Sąd Okręgowy (nieprawomocnie) uchylił decyzję wojewody Radziwiłła o rejestracji Marszu Niepodległości jako wydarzenia cyklicznego. Niezależnie od formalnego finału pewne jest jedno - narodowcy przejdą przez Warszawę. Legalnie albo z naruszeniem przepisów, ale pod parasolem władzy
To kolejna odsłona walki o formułę tegorocznego Marszu Niepodległości. Wszystko zaczęło się od informacji, że "14 kobiet z mostu", wykorzystując zwłokę narodowców w formalizowaniu tegorocznej imprezy, zarejestrowało na trasie ich przemarszu własne zgromadzenie. Pomocną dłoń do organizatorów przemarszu wyciągnął wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł, rejestrując 25 października MN jako zgromadzenie cykliczne na lata 2021-2023. Oznaczało to, że marsz miałby pierwszeństwo wobec zgromadzenia kobiet.
Od decyzji tej odwołał się prezydent Rafał Trzaskowski, argumentując, że marsz nie spełnia warunku cykliczności, ponieważ nie odbył się w 2020 roku. W środę 27 października Sąd Okręgowy w Warszawie przyznał mu rację. Narodowcy zapowiedzieli odwołanie się od wyroku. Sprawa trafi wtedy do Sądu Apelacyjnego.
W kolejnych wystąpieniach i wpisach Rafał Trzaskowski podkreśla, że Marsz Niepodległości jest wydarzeniem, które zamiast upamiętniać ważne wydarzenie szarga patriotyczne symbole, promuje nienawistne treści i przyciąga osoby, które wdają się w bójki z policją oraz niszczą mienie. Wśród osób o poglądach liberalnych oraz lewicowych panuje przekonanie, że impreza powinna być po prostu trwale zablokowana. Z punktu widzenia prawa jest to jednak raczej niemożliwe, co w poprzednich latach potwierdzały sądy.
Władze Warszawy od dwóch lat używają wobec tych zgromadzeń mechanizmów czysto proceduralnych.
Ratusz przekonuje także, że narodowcy nie spełnili jednego z ustawowych warunków zgromadzenia cyklicznego, ponieważ w 2020 roku Marsz Niepodległości się nie odbył. Przypomnijmy, w 2020 roku prezydent stolicy wydał zakaz organizacji imprezy, powołując się na art. 14 ust. 2 prawa o zgromadzeniach, według którego organ gminy może zakazać zgromadzenia, jeśli “jego odbycie może zagrażać życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach”. Tym zagrożeniem była oczywiście pandemia koronawirusa, a swoją decyzję Trzaskowski wsparł negatywną opinią sanepidu. Zakaz ratusza podtrzymał Sąd Okręgowy i Sąd Apelacyjny w Warszawie.
Narodowcy podnosili argument, że w tym czasie przez całą Polskę przetoczyły się strajki kobiet, w których to zgromadzeniach udział brał nawet sam Rafał Trzaskowski. Różnica była jednak taka, że strajków nikt nie próbował nawet rejestrować, odbywały się w charakterze zgromadzeń spontanicznych. Marsz Niepodległości nie spełnia definicji ustawowej takiego wydarzenia.
W sierpniu 2020 roku narodowcy również przegrali z ratuszem sprawę Marszu Zwycięstwa, którego w sierpniu zakazał Trzaskowski. Sąd przyznał prezydentowi rację co do zagrożenia życia i zdrowia, ponieważ wnioskujący zadeklarowali, że w marszu ma wziąć aż 20 tysięcy osób. Zaledwie kilkanaście dni wcześniej w Warszawie odbywała się kilkutysięczna demonstracja solidarności z Margot - zarejestrowano ją bez przeszkód. Różnica polegała na tym, że osoby organizujące zadeklarowały udział zaledwie 150 uczestników, czyli tylu, na ilu zezwalały wówczas antycovidowe przepisy.
Ostatecznie marsz oczywiście się odbył — zarejestrowany jako trzy osobne zgromadzenia w trybie uproszczonym.
Wygląda na to, że warszawski ratusz znalazł skuteczny sposób na oficjalne (ale mało realne) blokowanie imprez narodowców. Nie da się ukryć, że podstawy zakazów są czysto formalne. Gdy w poprzednich latach prezydenci miast próbowali tego dokonać z przyczyn rzeczywistych - przegrywali.
Na bezpośrednie zwarcie z narodowcami na ogólnych podstawach poszła w 2018 roku urzędująca jeszcze wówczas prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Polityczka podobnie jak Trzaskowski użyła art. 14 ust. 2 prawa o zgromadzeniach, według którego organ gminy może zakazać zgromadzenia, jeśli “jego odbycie może zagrażać życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach”.
W swojej decyzji powoływała się m.in. na incydenty i naruszenia prawa towarzyszące marszowi w poprzednich latach, uczestniczenie w nim organizacji uznawanych za faszystowskie (chodziło m.in. o Sicz Karpacką) oraz budzące wątpliwości przygotowanie policji do zabezpieczenia zgromadzenia (odbywała się wtedy akcja protestacyjna funkcjonariuszy).
Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił ten zakaz, wskazując m.in., że jeżeli uczestnicy marszu będą popełniać przestępstwa czy wykroczenia, to policja oraz przedstawiciel urzędu miasta mogą interweniować, a w ostateczności rozwiązać zgromadzenie. W tym samym czasie podobna historia działa się we Wrocławiu, gdzie sąd uchylił zakaz przemarszu Jacka Międlara i Piotra Rybaka.
Nie oznacza to, że prewencyjny zakaz zgromadzeń nie jest w ogóle możliwy. Jest on po prostu niezwykle trudny do uzasadnienia. Z orzecznictwa wynika, że władze miast musiałyby wykazać, że zachodzi bardzo ścisły związek między łamaniem prawa a działaniami organizatorów. Na przykład, jeśli ratusz przy wydaniu zakazu chciałby użyć argumentu, że w 2020 podczas marszu doszło do podpalenia mieszkania, to musiałby wykazać, że organizatorzy planują doprowadzić do tego w tym roku i w tym celu zbierają materiały pirotechniczne. Tymczasem, jak wiemy, mieszkania nie podpalił osobiście Robert Bąkiewicz, a zwykły uczestnik, którego rozochociła marszowa atmosfera "walki z lewactwem".
Nieco większą szansę miałoby uprawdopodobnienie złamania prawa poprzez naruszenie zakazu nawoływania do nienawiści. Ale z egzekwowaniem tych przepisów istnieje z kolei systemowy problem, co widać najlepiej na przykładzie niekończących się postępowań przeciwko Jackowi Międlarowi. W martwym punkcie stoją też składane przez polityków opozycji wnioski o delegalizację ONR. Gdyby do tego doszło, współorganizowane przez nich wydarzenia z pewnością zmieniłyby swój prawny status.
Wszystko wskazuje na to, że - podobnie jak w ubiegłym roku - Marsz Niepodległości przejdzie ulicami miasta po prostu "bez żadnego trybu". Rafał Trzaskowski podkreśla, że w takim wypadku odpowiedzialność za jego zabezpieczenie i polityczne konsekwencje ponosić będzie w całości policja. To prawda, bo ratusz nie może rozwiązać zgromadzenia, którego nie zarejestrował.
Stawką dla narodowców jest zorganizowanie przemarszu idącego zwyczajową trasą, czyli z ronda Dmowskiego, przez aleje Jerozolimskie, most Poniatowskiego, aż na błonia Stadionu Narodowego. Jeśli sąd apelacyjny podtrzyma decyzję Sądu Okręgowego, narodowcy będą mogli oczywiście zgłosić swoje wydarzenie w trybie normalnym i - co raczej pewne - zostanie ono zarejestrowane. Musiałoby się jednak przesunąć na rzecz organizujących w tym miejscu wydarzenie "14 kobiet z mostu". Problemy z rejestracją wydarzenia mogą być zresztą w całym śródmieściu, ponieważ zgłoszonych zostało już szereg innych wydarzeń. Dla narodowców przesunięcie się na mniej eksponowane miejsce byłoby okazaniem słabości i jest wątpliwe, by chcieli to zrobić. Jeśli jednak będą chcieli wejść na trasę innych zgromadzeń, to policja powinna im to uniemożliwić, co z kolei wizerunkowo byłoby niekorzystne dla PiS, a w praktyce oznaczałoby, że między uczestnikami marszu a służbami ponownie dojdzie do starć.
Nacjonalizm
Protesty
Sądownictwo
Robert Bąkiewicz
Rafał Trzaskowski
Marsz Niepodległości
Marsz Zwycięstwa
Obóz Narodowo-Radykalny
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze