„To nie pani ma złe myśli, tylko pani mózg”. Jak pomóc kobietom w psychozie poporodowej.
Trzydziestoletnia Mira wyszła z angielskiego szpitala siwa. Wielokrotnie przeżywała tam śmierć najbliższych. Męża, który się powiesił. Córki, którą zabiła.
Tylko że nikt nie umarł, a ona miesiąc wcześniej urodziła zdrową dziewczynkę, Inę. Kiedy zapytała Google'a, co się z nią dzieje, trafiła na polskie forum, gdzie kobieta opisała podobne symptomy. „Co to za matka? Powinna się w piekle smażyć” – ktoś skomentował. Mira zachorowała w Anglii. Uważa, że gdyby to się wydarzyło w Polsce, już by jej nie było.
W Polsce, co tydzień, jedna matka w połogu, czyli do roku życia dziecka, popełnia samobójstwo. Większość robi to ze szczególnym okrucieństwem. Te dane jeszcze nigdy nie były publikowane. Nikt nie uznał ich za wystarczająco istotne. Większość kobiet odbiera sobie życie, bo cierpi na depresję poporodową albo psychozę. Ta druga dotyka minimum 600 Polek rocznie.
Kiedy Mira pierwszy raz powiedziała na głos: zaraz zabiję siebie i dziecko – trzymała w ramionach sześciodniową córkę i krzyczała do męża, by wezwał karetkę. Opowiedziała mi, jak po porodzie głowę zajmuje ogień, a duszę zamieszkuje potwór. Bo czasem tak właśnie rozpoczyna się macierzyństwo.
Mira nigdy nie chorowała psychicznie. Później, gdy powiedziała znajomym co się wydarzyło, dziwili się: takim osobom to się nie zdarza. Mira, najstarsza z czwórki rodzeństwa, wychowała się w małej miejscowości w województwie lubelskim. Zawsze mocno stąpała po ziemi. W wieku 22 lat wyjechała do Warwickshire w Wielkiej Brytanii, studiowała, a potem szybko znalazła pracę jako kosmetolożka. W jednej firmie osiem lat, grono lojalnych klientek. Wyszła za mąż za Polaka, on też miał stałą pracę, kupili dom.
Pierwszą ciążę Mira poroniła w 10. tygodniu, w kolejną zaszła niedługo później i gdy pod koniec trzeciego miesiąca badanie USG nie wykazało nic niepokojącego, była dumna i spokojna. Czytała dużo książek o porodzie i połogu, ale ominęła strony o depresji i psychozie poporodowej. Uznała, że to jej na pewno nie spotka.
- Latam tu, siam, jestem szczęśliwa, w pracy pełne zaangażowanie, zabiegi na twarz, depilacje, total. Codziennie rozmawiam z rodziną, wszyscy czekają na naszą Inę – pierwszą wnuczkę i siostrzenicę. Czytam kolejne poradniki dla rodziców, ćwiczę jogę dla mam w ciąży i planuję poród bez znieczulenia. Uwielbiam być w ciąży, koleżanki organizują mi trzy baby-shower, wszystko na pełnej petardzie.
Tydzień po planowanym dniu porodu, 24 maja po północy Mira zaczęła odczuwać pierwsze skurcze. Rano pojechała z mężem do szpitala, a właściwie do znajdującego się tuż obok domu narodzin. W Wielkiej Brytanii, „birth centre” lub „midwife-led unit” (MLU) oferują alternatywę dla szpitalnych porodówek, z mniejszą liczbą interwencji medycznych. Są w pełni finansowane przez NHS (brytyjski odpowiednik NFZ). Badania wskazują, że kobiety tam częściej rodzą drogą pochwową bez komplikacji.
- Z bólu ledwo dochodzę do szpitala, a położna mówi, żebym jechała do domu, bo rozwarcie tylko na dwa centymetry. Boże, jak ja to przeżyję? Po kilku godzinach każę się zawieźć z powrotem. Cztery centymetry, dostajemy luksusowy suite z wanną – cud w ramach publicznej opieki zdrowotnej. Kilka godzin cierpień później, sześć centymetrów, ja już nie daję rady, wyję, dajcie jej gaz rozweselający, jak dobrze pójdzie, to urodzisz rano, słyszę położną, nie, nie ma mowy, wchodzę do wanny, relaks i po godzinie rodzi się Ina. Minutę przed północą, w ostatnich sześćdziesięciu sekundach Dnia Matki, 26 maja.
Niepewność zaczęła sączyć się jak trucizna.
- Myślałam, że wrócimy od razu do domu, ale nie, głębokie pęknięcie trzeciego stopnia, trzeba zszywać pochwę, jedziemy na stół. Ma pani czterdzieści minut snu, mówi pielęgniarka, ale ja nie mogę zasnąć, razi mnie białe światło i słyszę rozmowy lekarzy. Nogi nieczynne, znoszą mnie na dół, mam spędzić pierwszą noc z córką, mąż nie może z nami zostać, a ja jestem przerażona, Boże, co będzie, jeśli ona się rozpłacze, ja przecież jestem chwilowo zepsuta, ale salowa uspokaja, proszę wciskać guziki przy łóżku, pomożemy.
Pech chciał, że od 26 maja wielu lekarzy i lekarek wyjechało na urlop z powodu zbliżającego się Platynowego Jubileuszu Królowej Elżbiety II. W szpitalu, w rejonie Warwickshire, gdzie przebywała Mira – braki kadrowe. Za oknem świeciło piękne słońce, a Ina nie mogła oddać smółki, czyli pierwszego stolca. Nie pozwolono im wrócić do domu. Mira od porodu ani razu nie przysnęła. Nie skarżyła się, myślała, że to normalne. W drugim dniu pielęgniarka zauważyła, że jest zmęczona i poleciła, żeby się przespać, ona w tym czasie zaopiekuje się dzieckiem.
- Mówię wtedy mamie, która jest ze mną od porodu, że personel mnie kontroluje, coś od mnie chcą, gapią się, a ja nie wiem o co chodzi. Mama się niepokoi, bo taka podejrzliwość jest out of my character. Dzwoni do mojego męża, żeby mi coś dali na uspokojenie.
W Mirze pęczniał lęk. Coś strasznego w środku, ale nie umiała tego nazwać. Po raz pierwszy wyrwał się z niej ten upiór po powrocie do domu. Nie spała od pięciu dni, czyli sto dwadzieścia godzin. Już po 24 godzinach mogą pojawić się zaburzenia mowy, koordynacji i pamięci, halucynacje, paranoje i silna drażliwość.
Po 72 godzinach percepcja rzeczywistości ulega dramatycznemu zniekształceniu.
- Mąż chce pomóc: ja wezmę dziecko, ty idź spać. Zakładam słuchawki na uszy, ale mam milion skołtunionych myśli na sekundę. Nie mogę pojąć swojego umysłu. Aplikuję sobie zastrzyk na rozrzedzenie krwi i czuję, że żyła mi się zatyka, krzyczę do męża: dzwoń po karetkę! Karmię córkę, ale nie mogę opanować drżenia ciała. Przyjeżdżają na sygnale, pani jest po prostu zmęczona, a ja czuję wstyd, wezwałam ich, kiedy nic mi się nie dzieje. Pięć godzin później wchodzę do kuchni, mówię do męża, że zaraz wezmę nóż, zabiję się, chwytam za telefon, wracajcie, wrzeszczę, bo ja nie przeżyję tej nocy. Mąż trzyma dziecko, trzyma mnie, a ja się szamoczę, każę mu zabrać Inę,
boję się, że jej też zrobię krzywdę.
Jadę do szpitala, i ciągle mam te myśli, powtarzam w kółko to samo, a ratownicy, że to depresja poporodowa, damy pani leki, it can happen to anyone. Przecież ja miałam być zdrowa. Kolejnej nocy też nie przesypiam. Ktoś mi przynosi laktator. Z piersi cieknie mleko. Z oczu leją się łzy. Pot spod pach, krew z rany. Mam myśli samobójcze.
O piątej rano psychiatrzy pytają, czy byłam poddana sexual abuse. A ja że nie byłam molestowana, miałam normalne życie. Byłam always happy. Oni znów, pytania, pytania, pytania. Każą mężowi przywieźć córkę, przystawiam ją do karmienia, piersi nabrzmiałe, a ja znów się boję, że coś jej zrobię. Lekarze, że to oznaka, że chcę ją uchronić od mojej choroby, z miłości. Nie pani ma złe myśli, tylko mózg. To mi przynosi ulgę, choć i tak czuję się winna, Matka Polka się we mnie krzywi, wcale jej się to nie podoba, przecież miało być idealnie, a ja zaraz pewnie wyląduję w wariatkowie. Co powiedzą w Polsce?
W tym czasie szpital szuka dla Miry i Iny miejsca w Mother and Baby Unit (MBU). To sieć specjalistycznych oddziałów psychiatrycznych dla kobiet w ciąży lub po porodzie, gdzie mogą przebywać z dziećmi do pierwszego roku ich życia. Mira z córką zostały zarejestrowane w MBU w rejonie Nottingham w czerwcu 2022 roku. Mira jechała tam sama karetką z czterema ratownikami, mieli jej pilnować. W czasie półtoragodzinnej jazdy tak tęskniła za córką, że wąchała telefon z jej zdjęciem.
Mąż wiózł osobno sześciodniowe dziecko z całym matczynym bagażem żony, gniazdem, które uwiła w czasie ciąży: wózki, foteliki, poduszki do karmienia, ubranka.
Kiedy Mira weszła do szpitala, przeraziła się. Po korytarzach snuły się matki-zombie, ledwo pchające dzieci w wózkach. Smutne, bez światła w oczach. W depresji. Lekarze powiedzieli mężowi, że pobyt tam trwa z reguły od trzech do sześciu miesięcy. Najważniejsze było postawienie diagnozy. Lekarze, według procedury, rozważali kilka możliwości: schizofrenia, choroba dwubiegunowa albo psychoza poporodowa.
Upiór wiercił Mirze w brzuchu czarną dziurę.
- Na początku długo nie wiem co mi jest, wiszę mężowi u nogi. Mąż przyjeżdża codziennie, dwie godziny drogi w jedną stronę, a ja go błagam, piszczę, żeby zabrał ode mnie Inę, że ja powinnam iść do normalnego psychiatryka, bo na pewno mam schizofrenię. Moja córka jako jedyne dziecko na oddziale śpi w innym pomieszczeniu, opiekuję się nią w ciągu dnia, ale muszę mieć otwarte drzwi do pokoju, nawet w nocy jestem pod nadzorem, 24 godziny na dobę. Mam omamy i halucynacje, często myślę, że zabiłam Inę i jestem w więzieniu jak najgorsza zbrodniarka. Ja tego nie myślę, ja jestem o tym przekonana,
przeżywam, jakby to się działo naprawdę.
Będę miała wiele prób samobójczych w ciągu kilku tygodni, a jak nie mam się czym zabić, to biorę długopis i chcę się nim zadźgać. Czuję, że nie ma dla mnie wyjścia. Jestem przekonana, że zostanę w tym szpitalu na całe życie i już nigdy nie zobaczę mamy, taty ani rodzeństwa. To już lepiej odejść z tego świata.
Po tygodniu psychiatrzy stawiają diagnozę: psychoza poporodowa. Pytam o nią dr Chrzan-Dętkoś, psycholożkę z Uniwersytetu Gdańskiego. – Po porodzie, kontinuum objawów zaburzeń nastroju rozciąga się od łagodnych i przejściowych postaci baby blues, przez depresję poporodową, która według badań dotyka od 10 do 30 proc. rodzących w Polsce, aż po przypadki psychozy poporodowej czyli głębokiego epizodu depresyjnego o cechach psychotycznych. Najczęstsze objawy to niepokój, drażliwość, trudności z koncentracją i pamięcią, anhedonia, zmęczenie, bezsenność, lęk, poczucie winy i myśli samobójcze. Należy od razu zareagować, jeśli zachowanie córki, żony czy partnerki jest dziwne. Objawy najczęściej pojawiają się w ciągu pierwszych dwóch tygodni po porodzie, choć mogą wystąpić nawet do pierwszego roku życia dziecka. Najcięższa forma – wymagająca hospitalizacji psychoza poporodowa – dotyka około dwóch kobiet na tysiąc. W Polsce oznaczałoby to około 640 przypadków rocznie.
Justyna Dąbrowska, psycholożka i autorka książek, dodaje: – Mother and Baby Unit to wciąż unikalne zjawisko w skali Europy i niestety, zupełnie nieobecne w Polsce. Jedynym wyjątkiem jest oddział psychiatryczny w Józefowie pod Warszawą, gdzie prowadzi się terapię diady, czyli matki i dziecka, skupiając się na wspieraniu więzi między nimi. W Polsce nadal toczy się walka, by nawet w przypadku nagłych problemów somatycznych – nie wspominając o kryzysach psychicznych – matka nie była rozdzielana z nowo narodzonym dzieckiem.
Lekarze nie powiedzieli Mirze o diagnozie, żeby nie wzbudzać lęku. Ona i tak podejrzewała co jej jest. Czytała w internecie o matkach w Polsce, które skaczą z okien z niemowlętami. Myślała o nich obsesyjnie: co czuły przed skokiem? O czym myślały?
Denerwowało ją, że polskie gazety pisały o tym w sposób sensacyjny, bez próby zrozumienia co skłoniło ofiary do czynu. Nie pamięta o kim czytała, ale może o trzydziestolatce z Goleniowa, która w 2013 roku „po zażyciu leków napełniła wannę wodą i weszła do niej z synem. Gdy leki zaczęły działać, kobieta prawdopodobnie straciła przytomność. W tym czasie dziecko zachłysnęło się wodą i zmarło. Lekarzom udało się uratować kobietę. Prokuratura nie znalazła dowodów, że matka świadomie zabiła syna. Kobieta usłyszała zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Grozi za to od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Jednak zdaniem psychiatrów, kobieta ma tak ciężką depresję, że nie może stanąć przed sądem”.
Mira mogła przeczytać, że w tym samym roku „młoda matka najpierw próbowała podciąć sobie żyły, a potem wyskoczyła z okna szpitala w Krakowie. Lekarze jako możliwy powód próby samobójczej podają depresję poporodową”.
W 2018 roku młode matki skoczyły z okien w Wejherowie i Lubinie. W 2019 roku – w Prudniku. W 2020 roku w Bydgoszczy, w 2022 roku w Gnojniku.
Z badań wynika, że w Polsce, mniej więcej co tydzień, zabija się jedna młoda matka w połogu (połóg fizjologiczny trwa do szóstego tygodnia po porodzie, ale zaburzenia okresu okołoporodowego diagnozuje się do roku życia dziecka). W 2022 roku pięćdziesiąt sześć kobiet popełniło samobójstwo w ciągu pierwszego roku od porodu. Powody nie są znane, ale według dr Chrzan-Dętkoś można założyć, że była to depresja poporodowa, w tym psychoza.
W 2021 roku oficjalnie było trzydzieści sześć takich przypadków, rok wcześniej – pięćdziesiąt pięć.
Najwięcej matek odbiera sobie życie w województwie mazowieckim. W 2022 roku było ich dziesięć. Osiem popełniło samobójstwo w śląskim, kujawsko-pomorskim i wielkopolskim. Poprzednie lata wskazują na tę samą tendencję.
- Narodziny dziecka to jedno z najważniejszych, ale i najbardziej stresujących wydarzeń w życiu dorosłym – mówi dr Chrzan-Dętkoś. – W Wielkiej Brytanii wiadomo, że pierwszą przyczyną śmierci kobiet do roku po porodzie jest samobójstwo. Druga to krwotok, trzecia – choroby kardiologiczne.
A my nie wiemy. Nie publikujemy tego.
Mamy narzędzia, ale nie podchodzimy do tego systemowo, jak w Wielkiej Brytanii, gdzie jest szybka ścieżka zgłoszenia do psychiatry w pierwszym roku po porodzie.
Pytam Izabelę Leszczynę, Ministrę Zdrowia, jakiego rodzaju wsparcie przewiduje system ochrony zdrowia dla kobiet z psychozą poporodową? Czy w Polsce są oddziały psychiatryczne, na których kobieta może być z dzieckiem? Jeśli nie – czy Ministerstwo Zdrowia planuje zmiany w tym zakresie? Pytam czy Ministerstwo analizuje dane dotyczące samobójstw w połogu i podejmuje działania prewencyjne.
