0:000:00

0:00

W sobotę 6 kwietnia 2019 ujawniliśmy sprawę ks. Edwarda P., który mimo tego, że w 2003 roku został skazany za molestowanie małoletnich w Pszennie, dalej odprawia msze, spowiada i prowadzi rekolekcje dla dzieci w Sobótce na Dolnym Śląsku.

Trzy dni po publikacji artykułu dostajemy telefon: „Mieszkam za granicą, ale od momentu, kiedy przeczytałam wasz tekst, mam ochotę kupić bilet i przyjechać do Sobótki. Co mam zrobić, żeby ostrzec tych rodziców? Jestem mamą jednej z ofiar księdza P”.

Przeczytaj także:

14-letniego syna Barbary* molestował pod koniec lat 90. w Pszennie proboszcz Edward P. Chociaż wielu parafian wiedziało, że księdza ciągnie do dzieci, tylko ona zareagowała. Zgłosiła sprawę na prokuraturę i przez trzy lata walczyła w sądzie. Jak wspomina, w tym czasie ona i jej rodzina przeszli piekło. Dzięki niej ksiądz P. został skazany na półtora roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata. W rozmowie z OKO.press opowiedziała o wydarzeniach sprzed 20 lat oraz o tym, dlaczego zadzwoniła do nas po publikacji tekstu o ks. Edwardzie P.

Poniżej rozmowa z Barbarą.

Co wydarzyło się 20 lat temu w parafii w Pszennie?

Pod koniec lat 90. pracowałam w Niemczech. Kiedy wróciłam do Polski, okazało się, że w moim rodzinnym Pszennie zmienił się proboszcz. Na miejsce starego, szanowanego księdza przyszedł Edward P. Byliśmy bardzo wierzącą rodziną. Dwaj moi synowie byli wzorowymi ministrantami. Ciągnęło ich do kościoła. Kiedy tylko mogli, chodzili pomagać księdzu.

Kiedy zaczęła Pani podejrzewać, że coś jest nie tak?

Zaraz po zmianie proboszcza. Nagle dzieci straciły zainteresowanie kościołem. Moja mama widziała, jak chłopcy niby szli na msze, ale nie wchodzili do środka, tylko czekali przed budynkiem. Nie mogłam zrozumieć, skąd ta nagła zmiana. Dzieci początkowo nic mi nie mówiły, więc zaczęłam pytać ludzi o tego nowego księdza. Dowiedziałam się, że Edward P. jakoś bardzo garnie się do dzieci. Cały czas się z nimi umawia, gdzieś je zabiera. Wiele osób w Pszennie widziało, że coś niepokojącego dzieje się na parafii, ale to było 20 lat temu. Ksiądz, szczególnie w takiej małej miejscowości jak nasza, to był ktoś.

Znowu zaczęłam rozmawiać na ten temat z dziećmi. Starszy, 14-letni syn – w bardzo oszczędnych słowach – zdradził, co się stało. O wszystkim, co ksiądz P. mu robił, dowiedziałam się dopiero na sali sądowej, kiedy były odczytywane zeznania syna.

Co Pani zrobiła?

To, co powinien zrobić każdy rodzić w takiej sytuacji. Zawiadomiłam prokuraturę. W międzyczasie dowiedziałam się jeszcze o innych krzywdzonych przez księdza dzieciach. Poszłam do ich rodziców, ale okazało się, że oni nie chcą zgłaszać tej sprawy. Matka jednego z chłopców bała się, że jej sklep się nie utrzyma, a wtedy było krucho z pracą. Rodzice innego chłopca uznali, że w przypadku ich syna nic wielkiego się nie wydarzyło. Zostałam sama. [ostatecznie ksiądz P. został skazany na molestowanie dwóch małoletnich - przyp. red.].

Od zgłoszenia sprawy do prokuratury do ogłoszenia prawomocnego wyroku minęły trzy lata. W lokalnej prasie mówiła pani, że to były trzy lata piekła.

Ksiądz Edward przez cały czas, kiedy w sądzie toczyła się jego sprawa, był proboszczem w Pszennie. Co niedzielę gromił mnie i moją rodzinę z ambony.

Mówił, że chcę wyłudzić od niego pieniądze, że go krzywdzę, że to ja będę musiała mu płacić za fałszywe oskarżenia. Moja mama często słyszała w kościele: twoja córka oskarża naszego księdza, jak ty w ogóle możesz przyjmować komunię?

A mieszkańcy Pszenna?

Część przestała się do mnie odzywać, wytykali mnie palcami. Kilka razy zdarzyło się tak, że ktoś podchodził do mnie i mówił „Baśka, dobrze robisz”, a potem czytałam w jakiejś lokalnej gazecie, jak ta sama osoba oskarża mnie, że chcę wyłudzić od księdza pieniądze. Wpadłam w depresję, bałam się wychodzić z domu. Atakowali mnie dziennikarze, pytali o szczegóły sprawy, o których nie chciałam mówić.

Warto było?

Oczywiście! Rodzina była i jest dla mnie najważniejsza, musiałam o nią walczyć. Żeby nie wytykali mnie i mojego dziecka palcami. W noc przed ogłoszeniem prawomocnego wyroku ksiądz się spakował i uciekł z parafii. Sąd uwierzył skrzywdzonym przez niego dzieciom i skazał go na więzienie. W zawieszeniu, ale jednak. Byłam szczęśliwa.

Kiedy wychodziłam z sądu, miałam poczucie, że ustrzegłam inne dzieci przed ewentualną krzywdą ze strony księdza P.

Co pani pomyślała po publikacji naszego tekstu o tym, że ksiądz Edward P. odprawia msze, spowiada i prowadzi rekolekcje?

Nie mogłam uwierzyć jaki tupet ma ten ksiądz i kuria. Po wyroku biskup obiecywał, że ksiądz P. nigdy nie będzie już pełnił posługi kapłańskiej. Obiecywał, że będzie administrował w kurii albo trafi do domu księży emerytów. A tymczasem prowadzi rekolekcje w Sobótce, 20 minut jazdy samochodem z Pszenna!

Wszystko wróciło. Nie mogłam spać, myślałam. A co jeśli ten ksiądz dalej krzywdzi dzieci? Może rodzice wiedzą? Może nie chcą wiedzieć? Może dzieci nic im nie mówią?

Po publikacji tekstu zadzwoniła pani do redakcji OKO.press i powiedziała, że o mało co nie kupiła biletu do Sobótki. Dlaczego?

Zadzwoniłam do was, żeby móc jakoś ostrzec rodziców, którzy wysyłają dzieci do kościoła w Sobótce. Żeby uświadomić im, że ksiądz, który u nich spowiada i prowadzi rekolekcje, krzywdził dzieci.

Wie pan, na korytarzu sądowym 16 lat temu byłam szczęśliwa, że udało mi się wygrać walkę o sprawiedliwość. Teraz myślę sobie, że walczyłam na darmo.

Syn ma teraz 34 lata, mieszka za granicą. Nie powiedziałam mu o waszym artykule. Mam nadzieję, że tej rozmowy też nie przeczyta. Nie chce, żeby jemu też wróciły te koszmarne wspomnienia.

* imię zostało zmienione.

Udostępnij:

Sebastian Klauziński

Dziennikarz portalu tvn24.pl. W OKO.press w latach 2018-2023, wcześniej w „Gazecie Wyborczej” i „Newsweeku”. Finalista Nagrody Radia ZET oraz Nagrody im. Dariusza Fikusa za cykl tekstów o "układzie wrocławskim". Trzykrotnie nominowany do nagrody Grand Press.

Przeczytaj także:

Komentarze