0:000:00

0:00

Margot, niebinarna aktywistka z kolektywu „Stop Bzdurom” niszczy plandekę furgonetki głoszącej homofobiczną mowę nienawiści i używa siły, by odebrać kierowcy telefon. Po odwołaniu prokuratury sąd nakłada na nią dwumiesięczny areszt tymczasowy, co obrońcy praw człowieka uznają za formę prześladowania. W poniższym tekście znajduje się dokładny opis całego zajścia, także w wersji wideo.

Przeczytaj także:

W czasie zatrzymania Margot tłum blokuje policyjny samochód, w którym jest przetrzymywana, a nawet skacze po dachu auta. Protestujący obrzucają funkcjonariuszy obelgami. W odpowiedzi policja nadużywa siły, urządza na Krakowskim Przedmieściu łapankę. Dochodzi do naruszania praw osób zatrzymanych, m.in. do utrudniania kontaktu z prawnikami. Wedle Rzecznika Praw Obywatelskich było to poniżające, a w niektórych przypadkach „nieludzkie traktowanie”.

Gdy Margot po poręczeniu autorytetów wychodzi z aresztu, do sieci wrzuca zdjęcie z ręką ułożoną w gest „fucka” i podpisem „POLSKO TY HÓJU PRZESTAŃ MI MARGOT ARESZTOWAĆ”.

Duża część liberalnej opinii publicznej, wyrażając oburzenie na działania policji, jednocześnie krytykuje Margot – potępia siłową przepychankę, krytykuje brak odpowiedzialności i wulgarność. Niektórzy liberałowie nie respektują prawa Margot do podmiotowości i samostanowienia tożsamości i - jak funkcjonariusze systemu władzy - piszą o niej w rodzaju męskim. Za niewłaściwe uważane jest także "ozdabianie" flagami LGBT pomników i symboli religijnych.

Reprezentanci mniejszości LGBT+ i ich sprzymierzeńcy zwracali uwagę na ukryty homo- i transfobiczny charakter tych krytyk.

Podobne kontrowersje budziło malowanie graffiti na pomniku Kościuszki (nie mówiąc o rabowaniu sklepów) w trakcie protestów i zamieszek po policyjnym morderstwie George Floyda w USA, czy formy protestów Obywateli RP. Te reakcje są zatem również symptomem jednego z najgłębszych liberalnego tabu: funkcji przemocy w demokracji - pisze Agata Sikora* kulturoznawczyni, autorka książki „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć”.

Także w redakcji OKO.press formy protestu Margot obudziły dyskusję. Padały głosy, że jakakolwiek przemoc fizyczna w obywatelskim proteście jest niedopuszczalna. Także w komentarzach czytelników pojawiła się niechęć wobec używania siły i ordynarnych form wypowiedzi. Inni bronili prawa ignorowanych mniejszości do wyrazistych form protestu i oburzenia. Tekst Agaty Sikory*, pokazuje nasze reakcje na przemoc przeciwko opresji ze strony państwa i kultury, w szerszym historycznym kontekście. Publikujemy go w cyklu "Widzę to tak", w którym czasem pozwalamy autorom na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Jednym z mitów założycielskich nowoczesnej demokracji jest koncepcja umowy społecznej. Wedle Thomasa Hobbesa, siedemnastowiecznego filozofa, umowa społeczna została zawarta, gdyż stan natury był stanem wojny wszystkich ze wszystkimi: ludzie ustalili więc, że zrzekną się prawa do stosowania siły na rzecz władzy, która w zamian będzie ich chronić, stosując przemoc wyłącznie wedle ustalonych w umowie reguł [o wykorzystaniu myśli Hobbesa do podważania zasad demokracji czytaj tutaj - red.]. Wiek później koncepcję umowy społecznej rozwijali John Locke i Jan Jakub Rousseau, a wszystkich tych myślicieli łączyło przekonanie, że władzę uprawomocnia kontrakt zawarty między ludźmi, a nie siła wyższa (król jako pomazaniec boży).

Do ideałów umowy społecznej odwoływała się Deklaracja niepodległości Stanów Zjednoczonych (1776) i francuska Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela (1789). Obie wyrastały ze sprzeciwu wobec monarchii absolutnej i zakładały, że wszystkim ludziom są przyrodzone prawa, a władza jest przez nich wyłaniana i przed nimi odpowiedzialna. Ich twórcy zakładali, że najważniejsze dla ochrony wolności jest zabezpieczyć jednostki przed „tyrańskimi” zapędami państwa: stąd zasada trójpodziału władzy, podział na sferę publiczną, w której jednostka miała się poddać regułom i dążyć do dobra wspólnego (racjonalizm, abstrahowanie od indywidualnych uwarunkowań i emocji w imię wypracowywania konsensusu) oraz przestrzeń prywatną, w której każdy miał prawo robić, co chciał, tak długo jak nie naruszał wolności innych. Konflikty w relacjach równych wolnych obywateli miały być rozstrzygane przez niezależne sądy.

Jak jednak możliwe było pogodzenie stwierdzenia „wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi prawo do życia, wolność i dążenia do szczęścia” z legalnym niewolnictwem?

Wszyscy równi?! Czarnych i kobiet umowa nie obejmowała

Historię piszą zwycięzcy – dlatego dziś większą wagę przykładamy do uniwersalistycznych Deklaracji niż realiów ufundowanych na nich ustrojów. Wbrew politycznemu mitowi demokracji liberalnej nie powstała ona w wyniku powszechnej, negocjowanej przez wszystkich umowy społecznej.

Nie było przecież tak, że Afrykanie i Afrykanki i ich potomni w wolnej debacie dali się przekonać, że są głupsi i leniwi, więc nadają się tylko do usługiwania swoim właścicielom, gwałtów i morderczej pracy na plantacjach bawełny – do wszystkiego zostali zmuszeni przemocą.

Francuskie rewolucjonistki nie doszły do konsensusu, że z natury nie nadają się do polityki – to złożone z mężczyzn Zgromadzenie Narodowe po prostu zignorowało ich petycję o prawa obywatelskie, a Olympe de Gouges, autorka Deklaracji Kobiety i Obywatelki została ścięta w 1793.

W praktyce bowiem nowy porządek służył emancypacji mniejszości – wykształconych białych mężczyzn wywodzących z klas średnich. I to im gwarantował prawa obywatelskie, oddając ich władzy osoby zależne tych praw pozbawione.

Co bowiem mogła zrobić żona zmuszana do seksu, skoro uchwalone przez mężczyzn prawo nie rozpoznawało tego czynu za przestępstwo, a ona nie miała politycznych praw? Jakie szanse miała pokojówka oskarżająca molestującego pracodawcę, skoro sędziowie - mężczyźni - dorastali w kulturze, w której wykorzystanie służby było jednym z podstawowych sposobów zabezpieczenia potrzeb seksualnych?

Jak przy pomocy prawa mogli się bronić robotnicy domagający się podniesienie głodowych pensji, ubezpieczeń czy dni wolnych od pracy, skoro państwo reprezentujące interesy właścicieli fabryk delegalizowało ich działania i traktowało jak przestępców?

Dwie odpowiedzi na przemoc państwa

Walka kolejnych grup o prawa obywatelskie zawsze wiązała się zatem ze stosowaniem przemocy ze strony instytucji państwowych (aresztowania, naloty, policyjne pobicia) oraz przymykaniu oka na łamanie monopolu państwowej przemocy przez broniących status quo obywateli (tolerowanie linczów, „przypadkowych pobić” czy gwałtów wobec dyskryminowanej mniejszości, uznawanie władzy „pana domu”).

W odpowiedzi przedstawiciele emancypujących się mniejszości (robotników, czarnych, kobiet, mniejszości seksualnych) działali zazwyczaj dwutorowo – z jednej strony sięgając po pokojowe formy protestu i przekonywania społeczeństwa w debacie, z drugiej odpowiadając na przemoc i łamanie prawa, przemocą i łamaniem prawa.

Nawet jednak wywalczenie teoretycznie równych praw nie przynosi demokratycznego zbawienia: jeśli bowiem masz do czegoś prawo, ale w praktyce nie możesz z niego skorzystać, to czy faktycznie je masz? I tak np. po uzyskaniu przez czarnych praw wyborczych biała władza stosowała szereg wybiegów, by je w praktyce ograniczyć – wprowadzając na przykład trudne testy kompetencji dla osób bez wykształcenia jako warunek głosowania.

Co z tego, że gwałt jest karalny, skoro sąd może w praktyce uznać, że skatowanie do nieprzytomności kobiety a potem odbycie z nią stosunku jest tylko „wykorzystaniem jej bezradności”, albo że skoro ofiara nie krzyczała, to stosunek nie odbył się pod przymusem?

Co z tego, że aktywiści LGBT+ mogą złożyć pozew przeciw ciężarówce szerzącej homofobiczne hasła, skoro nienawiść ze względu na orientację nie jest karalna, a pozywający nie byli w stanie udowodnić, że zostały naruszone ich dobra osobiste?

Przemoc wyłącznie symboliczna? Demokratyczne złudzenie

Od lat 60. XX wieku w kręgach lewicowo-progresywnych podkreśla się przemocowość kulturowych praktyk i wyobrażeń, które utwierdzają dominację jednych grup nad drugimi. Chodzi tu o stereotypy dotyczące mniejszości, mowę nienawiści, degradujące kalki językowe, wykluczanie głosów mniejszości z debaty publicznej.

Sama kultura zostaje zatem zinterpretowana jako narzędzie przemocy, dzięki któremu osoby z mniejszości mają uwewnętrznić swój obraz jako gorszych, a przez to zaakceptować swoją niższą pozycję i gorsze traktowanie („kobiety z natury są przeznaczone do opieki i nie mają zdolności matematycznych”, „homoseksualizm to grzech” itp.).

W języku nauk społecznych to zjawisko nazywa się „przemocą strukturalną” albo „przemocą symboliczną” – i dlatego dziś wiele działań emancypacyjnych skupia się przede wszystkim na zmianie świadomości, kultury i języka.

Niedawno zmarły anarchistyczny antropolog David Graeber zwrócił jednak uwagę, że położenie nacisku na kwestie symboliczne samo w sobie jest symptomem pewnego liberalnego złudzenia: wiary w to, że chodzi tu tylko o kształtowanie dyskursu w ramach publicznej debaty. Tymczasem zbudowanie takich wyobrażeń możliwe jest tylko wtedy, gdy stoi za nimi groźba użycia przemocy fizycznej. Tyle, że jeśli groźba ta została wpisana trwale w relacje społeczne, staje się tak przezroczysta – z tego względu często jest traktowana z pobłażaniem.

Jeśli porywacz przykłada ci broń do głowy, to nie musi strzelać, by było jasne, że zostałeś przemocą zmuszony do spełnienia jego żądań. W sytuacji strukturalnych nierówności społecznych wyciągnięcie broni nie jest jednak konieczne: nawet nie widząc bata, niewolnik wie, że pan w każdej chwili może mu zadać ból.

Kobiety jako fizyczne słabsze i przez wieki niedysponujące prawami przysługującymi mężczyznom, mają uwewnętrznione w formie „zdrowego rozsądku”, że wystąpienie przeciw degradującemu męskiemu traktowaniu wiąże się z ryzykiem nie tylko utraty statusu i środków ekonomicznych, ale również fizycznej przemocy.

W homofobicznym społeczeństwie nie potrzeba prawnego zakazu trzymania się za rękę przez homoseksualistów – oni sami rozumieją, że robiąc to publicznie, narażają się na fizyczny atak ze strony tych, którym teoretycznie są zupełnie równi.

I wreszcie, każdy obywatel podskórnie „wie”, nawet jeśli nie chce tego przed sobą przyznać, że dysponujące monopolem przemocy państwo posiada nad nim olbrzymią przewagę, a obywatelskie nieposłuszeństwo nie prowadzi do pokojowej debaty nad renegocjacją umowy społecznej, ale interwencją policji.

Co zatem dzieje się, kiedy reprezentująca monopol państwowa policja nie stosuje się obowiązujących jej procedur, nie jest bezstronna i apolityczna?

Rządy PiS, czyli liberalny mainstream w roli bezradnej mniejszości

W ostatnich latach liberalny mainstream w Polsce został skonfrontowany z doświadczeniem, które na co dzień, poza światłem reflektorów, dotyka mniejszości – że strona posiadająca zdecydowaną przewagę przemocy fizycznej może dowolnie łamać prawo, a słabsi nie będą go w stanie wyegzekwować.

Co bowiem zrobić, jeśli np. premierka państwa nie drukuje wyroku Trybunału Konstytucyjnego, a instytucjonalne mechanizmy demokratyczne okazują się za słabe, by ustrój ochronić? Jaka jest skuteczność wychodzenia na ulicę w pokojowych protestach, jeśli są one przez rządzących ignorowane?

Co po moralnej słuszności „obrońców demokracji”, jeśli nie dysponują oni środkami pozwalającymi wyegzekwować przestrzegania prawa?

Gdyby fucka Margot nie było, należałoby go wymyślić

W tym kontekście reakcje na „sprawę Margot” są znamienne. Dlaczego - wobec policyjnej przemocy w pokojowej demonstracji, faktu, że prokuratura odmówiła adwokatce aktywistki wglądu do akt, nie mówiąc już o wszystkich "reformach sądowniczych" PiS, w tym niebezpiecznym dla demokracji połączeniu funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego - tyle emocji wzbudził wulgarny gest aresztowanej?

Gdyby tego fucka nie było, należałoby go wymyślić (co zresztą przez lata robiono przypisując grzecznym działaniom na rzecz równouprawnienia kobiet czy osób LGBT+ miano „radykalnych”) – pozwala on bowiem stronie liberalnej uniknąć realistycznego spojrzenia na relacje demokracji liberalnej i przemocy.

A także konfrontacji z własną bezradnością, gdy dysponująca monopolem przemocy władza otwarcie łamie obowiązujące prawo, działając na zasadzie kierownika szatni, który mówi „nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi”? No właśnie – co?

*Agata Sikora, kulturoznawczyni, eseistka, autorka książki „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” (Karakter 2019). Napisała doktorat o szczerości nowoczesnej. Mieszka w Londynie

Udostępnij:

Agata Sikora

Kulturoznawczyni, eseistka, autorka książki „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” (Karakter 2019). Napisała doktorat o szczerości nowoczesnej. Mieszka w Londynie.

Przeczytaj także:

Komentarze