0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Argentyński pisarz Martin Caparros rozmawia z AFP podczas Międzynarodowych Targów Książki w Guadalajarze w Meksyku, 2 grudnia 2014 r. HECTOR GUERRERO / AFP)Argentyński pisarz M...

Martín Caparrós w swojej najnowszej książce pt. Tamte czasy. Raport z teraźniejszości (Wydawnictwo Literackie) proponuje eksperyment myślowy: historię lat 20. XXI wieku pisze tu historyk, a właściwie historyczka – z przyszłości. Dzięki temu zabiegowi zyskujemy dystans do wydarzeń i problemów, które na co dzień nam towarzyszą. Z takiej właśnie perspektywy argentyński reportażysta i intelektualista pisze między innymi o końcu hegemonii Zachodu i rozpoczęciu się epoki Chin, o konsumpcji, przez którą wyradza się demokracja i praworządność, o rosnącym znaczeniu technologii, sztucznej inteligencji i mechanizacji, o inwigilacji przez wielkie korporacje i o swoistej „prywatyzacji” przemocy.

Caparrós, znany z takich dzieł jak Głód czy Ñameryka, łączy w tej książce swoje wyraziste poglądy z twardymi danymi, tworząc wnikliwy i zajmujący raport dotyczący teraźniejszości widzianej z perspektywy jutra.

W rozmowie z Martinem Caparrósem poruszyliśmy tematy związane z jego nową książką, a także zastanowiliśmy się nad tym, jak naszą teraźniejszość mogą postrzegać przyszłe pokolenia.

Przeczytaj także:

Radosław Korzycki: Dlaczego powstały Tamte czasy?

Martin Caparrós: Chciałem spojrzeć z dystansu na różne aspekty naszego życia, które zwykle analizujemy oddzielnie. Postanowiłem zrobić krok w tył i przyjąć szerszą perspektywę, aby lepiej zrozumieć, jak żyjemy i w jakim świecie przyszło nam funkcjonować. Wpadłem więc na pomysł stworzenia rodzaju podręcznika do historii, jakby napisanego sto lat później – co umożliwia ocenę teraźniejszości z perspektywy przyszłości. Aby przedstawić całościowy obraz, książka zawiera rozdziały poświęcone zarówno polityce, gospodarce i strategiom prowadzenia wojen, jak i kwestii zdrowia, rodziny, seksu oraz edukacji.

W tej książce łączy Pan elementy nowoczesnego dziennikarstwa ze stylem raczej poetyckim, nie ma tu surowego języka reportażu. Co skłoniło Pana do podjęcia takiego literackiego eksperymentu?

Cieszę się, że użył Pan słowa „eksperyment”. Zawsze poszukuję nowych form i sposobów opowiadania, by moje książki nie były zimne ani pozbawione emocji. Moje reportaże celowo unikają suchego języka, eksplorując różnorodne style pisania. W tej książce wprowadziłem drobne elementy fikcji jako zabieg narracyjny – to sposób, aby z perspektywy historyczki piszącej sto lat później lepiej przedstawić to, co dzieje się tu i teraz.

Krytykuje Pan proces zacierania się granicy między obywatelskością a konsumpcjonizmem. To, że głosowanie w wyborach sprowadza się do wybierania lepiej opakowanego i zareklamowanego produktu, a program czy idee schodzą na marginalny plan. Jak doszło do tego przesunięcia? Czy mógłby Pan zrekonstruować moment, w którym zaczęliśmy coraz częściej zachowywać się jak konsumenci zamiast jak obywatele? I jakie są, Pana zdaniem, konsekwencje tej zmiany?

Współczesny świat zdaje się ulegać niezwykle silnej i powszechnej tendencji przekształcania państw w rynki – procesowi, który widać na każdym kroku, od politycznej retoryki Donalda Trumpa, przez programy Giorgii Meloni, aż po praktyki Viktora Orbána. Ta transformacja nie jest jedynie kosmetyczną zmianą w sposobie zarządzania: ma ona głęboki wpływ na to, jak postrzegamy siebie i swoją rolę w społeczeństwie.

Gdy państwo funkcjonuje jako wspólnota obywatelska, jego mieszkańcy są równoprawnymi partnerami w procesie demokratycznym. Mają prawo dyskutować, sprzeciwiać się, proponować rozwiązania i – co najważniejsze – czuć, że ich głos ma realne przełożenie na kształt prawa i polityki. Partycypacja staje się wtedy aktem obywatelskim, a nie jedynie formalnym obowiązkiem.

Wraz z komercjalizacją polityki i prywatyzacją sfery publicznej granica między obywatelem a konsumentem zaczyna się zacierać.

Liderzy i instytucje traktują nas jak klientów, a relacje społeczne sprowadzają się do transakcji: „kupuję obietnicę, płacę poparciem, rezygnuję z praw, które kosztowałyby mnie zbyt wiele”.

W takim świecie znikają mechanizmy wspólnego decydowania – zastępuje je kalkulacja kosztów i korzyści, a obywatelskość ustępuje miejsca konsumpcjonizmowi.

Konsekwencje tej przemiany są poważne: osłabia się zaufanie społeczne, maleje gotowość do zaangażowania na rzecz dobra wspólnego, a polityka staje się spektaklem, w którym widzowie traktowani są jak klienci. Aby odwrócić ten proces, potrzebujemy świadomego wysiłku na rzecz odbudowy wspólnoty obywatelskiej – przywrócenia wartości solidarności, odpowiedzialności i dialogu publicznego.

Proces ten znacząco ogranicza możliwości uczestnictwa i partycypacji w życiu publicznym, prowadząc do krańcowej alienacji, wyobcowania i wykluczenia. Tymczasem odnoszę wrażenie, że w opisywanej przez książkową historyczkę przeszłości panował optymistyczny duch i ludzie byli szczęśliwsi. Jak wyjaśniłby Pan ten paradoks?

Choć moi bohaterowie na pierwszy rzut oka wydają się pogodnymi ludźmi, to gdy przyjrzeć się im uważniej, trudno uznać ich za naprawdę szczęśliwych. Pojawiają się tam postaci dotknięte skrajnym ubóstwem i głodem, miliony głodujących, którym brakuje podstawowych środków do życia. Rządy, które coraz częściej przybierają autorytarne oblicze, sprawiają, że jednostki tracą poczucie wpływu na swój los, a wolność staje się pojęciem coraz bardziej teoretycznym. Koncentracja władzy w rękach nielicznych elit oraz narastająca nienawiść społeczna tylko pogłębiają poczucie bezradności i wykluczenia.

Jednak – paradoksalnie – mimo tych wszystkich mrocznych zjawisk dostrzegam w świecie wiele powodów do optymizmu. Po pierwsze, rozwija się silna sieć organizacji pozarządowych i ruchów oddolnych, które walczą o prawa człowieka, sprawiedliwość społeczną i ochronę środowiska. Po drugie, dzięki nowoczesnym technologiom i mediom społecznościowym informacje o nadużyciach i kryzysach rozprzestrzeniają się szybciej niż kiedykolwiek, mobilizując ludzi do wspólnego działania. Po trzecie, obserwujemy powstawanie innowacyjnych rozwiązań – od energooszczędnych technologii po alternatywne modele ekonomiczne – które pokazują, że inny świat jest możliwy i może opierać się na solidarności, a nie wyłącznie na zysku.

Dlatego uważam, że mimo wszystkich zagrożeń i trudności mamy dziś wiele powodów do nadziei.

Widzimy, jak społeczeństwa potrafią się jednoczyć wokół wspólnych celów, jak młode pokolenie coraz częściej angażuje się w działania obywatelskie, a także jak umacniają się międzynarodowe partnerstwa na rzecz pokoju i zrównoważonego rozwoju.

Ponieważ wielu naszych czytelników żyje dziś w poczuciu zagrożenia – jesteśmy krajem graniczącym z Ukrainą i stojącym niejako na „pierwszej linii” walki o wolność – zależy nam, by tchnąć w nich ducha nadziei. Jakie czynniki i inicjatywy uważa Pan za najważniejsze powody do optymizmu w tych trudnych czasach?

Spójrzmy na to tak: od razu dostrzegamy mnóstwo problemów i zagrożeń – kryzysy ekologiczne, demograficzne, polityczne, a nawet techniczne, związane na przykład z rozwojem sztucznej inteligencji. Jednak zawsze powtarzam, że jestem optymistą – tyle że w perspektywie średnioterminowej, nie natychmiastowej.

To przekonanie zawdzięczam studiom nad historią. Jeśli spojrzymy na ostatnie dwa, trzy tysiące lat dziejów ludzkości, zobaczymy, że niemal każde pokolenie żyło lepiej niż poprzednie. Porównując nasz codzienny komfort ze światem sprzed stu lat, możemy zauważyć oszałamiające różnice: wtedy połowa dzieci umierała w wyniku zwykłych infekcji, większość dorosłych nie miała prawa wyborczego, a analfabetyzm dotykał ogromnej liczby ludzi. Jeszcze dwieście, trzysta lat temu istniało niewolnictwo – legalna własność człowieka przez drugiego człowieka.

Często ulegamy pokusie myślenia apokaliptycznego, bo każdy z nas czuje, że żyje w szczególnie trudnych czasach. A jednak przez wieki wróżono najróżniejsze katastrofy – społeczne, ekonomiczne czy technologiczne – i żadna z nich nie doszła do skutku w formie, jaką sobie wyobrażano.

To właśnie fakt, że poprzednie „końce świata” nigdy nie nastąpiły, pozwala nam wciąż tworzyć nowe wizje apokalipsy.

Historia pokazuje też, że co sto, co dwieście lat społeczeństwa konstruują nową, wspólną ideę przyszłości, wokół której jednoczą siły. Rewolucja francuska, rewolucje socjalistyczne i inne wielkie ruchy – wszystkie miały w sobie wizję świata, dla której ludzie byli gotowi walczyć. Dziś jesteśmy w kolejnym takim momencie: jeszcze nie wykrystalizowała się żadna spójna koncepcja przyszłości, dlatego odczuwamy niepewność i lęk.

Mimo to jestem przekonany, że – tak jak zawsze – wkrótce powstanie nowa, inspirująca wizja, która pozwoli nam połączyć siły i nadać sens wspólnym wysiłkom. Może to zająć dwadzieścia, może pięćdziesiąt lat, ale nie ma żadnego powodu, by twierdzić, że tym razem będzie inaczej. Historia uczy nas, że kryzysy przynoszą nowe idee i otwierają drogę do postępu – i z tego właśnie powodu pozostaję optymistą.

Reprezentuję medium obywatelskie, za którym nie stoi korporacja i zarabianie, a które opiera się przede wszystkim na fact-checkingu i rzetelnej weryfikacji informacji. W świetle diagnozy zawartej w Pańskiej książce żyjemy w erze przeciążenia informacyjnego i medialnych błędnych kół. Chciałbym więc zapytać:Jak, Pana zdaniem, nadmiar informacji wpływa dziś na dynamikę społeczną i polityczną?

Przede wszystkim uważam, że rola badacza czy dziennikarza nie kończy się na weryfikacji prawdziwości informacji. Potrzebujemy dziennikarstwa opartego na wątpliwościach: kiedy natrafiamy na coś nieprawdopodobnego, zamiast przejść obok, powinniśmy zagłębić się w te wątpliwości – zbadać, dlaczego ktoś rozgłasza daną tezę, skąd się ona wzięła i jakie mechanizmy ją podtrzymują.

Fact-checking to pierwszy krok: sprawdzamy, czy dana informacja jest prawdziwa, czy nie. Kolejnym jest „rozbrajanie” kłamstw – dekonstruowanie fałszywych narracji, rozkładanie ich na czynniki pierwsze. Trzeba pytać: kto stoi za daną dezinformacją, komu ona służy i w jaki sposób rozprzestrzenia się w przestrzeni publicznej.

To niezwykle ważne, ponieważ w dzisiejszym świecie kłamstwa odgrywają kluczową rolę w obiegu informacji, a wiele osób chętniej przyjmie coś, co brzmi znajomo i wygodnie, niż poświęci czas na krytyczne myślenie. Najbardziej skrajne przykłady to płaskoziemcy czy ruch antyszczepionkowy, ale deformacja faktów dotyczy znacznie szerszych grup.

Dlatego naszą misją jest nie tylko sprawdzanie faktów, lecz także opowiadanie historii o tym, jak one powstają, prezentowanie twardych danych i dokumentów. W ten sposób budujemy w społeczeństwie świadomość – pokazujemy, że rzetelne, oparte na dowodach dziennikarstwo może rozładować fałszywe narracje i przywrócić zaufanie do informacji.

Od hiszpańskojęzycznego wydania Pana książki minął już rok, a w otaczającej nas rzeczywistości wiele się zmieniło. Które zjawiska tam opisane uważa Pan za obecnie najsilniej kształtujące przemiany społeczne i polityczne?

Po pierwsze: sposób, w jaki zmienia się prowadzenie wojny. Współczesne konflikty zbrojne stają się coraz bardziej zdepersonalizowane i techniczne. Coraz rzadziej obecni są na froncie żołnierze w tradycyjnym sensie. Wojna toczy się na odległość, z udziałem dronów, systemów zdalnego sterowania i sztucznej inteligencji. Z drugiej strony, choć może się to wydawać nowe, w rzeczywistości wpisuje się w odwieczną tendencję. Przed tysiącami lat ludzie walczyli wręcz, potem pojawiły się łuki i strzały, później broń palna, a dziś – technologia, która pozwala zabijać bez fizycznej obecności. To nadal ten sam ruch – tylko coraz bardziej oddalony od ciała, od człowieka.

Drugie zjawisko to wojna handlowa między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, która staje się symbolem głębszego procesu: końca epoki Zachodu. O tym właśnie piszę w mojej książce – o hegemonii zachodniego świata, która przez ostatnie stulecia była wszechobecna: w polityce, technologii, komunikacji, modzie, stylu życia. To Zachód nadawał ton całemu światu. Ale ta epoka się kończy. Jesteśmy świadkami narodzin nowej rzeczywistości, którą można by nazwać epoką Wschodu – z rosnącą potęgą Chin, Indii i innych krajów azjatyckich.

Wydaje mi się, że żyjemy właśnie w dniach, które będą postrzegane przez przyszłych historyków jako moment przejścia między jednym porządkiem a drugim.

Pierwsze wielkie ruchy tej zmiany już są widoczne – to nie przyszłość, to teraźniejszość.

Kiedy Pana książka została opublikowana, świat wciąż funkcjonował w ramach racjonalnego paradygmatu Ameryki reprezentowanego przez prezydenturę Joe Bidena. Teraz, od kilku miesięcy, obserwujemy, że Donald Trump coraz wyraźniej gra va banque. Czy Pana zdaniem to, co robi Trump – jego narracja, strategia, styl działania – przyspiesza kres epoki Zachodu, o którym mowa w książce?

Mówiąc krótko: to będzie jedna z ostatnich walk „zachodnich”, bo toczy się już na globalnym polu, gdzie nie ma nadrzędnej władzy państwowej, a rządzą rynki. W kwietniu opublikowałem w „El País” felieton, w którym próbowałem przyjrzeć się działaniom Donalda Trumpa z tej właśnie perspektywy – nie jako antypaństwowca, lecz użytkownika siły państwa tam, gdzie nie istnieje żaden ponadnarodowy arbiter. Trump wkracza w te pustki władzy, sięgając po cła i inne narzędzia państwowe, by zrealizować korzystne dla siebie interesy. Wskazuje tym samym, jak wygląda „rząd rynku”: przewaga silniejszego, bez demokratycznej kontroli czy międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości. To paradoks: człowiek od dawna sceptyczny wobec państwa teraz wykorzystuje jego instrumenty – nie by je wzmacniać, lecz by obnażyć ich pozorną utratę znaczenia.

Martin Caparrós

Tamte czasy. Raport z teraźniejszości

Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Radosław Korzycki

Były korespondent polskich mediów w USA, regularnie publikuje w gazeta.pl i Vogue, wcześniej pisał do Polityki, Tygodnika Powszechnego, Gazety Wyborczej i Dwutygodnika. Komentuje amerykańską politykę na antenie TOK FM. Oprócz tego zajmuje się animowaniem wydarzeń kulturalnych i produkcją teatru w warszawskim Śródmieściu. Dużo czyta i podróżuje, dalej studiuje na własną rękę historię idei, z form dziennikarskich najlepiej się czuje w wywiadzie i reportażu.

Komentarze