Dostaję odpowiedź: „Kobieta w połogu ma możliwość otrzymania pomocy psychologicznej na oddziale położniczym. Po wypisaniu ze szpitala może korzystać ze świadczeń w rodzaju lecznictwa szpitalnego (…). Rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie standardu organizacyjnego opieki okołoporodowej uwzględnia potrzebę wczesnego rozpoznawania przez lekarzy położników i położne depresji przez ocenę ryzyka i nasilenia jej objawów u pacjentek w okresie ciąży i połogu. Ocena ta powinna zostać wykonana trzykrotnie – dwa razy w czasie ciąży oraz w połogu”.
Elena Miś, psycholożka i działaczka społeczna z Nowej Soli podkreśla, że jeśli chodzi o wczesne wykrywanie objawów depresji, to mimo, że obowiązek jest, położne często nie wiedzą z jakich narzędzi skorzystać, a także nie są z tego standardu rozliczane. – Zidentyfikowanie cierpienia psychicznego nie powinno zależeć od szczęścia trafienia na „czujną” położną. I choć od 2022 roku na wielu oddziałach położniczych obowiązuje wymóg zapewnienia dostępu do psychologa w ciągu 24 godzin od zgłoszenia, to minimalne etaty i brak spójnych procedur sprawiają, że prawo istnieje tylko na papierze.
W praktyce kobieta może zostać sama z lękiem, bezsennością i poczuciem winy, aż będzie za późno.
Ministerstwo Zdrowia pisze dalej w odpowiedzi, że „planuje doprecyzowanie terminu oceny ryzyka wystąpienia depresji poporodowej kobiety w połogu, tj. w czwartym tygodniu od urodzenia dziecka lub wcześniej, jeśli są przesłanki zaburzeń psychicznych. Pisze również, że w pozostałym zakresie nie posiada informacji. To znaczy, że państwo nie wie i nie liczy, ile Polek rocznie choruje na psychozę poporodową, ani ile odbiera sobie życie w połogu.
Mira na oficjalnej stronie NHS przeczytała, że psychoza to very, very serious emergency, ale jest fully treatable. W pełni uleczalna. To słowo z nią zostało. Nitka nadziei. Może i ona z tego wyjdzie? Kiedy trzymała się tej myśli, upiór się chował i wtedy cały dzień opiekowała się córką w spokoju. Karmiła ją, przewijała, przytulała. Pielęgniarki mówiły, że jest wspaniałą mamą. To było dla niej zbawienne.
Ale ciemność wracała.
- W drugim tygodniu dopada mnie najgorszy epizod psychotyczny, cały oddział się boi, inne pacjentki, biedne, większość w depresji, mówią mi potem, Boże, Mira, myśmy się bały, że ty tego nie przeżyjesz, co tu się z tobą działo. Ja nic pamiętam, nic nie wiem. Budzę się na podłodze pokoju, koszula nocna we krwi. Pielęgniarka mi tłumaczy, że chciałam wyrwać sobie zęby z dziąseł, że wyłam z bólu, byłam pewna, że zabiłam Inę, szarpałam się z nieludzką siłą, a oni w Anglii nie używają pasów i cztery osoby mnie trzymały. Za każdym razem gdy mam atak, porusza się coś we mnie, ale to nie jestem ja. Ciało idzie w jednym kierunku, umysł gdzie indziej. Ciało się wygina, plączą się ręce, plączą nogi, jak Emily w „Egzorcyście”. Krzyczę, płacze, śmieję się. Mówię do siebie, boję się ludzi. Wierzę, że ktoś chce mi zrobić krzywdę, albo że moja córka to jakaś podmiana, coś obcego, zagrożenie. Stan psychotyczny to nie smutek, tylko czysty chaos. Potężny, przerażający, osamotniający. I bardzo realny. To jest coś takiego, że ja całkiem tracę… To jest coś jakby… Nie umiem znaleźć słów. Po akcji z zębami zostaję ubezwłasnowolniona przez sąd. Inne kobiety, te w depresji, mogą chodzić na spacery z dziećmi, a przy mnie i Inie zawsze ktoś jest. Przez to potem przez wiele miesięcy
będę się bać, czy na pewno dam radę być matką.
Na szczęście lekarze cały czas powtarzają Mirze, że jest natural born mother. Urodzona do macierzyństwa. Bo Mira pierwsze, co robiła codziennie po przebudzeniu, nieważne, jak źle się czuła – biegła do Iny. W nocy też umiała do niej trafić, nawet na oślep. Wyczuwała ją, nawet kiedy płakała, chociaż nie mogła słyszeć jej z własnego pokoju. Wiedziała, kiedy potrzebowała się przytulić albo zjeść. Miały silne połączenie. Pielęgniarka sadzała ją na fotelu, karmiła ciastkami, poiła kawą i włączała film, a ona dawała dziecku pierś. Piekło jarzyło się tylko w głowie Miry. Personel szpitala był dla niej jak strażacy dla palącego się domu. Codziennie ktoś przychodził masować jej stopy, przytulały ją salowe, jedna z piersiami jak wielka poduszka, kołysały pielęgniarki, bez nich zginęłaby. W pierwsze urodziny Iny poszła je odwiedzić, jej angels on earth. Anioły, które wierzyły, że Mira wyzdrowieje.
- Z perspektywy kobiet, które zdrowieją, ogromne znaczenie ma to, czy ktoś w nich widział matki, a nie tylko pacjentki – mówi dr Chrzan-Dętkoś. – Czy personel – lekarz, położna, pielęgniarka, potrafią zauważyć w nich zdolność do bliskości, do troski. To może być czynnik leczący. Warto jednak dodać, że w wielu polskich szpitalach są doświadczone położne, wiedzą, jak rozpoznać stan kryzysowy. Ale dobrze by było, żeby istniały takie same procedury dla wszystkich szpitali.
Po miesiącu od hospitalizacji, Mira chce wracać do domu. Chce już normalnie żyć. Dzięki lekom, upiór zieje ogniem coraz rzadziej, lekarze pozwalają jej najpierw na wyjście warunkowe. Na początku codziennie rozmawia przez Zoom z ekipą dwunastu osób ze szpitala, bo boją się, czy po czterech tygodniach jest w stanie funkcjonować poza placówką. Każdego dnia przychodzi pielęgniarka środowiskowa i kolejny anioł Miry – psycholożka dziecięca, pani Becky. Rodzina z Polski przyjeżdża do Anglii na zakładkę: teściowa, mama i siostra.
- Wciąż jestem ubezwłasnowolniona i w każdej chwili może po mnie przyjechać karetka i policja. W domu odpowiadam na 127 wiadomości od znajomych i klientek, zapadłaś się pod ziemię? A ja nie wiem, co odpisać. Że miałam psychozę, o której nikt nie słyszał? Zaczynam powoli o tym mówić, najpierw babci w Polsce przez Skype'a, a ona, że jej sąsiadka na wsi też coś takiego miała i poszła do szpitala na rok, a jej dziecko siostra wychowywała. Im więcej mówię, tym częściej kobietom otwierają się usta. Inne młode mamy, moje koleżanki, dzielą się podobnymi myślami. Mówię im wtedy, co sama potraktowałam w szpitalu jako przepustkę do zdrowienia: Nie jesteś potworem, bo myśli, to nie czyny. To nie twoja wina, że mózg je generuje. Moja głowa jest częściej jasna, ale wciąż zdarzają mi się ataki paniki i biorę leki uspokajające. A leki nasenne ratują mi życie.
- Jeśli kobieta w ciąży cierpi na depresję czy zaburzenia lękowe, to hormony stresu wpływają na rozwój mózgu dziecka, co może prowadzić do trwałych trudności: niższego IQ, problemów w szkole, w relacjach, a nawet depresji w dorosłości. Dlatego jeśli pacjentka przed ciążą przyjmowała leki, które jej pomagały, powinna je kontynuować, oczywiście po rozważeniu ryzyka i korzyści – mówi mi lekarz psychiatra, dr hab. n. med. Jarosław Jóźwiak. Kilka lat temu próbował założyć polską sekcję Międzynarodowego Towarzystwa Psychiatrii Okołoporodowej, którego jest członkiem. Żaden lekarz nie był zainteresowany. – Nie narzucam decyzji, ale tłumaczę: lepiej czująca się matka to lepiej rozwijające się dziecko. Po takich rozmowach większość kobiet decyduje się na leczenie. Dotyczy to również matek karmiących. A w Polsce wciąż zbyt wielu psychiatrów nie zaleca leczenia w takich sytuacjach.
Mira tylko raz miała epizod psychotyczny w domu, ale mąż podał jej lekarstwo i wszystko wróciło do normy. Uczyła się na nowo jeść nożem i widelcem, ciało zapomniało, ręce wciąż mocno jej drżały. Pierwszy raz wyszła sama na spacer z córką, gdy ta miała dwa miesiące. Okrążenie domu, mama z mężem czekali w drzwiach jak na szpilkach. W październiku została sama z córką w domu – Ina miała pół roczku. W grudniu poleciała z nią do Polski na święta. Pani Becky była z niej dumna. To był przełom.
Gdy córka miała ponad rok, Mira odstawiła leki antypsychotyczne, choć źle to zniosła. Krok po kroku odzyskiwała pewność siebie i poczucie, że musi podzielić się swoim doświadczeniem z innymi kobietami. Chciała żeby jej głos, a także innych kobiet został usłyszany. To, co się stało, było zbyt przerażające, żeby zachowała to dla siebie, musi o tym mówić, żeby oswoić lęk. Oswoić potwora. I nie chciała udawać perfekcyjnej matki, wybrała żyć w prawdzie, bo jej córka ma 50 proc. ryzyka psychozy poporodowej. Jeśli jej to się przydarzy, Mira nie będzie tylko pocieszycielką, taką co powie „wszystko będzie dobrze”, ale realnie otoczy ją opieką.
- Może nawet dobrze, że mnie to spotkało, bo jestem silna. A teraz chcę żeby kobiety w Polsce wiedziały, co to jest psychoza, że to choroba, z której się wychodzi. Zawsze jest światełko w tunelu. Można być na samym dnie, o krok od niebycia na tym świecie,
ale warto trzymać się życia, bo to minie. Przyrzekam.
Mira nie chce, by kobiety musiały walczyć same, od dwóch lat jest wolontariuszką w brytyjskim stowarzyszeniu dla osób i ich rodzin z doświadczeniem depresji lub psychozy poporodowej. To samo chciałaby zrobić w Polsce. Właśnie wróciła po dwunastu latach emigracji. Dalej czyta o przypadkach samobójstw. Ostatnio o tym, że w kwietniu 2025 roku „według serwisu infokonin.pl z dziewiątego piętra bloku wyskoczyła młoda kobieta trzymająca w ramionach swoje kilkumiesięczne dziecko. Serwis podaje, że mimo podjętej akcji reanimacyjnej, życia kobiety i dziecka nie udało się uratować. Jak ustalił nieoficjalnie ”Fakt" najbardziej prawdopodobny scenariusz mówi o tym, że kobieta miała depresję, zapewne poporodową”.
- W Polsce ludzie wiedzą dopiero, jak matki skaczą z okiem. Nie zadają pytań, bo w naszej kulturze macierzyństwo jest strasznie wyidealizowane, a dużo kobiet w połogu cierpi, cierpi i milczy, bo uznają, że matka nie może być nieszczęśliwa. A psychoza to choroba. Mam ogrom empatii wobec osób psychicznie chorych i chcę im pomagać, bo wiem co to znaczy, gdy umysł odłącza się od ciała. A jak czytam komentarze pod artykułami o tych polskich matkach-samobójczyniach, płakać mi się chce, wszyscy piszą, że powinny się wstydzić, a ja myślę, biedne, nikt im nie pomógł, a może wystarczyło jedno pytanie: jak się czujesz?
Mira z mężem zdecydowali, że po zamieszkaniu w Polsce nie będą mieć kolejnego dziecka. Mira nie wyobraża sobie trafić do polskiego szpitala psychiatrycznego. Bez dziecka i bez pomocy.
W pierwszym roku życia swojej córki, Mira narodziła się na nowo.
- Choroba nauczyła mnie pokory. Możesz mieć kupę kasy, a nie mieć życia. Mieć dużo rzeczy, a nie mieć zdrowia. Moja psycholożka pomaga mi zrozumieć: czego chcę dla siebie, a nie żeby spełnić oczekiwania innych? Dzięki tym sesjom wiem, że w życiu nie trzeba dążyć do doskonałości, ale do spokoju. Ja wydaję na terapię, na pomoc innym, na książki o rozwoju dziecka. Żyję jak każda matka, bawię się do utraty tchu, poświęcam się, czasem brak mi sił. Ale Ina jest naprawdę niezwykła, taka wygadana, mądra. Staram się ją obserwować i wzmacniać, bo za dziesięć, piętnaście lat, będzie potrzebowała silnej psychiki, a nie grubego portfela. Uwielbiam być mamą. Nie wyobrażam sobie życia bez córki i męża. Moja choroba nas wzmocniła. Mąż był od początku dzielny, pracował i jednocześnie opiekował się mną i Iną. Ale wiem, że nie wszystkie kobiety mają to wsparcie – bo są same, bo partner je bije, bo nie stać ich na terapię. W Polsce to 250 zł za sesję. W Anglii – refundacja. To dlatego chcę być z polskimi matkami, zanim wejdą na balkon, zanim staną w oknie. Chcę, żeby usłyszały, że to nie jest ich wina, i że warto żyć. Moje macierzyństwo zaczęło się od tragedii, ale dzięki niej wybudowałam je na innych fundamentach. Codziennie myślę, Boże, dziękuję, że ja tu w ogóle jestem, dziękuję, że jestem dla mojej córki. Dziękuję, że jej nie wzięłam ze sobą na tamten świat. Ten tutaj jest quite wonderful.
Bohaterka reportażu i jej córka noszą inne, równie oryginalne imiona niż w rzeczywistości. Zostały zmienione na prośbę Miry, która obawia się hejtu w internecie. Jeśli chcesz zadać jej pytanie lub podzielić się swoją historią, napisz do mnie: [email protected] – przekażę jej Twoją wiadomość.
This reporting was supported by the International Women’s Media Foundation’s Howard G Buffett Fund for Women Journalists.
Magdalena Chrzan-Dętkoś, Pod powierzchnią. Emocjonalne wyzwania macierzyństwa, Scholar, 2023. (Psycholożka pisze o tym, co naprawdę czują kobiety w czasie ciąży i po porodzie).
Justyna Dąbrowska, Przeprowadzę cię na drugi brzeg. Rozmowy o porodzie, traumie i ukojeniu, Agora, 2023. (Rozmowy z kobietami, które przeszły przez trudne porody i z osobami pomagającymi w ich leczeniu).
Anna Pamuła, Mamy do pogadania. Matki świata o miłości, sile i trudnych wyborach, Agora, 2023. (Reporterskie rozmowy z matkami z różnych części świata. O systemach, które wspierają lub rujnują ich życie).
Adrienne Rich, Zrodzone z kobiety. Macierzyństwo jako doświadczenie i instytucja, tłum. M. Paszkowska, UJ, 2022. (Esej feministyczny pokazujący, jak społeczeństwo kształtuje nasze rozumienie macierzyństwa i jak kobiety mogą je odzyskać).
Niezależna dziennikarka, pisała m.in. dla Gazety Wyborczej, Parents we Francji i Time’a w USA. Autorka książek "Polacos. Chajka płynie do Kostaryki" i "Wrzenie. Francja na krawędzi". Jej najnowsza książka reporterska "Mamy do pogadania" traktuje o macierzyństwie na świecie i stygmatyzacji związanej ze zdrowiem reprodukcyjnym kobiet. Współpracuje jako redaktorka i lokalna producentka z Martyną Wojciechowską. Wspólnie napisały "Co chcesz powiedzieć światu". Razem z Martą Frej tworzy projekt "Tabubabki". Stypendystka Pulitzer Center i IWMF (International Women's Media Foundation). Mieszka we Francji.
Niezależna dziennikarka, pisała m.in. dla Gazety Wyborczej, Parents we Francji i Time’a w USA. Autorka książek "Polacos. Chajka płynie do Kostaryki" i "Wrzenie. Francja na krawędzi". Jej najnowsza książka reporterska "Mamy do pogadania" traktuje o macierzyństwie na świecie i stygmatyzacji związanej ze zdrowiem reprodukcyjnym kobiet. Współpracuje jako redaktorka i lokalna producentka z Martyną Wojciechowską. Wspólnie napisały "Co chcesz powiedzieć światu". Razem z Martą Frej tworzy projekt "Tabubabki". Stypendystka Pulitzer Center i IWMF (International Women's Media Foundation). Mieszka we Francji.