0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Cezary Aszkieło...

Migracja jest jednym z głównych tematów przed wyborami europejskimi nie tylko w Polsce, ale również w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Niemal wszędzie jest również polem do wykorzystywania lęków obywateli dla politycznych korzyści przez mniej i bardziej skrajną prawicę.

Nad Wisłą dobrze znamy narrację Prawa i Sprawiedliwości i Konfederacji, dwóch formacji, które malują migrację (PiS z krajów „obych kulturowo”, Konfederacja dokłada również uchodźców z Ukrainy) jako śmiertelne zagrożenie dla polskiej tożsamości, bezpieczeństwa i dobrobytu obywateli oraz przedstawiają się jako jedyni obrońcy zwykłych Polaków przed „niekontrolowanym napływem obcych”, do czego rzekomo ma dążyć Unia Europejska, uległa wobec presji migracyjnej.

Dobrze znamy również politykę premiera Węgier Victora Orbána, który od kryzysu migracyjnego w 2015 roku stał się czempionem i wzorem do naśladowania dla skrajnej prawicy w całej Europie dzięki swojej otwarcie wrogiej wszelkim migrantom polityce.

Nieco rzadziej słyszymy o Rumunii, gdzie zarejestrowanych jest prawie 149 tys. oficjalnie udokumentowanych cudzoziemców, z których prawie 80 tys. ma pozwolenie na pracę. Większość pracowników pochodzi z Nepalu (ponad 20 tys.) i Sri Lanki (ponad 15 tys). Kraj przyjął też ukraińskich uchodźców w 2022 roku, a większość z nich po prostu przeszła przez Rumunię, traktując ją jako kraj tranzytowy. Jednak mimo stosunkowo małej skali migracji, temat znalazł się na radarze tamtejszej skrajnej prawicy.

„Polityka europejska zachęciła do masowej migracji. Ludzie o innych zwyczajach, innych tradycjach, innych religiach szturmują Europę” – mówi jeden z liderów Sojuszu na rzecz Unii Rumunów (AUR). Lider AUR, George Simion, napisał w poście na Facebooku z grudnia 2023 roku: „NIE akceptujemy imigrantów, potencjalnych terrorystów!”. W swoich wypowiedziach Simion często dezinformuje i podsyca lęki przed migrantami. Sojuszu na rzecz Unii Rumunów to znacząca siła w rumuńskiej polityce z 44 miejscami w parlamencie i szansą na zdobycie kilku miejsc w niedzielnych eurowyborach.

Przeczytaj także:

Politycy manpulują liczbami, wyolbrzymiają problemy, straszą apokaliptycznymi scenariuszami, ale w ich historiach brakuje jednego: konkretnych ludzi. Z ich historiami, obawami, nadziejami. Dlatego redakcje OKO.press, słoweńskiego Vestnika, węgierskiego 444.hu i rumuńskiego Context.ro nadrabiają tę zaległość. Wszystkie cztery redakcje publikuja w swoich krajach teksty przedstawiające migrantów jako ludzi, a nie propagandowe cyfry w budzących lęk wyborczych spotach. Poznajcie historię Habiba, Lilii, Tatiany i Oksany.

Słowenia. Habib chce zostać obywatelem

Ciemnoskóry mężczyzna obejmuje białą kobietę
Fot. Jure Kljajić / Vestnik

Habib to 34-letni Pakistańczyk, który mieszka w północno-wschodniej Słowenii. Jest jednym z 29 Pakistańczyków mieszkających obecnie w Słowenii na podstawie zezwolenia na pobyt stały. Jego historia nie jest typową opowieścią o uchodźcach. Nie szedł niebezpiecznym szlakiem zielonych granic, nie uciekł też przed bezpośrednim zagrożeniem wojennym, jak w przypadku wielu innych osób. Przyjechał do Słowenii motywowany miłością i pragnieniem wspólnego życia z żoną Lidiją, a nie rozpaczą czy strachem o własne życie.

Jego historia pokazuje jednak, że droga do integracji nie zawsze jest liniowa, ścieżki migracji nie są tylko dramatyczne, ale wyzwania podobne, niezaleznie, czy mówimy o „nielegalnych” czy „legalnych” migrantach lub uchodźcach. Habib codziennie spotyka się z nieufnością, uprzedzeniami i złośliwymi komentarzami ze strony obcych osób.

Nie zmniejsza to jednak jego determinacji i chęci stania się pełnoprawnym członkiem słoweńskiej i europejskiej społeczności.

Habib i Lidija mieszkają w małej wiosce Šafarsko, w przygranicznej gminie Razkrižje. "Szanuję każdego, kto do nas przychodzi, niezależnie od religii, rasy i narodowości, o ile podejmuje wysiłek, znajduje zatrudnienie, a nie tylko szuka korzyści. Habib jest zdecydowanie jednym z tych pozytywnych przykładów i nie słyszałem o nim nic złego” – mówi burmistrz Stanko Ivanušič, który zna praktycznie każdego z nieco ponad 1200 mieszkańców gminy.

Habib nawiązał więzi i przyjaźnie, ludzie się do niego przyzwyczaili. Ale kiedy wyjeżdża z Šafarsko, spotyka się często z nieufnością i obraźliwymi komentarzami. „W Pakistanie witamy wszystkich z szacunkiem i podziwem, tutaj niestety jest z tym gorzej” – mówi rozczarowany. Ale pozostaje optymistą, również przez wielką sympatię do słoweńskich krajobrazów, podoba mu się zwłaszcza Celje, miasto między Mariborem a Llublaną: „Chciałbym tam zamieszkać w przyszłości” – zdradza.

Co sądzi o słoweńskiej kuchni? Z wahaniem mówi, że jest dobra, ale nie wystarczająco pikantna jak na jego gust: „Jak widzisz, dom jest pełen chili i przypraw, kupuję je wszędzie, ale to wciąż nie to” – opowiada ze śmiechem. W gminie zyskał przydomek Coca-Cola, ponieważ zgodnie ze swoją wiarą nie spożywa wieprzowiny, ani alkoholu.

We wrześniu ubiegłego roku Habib został zatrudniony w magazynie Logistik Ljutomer w Murskiej Sobocie: „Odkąd zacząłem, nie wziąłem żadnego zwolnienia lekarskiego, ani urlopu” – mówi z dumą. Jakość życia w Słowenii jest nieporównywalnie lepsza niż w Pakistanie, gdzie przetrwanie za średnią miesięczną pensję byłoby trudne. "Tutaj mamy ciepłą wodę, elektryczność, spokój i prywatność. To rzeczy, które często są nieosiągalne w mojej ojczyźnie” – wyjaśnia różnice w standardzie życia.

Habib planuje złożyć wniosek o słoweńskie obywatelstwo. Chce mieć prawo demokratycznego głosu w lokalnej społeczności i nowej ojczyźnie: "Będę musiał lepiej nauczyć się słoweńskiego, żeby zdać egzamin” – mówi Habib. Przyznaje, że na razie jego próby mówienia po słoweńsku służą jedynie jako przyjemne i zabawne urozmaicenie dnia dla miejscowych.

W słoweńskim Urzędzie ds. Migracji znajomość języka jest wymieniana jako jedno z największych wyzwań stojących przed młodymi migrantami. Dlatego Słowenia umożliwia osobom objętym ochroną międzynarodową naukę jezyka przez 400 godzin, a także oferujw naukę w domach dla azylantów. „Dużym wyzwaniem jest także rozwiązanie problemu mieszkaniowego. Pomagamy w znalezieniu mieszkania, po raz pierwszy towarzyszymy im również w oglądaniu lokum i jesteśmy dostępni dla właścicieli w celu uzyskania wyjaśnień” – słyszymy w urzędzie.

Gdyby Habib był częścią programu integracyjnego Urzędu ds. Migracji, jego postępy byłyby pomyślnie oceniane. Głównym wskaźnikiem pomiaru sukcesu jest zdolność młodych migrantów do samodzielnego życia i funkcjonowania w słoweńskim społeczeństwie. Wskaźnik, który Habib z pewnością spełnia. Nawet więcej. Jest również na dobrej drodze do naturalizacji. Ale byłby wyjątkiem: od 2020 roku do dziś tylko 80 migrantów uzyskało słoweńskie obywatelstwo.

Węgry. Lilia oddziela ludzi od polityki

Choć na Węgrzech nie schroniło się tak wielu ukraińskich uchodźców jak w Polsce, badania pokazują, że Budapeszt to obok Warszawy i Pragi jedno z trzech miast określanych najczęściej jako miejsca docelowe dla osób uciekających przed rosyjską agresją. Ukraińskie uchodźczynie przybywające do Budapesztu odczuły jednak na własnej skórze skutki polityki węgierskiego rządu Victora Orbana, który od kryzysu migracyjnego z 2015 roku zaciekle powtarzał mantrę o tym, że „nie wpuści nikogo na Węgry”.

Skutek? Olbrzymie zaniechania.

Gdy w 2022 roku rozpoczęła się rosyjska inwazja, uchodźcy z Ukrainy spotkali się z niedostateczną liczbą pracowników węgierskiego systemu azylowego, nie było wystarczającej liczby specjalistów z niezbędną wiedzą, doświadczeniem i umiejętnościami językowymi, nie było też wystarczającej liczby miejsc zakwaterowania, a państwowy system informatyczny nie został zaprojektowany, aby poradzić sobie z tak dużym obciążeniem pracą.

Ponad dwa lata po rozpoczęciu pełnoskalowej rosyjskiej inwazji sytuacja nie uległa znacznej poprawie. Wciąż nie ma centralnie zorganizowanego systemu długoterminowej opieki i integracji osób z Ukrainy, brakuje też rządowej strategii w tym zakresie. Rząd Orbána postrzega kwestię ukraińskich uchodźców bardziej jako operację logistyczną, której celem jest albo jak najszybsze przewiezienie przybywających tu osób przez kraj, albo jak najszybsze podjęcie pracy przez tych, którzy pozostaną na Węgrzech.

To drugie jest całkowicie zrozumiałym oczekiwaniem każdego rządu, problem polega na tym, że niektórzy z uciekających przed wojną nie są (i nie będą) w stanie wejść na rynek pracy, nawet jeśli są w wieku produkcyjnym. Jak mówi jeden nam jeden z naszych informatorów, rząd robi minimum, by utrzymać ludzi przy życiu, ale nie robi nic, by im pomóc.

Kiedy wybuchła wojna, węgierskie społeczeństwo ruszyło na pomoc uchodźcom, co zarówno pomogło, jak i utrudniło pracę organizacji uchodźczych. Z jednej strony nastąpił ogromny przypływ pomocy, a darowizny stały się obfite, z drugiej strony brakowało centralnej koordynacji, a każdy chciał pomóc własnymi środkami, co zwiększyło chaos.

Latem 2022 r. wolontariusze zaczęli odczuwać zmianę – pomoc od obywateli bardzo znacznie się zminiejszyła. Nie jest jasne, w jakim stopniu przyczynił się do tego wynik wyborów parlamentarnych w 2022 r. i zaostrzająca się antyukraińska narracja rządu – choć należy podkreślić, że nigdy nie była ona skierowana bezpośrednio przeciwko osobom uciekającym przed wojną. Znaczenie miał zapewne też fakt, że wraz z rosnącą inflacją zmieniły się możliwości ekonomiczne tych, którzy chcą pomóc.

Chociaż sytuacja ukraińskich uchodźców mieszkających na Węgrzech nie jest łatwa – ze względu na psychologiczne skutki przedłużającej się wojny, rozdarte rodziny i obciążenia związane z ponownym rozpoczęciem życia praktycznie od zera – są wdzięczni za wszelką pomoc, jaką otrzymują.

Lilię (51 lat) spotykam w Dévai Inn w Budapeszcie – to przestrzeń społeczna, oferująca szeroki zakres programów dla Ukraińców mieszkających na Węgrzech – od kursów języka angielskiego i węgierskiego, targów pracy i opieki nad dziećmi po lekcje tańca i letnie obozy dla dzieci, a także wsparcie pracowników socjalnych i psychologów.

Lilia i jej 15-letni syn przybyli na Węgry krótko po wybuchu wojny, 30 kwietnia 2022 roku. Jej starszy syn i mąż pozostali na Ukrainie. Kobieta jest prawniczką i udało jej się utrzymać zdalne zatrudnienie w ukraińskiej firmie. Jej syn korzysta z ukraińskiej edukacji online i edukacji państwowej na Węgrzech. Lilia mówi, że chłopak został natychmiast zaakceptowany przez rówieśników, ma nowych węgierskich przyjaciół, jest w bezpiecznym i profesjonalnym środowisku, co znacznie ułatwia mu dostosowanie się do nowego życia w Budapeszcie.

Podczas naszej rozmowy Lilia kilkakrotnie podkreśla wsparcie, jakie otrzymują od organizacji non-profit na Węgrzech – ich programy zapewniają wsparcie psychiczne i psychologiczne tym, którzy uciekli przed wojną, co daje im siłę do dalszego działania.

Jest niezmiernie wdzięczna za wszelką pomoc, jaką otrzymuje. „Myślę, że można oddzielić społeczeństwo od polityki. Nigdy nie doświadczyliśmy żadnych negatywnych emocji wobec nas ze strony Węgrów, ludzie są zawsze pomocni i możemy tylko dziękować za całą pomoc i wsparcie, które otrzymujemy. Polityka to inna sprawa, ale nie ma ona wpływu na nasze życie na Węgrzech” – mówi Lilia.

Polska. Tatiana i Oksana: historie o strachu i wdzięczności

Jak pisaliśmy w OKO.press, według UNHCR w Polsce przebywa 956 tys. ukraińskich uchodźców. Zdecydowana większość tej populacji to kobiety i dzieci. Obecnie w polskich szkołach i przedszkolach uczy się ponad 180 tys. dzieci uchodźców. Niestety, zmieniają się nastroje polskiego społeczeństwa: od entuzjazmu w przyjmowaniu uciekinierek i uciekinierów z Ukrainy do obecnej chłodnej rezerwy. Pokazują to sonaże Ipsos dla OKO.press.

W maju 2022 roku 67 procent Polaków uważało, że „byłoby dobrze dla Polski, gdyby osoby z Ukrainy, które obecnie przebywają w Polsce, zostały tu przez wiele lat”, podczas gdy 24 procent uważało, że „byłoby to złe”. Ten stan życzliwości utrzymał się w listopadzie 2022 roku (69 proc. pozytywnych odpowiedzi). Jednak w marcu 2024 liczba osób przychylnych obecności Ukraińców wyniosła już 45 proc. i była tylko nieznacznie wyższa niż liczba osób niechętnych uchodźcom z Ukrainy.

Czy ta zmiana jest odczuwalna dla Ukrainek w ich codziennym życiu?

Tatiana i słoneczna kobieta

Młoda kobieta siedzi na kanapie
Fot. Julia Theus / OKO.press

Tatiana pochodzi z Jużnoukrajinśka, miasta w obwodzie mikołajowskim. Do Poznania uciekła z 15-letnim synem Antonem w sierpniu 2023 roku. Jej mąż jest w Ukrainie. “Mąż namawiał mnie, żebyśmy pojechali do Polski, ale ja nie mogłam uwierzyć, że zaczęła się wojna". Decyzję o ucieczce z Ukrainy podjęła ze względu na syna.

“Lekcje w szkole ukraińskiej były często odwoływane, wyły alarmy bombowe, dużo czasu spędzaliśmy w schronie. Wiedziałam, że syn musi się uczyć, nie może przerwać edukacji. Poznań wybrałam przez przypadek. Miałam tu jedną znajomą z Ukrainy, która mi pomogła. Przez pierwszy miesiąc mieszkałam w hostelu i szukałam mieszkania na ukraińskich grupach w mediach społecznościowych. Pewnego dnia poszłam do kawiarni na Starym Rynku i usiadłam obok 78-letniej kobiety, Jolanty.

Ledwo mówiłam po polsku, ale jakoś udało nam się porozumieć i zaczęłyśmy rozmawiać.

Jola powiedziała, że będzie się ze mną spotykać i nauczy mnie mówić po polsku. I tak się stało” – opowiada Tatiana. Języka nauczyła się w pół roku. Mówi płynnie, tylko czasem brakuje jej słów, wtedy przeprasza: “Jolanta bardzo mi pomogła, przyjaźnimy się do teraz. Nazywam ją słoneczną kobietą”

Z synem mieszka w dwupokojowym mieszkaniu na poznańskiej Wildzie. Płaci za nie 2,5 tys. zł miesięcznie. Pracuje w magazynie sklepu internetowego. Na umowie zlecenie zarabia teraz 4 tys. zł. “Na magazynie prowadzę wielki wózek, mam skaner i kompletuje zamówienia. Mąż wspiera nas finansowo, dzięki niemu jesteśmy w stanie się utrzymać” – opowiada Tatiana.

Anton chodzi do ósmej klasy szkoły podstawowej. “Kiedy szedł do szkoły pierwszego dnia, trząsł się z nerwów. Trudno było mu się przystosować. Na przerwach w szkole siedział ze słuchawkami w uszach, z nikim nie rozmawiał. Ale po trzech miesiącach nauczył się polskiego i zaczął poznawać kolegów i koleżanki. Jednak nadal ma trudności z pisaniem. Dwa tygodnie temu stresował się egzaminem ósmoklasisty, że musi pisać go po polsku. Wychowawca mówił mu, że da mu więcej czasu, ale Anton się uparł. Chciał pisać egzamin według takich samych zasad, jak inne dzieci. Teraz czekamy na wyniki”.

Czy Antonowi jako młodszej osobie trudniej przystosować się do życia w Polsce?

“Ma 15 lat, to trudny okres w jego życiu. Musi uczyć się w innym kraju, bardzo tęskni za ojcem, często płacze. Teraz pojechał na dwa tygodnie do Ukrainy, żeby się z nim zobaczyć” – mówi Tatiana. Anton wiele pomocy dostał w poznańskim Centrum Doradztwa Zawodowego dla Młodzieży, które pomaga też osobom z Ukrainy: “Konsultantka rozmawia z nim o przyszłości, pomaga składać dokumenty do liceum, tłumaczy jak przejść przez proces rekrutacji. Jestem wdzięczna rodzicom, nauczycielom w szkole, są wspaniali, wspierają nas. Dziękuję za to Polsce” – mówi Tatiana.

Jesienią Tatiana chce iść do szkoły policealnej i nauczyć się grafiki komputerowej. “Moja pasja to malowanie. Chciałabym znaleźć pracę związaną z designem. Całe życie uprawiałam sporty, aż doznałam kontuzji. Nie czuję się już na siłach, by być trenerką".

Zostanie w Polsce? "Spotkałam tu wiele osób, które są dla mnie serdeczne, uśmiechnięte. Nigdy nie spotkałam osoby, która byłaby dla mnie niemiła ze względu na moje pochodzenie. Koleżanki z pracy mówią, że chcą wracać do Ukrainy, chociaż na chwilę. Źle się tu czują, spotykają niemiłe osoby, ja nie. W Ukrainie mam męża, znajomych, ale w głębi duszy, chciałabym zostać w Polsce. Czuję się tu jak w domu. Być może kiedyś mąż zdecyduje się tu przeprowadzić ze mną. Niczego mi tu nie brakuje, planuję tu swoją przyszłość”.

Oksana i dobrzy ludzie

Oksana ma 32 lata, mieszka na poznańskiej Wildzie. Pochodzi z Mariupola. Do Polski uciekła pod koniec czerwca 2022 roku ze swoją mamą i 4-letnią córką. “Kiedy Rosjanie nas otoczyli, mijał drugi tydzień wojny. Odcięli nam wodę. Przez półtora miesiąca piłyśmy deszczówkę i jadłyśmy z zapasów, które wcześniej zrobiłyśmy. Do niektórych w Mariupolu dojeżdżała pomoc humanitarna. Ale nie do nas. Nie chciałyśmy się ewakuować, bo Rosjanie ostrzeliwali korytarze humanitarne. Zabili wielu ludzi. Czekałyśmy, co będzie dalej i próbowałyśmy przeżyć, ale nie wychodziłyśmy z domu. Na rogu naszej ulicy stał snajper, który strzelał do ludzi".

Oksana z rodziną uciekła z Mariupola cztery miesiące po wybuchu wojny. “W Mariupolu zrobiło się wtedy spokojniej. Zapłaciliśmy ludziom, którzy jechali do Polski przez Rosję. Nam już wtedy wszystko było jedno. Wsiadłyśmy w samochód i ruszyliśmy w drogę. Podróż trwała 50 godzin. Dojechałyśmy do Poznania, do mojej znajomej. Dała mi kontakt do mieszkańca Poznania, Piotra, który pomaga osobom z Ukrainy i udostępnił nam swoje mieszkanie. To dzięki niemu, ułożyłam sobie życie w Polsce” – mówi Oksana.

Oksana pracowała przez pierwszy rok na magazynie sklepu odzieżowego. Układała i pakowała tam ubrania. “Codziennie koleżanki z pracy uczyły mnie polskiego. Tylko dzięki pomocy dobrych ludzi udało mi się tu ułożyć życie na nowo” – mówi. Po polsku zaczęła mówić po czterech miesiącach nauki. I wtedy – kiedy potrafiła się porozumieć z Polkami i Polakami – zmieniła pracę. Koleżanka pomogła jej zatrudnić się w salonie kosmetycznym. Kiedy idzie do pracy, jej mama opiekuje się córką i trójką dzieci jej koleżanek z Ukrainy. W ten sposób zarabia na życie.

Oksanie z tego co zarobi, udaje się opłacić niewielkie mieszkanie.

“Jest trudno, ale chcę zostać w Polsce na stałe. Wysłać córkę do szkoły, kiedy dorośnie. W Ukrainie organizowałam śluby, ale tutaj trudno o taką pracę. Jestem szczęśliwa w pracy jako kosmetyczka. Gdyby nie pomogli nam dobrzy ludzie, nie miałybyśmy gdzie mieszkać ani co jeść. Nie miałybyśmy jak się utrzymać, opłacić mieszkania. Już zawsze będę im wdzięczna”.

;
Na zdjęciu Julia Theus
Julia Theus

Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.

Komentarze