Kraj ze zniszczoną tkanką zaufania społecznego i z poważnie zdewastowanymi regułami gry społecznej i ekonomicznej nie ma szans na wysoką innowacyjność – o przyczynach i konsekwencjach niszczenia przez PiS polskiej demokracji pisze ekonomista, prof. Marek Garbicz
Marta Kozłowska napisała bardzo ciekawy tekst „Polska płytka demokracja: lekcja z trzech ostatnich skandali” (OKO.press 26 marca 2023), w którym przygląda się naszej demokracji i jej stopniowej erozji. Nie polemizując z wieloma trafnymi spostrzeżeniami autorki, pozwolę sobie przedstawić własny, nieco inny punkt widzenia na tę sprawę. Chodzi o to, że nie da się oceniać polskiej sytuacji i jej ewolucji całkowicie poza kontekstem ekonomicznym. To nie jest wyłącznie sfera ducha.
Skoro jesteśmy prawdopodobnie w roku wyborczym, warto rzeczywiście przyjrzeć się przyczynom dogorywania demokracji w Polsce. Dlaczego tak wielu rodakom odpowiada jawnie obskurancka dyktatura Prawa i Sprawiedliwości?
Na zdjęciu: limuzyna na Osiedlu Robotniczym Koszelew w Będzinie, 31 stycznia 2011
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Jest taka modna narracja, kultywowana w wielu kręgach, że w 1989 roku uciemiężony a łaknący demokracji polski lud, na czele z Janem Pawłem II, obalił swoich prześladowców i ustanowił w kraju wolność. W tej pięknej baśni jest tak wiele słabych punktów, że trudno się w niej bezrefleksyjnie zakochać.
W mojej opinii entuzjastyczny wybór Zachodu wydawał się Polakom (ale w gruncie rzeczy wszystkim ludziom z Europy Wschodniej) przede wszystkim i głównie, gwarancją dobrobytu i narodowego wyzwolenia. Taką swoistą rewolucją narodowo-wyzwoleńczą spod radzieckiej hegemonii połączoną z powszechną zamożnością, jaką niesie, ponoć wszystkim, kapitalizm. Komunizm kojarzył się z biedą i zależnością, kapitalizm z przeciwieństwem tychże. A kto by nie chciał pełnej michy. Tak widziano to w skali masowej.
Co prawda argumenty wolnościowe i demokratyczne były ważne, ale moim zdaniem były to wartości istotne jedynie dla mniejszości i elit. Kłopot natomiast polegał na tym, że dostaliśmy wszystko w pakiecie: kapitalizm, demokrację i polityczną suwerenność. Dostaliśmy to wszystko niejako w prezencie, podane na tacy, bo proces budowy nowego ustroju odbył się przecież ewolucyjnie, żadnego szturmu Bastylii nie było. W efekcie wielu rodaków uznało, że skoro kapitalizm i suwerenność musimy mieć razem z demokracją, to trudno – trzeba konieczność zaakceptować i jakoś praktykować te zachodnie zachowania polityczne. Ale bez przesady: może czasami wystarczy tylko poudawać?
Kapitalizm nie jest jednak ustrojem powszechnej szczęśliwości. Ma wmontowane w sobie bezwzględne żywiołowe mechanizmy różnicowania dochodów i własności. Od niedawna mamy na ten temat pogłębione badania o skali nierówności, do jakich doprowadził współczesny XXI-wieczny kapitalizm. Jedna tylko liczba (i być może już przestarzała i nieaktualna, bo to się dość szybko zmienia): obecnie zaledwie 1000 przedsiębiorstw wytwarza 80 proc. produkcji przemysłowej świata. Tysiąc przedsiębiorstw zmonopolizowało sobie rządy nad światowym przemysłem! Stopień koncentracji produkcji i własności jest więc niebywały.
Do takich skutków prowadzi spontaniczny rozwój zderegulowanego kapitalizmu.
Bez nałożenia nań różnych instytucjonalnych (prawnych) ograniczeń (i obawiam się, że także tych szczególnie trudnych, bo ponadnarodowych) będziemy zmierzać do katastrofy i ekonomicznej i społecznej w skali globalnej. A ponieważ takie ewentualne ograniczenia są oczywiście i dziś wątłe, to cały proces ustrojowej transformacji w Europie Wschodniej przebiegał w polu oddziaływania tych bezwzględnych mechanizmów. I ideologicznej presji neoliberalnych dogmatów, roztaczających miraże kapitalistycznego dobrobytu. Brak realizmu w ocenie sytuacji musiał nieuchronnie zrodzić przyszłe rozczarowania.
Do 2015 roku nasz kraj stanowił półperyferyjną gospodarkę kapitalistyczną, dość szybko rozwijającą się przy dużym udziale kapitału zagranicznego, ale z narastającymi nierównościami dochodowymi i majątkowymi, z egoistycznymi elitami i z mało przyjaznym, niezbyt sprawiedliwym państwem dla słabych. W okresie pomiędzy latami 1989 a 2015 udział dochodów górnych 10 procent wzrósł z 23 proc. do 40 proc. całości dochodów, a udział najwyższego dochodowego 1 procenta podskoczył z 4 proc. do 14 proc.
Podkreślmy to: w roku 2015 w Polsce 1 proc. najbogatszych obywateli rozporządzał aż 14 proc. wszystkich dochodów!
Proces transformacji wygenerował więc silne nierówności dochodowe, spychając sporą część społeczeństwa w strefę ubóstwa, wykluczenia i poczucia upokorzenia. Dzisiejszy poziom nierówności w Polsce sytuuje ją w grupie krajów UE o najwyższych wskaźnikach nierówności. Jak wielka jest ta grupa względnie ubogich, trudno powiedzieć, choć moim zdaniem waha się to między 20-25 proc. i na pewno nie przekracza jednej trzeciej. Czyli spora grupa, ale jednak mniejszość. To są przegrani transformacji.
Jednocześnie zbudowano państwo w dużym stopniu niesprawiedliwe, działające w interesie bogatych i wpływowych grup społecznych, ślepe na potrzeby słabych. Ważne: taki rozwój wydarzeń nie był zrządzeniem losu, nie był wynikiem praw przyrody, tylko w dużym stopniu wynikiem nieprawdopodobnego egoizmu i bezmyślności rządzących w Polsce elit.
Widać zatem wyraźnie, że
polski kapitalizm miał w okresie ostatnich 30 lat wszystkie te defekty i słabości, które promowała neoliberalna doktryna.
W efekcie w oczach dużych grup społecznych polski kapitalizm, mimo zapewnienia dość szybkiego wzrostu, stopniowo się kompromitował, co skutecznie delegitymizowało cały system polityczny wraz z jego demokratycznym sztafarzem. Prawo i Sprawiedliwość jest produktem i rezultatem tej ewolucji systemowej.
Polska nie jest Ukrainą czy Rosją i nie zaprowadziliśmy sobie systemu oligarchicznego w pełnej krasie. Ekonomiczna baza dla takiego systemu na szczęście nie istnieje. Ale w systemie tym – w zdumiewający sposób – pozamykano wiele ścieżek awansu. Kolejne duże grupy społeczne, co prawda nie są obiektywnie przegrane, radzą sobie lepiej lub gorzej, ale ich aspiracje są niespełnione, bo zderzają się z barierami społecznymi, politycznymi i ekonomicznymi nie do pokonania w skali masowej (indywidualnie - niektórym się udaje).
Mechanizm jest np. taki: niskie dochody, kiepska szkoła wiejska, brak transportu publicznego → utrudniony dostęp do dobrej edukacji. Później w biznesie dostęp do zamówień publicznych blokowany przez lokalne kliki polityczne itp. Do tych zbiorowości, obiektywnie zablokowanych w swych aspiracjach, dołączają niestety liczne roszczeniowe grupy obiboków, ludzi pasywnych, ale żerujących na środkach publicznych. Wszyscy ci, których aspiracje są niespełnione, postrzegają siebie, subiektywnie, także jako przegranych. Subiektywnie bowiem ponieśli porażkę.
Rok 2015 był cezurą. Problem nie polegał na tym, że wtedy dokonano, oczekiwanej przez wielu, zmiany kursu politycznego i korekty polityki gospodarczej. Korekta była nieodzowna. PiS, bazując na niezadowoleniu przegranych, zaczął jednak jawnie budować dyktaturę o nacjonalistyczno-klerykalnych barwach. Po złamaniu Trybunału Konstytucyjnego ograniczenia konstytucyjne przestały istnieć i hamować zapędy PiS-owskich satrapów i wszelkie – nawet najbardziej bezczelne wyczyny – były automatycznie legalizowane. Wszystko z antyeuropejskim ostrzem i podlane sosem jakichś mocarstwowych ambicji bez pokrycia.
Dlaczego demontaż demokracji (na razie wciąż częściowy) tak łatwo poszedł? Wydaje się, że są dwie główne przyczyny: bardzo niski zasób kapitału społecznego i niska kultura prawno-polityczna Polaków. Kapitał społeczny to poczucie wspólnoty, „klej” społeczny, gotowość do kooperowania i współdziałania z innymi, oparta o wzajemne zaufanie. Zasób kapitału społecznego to cecha danej zbiorowości, a nie wyposażenie podmiotów prywatnych w określony czynnik produkcji. Niski, w zasadzie najniższy w Unii Europejskiej, poziom kapitału społecznego w Polsce jest zapewne wynikiem specyficznej historii Polaków, czyli historycznie uwarunkowany. Zauważmy, że także w III RP politycy od lat harują w pocie czoła, by ten kapitał był możliwie niski. Czyli
nasz główny grzech polega na tym, że my, Polacy jesteśmy w bardzo małym stopniu wspólnotą.
Brak wzajemnego zaufania powoduje, że jesteśmy skłonni do myślenia spiskowego i poszukiwania źródeł naszych niepowodzeń u innych. Winni są zawsze obcy albo jakieś wrogie i zewnętrzne siły. Rozbiory? To nie skutek rozkładu państwa stworzony własnymi rękami, tylko wrogość obcych mocarstw. Źle pracujemy? Komunizm. Pogrom kielecki? Prowokacja ubecka. Smoleńsk? Nie bałagan w przygotowaniu podróży i błędy pilotów, tylko Putin podłożył bombę.
Niezmiernie łatwo jest „podpowiedzieć” obywatelom, że generalnie my jesteśmy w porządku, tylko istnieją jacyś wrogowie, obcy, inni sypiący piasek w tryby. Słynna wypowiedź Beaty Szydło: „Wystarczy nie kraść…”, czy opowieść o zdradzieckich donosicielach do Brukseli, sprowadzająca się do tego, że gdyby wcześniej nie kradli, a teraz nie donosili – wszystko układałoby się znakomicie.
Ta narracja odwołuje się jakoś do argumentu narodowej zdrady rodzimych elit. Przecież wszyscy wiedzą, że prawdziwi Polacy świetnie zarządzają, znakomicie pracują, są najlepsi w każdej dziedzinie. Jeżeli tak się nie dzieje, to ewidentnie wkrada się podejrzenie zdrady. To nie są żadni Polacy, to jakieś wyobcowane elementy dopuszczają się sabotaży na masową skalę. Wyjaśnia to przynajmniej jeden powód silnej populistycznej i antyelitarnej reakcji.
Pogłębiające się nierówności dochodowe i mechanizmy manipulacyjne, powszechnie obecne w bogatej informacyjnie gospodarce przyspieszają erozję kapitału społecznego. Zresztą trudno oczekiwać, by to lepiszcze społeczne, jakim jest kapitał społeczny, mogło silnie spajać takie społeczności, które dotknięte są gwałtownymi konfliktami, narastającymi, między innymi, na tle pogłębiających się dysproporcji ekonomicznych, ale i świadomie prowokowanymi.
A w warunkach degradacji kapitału społecznego wspólnota po prostu rozsypuje się i to na najbardziej elementarnym poziomie.
Postawmy bowiem pewne dość naiwne pytania. Skąd pochodzi nasza wiedza o świecie? Skąd wiemy, jaka jest wartość poznawcza informacji zaczerpniętej na przykład z Internetu? Czy może samodzielnie wyliczyliśmy prędkość światła? Czy chemiczny wzór benzenu jest naszym dziełem? Czy znamy osobiście kogoś, kto prowadził śledztwo dotyczące zamachu w Berlinie w Boże Narodzenie w 2016 roku i ustalił sprawcę?
Wiedzę na temat wszystkich tych kwestii czerpiemy od ekspertów, ludzi, którym ufamy, że mają kompetencje i profesjonalną uczciwość. Niemal cała nasza wiedza – poza mikroskopijnym, lokalnym własnym doświadczeniem – opiera się na zaufaniu do innych, do autorytetów. Kiedy współcześnie jesteśmy zalewani nadmiarową masą informacji o nieznanej wartości, rola tych autorytetów, niezbędnych do zrozumienia świata, potencjalnie rośnie. Ale właśnie w tym momencie zasoby kapitału społecznego – jak wskazano wyżej – spadają, pojawia się kryzys zaufania między ludźmi, także świadomie wywoływany. Podważa to rolę autorytetów jako narzędzia interpretacji zdarzeń i wyjaśniania tego, co nas otacza.
Rezultatem jest fala antynaukowych spekulacji, irracjonalizmu, spiskowego myślenia, afirmacja uproszczeń, półprawd i myślowego niewyrafinowania, szerząca się wśród szerokich kręgów społecznych. Kiedy zaufanie do innych się załamuje, kapitał społeczny leci w dół, to wówczas jako społeczność i w wymiarze jednostkowym, dramatycznie głupiejemy. Powtórzmy to:
niski zasób kapitału społecznego ogłupia, ponieważ tracimy rozeznanie co do faktycznego stanu otaczającej nas rzeczywistości.
I jesteśmy dość łatwymi ofiarami działań manipulacyjnych.
A skutki? Zacznijmy od następstw ekonomicznych. Najbardziej oczywistą konsekwencją niskiego kapitału społecznego są wysokie koszty, w jakie uwikłane są gospodarujące podmioty. Konieczność ponoszenia tych kosztów jest prostą konsekwencją gospodarowania w warunkach niepełnej informacji i wynikającego stąd ryzyka. Jest to co prawda uniwersalna cecha współczesnej gospodarki, ale im niższy poziom zaufania między partnerami, tym wyższe jest prawdopodobieństwo (a przynajmniej obawa) zachowań oportunistycznych, łamania zobowiązań, oszukiwania, świadomego wprowadzania w błąd.
Podnosi to niepomiernie koszty wzajemnego monitorowania się stron umowy, pozyskiwania informacji dla neutralizowania ryzyka, ale także rodzi potrzebę kosztownego gromadzenia zapasów, dywersyfikacji zaopatrzenia itp. Choć wszystkie te zabiegi są racjonalne z punktu widzenia mikroekonomicznego, to jednak w wymiarze makrogospodarczym podnosi to koszty gospodarowania, angażuje nadmierne zasoby społeczne i materialne, spowalnia rozwój.
Kraj z wyraźnie zniszczoną tkanką zaufania społecznego i z poważnie zdewastowanymi regułami gry społecznej i ekonomicznej nie ma szans na wysoką innowacyjność. Powolna, względna degradacja kraju jest więc prawdopodobnym rezultatem, choć będzie widoczna dopiero w dłuższej perspektywie. Na razie tego nie dostrzegamy, bo jesteśmy jeszcze przypięci do cycka Zachodu. Co najmniej 20-25 proc. naszej gospodarki, mniej więcej połowa eksportu i miażdżąca część stosowanych u nas innowacji, to obcy kapitał ulokowany w Polsce.
Jesteśmy więc dramatycznie niesamodzielni ekonomicznie
chociaż duży udział obcego kapitału ma pewne plusy, bo tym samym Zachód ciągnie nas za uszy.
Rachuby na to, że strategią wyjścia z tej niesamodzielności jest odłączenie się instytucjonalne czy kulturowe od Zachodu są o tyle śmieszne, że nie da się pogodzić wysokiej dynamiki rozwojowej z tworzeniem np. stref wykluczenia dla homoseksualistów, budowaniem kultu cnót niewieścich czy podobnych pomysłów rodem ze średniowiecza. Wiem, że dla niektórych kiedyś i emancypacja kobiet musiała być potwornym szokiem kulturowym sprzecznym ze zdrowym rozsądkiem i porządkiem natury. Jednak cała nasza współczesna wiedza społeczna pokazuje, że dyskryminacja kogokolwiek i pod jakimkolwiek pretekstem na dłuższą metę hamuje rozwój i utrwala naszą peryferyjność.
Skutkiem deficytu kapitału społecznego jest także słabe państwo. Słabe państwo to podmiot niezdolny do skutecznego przeprowadzenia własnych decyzji, nieefektywny regulacyjnie, bierny obserwator żywiołowych procesów społecznych. Niski poziom kapitału społecznego powoduje zaburzenia funkcjonowania systemu instytucji. Reguły gry w systemie społecznym działają dobrze jedynie wtedy, gdy funkcjonariusze stojący na straży instytucji społecznych czy ekonomicznych są skłonni przestrzegać tych reguł. To zależy oczywiście od stopnia identyfikacji ze zbiorowością której są członkami. Im bardziej wszyscy są wspólnotą, tym pełniejsze zaangażowanie i chęć kooperacji w realizacji jakiegoś wspólnego celu i gotowość podporządkowania się ustalonym regułom, pełniejsza internalizacja tychże reguł.
Ludzie dobrowolnie przestrzegają tych reguł, ponieważ uznają je za własne i służące wspólnym interesom. Praktycznym wyrazem tej sytuacji jest np. dość wyraźna korelacja między wysokim kapitałem społecznym a niskim poziomem korupcji. Korupcja oznacza przecież metodę/sposób obejścia ustalonych reguł prawa. W społeczeństwach cechującym się silnym poczuciem wspólnoty żadna ze stron potencjalnego stosunku korupcyjnego nie wychodzi z taką inicjatywą, bo naruszałoby to jej poczucie ładu moralnego. Wszelkie zachowania pasożytnicze, przypadki nieuzasadnionej redystrybucji czy przechwytywania cudzych dochodów są w takich społecznościach rzadsze, wyjątkowe.
Ale im bardziej identyfikacja ze zbiorowością, w której funkcjonujemy, słabnie, a zaufanie między ludźmi maleje, tym bardziej efektywność instytucji obniża się. To jest właśnie ten przypadek, kiedy mówimy, że państwo jest słabe. Słabe, tj. niezdolne – lub zdolne jedynie w ograniczonym stopniu – do egzekwowania ustalonych przez siebie reguł. Te prawne regulacje są po prostu w jakimś stopniu sabotowane przez zbiorowość, ale także przez własnych funkcjonariuszy. To nie musi oznaczać wyłącznie korupcji, często przejawia się w lekceważeniu procedur, nieprzestrzeganiu standardów czy omijaniu przepisów. Przyczyna tkwi właśnie w braku poczucia wspólnoty, zerwaniu się wewnętrznej więzi, niechęci do kolektywnego działania.
Jest także i nowy element, który przez dłuższy czas blokował, a przynajmniej utrudniał sukces populistom. To był argument „marszu do Europy”.
Polacy mają silny kompleks niższości, będący funkcją zapóźnienia cywilizacyjnego.
Unia Europejska/Europa Zachodnia była przez kilka dekad swoistym wzorcem z Sèvres, punktem orientacyjnym dla przemian w Polsce. Argument, co jest właściwe – bo tak jest „w innych krajach” (czytaj w krajach zachodnich) lub jest „w normalnym kraju” – był rozstrzygający lub trudny do odrzucenia.
Po kryzysie w latach 2007-2008 autorytet UE bardzo zbladł. Kryzys strefy euro, a zwłaszcza sprawy uchodźców i niezdolność do uporania się z tymi zagrożeniami załamały wiarę w Unię. A potem przyszedł jeszcze Trump i kotwice autorytetów ostatecznie zerwały się. Polskie kompleksy wylały się w postaci antyzachodniej retoryki, odrzucenia zachodnich standardów i infantylnych haseł o Polsce jako przykładzie do naśladowania. Dlatego atak na demokrację okazał się taki łatwy i nie spotyka się z dostatecznie silnym sprzeciwem.
W sukurs PiS-owi przychodzi także wyjątkowo niska kultura obywatelska/polityczna Polaków. Chodzi o to, jakież to normy, ideały i wartości w życiu politycznym obywatele wyznają? W konsekwencji, jakie normy i zachowania polityczne są przez społeczeństwo akceptowane, wspierane lub przynajmniej tolerowane, a jakie są odrzucane, dyskwalifikowane i wywołują sprzeciw? Oczywiście błędem byłaby nadmierna generalizacja, niemniej, kultura polityczna dużych grup społecznych w Polsce nie legitymizuje bynajmniej systemu demokratycznego i takie postawy są mocno zakotwiczone w historii. Te dysfunkcjonalne postawy, ufundowane zresztą na niskich kompetencjach zainteresowanych grup społecznych (ich infantylnych wizjach gospodarki i społeczeństwa), to:
Każde złamanie konstytucji (wzajemnej umowy) powinno wywołać natychmiastową, negatywną względem rządzących reakcję społeczną. Przejawy takiej reakcji obserwujemy dziś w Izraelu. Ale dzieje się tak tylko wówczas, gdy czujemy się wspólnotą, respektujemy interesy innych i przyjmujemy dewizę „nie czyń drugiemu co tobie niemiłe”. Niestety, myślenie w kategoriach plemiennych daje przyzwolenie dla pełnej hipokryzji w tym zakresie.
PiS sprawnie wykorzystał sytuację przegranych i tych o niespełnionych aspiracjach (bo akurat diagnozy PiS nie są pozbawione racjonalności) do antyelitarnej ofensywy. A kiedy okazało się to potrzebne, także i do ataku na Unię oraz świat zewnętrzny. Z jednej strony taki atak ułatwił wspomniany egoizm elit, z drugiej - niska kultura obywatelska Polaków, niepozwalająca dostrzec narastających zagrożeń. Od lat można było spodziewać się podobnej reakcji przegranych, choć oczywiście nie było wiadome, jaki to przyjmie kształt.
Antydemokratyczna awantura oczywiście nie rozwiąże problemów kraju, bo tu potrzebne są zmiany instytucjonalne i zmiany polityki społeczno-gospodarczej, aczkolwiek niewątpliwie wytwarza ona nowe zastępy beneficjentów.
Demokracja nie jest sposobem kończenia sporów i niczego takiego nie może obiecywać.
W świecie różnych interesów demokracja to społeczny mechanizm, pozwalający rozwiązywać ciągle pojawiające się konflikty (zjawisko zupełnie normalne wobec różnic interesów) bez użycia siły we wzajemnych relacjach, a w skrajnych przypadkach pozwalające uniknąć wojny domowej. Polski problem do 2015 roku to była bardzo niedoskonała demokracja. Właśnie widzimy jej kryzys.
Czy ewentualny wyborczy sukces opozycji (czytaj: głównie Platformy Obywatelskiej) rozwiązuje, przynajmniej niektóre, polskie problemy? Mógłbym być ostrożnym optymistą, gdybym miał pewność, że PO przemyślała przyczyny swojej porażki w 2015 roku, porzuciła wyjaśnienie, że był to tylko wypadek przy pracy, więc teraz wie, że nie da się po prostu powrócić do status quo ante. Niestety nie mam tej pewności.
Nie mam tu na myśli czystych przemyśleń intelektualnych partii, wątpliwość dotyczy politycznego pola manewru, jakie wyznaczy PO jej własna baza społeczna. A to oznacza, że PO zapewne usunie najbardziej rażące ekscesy PiS, ale w polityce gospodarczej (na dłuższą metę decydującej o równowadze społecznej) będzie kontynuowała, wiodący donikąd, neoliberalny kurs. Obawiam się, że jesteśmy w pułapce wyboru między PiS-owskimi obskurantami pracowicie klecącymi dyktaturę a egoistycznymi besserwisserami z PO.
Profesor nauk ekonomicznych, emerytowany wykładowca i pracownik Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Profesor nauk ekonomicznych, emerytowany wykładowca i pracownik Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Komentarze