0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Zuchowicz...

Mówi się „las biało-czerwonych flag”, ale lepsza byłaby metafora latawców, bo narodowe chorągwie powiewały, jakby to były zawody ogarniętych patriotyczną manią kite-surferów.

Wyraźnie czułem – i było to zaskakująco dla mnie samego miłe odczucie – że Marsz Miliona Serc odwojował zawłaszczoną przez prawicę narrację patriotyczną, która wraz z kolejnymi latami rządów PiS ulegała stopniowej degeneracji. Przeszła od heroiczno-martyrologicznej opowieści o polskich krzywdach i bohaterstwie, w połączeniu z fałszowaniem roli Żołnierzy Niezłomnych, a także Polaków ratujących Żydów, do utożsamienia partii władzy z Polską i używania tej Polski jak pałki na opozycję.

Kaczyński odmówił swoim rywalom nie tylko patriotyzmu, ale wręcz prawa do narodowości, czemu służyło demaskowanie Donalda Tuska jako Niemca.

Za pierwszego PiS Tusk miał tylko „dziadka w Wehrmachcie”, teraz sam został zwerbowany razem z Agnieszką Holland, której film zrównano z hitlerowskimi agitkami, co prowadzi do oczywistego wniosku, że tylko świnie siedzą w kinie na „Zielonej granicy”.

Na to wykluczenie Marsz Miliona Serc odpowiedział z fantazją. Młoda kobieta niosła duży napis „Ja, świnia, kocham cię Polsko”.

Sarkazm wyzwalający, spuszczający powietrze z balona nienawiści, jaki narastał (także, przyznam, we mnie), gdy słuchałem Ziobry, Kaczyńskiego, Glińskiego i Dudy, którzy zapowietrzali się w nie-oglądaniu filmu i pluciu na niego. Jakąś część mobilizacji na Marsz wywołał PiS swoim atakiem na Agnieszkę Holland. Zdolni ludzie w tym PiS.

Przeczytaj także:

Tusk dociskał patriotyczny pedał

Patriotyzm Marszu Miliona Serc miał być największym możliwym mianownikiem dla uczestniczek i uczestników, miał pokazać, że musimy wszystkie i wszyscy ratować Polskę. Czy tak się stało?

„Notatnik wyborczy Pacewicza” to subiektywny przegląd kampanii wyborczej, w formie analityczno-felietonowej. Siłą rzeczy tylko autor ponosi odpowiedzialność za głoszone tu poglądy, herezje i absurdy, które także mogą się trafić. Zachęcamy do polemik.

„Nie wiem, czy kiedykolwiek w moim życiu słowa »Jeszcze Polska nie zginęła« brzmiały tak mocno, jak dzisiaj” – mówił na koniec Marszu Donald Tusk pod olbrzymim masztem z flagą narodową. Instalacja na Rondzie upamiętniająca zgrupowanie „Radosława” z powstania warszawskiego 1944, którą zawsze widziałem jako kicz w duchu „edukacji patriotycznej” Kaczyńskiego czy Czarnka „wycieczek do Polski”, nagle stała się zupełnie okej.

A Tusk dociskał pedał: „Nie boję się wielkich słów. Ja kocham Polskę. Życie bym oddał za moją ojczyznę, za przyszłość moich dzieci i wnuków. Nie wstydzę się tego”.

Z punktu widzenia patriotycznego przekazu świetny był pomysł biało-czerwonych serc, jako symbolu kampanii Koalicji Obywatelskiej. Serce jest symbolem nieskończenie pozytywnym, znakiem miłości, który w narodowych kolorach miał nas wszystkie i wszystkich zebrać i skierować do urn. Bo, jak mówił Tusk, jesteśmy armią, która idzie po zwycięstwo.

Przy okazji serce Tuska dobrze widzi się z sercem Lewicy, tyle że ich jest po lewej stronie, a jego bardziej w centrum, powiedzmy w okolicach mostka, także w tym sensie, że łączy się z prawą i lewą stroną. O politycznej zgodzie, jaka zapanowała między trójką sił prodemokratycznych, pisał już w OKO.press Michał Danielewski.

Nowy hymn Polski

A przecież to nie poczciwy i anachroniczny Mazurek był hymnem Marszu. Został nim przebój „Kocham wolność” zespołu Chłopcy z Placu Broni z 1990 roku. „Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem” – wciąż krąży mi po głowie.

Przebój sprzed 30 lat miał wyrażać patriotyzm zdeterminowany, ale zarazem optymistyczny. Może dlatego nikt nie wspomniał, że piosenka towarzyszyła najbardziej dramatycznej ekspresji postawy powszechnej dziś „mamy dość”, jaką było samospalenie Piotra Szczęsnego 19 października 2017 roku na Placu Defilad.

Zadzwoniłem z Marszu do Ewy Negrusz-Szczęsnej, która po tragicznej próbie obudzenia sumień przez swego męża, gdy Piotr jeszcze przez kilka dni żył, przyszła do OKO.press i nam pierwszym powierzyła tę historię. Nie wiedziałem, czy jest na Marszu.

„Jestem, jestem z przyjaciółmi, masa uśmiechniętych, życzliwych ludzi ze wszystkich zakątków Polski. Myślę o Piotrze, czuję, że jest z nami” – powiedziała.

Zapytałem o „Kocham wolność”, ich ulubioną piosenkę.

„To coś więcej niż piosenka, to był Piotra hymn, nasz hymn. Dlatego ją wybrał, chciał, by mu towarzyszyła podczas tamtego tragicznego dnia. Wkrótce bolesna szósta rocznica. A ja wolność kocham ponad wszystko – tak przecież napisał w swoim ostatnim liście. Poczułam na Marszu siłę tej pieśni, ale symboliczna obecność Piotra jest niestety współodczuwana przez niewielkie grono osób”.

Z pewnością miała rację, byłoby to za trudne, burzyło nastrój Marszu, który można opisać jako radosną powagę.

Piotr Szczęsny „wylansował” ten hymn, nadał mu siłę patriotycznego patosu, ale pozostał Szarym Człowiekiem.

Ewa Negrusz-Szczęsna nazwała to, co było dla mnie zaskakujące – uczynienie z patosu, nawet z tragicznym rysem – wezwania do działania. Bo patos stał się właściwą odpowiedzią na zagrożenia dla Polski, jakie stwarzałoby zwycięstwo wyborcze PiS.

Kaczyński to doprawdy zdolny człowiek, bo to jego zasługa.

Spotkanie z Anną

Pod koniec Marszu Miliona Serc usiedliśmy na przystanku autobusowym przy rogu Jana Pawła II i Anielewicza i, słuchając ostatniej mowy Tuska, patrzyliśmy na tłum. Potem wstaliśmy z ławeczki i w gronie kilku osób włączyliśmy się do nadawanej przez megafony pieśni, oczywiście – „Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem”.

"Ja nie mogę śpiewać, bo zaraz zaczynam płakać” – powiedziała pani w białej kurtce z serduszkiem. Trzymała w ręku transparent. Opowiedziała nam jego historię.

„To powiększona ulotka z 1989 roku, którą znalazłam przypadkiem w domu, szukając inspiracji, co zabrać ze sobą na Marsz. Dopisałam tu u góry 2023 też – bo atmosfera z wyborów czerwcowych kojarzy mi się z tym, co się teraz dzieje. To samo poczucie wspólnoty, jednej wielkiej rodziny”.

Anna Symonowicz na Marszu Miliona Serc, Warszawa, 1 października 2023. Fot. Alicja Pacewicz

Anna Symonowicz, malarka, w latach 80., rysowała dla podziemnej „Solidarności”. „Szczególnie dumna jestem z »Piety« z Barbarą Sadowską i jej zakatowanym przez Milicję Obywatelską synem Przemykiem” – opowiada.

Tamta zbrodnia miała miejsce w maju 1983 roku, 40 lat temu. Siedzieliśmy, wspominając dawne czasy naszej „podziemnej” młodości stanu wojennego.

„Tylko czy to wszystko przemówi do młodych?” – zapytała Anna, spoglądając na ludzi wciąż idących aleją Jana Pawła II. Faktycznie, Marsz Miliona Serc starzał się w oczach.

Początkowo robił wrażenie próby losowej ze względu na wiek i płeć, z dużą ilością rodzin z małymi dziećmi, pod koniec szła już głównie publiczność, jaką pamiętamy z protestów w obronie sądów. Ludzie w naszym wieku. Młodzi wzięli masowo udział w gigantycznym zgromadzeniu, jakim na początku był Marsz, po godzinie, dwóch wymiękli.

Anna opowiedziała nam, że na seansie „Zielonej granicy” w Łomży zasmuciła ją pusta sala i obecność tylko kilku starszych pań, za to ubranych z młodzieńczą fantazją.

„Nie wiedziałam, że świnki mogą być tak kolorowe” – pocieszała nas i siebie.

Młodzi i młode, trochę nieobecni

No właśnie, czy to wszystko trafiło do ludzi młodych? Bo patriotyzm Marszu był patriotyzmem pokolenia Tuska i Owsiaka. Powstanie Warszawskie – powstanie „Solidarności” – to były odniesienia.

I już chciałem dalej narzekać, że Marsz był za stary, ale kolega z redakcji, w wieku najstarszego z moich synów, wytłumaczył mi, że chyba mnie porąbało.

Donald Tusk odwoływał się do swojego imaginarium i był w tym autentyczny, nawet jeśli jego znajomość z Lechem Wałęsą pochodzi z czasów, gdy Polską rządził Władysław Gomułka. Poza tym taka narracja podmywa podstawy PiS-owskiej opowieści o Polsce, która wyrwała się z komunizmu, a PiS kończy to dzieło, walcząc z postkomunizmem, którego – rzecz oczywista – symbolem jest Donald Tusk.

Poza tym Owsiak jest klamrą, która spina kilka pokoleń. Jego szalone tańce i okrzyki porywają nawet starsze dzieci (widziałem na własne oczy!) „Wyglądacie przepięknie, jesteście wspaniałymi, cudownymi Polakami, którzy przyjechali tutaj, aby o tej Polsce mówić. Kobiety także głosujcie! To jest nasz kraj. To jest piękny, cudowny moment, aby o tym kraju jeszcze bardziej mówić, żeby go tulić do serca”.

Zgoda, ale – umówmy się – czegoś jednak zabrakło, zwłaszcza na samym początku, gdy na scenie stanęło kilku panów w wieku dojrzałym i jedna młoda kobieta (Donald Tusk pomylił jej imię). Tusk, Czarzasty oraz wiecznie młody Trzaskowski (51 lat) mieli świetne przemówienia, Owsiak szalał z tuleniem Polski do serca, ale jeśli mówili o prawach kobiet i krzywdach młodych ludzi, to w ich imieniu. Zamiast po prostu oddać im głos.

Szczególnie absurdalna była tu obecność dwóch tenorów Lewicy, która dzień wcześniej ogłosiła w Gdańsku „koniec polityki mężczyzn”.

Młodzi, a zwłaszcza kobiety mają przecież swoje przeżycie pokoleniowe – protesty Strajku Kobiet z 2020 roku. To było powstanie narodowe, tak jak tamte w 1944 i 1980, które podważyło panowanie prawicy.

Na trasie było już lepiej. Głosem młodych kobiet odezwała się Aleksandra Gajewska (rocznik 1989). Zaczęła w stylu innych mówców, że „To jest Marsz Miliona Serc. Jesteśmy tu wszyscy, prawda”, ale potem uciszyła aplauz, wymieniając nieobecne na Marszu Izabellę z Pszczyny i kolejne ofiary szaleńców, którzy skazują Polki na ryzyko śmierci w szpitalu położniczym (taki był sens, słów nie zapisałem dokładnie).

Zapytałem o to młodych

Spotkałem w Marszu Miliona Serc mnóstwo młodych ludzi. 17-letnia osoba o imieniu Max, która przyprowadziła pieska – reklamę tolerancji z tęczową flagą – powiedziała, że ta władza jest taka, że już nawet psy muszą protestować. Razem z rodzicami martwili się, że nie będzie mogła głosować, a brakuje tylko trzech miesięcy.

Pies manifestujący na rzecz równości osób LGBT na Marszu Miliona Serc w Warszawie, 1 października 2023. Fot. Alicja Pacewicz

Ludzie młodzi przyszli ze swoimi opowieściami. Jak tata czteroletniej Toli, który tłumaczył mi, że córka ma kuzynkę w Niemczech i oni całą rodziną przyszli pokazać solidarność z opozycją i solidarność z Europą. Pragną końca rządów PiS, bo mogłyby doprowadzić do tego, że Tola będzie miała trudności w utrzymywaniu relacji z kuzynką. Zatruwa nas ta nienawiść do Niemiec.

Pod Pałacem Kultury zapytałem chłopaka, czy czuje, że to jest jego marsz, ale uznał to pytanie za niedorzeczne. Jego dziewczyna, 20-letnia studentka medycyny cierpliwie wytłumaczyła mi, że trzeba zmienić tę władzę, która odbiera kobietom i młodym ludziom ich prawa. Przyszła, żeby zachęcić swoje rówieśniczki do udziału w wyborach. Żeby pokazać im, że zagrożona jest także ich wolność.

Wolność stała się hasłem ponadpokoleniowym, bo PiS narusza ją w tylu wymiarach na raz. W tym jest nadzieja opozycji. Wszyscy poczuliśmy, jak ją kochamy, nawet jeśli rozumiemy ją inaczej.

Gdy przechodziliśmy wąskim przejściem pod Pałacem Kultury, obchodząc bokiem główny pochód, młoda kobieta zażartowała, że to „wąskie gardło wolności”.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze