowadziły do tego, że mamy państwo konstytucyjne upadłe.
Wszystkie tego typu sprawy osobowe będą trafiały do TK, jako rzekome „skargi konstytucyjne” i będą rozpatrywane w trybie natychmiastowym przez panią Pawłowicz, która będzie wydawała postanowienie o zabezpieczeniu, czyli wstrzymaniu wszelkich działań do zakończenia postępowania przed Trybunałem.
Analizowane postanowienie w sprawie pana Barskiego wskazuje, że tego typu rozstrzygnięcia przybierają szatę prawa.
Są ubrane w szatę prawa, ale gdyby użyć poetyki pani Pawłowicz, one są przebrane w szmatę prawa.
To może zatrzymać funkcjonowanie państwa z punktu widzenia wymiany funkcjonariuszy władzy publicznej i osób zasiadających w organach spółek, także o strategicznym znaczeniu dla bezpieczeństwa państwa.
Tylko że władze to prawdopodobnie zignorują.
Tak. Premier nie może tego nie zignorować, ponieważ uznając takie rozstrzygnięcie TK, ubrane w formę postanowienia o zabezpieczeniu, naruszyłby prawo. Postanowienie o zabezpieczeniu jest całkowicie bezprawne.
Z takim wnioskiem do Julii Przyłębskiej czy Krystyny Pawłowicz może wystąpić np. były prezes TVP?
Tak jest i wówczas, gdyby rząd uznał zasadność i legalność postanowienia o zabezpieczeniu w sprawie pana Barskiego, powstałoby realne ryzyko zatrzymania jakichkolwiek zmian zmierzających do przywracania porządku konstytucyjnego. Nie wynika ono z tego, że – jak twierdzą niektórzy – mamy dwa porządki prawne, czyli dualizm prawny. Mamy prawo i mamy rozwiązania, które nie mają statusu prawa i nie można uznać ich za prawo.
Tak jak w przypadku pana Barskiego, któremu nie przysługuje skarga konstytucyjna także dlatego, że nie wyczerpał sądowej drogi prawnej do uzyskania rozstrzygnięcia, które określałoby jego stosunek zatrudnienia.
Nawiasem mówiąc, sprawa powołania przez Ziobrę prokuratora Barskiego, to był dla koalicji 15 Października uśmiech losu. Były prokurator generalny mógł go przenieść w stan czynny z art. 127 ustawy o prokuraturze z 2016 roku i legalnie powołać na prokuratora krajowego. Chyba z lenistwa umysłowego powołał się na używany przy łączeniu urzędu prokuratora z ministrem sprawiedliwości art. 47 ustawy wprowadzającej ustawę o prokuraturze z tego samego roku. Tym razem nie chodziło o naginanie prawa, to był zwykły lapsus.
Nie mam wglądu w intencje i sposób myślenia dawnego prokuratora generalnego.
Najbardziej oczywista z tych wszystkich spornych kwestii jest sprawa Kamińskiego i Wąsika. Trudno mieć wątpliwości: zostali skazani prawomocnym wyrokiem, a prezydent lawirował i kręcił, ale w końcu ich ułaskawił.
Tak, ale wracamy do rozróżnienia między interpretacją prawa a wypowiedziami oderwanymi od prawa i od reguł wykładni prawa takiej czy innej osoby. Nie ma wątpliwości, że panowie Kamiński i Wąsik zostali prawomocnie skazani, z oskarżenia publicznego i tym samym nie mogą być posłami. Utracili status poselski w momencie, gdy wyrok został wydany. Marszałek Sejmu tylko potwierdził wygaszenie ich mandatów. Są osobami skazanymi, spędzili kilka dni w zakładach karnych. I tyle. Obecne ułaskawienie przez pana prezydenta na gruncie kodeksu postępowania karnego niczego tu nie zmienia. Jego pierwsze ułaskawienie z 2015 roku ogłoszone przed zakończeniem procesu i wydaniem prawomocnego wyroku nigdy nie nabrało mocy obowiązującej, bo zostało wydane sprzecznie z prawem.
Zanim ich ułaskawił, prezydent próbował złapać w pułapkę prokuratora generalnego, naciskając, by to Adam Bodnar przerwał wykonywania kary, co kpk dopuszcza w szczególnych okolicznościach. Pojawiały się zachęty nawet „w naszej bańce”, żeby minister Bodnar to zrobił, żeby uspokoić tzw. nastroje społeczne.
Zacznę od Pana sformułowania, że prezydent próbował przerzucić na Adama Bodnara odpowiedzialność, która należy do niego.
Jeżeli próbował, było to usiłowanie nieudolne.
Prezydent od chwili zatrzymania byłych posłów był i do końca ich pobytu w zakładach karnych pozostawał odpowiedzialny za ich przebywanie w zakładach karnych. Miał możliwość zastosowania trybu art. 139 Konstytucji i nie zrobił tego. Zastosował procedurę ułaskawieniową na mocy przepisów Kodeksu postępowania karnego zwracając się do prokuratora generalnego o przedstawienie opinii, która może i powinna uwzględniać również opinie sądów, pierwszej i drugiej instancji.
Wiadomo, że prokurator Bodnar odesłał prezydentowi swoją opinię i że była ona krytyczna. Prezydent nie kierował się nią, przejmując pełną i jednostkową odpowiedzialność za zastosowanie – tym razem legalnie – prawa łaski.
Tak, ale próbował doprowadzić do tego, by prokurator zarządził przerwę w odbywaniu kary, a wtedy Andrzej Duda wcale by ich nie ułaskawił, tylko po raz setny powtórzył, że byli przez niego skutecznie ułaskawieni już w 2015 roku. Przy czym tamto niby-ułaskawienie byłoby de facto uniewinnieniem, ponieważ zostało wydane przed wyrokiem. A to by oznaczało, że jako niewinni mogą wrócić do Sejmu.
Cóż, jeśli to miała być pułapka, to jej finezja intelektualna okazała się więcej niż ograniczona i natychmiast, i bezbłędnie została rozszyfrowana przez prokuratora generalnego. Adam Bodnar przywołał przykłady długotrwałych postępowań prezydenta chociażby w sprawach nominacji profesorskich, czy sędziowskich osób, które uzyskały pozytywną opinię już to Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych, już to Krajowej Rady Sądownictwa, działającej jeszcze jako organ konstytucyjny.
Co nie zmienia faktu, że polityczna narracja prezydenta, obozu PiS i panów Kamińskiego i Wąsika, którzy opuścili zakłady karne, jest taka, że obaj są niewinni, nigdy nie byli prawomocnie skazani, są więc posłami, a przez całe 12 dni byli „więźniami politycznymi reżimu Tuska”. Ich historia ma być paliwem buntu i blokowania zmian w kraju.
Powtórzę, że jest to blokada świadomie przygotowywana przez obóz polityczny, który utracił władzę 15 października. Blokada ma zatrzymać przywracanie państwa konstytucyjnego, ale także innego elementu ustrojowej układanki,
bo obecna władza dąży do przywrócenia suwerenności, którą Rzeczpospolita utraciła w ciągu ostatnich ośmiu lat.
Ciekawe odwrócenie pojęć. PiS powtarzał, że buduje państwo suwerenne (co sprowadzało się do na przemian obrażania partnerów w UE i obrażania się na nich).
Rzecz w tym, że
nie jest suwerennym państwo, którego konstytucyjne organy naruszają własną konstytucję.
Bo naturalne jest wtedy pytanie, kto, dlaczego i w jaki sposób wpływa na piastunów konstytucyjnych organów państwa, które niszczą polską ustawę zasadniczą, polski porządek konstytucyjny. Nie znamy ani jednego przykładu państwa suwerennego, którego organy państwowe celowo i z taką determinacją naruszałyby własną konstytucję.
W drodze do tego suwerennego konstytucyjnie państwa będziemy przez parę lat żyli w obliczu – jak to ujęła uchwała sejmowa z 19 grudnia 2023 roku – standardów prawa w okresie przejściowym. To zawsze rodzi ryzyko, że władza skupiona na pilnych zadaniach i usuwania resztek „państwa PiS” zapomni o porządnej demokratyzacji kraju, np. uspołecznieniu i odpolitycznieniu mediów publicznych.
Nie widzę takiego związku przyczynowo skutkowego. Mamy do czynienia z koniecznością podejmowania szybkich działań w okresie przejściowym, żeby przywrócić przewrócone państwo konstytucyjne. Ale mamy już zapowiedzi zasadniczych ustaw, jak choćby rozdzielenie funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, przywrócenie KRS statusu organu konstytucyjnego, są założenia do ustawy medialnej.
Na Boga, rząd działa niewiele ponad miesiąc!
Oczekiwanie, że zostaną natychmiast przedstawione we wszystkich obszarach gotowe projekty rozwiązań legislacyjnych, a następnie w ekspresowym tempie zostaną przyjęte, jest – jakby to powiedzieć –
takim samym oderwaniem od rzeczywistości, jakie prezentują osoby, które do niedawna rządziły Polską.
Zachowajmy miarę, posługujmy się tym rodzajem rozumu praktycznego, który nakazuje, aby podejmować działania w sposób systematyczny, po kolei, z uwzględnieniem komplikacji i powiązań między elementami składowymi szeroko rozumianego porządku prawnego.
Jestem zwolennikiem tego, aby przez cały czas władza publiczna podlegała ścisłej kontroli przez opinię publiczną, przede wszystkim media, ale też organizacje pozarządowe. Czyli tych aktorów, którzy doprowadzili, często ogromnym kosztem, do tego, że po 15 października 2023 roku możemy przywracać porządek konstytucyjny. Będzie napięcie między oczekiwaniami opinii publicznej, społeczeństwa obywatelskiego, podmiotów i organizacji społecznych, a władzą publiczną, ale jest ono elementem składowym zdrowego procesu demokratycznego.
Czyli rozum praktyczny nie zabrania mi, jako przedstawicielowi mediów, narzekać i wykazywać się zniecierpliwieniem?
Tak i to jest naturalny podział ról. Tylko proszę zwrócić uwagę, że w państwach demokratycznych jest niepisana zasada 100 pierwszych dni rządu, rodzaj przedłużonego miesiąca miodowego władzy. Rząd organizuje się na poszczególnych szczeblach władzy, robi porządek tam, gdzie trzeba i inicjuje duże konieczne zmiany. A jaką stajnię trzeba wyczyścić w Polsce?
Przecież to nie jest normalne przejęcie władzy od normalnej władzy.
Czyli póki co narzędziem działania władzy jest głównie miotła, a czasem rózga. I należy chwilę poczekać, żeby wzięli do ręki łopaty, kielnie…
Potrzebna jest miotła, potrzebne grabie, potrzebna jest łopata. Potrzebny jest też kontener, żeby to wszystko wyrzucić... Ale nie rozumiem zarzutów, że nowe władze kierują się zasadą, że cel uświęca środki, omijają prawo, odkładają prawdziwe reformy. To jest sączenie trucizny w umysły ludzi, żeby delegitymizować władzę, która zaczęła rządy pięć tygodni temu.
To sączenie w wykonaniu przegranego obozu politycznego i jego nadwątlonych narzędzi propagandowych nie wydaje się szczególnie skuteczne. Notowania PiS powoli słabną.
Tak, ale ja mówię nie tylko o agitacji przegranej partii, ale o czymś znacznie groźniejszym – o sączeniu trucizny zwątpienia, nie tylko przez dzisiejszą opozycję, do odżywającego na nowo organizmu społecznego.
*Mirosław Wyrzykowski, sędzia Trybunału Konstytucyjnego (2001-2010), profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 1999–2001 dziekan Wydziału Prawa i Administracji UW, w latach 2011–2015 przewodniczący Komitetu Nauk Prawnych PAN
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze