0:00
0:00

0:00

Po mediach społecznościowych krąży wykres, na którym ktoś zaznaczył dwa okręgi – na jednym napisał „maski”, na drugim „nie ma masek”. Tam, gdzie mieszkańcy mają obowiązek noszenia maseczek ochronnych, czyli w Azji Wschodniej: Chinach, Korei czy Singapurze, wirus się nie rozprzestrzenił albo epidemia została zdławiona.

Tam, gdzie ich nie mają, we Włoszech czy w Hiszpanii – koronawirus szaleje. Ten rysunek to oczywiście nadużycie, bo lekceważy dziesiątki innych zaleceń, które zostały wprowadzone, żeby powstrzymać rozwój epidemii. Ale dyskusja o maseczkach trwa i

coraz więcej Polaków pyta, czemu nasze władze nie każą nam ich używać.

WHO do tej pory zalecało, żeby w miejscach publicznych nosiły maseczki tylko osoby, które mają objawy infekcji dróg oddechowych albo opiekujące się chorymi. Chodziło więc o to, żeby te osoby kaszląc i kichając nie zarażały, a nie o to, żeby się w ten sposób samemu chronić przed wirusem. Stanowisko WHO wynikało ze stanu badań, które nie przekonywały o tym, że noszenie maseczek w celach ochronnych ma sens.

Przeczytaj także:

Większość krajów świata – w tym Polska – stosuje się do tych zaleceń. W Stanach Zjednoczonych główny lekarz napisał nawet na Twitterze: „Ludzie, naprawdę – NIE KUPUJCIE MASEK!” Chodziło mu o to, że Amerykanie wykupują maseczki, które przede wszystkim potrzebne są w szpitalach i innych placówkach ochrony zdrowia.

View post on Twitter

Tymczasem we wschodniej Azji maseczki były codziennością już przed koronawirusem. Nosili je ludzie przeziębieni, a także ci, którzy bali się zarażenia.

Teraz, podczas pandemii, chińskie władze zalecają noszenie jednorazowych maseczek tym pracownikom, którzy pracują w miejscach, gdzie jest dużo ludzi, np. na stacjach kolejowych oraz kurierom, policjantom, strażnikom itp. Ale m.in. w Wuhanie, Pekinie i w Szanghaju maski są obligatoryjne.

W Hongkongu maseczki trzeba nosić, kiedy przebywa się w zatłoczonym miejscu i w transporcie publicznym.

George Gao, szef chińskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom, w wywiadzie udzielonym magazynowi „Science” powiedział, że największym błędem Europy i Stanów Zjednoczonych był brak nakazu noszenia maseczek.

„Kiedy mówisz, zawsze z twoich ust wydobywają się kropelki, a one są bardzo ważnym źródłem zakażenia.

Bardzo wielu ludzi przechodzi infekcję bezobjawowo albo jeszcze nie ma objawów. Gdyby nosili maseczki, kropelki z ich ust nie wydostałyby się na wolność i nie zaraziłyby innych”.

Na razie w Europie tylko w Czechach i Słowacji noszenie maseczek poza domem jest obowiązkowe. Ponieważ brakuje ich na rynku, ludzie radzą sobie jak mogą, szyjąc je w domu. Internet jest pełen zdjęć co bardziej kreatywnych maseczkowych kreacji.

W Niemczech maseczkowy nakaz wprowadziło miasto Jena, co ciekawe, leżące na terenie dawnej NRD, gdzie generalnie zakażeń jest mniej. Na 100 tys. mieszkańców Jena ma 119 przypadków wirusa. W Austrii z kolei maseczki trzeba nosić na razie tylko w supermarketach.

Co w końcu mówi nauka?

Mało było do tej pory wiadomo o tym, czy koronawirus przenosi się za pomocą większych kropelek wydzieliny z dróg oddechowych, czyli na odległość 15-2 m, czy też drogą kropelkowo-powietrzną, jak odra, którą można się zarazić będąc daleko od nosiciela, bo wirus porusza się z falą powietrza.

Ta druga sytuacja jest oczywiście bardziej niebezpieczna i wymaga używania masek FFP2 (według amerykańskiej nomenklatury N95), ze specjalnymi filtrami.

W pierwszym przypadku wystarczy zwykła chirurgiczna maseczka, a pomoże nawet prosta osłona na twarz uszyta w domu (w badaniu dotyczącym grypy miała ona 50 proc. skuteczności profesjonalnej maseczki, zawsze coś.)

Amerykańskie badanie opublikowane 17 marca wydawało się potwierdzać tą drugą, gorszą hipotezę. Jednak – jak pisze „Livescience" – inni badacze zwracają uwagę, że rozpylanie skoncentrowanego wirusa w zamkniętym pomieszczeniu powoduje taką jego koncentrację, jakiej nigdy nie uda się uzyskać w naturze. Tym ciekawsze wydają się wyniki badania z Hongkongu i pytanie o to, jaki kształt będą miały zalecenia WHO.

Jakie maseczki?

Chodzenie w maseczkach nie będzie łatwe ani przyjemne. Wie to każdy, kto używa maseczek przeciwsmogowych, albo np. odwiedzał chorego w izolatce. Wzięcie głębokiego oddechu jest naturalną potrzebą człowieka.

Maski z filtrem, FFP2, w większości krajów rekomendowane są dla służby zdrowia. Nam powinny wystarczyć te zwykłe jednorazowe. Trzeba je jednak często zmieniać – kiedy robią się wilgotne od naszego oddechu.

Z kolei te wielorazowe, także szyte w domu, trzeba prać po każdym użyciu, zalecają eksperci.

Jeśli jednak te uciążliwości miałyby jak największą ilość ludzi przekonać do tego, żeby zostali w domu, to nie byłby to taki zły pomysł.

Tylko skąd te maski brać? Światowa produkcja nie przestawiła się jeszcze na miliardy maseczek jednorazowego użytku.

Dochodzi więc do dantejskich scen, jak ta w Szanghaju, kiedy amerykańscy kupcy wymachujący dolarami podkupili maseczki, które miały trafić do Francji. W Japonii premier Shinzo Abe oświadczył, że każda rodzina dostanie dwie maseczki wielokrotnego użytku na rodzinę, co wywołało szereg złośliwych komentarzy w mediach społecznościowych.

Ale na przykład w Austrii maseczki są dystrybuowane przy wejściu do supermarketów, płaci za nie rząd.

I chyba najważniejsze – maskę trzeba prawidłowo zakładać, a przede wszystkim zdejmować, żeby patogen nie przedostał się na ręce. Przypominamy instrukcję ze strony Światowej Organizacji Zdrowia:

;
Na zdjęciu Miłada Jędrysik
Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze