Marsz 4 czerwca to zastrzyk emocjonalny i mobilizacyjny dla wyborców opozycji. Ale jakie będzie miał konsekwencje polityczne? Czy wielki sukces Platformy Obywatelskiej przełoży się na jej sondaże? Czy PO zacznie “zjadać” mniejszych partnerów? Sprawdźmy, co wiemy
Marsz 4 czerwca miał swój olbrzymi ładunek emocjonalny: po 8 latach rządów Prawa i Sprawiedliwości opozycyjna opinia publiczna pokazała, że wciąż jest aktywna i wbrew kasandrycznym przepowiedniom nie jest sparaliżowana politycznym imposybilizmem. Tysiące osób, zwłaszcza z mniejszych miejscowości, wróciło po marszu do domu z poczuciem, że nie są sami w swoich uczuciach i poglądach, a ich reprezentanci polityczni nie są takimi nieudacznikami, jak często słyszy się w mediach. Wręcz przeciwnie – opozycja pokazała się w niedzielę jako siła zdeterminowana, by odebrać władzę Prawu i Sprawiedliwości.
O emocjach towarzyszących marszowi pisał już w niedzielę w OKO.press Piotr Pacewicz. Dziś, gdy emocje powoli opadają, przyjrzyjmy się, jakie skutki marsz 4 czerwca może mieć dla układu na politycznej szachownicy. Bo koniec końców to właśnie rozgrywka polityczna zdecyduje, co się stanie podczas październikowych wyborów. Spróbujmy odpowiedzieć na trzy podstawowe pytania.
Uczciwa odpowiedź udzielona w poniedziałek 5 czerwca brzmi: trudno powiedzieć. Obecnie sytuacja sondażowa jest od wielu tygodni stabilna, można ją opisać w dwóch krótkich punktach:
To oczywiście opis schematyczny i równanie z kilkoma niewiadomymi, bo nie wiemy np. która z partii tworzących Konfederację uzyska lepszy, a która gorszy liczony w mandatach wynik w wyborach, a to ważne, bo może mieć duży wpływ na wolę skrajnej prawicy, by tworzyć większość rządową z PiS.
Czy ta sondażowa stagnacja i polityczny pat zmieni się pod wpływem marszu 4 czerwca? Być może, ale raczej nie w krótkim okresie.
OKO.press radzi, by nie ekscytować się zanadto pojedynczymi pomiarami, bo ewentualny efekt polityczny marszu i jego następstw będziemy mogli zacząć sensownie oceniać dopiero pod koniec czerwca. Dlaczego?
Jeśli marsz miał zrobić wrażenie choćby na małej części tzw. letnich wyborców PiS (bezpośrednio zwracał się do nich Donald Tusk, mówiąc o powyborczym polsko-polskim pojednaniu), proces zmiany preferencji partyjnych wśród tego elektoratu nie nastąpi szybko. Dlatego raczej nie należy oczekiwać błyskawicznego spadku notowań obozu władzy.
Podobnie rzecz się ma z wyborcami niezdecydowanymi – tutaj proces przepływów i zmiana preferencji (lub ich ujednoznacznienie) może przebiegać szybciej i mieć wpływ na notowania partyjne w krótkim okresie, ale stabilność takiej zmiany będziemy mogli ocenić dopiero za kilka tygodni.
To, co może być sondażowo efektowne, to zmiany (bądź ich brak) proporcji poparcia wśród samych partii opozycyjnych.
I to prowadzi nas do drugiego pytania.
Marsz 4 czerwca to bez wątpienia sukces Platformy Obywatelskiej, inicjatorki i organizatorki manifestacji. Szef PO Donald Tusk wygłosił swoje najlepsze przemówienie polityczne od powrotu do polskiej polityki dwa lata temu. Tusk poszerzył pole ideowe największej partii opozycyjnej, odzyskując dla niej pojęcie patriotyzmu i dumy narodowej oraz rysując nieco utopistyczną perspektywę pojednanej, harmonijnej wspólnoty, w którą może się zmienić polskie społeczeństwo po wygranych przez opozycję wyborach. Tusk był w niedzielę nie tylko liderem Platformy, ale po prostu liderem opozycji.
Ale jego przemówienie miało też polityczne ostrze wymierzone w partnerów z Trzeciej Drogi i Lewicy, choć na placu Zamkowym nie wspomniał o nich ani słowem. Lider PO nie mówił też wprost o projekcie Jednej Listy, ale jego wezwania do jedności wobec władzy PiS i podkreślanie braku fundamentalnych różnic po stronie opozycyjnej tak naprawdę miało jeden przekaz: jest silna Koalicja Obywatelska, która zrobi wszystko, żeby wygrać z PiS-em i mniejsze formacje opozycyjne, które z jakichś dziwnych, partykularnych powodów wydziwiają i na siłę chcą się od KO odróżniać.
Tusk ujął to oczywiście w języku przyjaźniejszym, bardziej subtelnie, posługując się językiem wartości i emocji, ale sens był właśnie taki.
To może oznaczać, że Platforma porzuciła koncept Jednej Listy opozycji, rozumiany jako konstrukt publicystyczno-teoretyczny i spróbuje doprowadzić do niego w praktyce: skorzystać z fali polaryzacji i na tyle „przydusić” sondażowo mniejszych partnerów, żeby ci nie mieli wyjścia i ogłosili akt bezwarunkowej kapitulacji. Byłoby to de facto powtórzenie manewru PiS sprzed wyborów 2015 roku, kiedy partia Jarosława Kaczyńskiego dokonała trwałej wasalizacji innych podmiotów po prawej stronie sceny politycznej.
Czy taki scenariusz jest prawdopodobny? Tak. Czy jest przesądzony? Nie.
Na pewno wśród elektoratów Trzeciej Drogi i Lewicy jest część wyborców, którzy wahają się pomiędzy głosem na partię pierwszego wyboru a taktycznym głosem na największą partię opozycyjną. Jak duża to grupa, trudno dziś precyzyjnie oszacować, ale z całą pewnością marsz 4 czerwca i przemówienie Tuska dało tym osobom kolejny argument za tym, by jeszcze raz przemyśleć swój wybór.
To tak naprawdę również pytania o to, jak zmieniła się polska polityka w ciągu ostatnich 20 lat. Czy dwubiegunowy spór między Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską wciąż jest postrzegany przez miażdżącą większość wyborców jako fundamentalny konflikt definiujący polską sferę publiczną? A może narasta zmęczenie tak zdefiniowanym podziałem?
Znów – trudno dziś z całym przekonaniem jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania.
Ale jedno jest pewne — cokolwiek ma się zdarzyć, musi się zdarzyć do końca lipca, kiedy zaczną zapadać ostateczne decyzje dotyczące list wyborczych i strategii partyjnych na czas właściwej kampanii wyborczej. Jeśli Trzecia Droga i Lewica zdołają obronić do tego czasu swoją obecną pozycję, będzie to przesłanka, że motyw polaryzacji nie działa już tak skutecznie, jak w poprzednich latach.
Uczciwa odpowiedź na powyższe pytanie znów nie jest jednoznaczna. W polskiej debacie politycznej silnie zmitologizowany jest „tzw. efekt d'Hondta”, za który uznaje się premię z mandatów sejmowych dla największej partii w stawce. Ale ten mechanizm nie działa tak prosto, jak zwykło się uważać.
Przeprowadźmy symulację dwóch rozkładów poparcia dla partii w sytuacji większej polaryzacji i przy efekcie zajadania przez Koalicję Obywatelską mniejszych partnerów po stronie opozycyjnej.
Pierwszy scenariusz zakłada następujący rozkład poparcia:
Stosując model przeliczania głosów na mandaty autorstwa analityka Leszka Kraszyny, otrzymujemy w tym scenariuszu 228 mandatów dla opozycji – a więc zbyt mało, by rządzić i bez żadnych zysków w stosunku do sytuacji, gdy KO jest słabsza, a dwie pozostałe formacje silniejsze.
Drugą symulację przeprowadźmy na podstawie takiego hipotetycznego scenariusza:
W takim wypadku koalicyjna Trzecia Droga nie przekracza progu 8 proc. i nie wchodzi do Sejmu, ale Koalicja Obywatelska wcale nie zdobywa „premii”, która pozwalałaby jej rządzić z Lewicą, wręcz przeciwnie, oba ugrupowania mogłyby liczyć ledwie na 215 mandatów. Katastrofa.
Wniosek? Sam proces polaryzacji, który polegałby tylko na zjadaniu poparcia mniejszych podmiotów przez KO, nie daje opozycji jako całości żadnych korzyści, a samo mieszanie w kubku herbaty nie czyni jej bardziej słodką. Bez oferty dla niezdecydowanych i z tak silną Konfederacją, jak obecnie, wygrana partii opozycyjnych zawsze będzie niepewna.
Jednak gdyby drugi przedstawiony przez nas scenariusz stawał się w lipcu coraz bardziej prawdopodobny, jedyną rozsądną opcją dla opozycji będzie stworzenie Jednej Listy. Wtedy przy założeniu, że głosy się w większości zsumują, a Konfederacja za bardzo nie urośnie, opozycja byłaby w stanie rządzić np. w takim scenariuszu:
To rozkład, który dawałby Jednej Liście 238 mandatów.
Wszystko wskazuje więc na to, że o sposobie, w jaki opozycja pójdzie do wyborów, nie zdecyduje świadoma decyzja polityczna liderów, ale po prostu sondaże. Marsz 4 czerwca i silne zaznaczenie przez Donalda Tuska pozycji lidera całej opozycji zwiększa prawdopodobieństwo przepływów między mniejszymi partiami a Koalicją Obywatelską, ale nie ma pewności, że taki scenariusz na pewno się sprawdzi. Opinia publiczna lubi chadzać własnymi ścieżkami. Jeśli jednak rzeczywiście taki fenomen będzie miał miejsce, nie musi wcale przynieść opozycji korzyści. Równie prawdopodobne jest, że przy błędnych decyzjach strategicznych stanie się ścieżką do druzgocącej katastrofy.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze