0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja GazetaAgnieszka Sadowska /...

Anton Ambroziak, OKO.press: 4 maja do egzaminu maturalnego z języka polskiego przystąpiło 271 tys. młodych ludzi. Przed nimi kilka tygodni stresującego maratonu. Co byś im powiedział jako nauczyciel i psycholog?

Przemysław Staroń*: Niezależnie od tego, czy ktoś jest bardziej zestresowany, czy mniej, przede wszystkim chciałbym rzec: emocje nie podlegają ocenie. Wszystko, co czujemy, jest ok. I to jest fundament. Natomiast patrząc na to z lotu ptaka, z czysto racjonalnej perspektywy - tych, których system edukacji przekonał, że matura to coś piekielnie ważnego i z tego powodu czują presję i lęk, chcę o jednej rzeczy zapewnić.

Ten egzamin - zwłaszcza po czasie - okazuje się o wiele mniej istotny niż informują nas o tym obecnie odczuwane emocje. Gdy spojrzymy z metapoziomu, okaże się, że po latach nie żałuje się gorszego wyniku na maturze czy wpadki podczas rekrutacji. Jeśli przy odchodzeniu z tego świata odczuwamy lęk przed śmiercią, wynika to z żalu nad poczuciem straconego życia, ale ten żal nie dotyczy niskich wyników, nieotrzymanego awansu czy braku jakichś rzeczy materialnych, tylko tego, że nie odważyliśmy się żyć w zgodzie ze sobą, sięgać po marzenia czy oddać się prawdziwym, autentycznym relacjom - miłości i przyjaźni.

19-latkowie mają jednak wiele powodów do rozżalenia. Przeżyli reformę edukacji Anny Zalewskiej, kumulację roczników, strajk nauczycieli, a połowę liceum, zamiast w szkolnych ławkach i z kolegami, spędzili samotnie przed ekranami komputerów.

I dlatego im szczególnie powiedziałbym:

“Jesteście bohaterami i bohaterkami. Sam fakt, że włożyliście tak wiele wysiłku, by dotrzeć do tego punktu, w którym jesteście, zasługuje na wielkie uznanie”.

Z drugiej strony, byłbym ostrożny w generalizowaniu. Myślę, że część uczniów powie, że nie pamięta już stresu rekrutacyjnego czy przybycia podwójnego rocznika. Inni stwierdzą, że podczas strajku nauczycieli mieli po prostu kilka tygodni wolnego. Kolejna grupa uzna, że w nauce zdalnej odnalazła się nawet lepiej niż w szkolnych murach. Te grupy mogą się zazębiać, choć wcale nie muszą.

My, ludzie starający się być mądrzy, musimy nauczyć się oddzielać wnioski statystyczne i doświadczenia systemowe od tego, co czują poszczególni, konkretni, stojący przed nami ludzie. Jeśli czują żal i rozczarowanie ostatnimi latami, mają prawo do żałoby - w końcu stracili coś bezpowrotnie. Jeśli jednak ktoś uważa, że spędził ten czas w sposób wartościowy, to też świetnie. Ważne, żeby wziąć z tego doświadczenia to, co istotne i iść dalej w życie.

Jeśli za kilka tygodni, tak ja w ubiegłym roku, okaże się, że mimo obniżenia wymagań egzaminacyjnych wyniki matur są znacznie niższe niż w poprzednich latach, co to będzie oznaczać?

Szczerze mówiąc, mam gdzieś, co to będzie oznaczać dla systemu. Paradoksalnie, wszystkie momenty, w których odsłania się jego dramat i beznadzieja, są na plus. Dlaczego? Bo kolejne osoby otwierają oczy na to, z jakim absurdem mamy do czynienia. Gdy myślę o gorszych wynikach matur, myślę wyłącznie o ludziach — konkretnych abiturientach, którzy mogą mieć problem z rekrutacją na studia. Im współczuję, bo wiem, że w wielu sytuacjach nie byli w stanie się rzetelnie przygotować z powodu błędów popełnianych przez dorosłych, z powodu braku systemowego wsparcia psychologiczno-psychiatrycznego i wielu, wielu innych.

Z drugiej strony, mówię stanowcze “nie” myśleniu spod znaku: “skoro matury wypadły gorzej, to znaczy, że na studia przyjdą gorsi ludzie”. Kryje się w nim przekonanie, że wynik na maturze określa czyjąś wartość. To oczywiście absurd. Tak jak absurdem jest obecny system edukacji. To jakaś chora, alternatywna rzeczywistość, matrix, sen wariata. To, co się w nim liczy, to przede wszystkim oceny, które mają wartość i znaczenie tylko w ramach tego systemu. Nie kupisz za nie chleba, nie zdobędziesz pracy, nie zrobisz w zasadzie nic sensownego, bo same w sobie po prostu nic nie znaczą. Są przepustką na studia? Mogą być, ale nie muszą, a ponadto szkolnictwo wyższe to wciąż część tego systemu.

Piątka w indeksie czy wzorowy wynik na maturze mogą świadczyć o dużej wiedzy, sprawnej pamięci, opanowaniu skutecznych metod uczenia się, umiejętnościach zarządzania czasem etc. Ale równie dobrze mogą świadczyć o umiejętnościach w ściąganiu, zwinności w rozwiązywaniu testów zamkniętych, a czasem też po prostu o farcie.

Ale w żadnym wypadku nie świadczą o wartości człowieka, nie przekładają się na jego umiejętność budowania relacji, osiągania szczęścia i poczucia sensu życia, rozwijania skuteczności zawodowej czy aktywności obywatelskiej.

Oceny są jak pieniądze w “Monopoly” - możesz wygrać dzięki nim grę i… tylko tyle.

Przeczytaj także:

Jestem przeciwnikiem zarówno dzisiejszego systemu oceniania, jak i egzaminów zewnętrznych. Chętnie pozbyłbym się jednego i drugiego, ale to jeszcze pieśń przyszłości, oby niedalekiej. Na razie młodym i dorosłym potrzeba spokoju. W końcu gdy trwa burza, szczególnie tak destrukcyjna jak koktajl kryzysu klimatycznego, pandemii i rządów Prawa i Sprawiedliwość, kluczowe i priorytetowe jest to, żeby ją po prostu przetrwać.

Ponad pół miliona uczniów i uczennic podpisało się pod petycją ws. powrotu do szkół przed wakacjami. Boją się nie tylko o zdrowie swoje i bliskich, ale też o paniczne nadrabianie materiału: sprawdzanie zeszytów, lawinę kartkówek i sprawdzianów. Sceptyczni do pomysłu powrotu do szkół są też nauczyciele. Dlaczego?

Poza zdrowiem, kluczową kwestią jest to, jak masowo to wszystko będzie wyglądać po powrocie. Dużym problemem przeciętnego obywatela jest skłonność do mieszania dowodów anegdotycznych z tym, co dzieje się makroskali. Skoro w szkole X nauczyciele są fantastyczni i obiecują, że w ostatnich tygodniach roku szkolnego zadbają głównie o relacje, łatwo zacząć to ekstrapolować na wszystkie szkoły, a tym samym zacząć myśleć nierealistycznie. W takiej sytuacji musimy jednak myśleć o równości szans i sprawiedliwości. A sprawiedliwość zawsze musi brać pod uwagę istoty najsłabsze.

Bardzo, bardzo chcę się mylić, ale obawiam się, że przeciętnym doświadczeniem będzie jednak sprawdzanie wiedzy i tzw. nadrabianie zaległości.

Musimy więc zadać sobie pytanie o bilans zysków i strat masowego powrotu do edukacji stacjonarnej na kilka ostatnich tygodni roku szkolnego.

Ale kto powinien sobie zadać to pytanie? Bo chyba nie rodzice, którzy z ulgą przyjęli informacje o tym, że ich dzieci wreszcie oderwą się od komputerów, zobaczą kolegów i koleżanki?

Ci, którzy są na samej górze.

Minister Czarnek nawet dziś w wywiadzie dla radiowej "Jedynki" podkreślał, że podstawową funkcją szkoły jest uczenie i sprawdzanie wiedzy. "Ja wiem, że ważna jest też wspólnota, budowanie więzi, ale to nie może wypierać tej podstawowej funkcji" — mówił.

I to jest sedno problemu. Człowiek, który stoi na czele resortu edukacji i nauki, mówi rzeczy dawno przez naukę obalone. A przecież to nie jest pierwsza taka sytuacja w ministerstwie. Skoro minister Zalewska stała murem za kuratorką oświaty Barbarą Nowak, która łączyła homoseksualność z pedofilią, to czy dziwi, że ci ludzie regularnie, z braku wiedzy czy cynizmu, przeczą nauce? Dlatego trzeba robić, co się da, aby tę słoną wodę rozcieńczać słodką. Moim nieustannym wezwaniem, które odczuwam w sobie i ślę w świat jest: ratujmy, kogo się tylko da.

Jak ma wyglądać ten oddolny plan ratunkowy?

Chciałbym się mylić, ale niestety nie wierzę, że systemowo szkoły wrócą do edukacji stacjonarnej w taki sposób, aby zadbać o dobrostan psychofizyczny uczniów. Gdyby tak miało być, wydarzyłoby się np. rok temu. Tuż na początku pierwszego lockdownu wraz z nauczycielami i nauczycielkami, ekspertkami i ekspertami, apelowaliśmy, by skupić się na tym, co najważniejsze.

Na podstawie podstawy programowej, jaką jest troska o człowieka, bycie z nim, danie mu wsparcia. Powtarzałem, że w chwili obecnej robienie sprawdzianów jest jak sprawdzanie kart pokładowych na tonącym Titanicu. I co się okazało? Ano to, że systemowo oświata poszła jednak w tę najgłupszą stronę.

Wciąż bowiem niemal prawem przyrody jest to, że ryba psuje od głowy. Dlatego dziś apeluję do każdego, kto może rozcieńczyć wodę zasoloną bzdurą - to może być nauczyciel, rodzic, babcia, trener, a także uczeń — ratujmy, co się da i kogo się da.

Ale to wszystko, o czym teraz mówimy, jest w porządku logicznym wtórne. Ja cały czas podkreślam, że martwy uczeń to kiepski uczeń, a martwy nauczyciel to kiepski nauczyciel. Decyzja o powrocie do szkół powinna wypływać z rekomendacji epidemiologów i lekarzy, a tak się nie stało - specjaliści są temu przeciwni.

Jestem przekonany, że rządowi chodzi o to, aby ogłosić propagandowy sukces. Z epidemią radzimy sobie tak świetnie, że w ostatnim tygodniu maja nasi uczniowie wrócili do szkół. Co z tego, że jest to niebezpieczne dla zdrowia i życia. Co z tego, że dzieje się to w trakcie egzaminów i wywoła jeszcze większy chaos. Co z tego, że brakuje wsparcia psychologicznego nie tylko dla uczniów, ale i nauczycieli i rodziców. Co z tego, że potencjalnie mnożymy dzieciom traumy.

W jaki sposób?

Wiele osób twierdzi, że dobrze, że dzieci wracają do szkół, bo są w kiepskiej kondycji psychicznej i fizycznej. W żadnym wypadku nie umniejszam problemów, które pogłębił lockdown oraz źle wprowadzona i poprowadzona przez rząd edukacja zdalna. Tyle że problemem nie jest sama edukacja zdalna, tylko chroniczny stres. Jednym z największych czynników, który go potęguje, jest życie w ciągłej niewiedzy i niepewności. Oczywiście, że sytuacja, w której dzieci długo nie widziały się z kolegami i koleżankami, nie jest najlepsza. Ale czy powrót w warunkach lęku naprawdę im pomoże?

Wiele z tych dzieci boi się, że zarazi rodziców. Wiele z nich w pandemii straciło już kogoś bliskiego. Przypominam, że będzie się to odbywać w chaosie związanym z egzaminem ósmoklasisty. Widzę dużo wyższe ryzyko odgórnej, niekonsultowanej ze specjalistami decyzji o masowym powrocie do szkół niż spędzenia kolejnych kilku tygodni w domach. Jednocześnie robię wszystko, aby ratować, co się da - i kogo się da.

Jak czują się twoi uczniowie?

Tu też trudno generalizować. Część absolutnie przyzwyczaiła się do zdalnej szkoły. Fenomenalnie zarządzają czasem, dobrze radzą sobie z samodzielną nauką. Wiele z nich zrozumiało, że są przedmioty, które nie wymagają spotkania, by opanować materiał. Od wielu osób słyszałem też, że spędzają teraz więcej czasu z rodzicami. Ale są też tacy, którzy są przygaszeni, czują się zdziczali. Część zobojętniała. Wszystko zależy od człowieka i wielu uwarunkowań.

A może nawet bardziej od systemu wsparcia?

Tak. Oraz od warunków środowiskowych. Ważne, żebyśmy pamiętali, że o sytuacji uczniów i uczennic nie możemy myśleć w ujęciu zerojedynkowym. Tyle że to nie pasuje do narracji rządzących. Gdybyśmy niuansowali przekaz i badali, dla których osób czy grup lepsza jest nauka stacjonarna czy zdalna, dla kogo jest najbardziej kosztowna (w każdym wymiarze), trzeba by było przyznać, że rząd daje ciała po całej linii. Nie ma wsparcia psychologicznego, nie ma specjalnych pomocy cyfrowych, nie ma dopasowania programu do możliwości szkoły online.

Niezwykle ważne są czynniki ekonomiczne. Inna jest sytuacja ucznia, który mieszka w dwupiętrowym domku i ma cały pokój dla siebie, a inna dziecka, które musi dzielić pokój z rodzeństwem, a czasem całą rodziną. Rząd nie myśli także o wykluczeniu transportowym. Uczniowie z mniejszych miejscowości, żeby uczyć się w dużych miastach, wynajmują stancje, mieszkają w bursach. W wyniku pandemii zrezygnowali z najmu. Teraz, w panice, muszą szukać lokum na kilka tygodni. I większość z nich przyznaje, że ceny rynkowe są poza ich zasięgiem. Co na to minister? Wychodzi na konferencję i czaruje, że rynek daje duże możliwości i na pewno nie będzie problemu, a masowy wręcz stres kwituje: take it easy. Pytam: gdzie tu mowa o sprawiedliwości społecznej? Ba, gdzie tu mowa o jakichś fundamentach empatii, choćby jej okruchach?

Jeśli rząd rzeczywiście dbałby o zdrowie psychofizyczne dzieci i młodzieży, przeznaczyłby wszystkie możliwe środki na wsparcie psychologiczne i psychiatryczne. Dążyłby do jak największego spokoju, łagodzenia napięcia. Myślę, że wyrok TK z października, łapanki za znak błyskawicy, zapowiadanie zmian w podstawie programowej i podręcznikach dość dobrze pokazują, że chyba wcale nie o troskę tu chodzi.

Jak będzie wyglądać twoje spotkanie z uczniami?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Dla mnie najważniejsza jest kwestia zdrowia i życia każdego człowieka, a troska o nie zaczyna się od troski o zdrowie i życie własne oraz najbliższych. Wrócę do nauczania stacjonarnego dopiero wtedy, kiedy uzyskam od lekarze potwierdzenie, że to bezpieczne.

Młodych wspieram przez cały okres pandemii, każdym dostępnym sposobem. Prowadziłem cykl #Edukwarantanna. Wydałem książkę będącą antidotum na cały absurd systemu - “Szkoła bohaterek i bohaterów”. I wiele, wiele innych. Nie ma to ostatecznie największego znaczenia, czy młodzi słyszą mnie w sali lekcyjnej, na zajęciach online, webinarze, a może dzięki temu, że przeczytają ten wywiad. Kluczowe, żeby słyszeli ode mnie rzeczy zgodne z nauką, w oparciu o przekaz, który jest wspierający. I tym zajmuję się niemal dniem i nocą.

Młodzi wiedzą, że mogą na mnie liczyć, że pomogę im w miarę swych możliwości, że mogą napisać w każdym możliwym komunikatorze. Tęsknią za mną, a ja za nimi. Ale Bitwę o Hogwart najpierw musimy przeżyć. Obyśmy przeżyli ją wszyscy. A wtedy w końcu się spotkamy w Wielkiej Sali. I nie będzie już trzeba rzucać nieustannego Protego Maxima, tylko skupić się na tym, co jest w życiu najpiękniejsze i najważniejsze — na byciu ze sobą.

*Przemysław Staroń - psycholog, nauczyciel, trener, wykładowca, autor książki "Szkoła bohaterek i bohaterów", nagrodzony przez Komisję Europejską twórca międzypokoleniowego Zakonu Feniksa. Nauczyciel Roku 2018, finalista nauczycielskiego nobla - Global Teacher Prize 2020, Digital Shaper 2020. Członek Kolegium Ekspertów Instytutu Strategie 2050.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze