Za domniemane "czyny chuligańskie" aktywistkom kolektywu Stop Bzdurom grozi więzienie. Prokuratura zarzuca im m.in. uszkodzenie homofobicznej furgonetki
"Spodziewałyśmy się takiej decyzji. Kiedy poszłyśmy zapoznać się z aktami, prokurator powiedział nam, że zamierza skierować akt oskarżenia. Czy rok temu czułyśmy, że tak to się skończy? Totalnie nie. W tamtym czasie nie przeszło nam przez myśl, że będziemy w takim miejscu" - mówi OKO.press Łania z kolektywu Stop Bzdurom, jedna z oskarżonych.
Jej sprawę do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia przekazała w ostatnich dniach Prokuratura Okręgowa w Warszawie.
Łani oraz Margot, najbardziej rozpoznawalnym twarzom Stop Bzdurom, śledczy zarzucają "czyny chuligańskie" - udział w zbiegowisku, napaść na wolontariusza antyaborcyjnej Fundacji Pro - prawo do życia oraz uszkodzenie homofobicznej furgonetki. Do zdarzenia miało dojść 27 czerwca 2020 roku na ul. Wilczej w Warszawie.
"Mamy informację z prokuratury, że akt oskarżenia został wysłany. Sprawą zajmowała się prokuratura okręgowa, a nie rejonowa, jak można by się spodziewać z treści zarzutów. Czekamy na informacje z sądu. Do momentu pierwszej rozprawy minie jeszcze najpewniej kilka miesięcy" - informuje Karolina Gierdal, pełnomocniczka jednej z aktywistek.
Za zarzucane czyny Margot może grozić do 5 lat więzienia, Łani do 3.
"Postawienie aktywistek w stan oskarżenia ma wywołać efekt mrożący - to jasne. Chodzi o to, by zmusić te osoby do zaprzestania takich działań, zniechęcić do aktywizmu" - podkreśla adw. dr Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska, karnistka, wicedziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie.
"Prawniczki mówią nam, że media nakręcają tę narrację, mówiąc o najwyższych możliwych karach, że na pewno one nie zostaną zasądzone. Ale przyznam, że się stresuję. Wszystko zależy od tego, jaki sąd nam się trafi. Znowu też uruchomiły się w sieci osoby, które piszą, że powinnyśmy pójść siedzieć. Nieprzyjemnie się to czyta" - przyznaje Łania.
Dodaje jednak, że ma wrażenie, że opinia publiczna lepiej niż rok temu rozumie działalność Stop Bzdurom. "Wtedy było ciężko, spotykałyśmy się z twardym hejtem. Wiele osób widzi dziś jednak, jak w Polsce jest beznadziejnie pod względem praw osób LGBT" - wskazuje.
"Nasze działania to nie chuligaństwo, nie chodzi o to, że jakaś pijana osoba podpala śmietniki czy przewraca ławki. Trzeba zrozumieć kontekst i to, jak te furgonetki miesiącami terroryzowały ludzi i nic nie było z nimi robione, czasem miały wręcz policyjne obstawy.
Osoby dostawały ataków paniki od tych komunikatów, które puszczali rano w środku miasta" - tłumaczy.
Jak pisaliśmy w OKO.press na furgonetkach "Stop pedofilii" Fundacji Pro - prawo do życia umieszczono zmyślony przekaz o planach "lobby LGBT", łączący homoseksualność z pedofilią. Jeżdżące po ulicach polskich miast samochody nadawały też przez głośniki komunikaty o takiej treści. Były praktycznie bezkarne.
"Nie można tej sprawy czytać w oderwaniu od tego, kim są oskarżone oraz tego, jakie treści prezentowano na furgonetce i w jakim celu jeździ ona po ulicach Warszawy. Istotny będzie też przebieg zdarzenia, a ten był kilkufazowy. Wszelkie wątpliwości trzeba będzie interpretować na korzyść oskarżonych" - wskazuje mec. Gajowniczek-Pruszyńska.
27 czerwca 2020 roku na ul. Wilczej w Warszawie trwały urodziny skłotu "Syrena", w których brali udział m.in. aktywiści i aktywistki ze Stop Bzdurom. Zanim doszło do domniemanej napaści furgonetka "Stop pedofilii" kilkakrotnie przejeżdżała obok "Syreny".
Wreszcie kilkanaście osób wyszło na ulicę i zablokowało drogę. Doszło do przepychanek i prób odebrania telefonu nagrywającym zajście wolontariuszom Pro - prawo do życia. Część zgromadzonych uszkodziła samochód i podarła homofobiczną plandekę.
Szkody prokuratura szacuje na 6 tys. złotych. A Margot zarzuca fizyczny atak na jednego z wolontariuszy. W jego wyniku miał on "doznać obrażeń ciała skutkujących rozstrojem zdrowia na okres nieprzekraczający 7 dni". Fundacja Pro-prawo do życia opublikowała na Youtube nagranie zdarzenia.
Kolektyw Stop Bzdurom informował, że jedna z osób zatrzymujących samochód została na miejscu brutalnie zaatakowana przez przechodnia.
"Sąd będzie musiał bardzo wnikliwie zbadać materiał dowodowy. Mam poważne wątpliwości co do rzeczywistego sprawcy pobicia. Obrona z pewnością podejmie kroki, by wykazać, że przebieg zdarzenia był inny, niż wskazuje na to prokuratura. Dynamika była dość duża, ale można też wskazywać, że działania te zostały sprowokowane. Margot może być ofiarą nagonki. Sąd oceni wszelkie te niuanse" - podkreśla mec. Gajowniczek-Pruszyńska.
"To, czy pójdę do paki, czy nie jest dla mnie mniej istotne niż to, by wykorzystać ten czas teraz na sensowne dociśnięcia dyskursywne. Jesteśmy w trakcie Miesiąca Dumy. Nie chcę spędzić go na myśleniu o tym, jak bardzo Ziobro i cała zgraja chce umieścić mnie gdzieś, gdzie nie chcę być" - mówi OKO.press Margot.
"Chcę teraz skupić się na tym, by wyciągnąć jak najwięcej hajsu na grupy aktywistyczne, które nie mają szans na granty i dotacje ze względu na swoje formy działania. Gdy pierwszy raz Ziobro się do nas przypierdolił, wyciągnęłyśmy ponad 300 tys. i tyle trafiło do organizacji i grup oddolnych. W trakcie tego procesu będziemy dalej zdobywać środki na ich działalność, by mogły robić swoje, gdy nas nie będzie zupełnie" - dodaje.
W styczniu 2021 roku prokuratura umorzyła inne śledztwo wobec aktywistów i aktywistek Stop Bzdurom. Chodziło o domniemane "znieważenie" warszawskich pomników, na których członkowie i członkinie kolektywu rozwiesili pod koniec lipca 2020 tęczowe flagi.
Akcja odbiła się szerokim echem w mediach; komentowali ją wysoko postawieni rządzący politycy. Premier Mateusz Morawiecki mówił o "hitlerowskim barbarzyństwie". A wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta o "grupie bojówkarzy LGBT". To Kaleta wniósł w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa: obrazy uczuć religijnych i znieważenia pomników.
W OKO.press pisaliśmy o nagłych zatrzymaniach aktywistek przez policję: Margot zgarnięto z ulicy do nieoznakowanego samochodu, Łanię z mieszkania znajomych. Jedną z członkiń kolektywu policjanci tropili aż w Bieszczadach.
Jeszcze jesienią 2020 roku Sąd Rejonowy w Warszawie orzekł, że zatrzymania były niezasadne.
"Od aresztu w zeszłym roku mierzę się z pewną formą PTSD. Gdy jakieś osoby świadczą za ciebie, żebyś nie siedziała w areszcie, i jesteś inwigilowana, niewygodnie robi się rzeczy, które mogą zostać obrócone przeciwko tobie jako przestępstwo. Przerzuciłam się na wspieranie innych projektów i szukanie dla nich zasobów. Pewnie będzie tak aż do zakończenia tej sprawy" - komentuje dla nas Margot.
Mec. Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska, pełnomocniczka zatrzymanych, w tym tygodniu wystąpi do sądu o zadośćuczynienie w sprawie jednej z klientek.
"Każda osoba, która uważa, że została niesłusznie zatrzymana, ma prawo wnieść wniosek o zadośćuczynienie. Sąd najpewniej orzeknie je w sprawie mojej klientki, bo stwierdził już raz, że zatrzymanie było niezasadne. Problem w tym, że zadośćuczynienia są skandalicznie niskie, to kwoty rzędu 2-5 tysięcy złotych. Dla skarbu państwa to żadna dolegliwość. Raczej nie wpłynie zatem na przyszłe decyzje organów ścigania" - ubolewa prawniczka.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze