0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.plFot. Jacek Marczewsk...

„Wszystko co dobre, kiedyś się kończy… Kończy się również epoka Miasteczka Wolności. Do soboty 20 lipca miasteczko zostanie zwinięte. Polecenie miasta, a ja z obecną władzą czy urzędem miasta nie mam zamiaru walczyć” – napisał 16 lipca na swojej stronie na Facebooku Maciej Bajkowski. To jeden z czołowych aktywistów tzw. opozycji ulicznej, spiritus movens Miasteczka Wolności, które działa pod Sejmem od 16 grudnia 2016 – słynnej nocy „przewrotu kanapkowego”.

Miasteczko Wolności. Bali się wywiezienia nocą

"Stała pikieta w obronie demokracji, Konstytucji i trójpodziału władzy” zaistniała właściwie nieco wcześniej, bo wiosną 2016 roku pod budynkiem Kancelarii Premiera. Gdy szefowa rządu PiS Beata Szydło nie opublikowała niewygodnego dla władzy wyroku Trybunału Konstytucyjnego, Komitet Obrony Demokracji zaczął protestować, żądając jego publikacji. 10 marca pierwszy namiot z działaczami KOD, rozstawiał Maciej Bajkowski. Protest szybko rósł – jeszcze na wiosnę zakwitło tam miasteczko namiotowe z przyczepami campingowymi.

W nocy z 16 na 17 grudnia 2016 r., podczas potężnych protestów pod Sejmem wywołanych nie wpuszczeniem posłów opozycji na obrady w Sali Kolumnowej, Bajkowski wespół z aktywistami, przeniósł na skwer pod Sejmem pierwszy namiot, a potem kilka kolejnych. Wtedy to tam była potrzebna baza dla opozycji ulicznej. Nikt sobie jeszcze nie zdawał sprawy, jak bardzo. I na jak długo.

Początkowo obawiali się wywiezienia nocą.

„Pełniliśmy dyżury, by do tego nie doszło. Dobrze je pamiętam” – wspomina Arek Szczurek, za rządów PiS członek Obywateli RP i Lotnej Brygady Opozycji. Miasteczko szybko rosło w siłę. Ktoś dostarczył generator – był prąd i ogrzewanie. Ludzie przywozili karimaty, śpiwory, namioty, można było gościć więcej osób. Dzięki zrzutkom wyrastały kolejne namioty, kanciapy, dołączały się przyczepy, dudniło nagłośnienie do demonstracji. W czasach świetności w latach 2017-18 kompleks tworzyło do kilkunastu dużych i często połączonych pomieszczeń.

Miasteczko tętniło życiem.

W głównej sali na około kilkadziesiąt osób odbywały się konferencje, spotkania opozycji ulicznej z politykami, aktorami, debaty, prelekcje, wydarzenia artystyczne.

Karol Grabski, członek Lotnej Brygady Opozycji i lider protestów „TVP łże” wspomina: „Miasteczko to był najważniejszy punkt dla opozycji ulicznej. Tu mogliśmy pożyczyć sprzęt, pogadać i razem coś poknuć”.

Lotna Brygada Opozycji zawiązała się właśnie tutaj i początkowo tam planowała swoje akcje. Urzędowały tu dziewczyny ze Strajku Kobiet, Obywatele RP, OSA, KOD, często wpadali młodzi z ruchów klimatycznych.

„Większość ciekawych ludzi związanych z działalnością opozycyjną tam właśnie poznałem. To było dla mnie najcenniejsze” – dodaje Szczurek.

Bogdan Kucharski (sześć lat w Miasteczku) twierdzi, że w tych początkowych latach dominowała solidarność. „Fantastyczny czas. Każdy się angażował, każdy coś tam wniósł pozytywnego do miasteczka. Ono kojarzyło mi się z ludzkim dobrem” – przekonuje.

Gdy pod Sejmem przetaczała się kolejna, duża demonstracja, Miasteczko karmiło zziębniętych ludzi zupą gotowaną w hurtowych ilościach, lub poiło spragnionych wodą. Garkuchnię przywoził Franek Jagielski – aktywista z Łodzi.

„To była ostoja protestów obywatelskich. Pamiętam osoby spoza Warszawy, które przychodziły tam, bo wiedziały, że znajdą tam odpoczynek i schronienie” – wspomina aktywista Zbigniew Komosa.

Kuba Kosel (w Miasteczku od 2018 r.) dodaje: „Przyjeżdżali z całej Polski przed demonstracjami. Dostawali jedzenie, picie i kąt, by się przespać. Nigdy nie zamykaliśmy przed kimś drzwi. Nawet ludźmi z innej bańki”.

Bajkowski: „Byliśmy zwornikiem dla Polski powiatowej. Zawsze mogli wejść, napić się kawy, rozgrzać, podładować telefony. To była najważniejsza rola Miasteczka”.

Kiedy w lipcu 2017 r. wybuchły potężne protesty przeciwko upolitycznianiu sądów, pod Sejmem stało już kilkadziesiąt namiotów. Kuba Kosel: „Miasteczko stało się instytucją, która na stałe wpisała się w krajobraz miasta”.

W sierpniu 2017 r. Kaszuby nawiedziła potężna nawałnica, niszcząc tam setki domów. Miasteczko znów dało dowód solidarności jego mieszkańców: zbierało dary dla poszkodowanych, zaś aktywiści zawozili je na miejsce i pomagali odbudowywać domostwa.

Ściany Miasteczka stały się galerią sztuki antyPiS

W grudniu 2018 r. stuknęło równe 1000 dni protestu Miasteczka. Drzwi nie zamykały się od osób z ciastem, dobrym słowem czy gratulacjami. Ale kolejne rocznice były już bardziej powodem do smutku niż do radości. Bo rządy PiS nadal trwały, a opozycja uliczna się skłóciła. „Jedni nie chcieli stanąć obok drugich na demonstracji, przy Miasteczku zostały niedobitki” – wspomina Bajkowski. On popadł w konflikty personalne z dawnymi kompanami. Ale nadal co roku aktywiści opozycji ulicznej zbierali się na Wigilii w Miasteczku, by podzielić się opłatkiem przy stole pełnym potraw.

Nadal też to stąd często ruszali demonstranci na protesty i tutaj przychodzili już po akcji.

Tu drukowano gadżety antyPiS, przygotowywano banery, hasła na demonstracje, rozdawano plakaty, wlepki, wyszydzające ówcześnie rządzących. Bajkowski zbudował i wykorzystywał do demonstracji mobilny rower z nagłośnieniem i mobilną scenę na rowerowej przyczepce. Ściany Miasteczka stały się galerią sztuki antyPiS. Przechodnie często fotografowali te wystawione obrazy/ grafiki/ memy/hasła.

Pod koniec 2020 r., gdy po wyroku TK Juli Przyłębskiej w sprawie aborcji młodzi wyszli na ulice, by skandować „je..ć PiS!”, Miasteczko znów wróciło do łask. Ponownie było tu gwarno, dużo się działo, a rozgrzewająca herbatka w hurtowych ilościach czekała na demonstrantów.

Kamień w bucie

Miasteczko stało się kamieniem w bucie rządzącego PiS. Kilka razy nawiedzali je propagandyści TVP, próbując skompromitować aktywistów albo sprowokować ich do gwałtownych reakcji. Czasem się to udawało – Franka Jagielskiego spotkała litania dotkliwych szykan za to, że w niewybrednych słowach skrytykował przed kamerą pracowniczkę TVP.

Propaganda robiła swoje – codziennie przychodzili tu prawicowy hejterzy, by osobiście zbluzgać aktywistów. Groźne były momenty, gdy wielotysięczne tłumy demonstrujących zwolenników PiS otaczały miasteczko. Leciały wtedy kule śnieżne, petardy, świece dymne. Ale policja stawała na wysokości zadania. Chroniła.

Fizycznie wielokrotnie atakowano aktywistów w Miasteczku. Samego Bajkowskiego pobito dwukrotnie, w tym raz ciężko, wybijając mu dwa przednie zęby. Groźby podpalenia słyszeli od zwolenników rządów PiS średnio jeden, dwa razy miesięcznie.

W nocy z 10 na 11 czerwca 2022 r. Miasteczku zadano silny cios – w niezadaszonej przestrzeni kampusu wybuchł pożar. Spłonęło prawie wszystko – osiem dużych namiotów z wyposażeniem. Zbudzeni mieszkańcy w pośpiechu wyciągali z namiotów butle z gazem, by tragedia nie była jeszcze większa. Spopielone gadżety i sprzęt ciułany mozolnie przez sześć lat wart był ok. 100 tys. zł. Zostali prawie z niczym. „O 3:00 w nocy gdy pożar dogasał, dowiozłem im jakieś ubrania, bo nie mieli nawet co założyć” – wspomina Grabski.

Śledztwo w sprawie pożaru umorzono. Aktywiści są przekonani, że to ktoś ich podpalił, a władza PiS nie miała interesu w tym, by znaleźć sprawców. „Nawet ich nie szukano” – komentował to Bajkowski po umorzeniu.

Gdy później Miasteczko odbudowano, znów próbowano je podpalić.

Na płocie odbudowanego aktywiści wywiesili hasło: „Wszystkich nas nie spalicie”.

To, co odbudowano, było już tylko namiastką spalonego kampusu – przyczepa + namiot z przybudówką. Już niewiele się tu działo, bo mało było miejsca na spotkania, a zupełny brak na szersze dyskusje. Nadal zbierali się ludzie, ale raczej tylko wtedy, gdy pogoda na to pozwalała. Coraz mniej drobnych w puszce ze zbiórką, aż pieniędzy brakowało na wszystko. Dosłownie. Widywałem ich, gdy na chlebie kładli tylko margarynę.

Zimą minusowe temperatury w namiotach stawały się standardem. Aktywiści chorowali, Bajkowski wylądował nawet w szpitalu. Mimo tego, po przegranej PiS w październiku ub.r. aktywiści postanowili dalej prowadzić protest. Bo nadal Andrzej Duda był prezydentem, a ludzie PiS działali w większości instytucji państwowych. „Sporo jest do zrobienia, np. dopilnowanie, by PiS-owcy odpowiedzieli za swoje czyny” – tłumaczył wtedy Bajkowski. Chciał dociągnąć do wyborów prezydenckich w 2025 r.

Chciał.

To już jest koniec

Już w 2020 r. warszawski Urząd Miasta podjął pierwsze próby usunięcia Miasteczka. Ale PiS dalej rządził, więc uparci aktywiści przetrwali.

W marcu br. strażnicy miejscy zaczęli mówić Bajkowskiemu, że „trzeba to skończyć”. Pikiet 24-godzinnych miasto już nie rejestrowało. „Zdaniem miasta my tylko tutaj mieszkaliśmy, a nie prowadziliśmy żadnego protestu” – relacjonuje Bajkowski. Policja codziennie ich spisywała i straszyła wnioskiem do sądu o nielegalne zgromadzenie.

Dwa tygodnie temu strażnicy miejscy przekazali mu kolejną wiadomość: „jeśli do 20 lipca tego nie zwinę, to oni mnie zwiną”.

W Miasteczku została ich już tylko dwójka, więc Maciek się poddał. „Ale nie schodzę z ulicy. Nadal będę robił to samo. Może zaczniemy zbierać podpisy pod likwidacją schodków na pl. Piłsudskiego? (pomnika smoleńskiego – red.)” – dywaguje.

Póki co poszukuje magazynu na pamiątki po protestach – taczki, dekoracje z pikiet, obrazy itd. By nie trafiły do kontenera na śmieci.

„Działalność uliczną kończę z długami. Liczyłem się z tym” – pisze na Facebooku. W pożarze spalił się zakupiony na kredyt materiał i sprzęt, którym aktywista produkował pamiątki i gadżety antyPiS. W poście podaje nr bankowy konta Stowarzyszenia Miasteczko Wolności, dla tych którzy chcą je na koniec wesprzeć.

Jaki był największy sukces Miasteczka?

Komosa: „Było symbolem trwania w walce o prawa obywatelskie. Osiem lat na posterunku bez przerwy. Nawet gdy były gorsze czasy opozycji demokratycznej, Miasteczko Wolności nadal działało”.

Trzech moich rozmówców pytanych, z czym im się ono kojarzy, podkreśla: „Miasteczko to Maciek”

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze