0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Cezary Aszkielo...
  • Poczciwa koncepcja „miasta 15-minutowego" jest wykorzystywana, żeby zmobilizować radykalny elektorat.
  • Po „miejskie strachy" sięgają dziś także konserwatyści, żeby licytować się ze skrajną prawicą.
  • Politycy podejmujący ten swoisty hazard mogą jednak za niego drogo zapłacić.

Jakub Wojtaszczyk: Praca, sklep, przychodnia, szkoła, rozrywka – wszystko w zasięgu spaceru od naszego mieszkania. Dlaczego tak wygodne rozwiązanie budzi kontrowersje?

Dr. Łukasz Drozda: Koncepcja miasta 15-minutowego sama w sobie nie jest niczym strasznym. Polega na tym, by tak zaprojektować nasze otoczenie, żeby dało się szybko w jakieś miejsce dojść lub dojechać rowerem. To odwrotność sytuacji, którą w szczególności ludzie z wielkich miast znają już bardzo dobrze. Czasem na dojazdy do pracy traci się w nich godzinę albo i więcej. Wiele takich podróży jest niepotrzebnych. Przecież nie ma konieczności, żeby dzień w dzień pojawiać się w biurze, w którym pracujemy tylko przed komputerem.

Niestety, ta koncepcja została instrumentalnie wykorzystana, by zmobilizować zradykalizowany elektorat, albo nawet zarabiać na tym pieniądze. Takich celowo wykrzywionych pomysłów jak przedstawienie tego niekontrowersyjnego rozwiązania jako wcielenia totalitarnej opresji w historii było już zresztą dużo, chociażby wykorzystywanie strachu przed falami radiowymi.

Inny przykład to granie grodzonymi osiedlami. Dzisiaj występują w Polsce powszechnie, a zaczęły nas masowo odgradzać akurat wtedy, kiedy zaczęła spadać przestępczość pospolita. Straszydło tego rodzaju pozwoliło niestety wylansować produkt, na którym można było lepiej zarabiać przy sprzedaży nieruchomości.

Wprowadzenie płotów na substandardowej jakości osiedlach deweloperskich było jednym ze sposobów wytłumaczenia Polkom i Polakom, że są one lepsze od blokowisk z wielkiej płyty.

Dzisiaj z powrotem polubiliśmy peerelowskie osiedla, ale z biegiem czasu pojawiają się coraz to nowe strachy, które oddziałują na procesy urbanizacyjne.

Dlaczego prawica lubi straszyć

W swojej książce „Miejskie strachy” przywołujesz Grzegorza Brauna, który kiedyś podał przykład pierwszego jego zdaniem na polskich ziemiach miasta 15-minutowego, czyli Auschwitz-Birkenau. Chciał zaszokować czy właśnie zarządzać strachem elektoratu?

Braun uprawia politykę w sposób transakcyjny. Nie wierzę, że chodzi mu o przejęcie władzy, to byłby raczej zbieg okoliczności. Polityka temu człowiekowi głównie służy do robienia zamieszania wokół siebie. Po niesławnej akcji z gaśnicą zaczęto organizować zbiórki crowdfoundingowe na rzecz tego odgrywającego rolę ofiary ekstremisty.

Braun nie był pierwszym, który odkrył potencjał komercyjny takich działań.

Już wcześniej znachor Jerzy Zięba zarobił miliony na swoich „strukturyzatorach wody”, też kreując się na męczennika branży farmaceutycznej.

Pytam o Brauna, bo wygadywanie takich bredni kojarzy się często z ugrupowaniami skrajnie konserwatywnymi czy prawicowymi. Czy zatem populizm ma jakieś afiliacje polityczne?

Populizm ma różne postaci, ale współcześnie zwyczajnie groźniejsza ze względu na swoją formę i rosnące znaczenie jest ta prawicowa. Natomiast nie nazwałbym populizmu poglądem konserwatywnym. W Polsce konserwatyści udają, że nie są konserwatystami, bywa, że uważają się za liberałów, nawet niektóre media nazywają tak czasem Janusza Korwin-Mikkiego.

Formą reakcji na współczesny, zyskujący na popularności prawicowy ekstremizm, staje się niestety niepokojąca ewolucja części ruchów konserwatywnych, które próbują licytować się na hasła z co bardziej zaawansowanymi populistami. To wtedy sięgają po miejskie strachy, czyli np. opowiadają, że ograniczenie liczby miejsc do parkowania w obszarze śródmiejskim jest naruszeniem przynależnych kierowcom „praw człowieka”. To przechodzi o wiele łatwiej niż straszenie wyobrażonymi Żydami, mającymi przygotowywać macę z chrześcijańskich dzieci.

Straszenie wizją miasta 15-minutowego jest podejściem bardziej ugładzonym. Od samego początku nie odrzuca swoim absurdem, stąd jest przekonujące dla znacznie większej liczby odbiorców.

Przeczytaj także:

Lewacki potwór pożera samochody

Piszesz, że sednem populizmu jest „zwykły człowiek”, którym kieruje „zdrowy rozsądek”. Czyli co, naiwniacy wszystko kupią?

Figura tzw. zwykłego człowieka nijak nie przystaje do rzeczywistości. Przecież nasze społeczeństwo jest zróżnicowane i to ta cała różnorodność jest właśnie zwykła. Ludzie mają różne preferencje, style życia; są osoby z niepełnosprawnością, osoby neuroatypowe, LGBTQ+. W tej „zwykłej” różnorodności jest niestety i spory odsetek, który posługuje się myśleniem spiskowym.

Osoby te niekoniecznie są tak mało bystre, jak czasem to sobie wyobrażamy. Trzeba mieć przecież rozwinięty aparat intelektualny, aby konstruować myślenie analogiczne do schematu wnioskowania naukowego.

Na przykład, jeżeli nie uznajemy, że istnieje coś takiego jak twierdzenie Lewisa-Mogridgea [opisuje natężenie ruchu samochodów; mówi, że poszerzanie dróg w miastach nie prowadzi do mniejszego na nich zatłoczenia, ponieważ liczba samochodów korzystających z takiej drogi powiększa się tak, aby wypełnić dostępną przestrzeń – red.], będziemy interpretować fizykę na opak. Albo, jeśli nie zgadzamy się na zwiększenie udziału ruchu rowerowego, będziemy rozprawiać o niesprzyjającym ukształtowaniu terenu, pogodzie straszniejszej niż skandynawska zima, albo snuć refleksje na temat natury ludzkiej niedopasowanej do jazdy jednośladem.

Oczywiście, wśród szerzących teorie spiskowe znajdują się cynicy, chcący zarabiać na potencjalnej naiwności ludzi, albo starający się pozyskać wyborców poszukujących agresywnych haseł. Natomiast gros takich osób jest w swoich działaniach szczera — wzajemnie się motywują, zakładają oddolne organizacje i szukają argumentów, które mają świadczyć na rzecz ich alternatywnego sposobu myślenia.

Niestety, współczesne formy komunikacji tworzą dla tego atrakcyjne podglebie. Internet ułatwił sieciowanie się zwolennikom ekstremistycznych poglądów, którym dawniej trudno było się odnaleźć, bo przecież duży dziennik nie opublikowałby szczególnie chętnie listu z niestworzonymi rzeczami.

Osoby posługujące się teoriami spiskowymi często przekonują innych swoim językiem. Stoi on w kontrze do argumentów osób ze świata nauki, używających przydługich, skomplikowanych zdań.

To, co mówią głosiciele teorii spiskowych, jest bardziej atrakcyjne i łatwe do zrozumienia przez większość.

Dominuje narracja my kontra uprzywilejowani oni/one?

Nie każdy rodzaj populizmu doszukuje się zagrożenia w elitach. Cechą charakterystyczną jego prawicowej odmiany jest upatrywanie wroga raczej w osobach z mniejszości. W „Miejskich strachach” koncentruję się jednak na grupach, które same często dyskryminują słabszych twierdząc, że to właśnie ci na górze starają się kontrolować społeczeństwo.

Niektórzy amatorzy teorii spiskowych wierzą, że elity wykorzystują słabszych, by zaszkodzić klasie średniej. Stąd teoria wielkiego zastąpienia, czyli przekonanie, że najbogatsi, w domyśle zazwyczaj Żydzi, chcą zaszkodzić białym, czyli postchrześcijańskim społeczeństwom, zastępując je bardziej posłusznymi sobie osobami o innym kolorze skóry.

Mamy tutaj pomieszanie obu poziomów — straszenia elitami, które przy pomocy Innego/Słabszego mają zaszkodzić „zwykłym” ludziom oraz równoczesne wykorzystywanie rasistowskiej kliszy. Bywa, że miasto 15-minutowe jest kojarzone z teorią wielkiego zastąpienia.

W książce piszesz o samochodzie jako orężu w wojnach kulturowych. Używa się go w walce z „lewacką ideologią”, która jest workiem, gdzie mieści się i miasto 15-minutowe, i potrzeba większej ilości zieleni, ścieżek rowerowych itd. Zgodzisz się z tym?

W „Miejskich strachach” powracam do rozważań z mojej pierwszej książki „Lewactwo. Historia dyskursu o polskiej lewicy radykalnej”. Pisałem w niej o tym, jak w naszym społeczeństwie przyjęto język amerykańskiej skrajnej prawicy, która wykreowała wydumane, skrajnie lewicowe zagrożenie, mimo że komunizm już dawno u nas obumarł.

Dziś niektórzy nadal posługują się komunistycznym straszakiem, w rzeczywistości będącym mieszaniną wszystkiego, co komuś akurat nie pasuje. Wtedy swobodnie zlepia się ze sobą zarząd ekstremalnie bogatej transnarodowej korporacji z maoistowskim partyzantem w Nepalu, a na dokładkę dorzuca jeszcze osobę nieheteronormatywną z Polski.

Urbanistyczni populiści ostrzegają nas przed rzekomo zagrażającym nam lewackim potworem. To torpeduje polityki miejskie, dlatego tak długo trwają wszelkie zmiany. Niełatwo jest przez to ograniczyć liczbę miejsc parkingowych, zniechęcić ludzi do wjeżdżania wielkimi dieslami do obszaru śródmiejskiego, a nawet wywalczyć tak proste rzeczy, jak usunięcie jednego pasa ruchu na zbyt szerokiej arterii po to, aby poszerzyć chodnik.

Ryzykowne zarządzanie strachem

Polaryzacja społeczna służy rządzącym, którzy napuszczają na siebie dwie zwaśnione grupy, jak chociażby rowerzystów i kierowców. Czy takie prowadzenie polityki nie jest krótkowzroczne?

Należy rozdzielić perspektywę ogółu społeczeństwa od tej właściwej władzy. Jeżeli interesuje nas ta pierwsza, to warto byłoby raczej zapytać klimatologa o to, jak szybko dotkną nas problemy wywoływane przez katastrofę klimatyczną, której przeciwdziałanie jest hamowane przez populistyczne tendencje.

Natomiast perspektywę samej władzy porównałbym do hazardu. Przykładem jest historia premiera Słowacji Roberta Ficy. Ten z prounijnego socjaldemokraty przepoczwarzył się w konserwatywnego tożsamościowo i mrugającego okiem do Rosji przywódcę, a jego działania stały się groźne dla słowackiej demokracji. Nieomal nie zginął w zamachu na swoje życie, bo tak mocno podgrzano tam społeczne emocje.

Zamach na Ficę poprzedziła prowadzona przez jego własny obóz kampania nienawiści. Dosłownie zaszczuto progresywną prezydentkę Zuzanę Čaputovą, zaogniono spór między konserwatywną prowincją i liberalną Bratysławą. Powinno dać to do myślenia tym politykom, którzy grają ekstremistyczną kartą.

Piszesz też, że protestom przeciwko masztom 5G przyklaskuje lokalna polityka, ale tylko po to, by zgarnąć głosy „foliarzy”…

Po zarządzanie strachem sięgają też politycy operujący na niższym szczeblu. Może to być wójt małej gminy, który, by zaprezentować się jako dobry gospodarz, zatroskany potrzebami lokalnej społeczności, ulegnie upowszechniającej spiskowe myślenie grupie lobbingowej, która opowiada niestworzone bzdury na temat szkodliwości sieci 5G.

W książce opisuję historię Kraśnika, który stał się przedmiotem ogólnokrajowych żartów. Nie dlatego, że kraśniczanie i kraśniczanki czymś różnią się od reszty społeczeństwa, ale akurat tam dziwnej organizacji krążącej po całej Polsce ze swoimi postulatami udało się przekonać niewielką większość miejskich radnych. Ci ostatni apelowali potem o wyłączenie internetu w szkołach, bo podobno sieć bezprzewodowa miała być groźna dla zdrowia dzieci.

Ale to nie są tylko problemy małych miast. Podobne rzeczy dzieją się w największych aglomeracjach, szczególnie w Krakowie, gdzie także odbyły się protesty przeciwko masztom 5G.

Sianie dezinformacji niekoniecznie jest motywowane chęcią sprawowania władzy.

Tak, po te techniki sięga też Federacja Rosyjska. Niekoniecznie chce zainstalować marionetkowy rząd, najczęściej chodzi o samo destabilizowanie innych państw.

W „Miejskich strachach” opisuję przypadek najbardziej znanego polskiego przeciwnika 5G, byłego montera firm telekomunikacyjnych. Wspiera opór wobec budowy masztów telekomunikacyjnych w całym kraju, występował też na posiedzeniu rady miejskiej w Kraśniku. Trudno rozsądzić, w jakim stopniu jest to jego życiowa misja, a w jakim stopniu wyrachowane prowadzenie działalności gospodarczej.

Nawet Oksford miał swoje 15 minut...

Urbanistyczny populizm nie jest tylko polską specyfiką. Pomysł miasta 15-minutowego został głośno oprotestowany w Oksfordzie. Natomiast poprzedni premier Wielkiej Brytanii opowiedział się po stronie samochodów, dolewając oliwy do światopoglądowego ognia. Dlaczego teorie spiskowe trafiają dziś na tak podatny grunt?

Tonący brzytwy się chwyta, a w przypadku Rishiego Sunaka tą brzytwą stał się akurat urbanistyczny populizm. Lider torysów próbował zniwelować zagrożenie ze strony skrajnej prawicy, która w brytyjskim systemie nie jest jeszcze aż tak dobrze zorganizowana. To pokazuje jednak, że populistyczny schemat działania może być i jest wykorzystywany nawet w rozwiniętych demokracjach. Konserwatywne elity chcą uniknąć utraty kontroli nad własną partią, takiego scenariusza, jaki zmienił niedawno Partię Republikańską w USA w radykalne populistyczne ugrupowanie.

Wspomniany przez ciebie Oksford jest o tyle ciekawym przypadkiem, bo miasto zdominowała lewica. Konkurencję dla laburzystów w lokalnym życiu publicznych stanowią właściwie tylko lewicujący liberałowie albo inne ugrupowania lewicy. Na ironię zakrawa zatem fakt, że akurat w takich warunkach udało się urbanistycznym populistom wytworzyć wrażenie, że ktoś narzuca „zwykłej” społeczności lokalnej skrajnie szkodliwą, zieloną politykę miejską. W centrum odbył się głośny protest, a chodziło tylko o to, że notoryczne jeżdżenie po centrum samochodem przez wszystkich nie jest chyba najlepszym pomysłem. Raczej utrudnia racjonalne zarządzanie przestrzenią, obniżając jakość życia lokalnej społeczności.

Wielka Brytania nie jest najbardziej egalitarnym społeczeństwem. Edukacja, podobnie jak w Stanach, jest tam bardzo droga, a jej jakość uzależniona od zasobności portfela. Oksford zwykle kojarzymy ze słynnym uniwersytetem, który stał się elitarną placówką, metaforycznie zamkniętą wieżą z kości słoniowej. Przypadek tego miasta wiele mówi o tym, jak funkcjonują dyskursy eksperckie, które nie dopuszczają świata zewnętrznego. Naukowcy zwykle nie potrafią dyskutować z osobami oferującymi proste rozwiązania w atrakcyjnej formie. Nie są też w stanie przekonać osób lokujących się w swego rodzaju szarej strefie – ludzi niekoniecznie jeszcze przekonanych do myślenia spiskowego, ale już na nie podatnych.

Oksford jest też przykładem tego, że to nie lokalna społeczność zbuntowała się przeciwko elitom…

Dokładnie, te ruchy były inspirowane z zewnątrz, siedziba organizatora mieściła się w zupełnie innym miejscu. Pomógł Twitter, dziś X, który jest niestety skutecznym narzędziem do popularyzacji teorii spiskowych, wielokrotnie do tego wykorzystywanym. Do protestów w sprawie Oksfordu wzywał przy jego pomocy chociażby Jordan Peterson — guru inceli i twardy krytyk progresywnej polityki miejskiej.

Chcą nas zamknąć w domach

Wysyp teorii spiskowych towarzyszył nam w czasach COVID-u. Czy pandemia mocniej wpłynęła na popularyzację populizmu urbanistycznego?

Wprowadziła lockdowny, które po raz pierwszy tak masowo ograniczyły mobilność i swobodę społeczeństw demokratycznych. Byliśmy przyzwyczajeni do relatywnie wysokiej jakości życia, co oczywiście nie oznacza, że wszyscy żyliśmy jak pączki w maśle.

Wedle teorii spiskowych światem rządzą elity, które chcą kontrolować naszą mobilność. Wprowadzenie lockdownów pozwoliło dać wiarę temu, że ktoś próbuje zbudować więzienia pod gołym niebem, czego, według urbanistycznych populistów, realizacji ma służyć koncepcja miasta 15-minutowego.

Wiara w teorie spiskowe to być może największe dziedzictwo pandemii.

Patrząc z urbanistycznej perspektywy, COVID-19 nie przyniósł fundamentalnych zmian. W nielicznych miastach w Polsce udało się wprowadzić ułatwienia dla ruchu rowerowego i ograniczenia dla motoryzacji indywidualnej, ale raczej tylko przez to, że zmniejszył się ruch samochodowy. W zabudowie mieszkaniowej deweloperzy bardziej dbają teraz o projektowanie mieszkań z balkonami, ale metraż wnętrz zmniejszył się, mimo że przy upowszechnionym trybie pracy zdalnej spędzamy w domach więcej czasu.

Portal Politico mówi o trendzie zwrotu europejskich konserwatystów głównego nurtu w kierunku urbanistycznego backlashu. To „Nie!” dla postępu?

Sednem myślenia spiskowego jest wiara w to, że złożone problemy mają być w gruncie rzeczy proste. Jeśli ktoś jest zły, to usunięcie go z powierzchni zniweluje wszelkie trudności. Tak to jednak nie działa. Na szczęście świat jest nieco bardziej skomplikowany, co powoduje, że działają w nim też inne siły niż będący w natarciu urbanistyczny populizm.

Progresywne zmiany są również możliwe.

Oczywiście to ciężka orka na ugorze, bo mierzymy się z dezinformacją i debatą publiczną w formie chaotycznej nawalanki, dodatkowo zaognianej przez populistów.

Gdzie widzisz dobre praktyki?

W dużych aglomeracjach następuje stopniowa poprawa jakości transportu publicznego czy infrastruktury rowerowej. Jest pierwszy od wielu lat większy program mieszkalnictwa publicznego, który wspiera TBS-y, niestety mało się o nim mówi przez ogłoszony równolegle kredyt „zero procent”. Mam nadzieję, że moja książka, mimo straszenia w tytule, nie będzie służyła tylko depresyjnym opowieściom. Pokaże również, z czym mamy się mierzyć, by móc lepiej działać w opisywanej tu materii. Podkreślam: wcale nie musimy oddawać pola urbanistycznym populistom.

Postulujesz edukację, jednak, jak zaznaczasz, droga do zdobycia współczesnej wiedzy wcale nie jest taka łatwa, bo wiąże się z hermetycznym językiem…

Myślę, że pomogłaby chociażby edukacja medialna czy wsparcie umiejętności czytania złożonych tekstów. Do tego niekoniecznie przyda się toporny i przestarzały kanon lektur. Nie kłóćmy się, czy można usuwać Sienkiewicza, czy nie, tylko w taki sposób ułóżmy edukację, by młodzież — z całym jej uwielbieniem do YouTube’a — była odporna na filmy z „żółtymi napisami” albo bardziej subtelną sieczkę Roberta Mazurka z Kanału Zero.

Kolejnym polem oddziaływania jest sfera regulacji działalności korporacji Big Tech. Potrzeba, aby realnie moderowały one często dezinformujące nas treści. Nie może tego robić sama sztuczna inteligencja, której algorytmy są dalekie od doskonałości. Niekiedy wycinają treści prodemokratyczne, a przepuszczają te spiskowe.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

*Łukasz Drozda – urbanista i politolog, doktor nauk o polityce publicznej. Adiunkt na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji UW, wykładowca w School of Ideas Uniwersytetu SWPS oraz sekretarz Sekcji Socjologii Miasta Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Autor kilku książek, w tym: „Dziury w ziemi. Patodeweloperka w Polsce” (2023) oraz najnowszej „Miejskie strachy. Miasto 15-minutowe, 5G i inne potwory”.

Na zdjęciu: Szczecin, Jasne Błonia. Szczecińska rowerowa masa krytyczna. Przejazd w ramach Marszu Równości, 26 lipca 2023.

;
Jakub Wojtaszczyk

pisarz i dziennikarz. Autor „Cudownego przegięcia. Reportażu o polskim dragu” (Wydawnictwo Znak). Współpracuje z m.in. Vogue.pl, magazynem „Replika”, portalem Kultura u Podstaw.

Komentarze