0:000:00

0:00

Według relacji, które zebraliśmy od znajdujących w ośrodku migrantów:

  • Funkcjonariusze rozpylili gaz w pokojach migrantów i korytarzach, nie pozwalając im wyjść. Duszący się wybijali okna, wyrywali kraty. To pokazano w propagandowych filmach, jako dowód ich agresji, wandalizmu.
  • Mundurowi wywrócili pokoje do góry nogami mieszając z ubraniami, pościelą nawet kawę, cukier, sól i szampony. Propaganda TVP pokazuje to jako efekt działań migrantów.

Straż Graniczna tym relacjom migrantów zaprzecza. Jej stanowisko w dalszej części tekstu.

Tymczasowy Strzeżony Ośrodek dla Cudzoziemców (TSOC) w Wędrzynie k. Sulęcina - obok Strzeżonego Ośrodka dla Cudzoziemców w Krośnie Odrzańskim - to placówka wyłącznie dla mężczyzn. Powstała na aktywnym poligonie wojskowym, w budynkach WP. Na przygotowanie dano 5 dni. Obecnie przebywa tam nieco ponad 600 mężczyzn, głównie z Iraku (358).

Wędrzyn znajduje się mniej więcej w pół drogi między Szczecinem a Zieloną Górą, blisko zachodniej granicy Polski.

25 listopada po południu wybuchł tam bunt.

Dlaczego? Rozmawiałem o tym m.in. przez tłumaczy, z piątką migrantów tam zamkniętych. Ze względów bezpieczeństwa wszystkim zmieniłem imiona (jeśli je podaję).

Przeczytaj także:

W zamknięciu bez informacji o przyszłości

„Nastroje już od wielu dni były fatalne. Tam wrzało” - mówi M. aktywistka, która wspiera jednego z tam zatrzymanych i ma z nim częsty kontakt.

Główny powód? Brak informacji o tym, co się z nimi będzie działo. „Rekordziści są zamknięci nawet 9 miesięcy, wcześniej w innych ośrodkach. Niektórzy 3-6 miesięcy i nic się nie dzieje. Oprócz przedłużenia zamknięcia o kolejne 3 miesiące” - mówi nam Abbas.

Dżamal twierdzi, że ok. połowa z nich siedzi w zamkniętych ośrodkach co najmniej kwartał.

Mohamed: „Niektórzy ubiegający się o ochronę międzynarodową od 2 miesięcy nie mogli złożyć nawet wniosku!”. Frustracja – powtarzają.

Irakijczyk: „To nasze prawo, by wiedzieć o naszej przyszłości. Rodziny nasze czekają”.

Niektórzy zrezygnowali już z azylu i chcą tylko deportacji do swojego kraju. Też czekają.

Dżamal: „Pytamy strażników: gdzie są nasze aplikacje, kiedy stąd wyjdziemy, kiedy decyzja. Nic nie wiedzą”. Lub mundurowi naigrawają się: „Może Santa Claus wam o tym powie”.

Marcin Kusy z Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur przy RPO, który odwiedził ośrodek, potwierdza: „Ludzie tam nie dostają jakiejkolwiek informacji”.

Migrantów irytują też problemy z zakupami – nie mogą wychodzić, więc dostają tylko bardzo ograniczoną listę produktów (np. herbata, kawa, papierosy, makaron), z której mogą coś zamówić, jeśli mają zdeponowane pieniądze. Raz tygodniowo. Teoretycznie. Bo w praktyce realizowano ich zakupy, jak twierdzą, raz na 10 dni i to dopiero po wykłóceniu się o to.

Rzeczniczka Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej (NOOSG) twierdzi, że migranci wiedzą na jakim etapie procedury są, bo NGOsy się nimi opiekują, kontaktują się z nimi, z prawnikami, też przez tłumaczy, oraz są „spotkania ewidencyjne”, na których funkcjonariusze informują na jakim etapie jest postępowanie.

„Ja bym nie wierzyła cudzoziemcom, bo często kłamią” - podkreśla rzeczniczka, mjr Joanna Konieczniak. Dodaje, że powodem niezadowolenia migrantów jest „niezrozumienie polskich przepisów prawa w kwestii zwalniania cudzoziemców z ośrodka po złożeniu wniosków o ochronę międzynarodową”.

„Warunki bytowe są tam nieludzkie”

19 października ośrodek w Wędrzynie skontrolował zespół Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur przy RPO. W notatce pokontrolnej czytamy:

  • Warunki lokalowe w TSOC są „bardzo złe, niespełniające standardów godnego traktowania osób pozbawionych wolności”;
  • budynki „przypominają zakłady karne, otoczone zasiekami drutu concertina”. Zasieki znajdują się też na niewielkich placach spacerowych. „Rozwiązanie to stanowi realne zagrożenie”; kraty zewnętrzne „potęgują penitencjarny wizerunek placówki, nie stanowiąc jednocześnie zabezpieczenia”;
  • ogromny stres wzbudzały w zatrzymanych słyszane codziennie wystrzały i eksplozje z czynnego poligonu; część z umieszczonych w TSOC to uciekinierzy z krajów ogarniętych wojną; „Rozwiązanie takie jest szczególnie bulwersujące. (...) Warunki detencji prowadzić mogą do pogłębienia traum”.
  • Cudzoziemcy mieszkają w salach do 20-22 osób, na dwupiętrowych pryczach. W pokojach brak mebli. Odzież przechowują na podłodze lub w plastikowych workach. Brak zasłon, szyby oklejono papierem toaletowym. „W barakach panuje nieporządek”.
  • Brak adekwatnej pomocy lekarskiej i psychologicznej, „skrajnie ograniczony dostęp do świata zewnętrznego”, brak kontaktu z prawnikami czy organizacjami pozarządowymi.

Gdy ośrodek kontrolowano było w nim 434 cudzoziemców. Gdy wybuchł bunt - ponad 600 osób. Nawet po 24 osoby w pokoju.

Marcin Kusy, zastępca dyrektora KMPT, który prowadził kontrolę: „Warunki bytowe są tam nieludzkie, o wiele cięższe niż w więzieniach. A to nie są kryminaliści. Umieszczeni tam traumatyzowani są ponownie – słychać eksplozje. Do tego brak zajęć. Od rana do wieczora nie mają co robić skumulowani na małej przestrzeni”.

Aktywiści z Grupy Granica i Nomada próbowali spotkać swoich podopiecznych w Wędrzynie. Nie można. Magdalena Nazimek-Rakoczy, prawnik z Nomady: „W ośrodku jest bardzo słaba opieka medyczna, zgłaszają się do nas osoby z chronicznymi chorobami. Brakuje też wsparcia psychologicznego. Migranci mają mniej przydziału metrażu niż w więzieniach. Do kontaktu z organizacjami mają tylko mail albo telefon. Przepływ informacji jest fatalny”.

Podkreśla, że z innymi ośrodkami dla cudzoziemców mają prawidłową współpracę, np. w pobliskim Krośnie Odrzańskim. „Zawsze możemy tam przyjechać, na korytarzu są dwa telefony można zadzwonić i poprosić klienta o rozmowę – totalnie inna współpraca” - podkreśla.

Abbas: „Obiecywano nam tutaj wiele. Że będzie lekarz - trudno się do niego dostać. Że tłumacze - nie ma. Że biblioteka - brak. Że miejsce do uprawiania sportu i aktywności – nie ma, tylko spacerniak. I wszędzie concertina”.

Ten drut na zdjęciach rzuca się mocno w oczy. Jest nawet na dachach budynków.

Na każde 150 osób - tyle mieści się w jednym bloku - są dwa komputery i jeden telewizor. Dżamal: „Mam 30 minut dostępu do internetu raz w tygodniu”. Telefonu własnego przygniatająca większość nie ma – SG zabrała im smartfony. Pozwalają tylko na prosty telefonik bez możliwości nagrywania. Paczki z telefonami nie zawsze docierają.

Dżamal: „Paczkę do mnie zwrócono nadawcy z informacją: »został przeniesiony«". Potwierdza nam to nadawczyni, S. aktywistka.

Sfrustrowani mężczyźni grają więc w karty. Dżamal: „Ja mam jedną książkę i tę tylko czytam”.

Za tak złe warunki migranci muszą płacić z pieniędzy jakie im zabrano i zdeponowano na kontach. Dżamal dostał rachunek na ponad 3,5 tys. zł.

Rzeczniczka NOOSG najpierw przekonuje, że zatrzymani nie płacą za pobyt w ośrodku. Nawet gdy ujawniam, że mam fakturę od jednego z nich. Chce by ją przesłać, czego nie mogę zrobić (dane). Dopiero po rozmowie z kierownikiem ośrodka potwierdza, że zatrzymani pokrywają ryczałtowe koszty tego pobytu.

Mjr Konieczniak twierdzi też, że nie czytała pokontrolnych wyników RPO. Po serii pytań, przyznaje, że jednak „przelotnie” się z nim zapoznała. Ale twierdzi, że nie dostali żadnego pisma w tej sprawie. Przemysław Kazimirski dyrektor KMPT: „Alarmujące wnioski przekazaliśmy na piśmie komendantowi głównemu SG i do wiadomości komendanta nadodrzańskiego oddziału SG”.

Pani major twierdzi, że migranci mają dostęp do książek w „pokojach kulturalnych”. Tam też są gry planszowe. I mają możliwość gry w piłkę nożną. „Mieli piłkarzyki, ale je zdewastowali” - zaznacza. Irytuje się, gdy pytam, czy można prosić o zdjęcia boiska do piłki nożnej w ośrodku.

Marcin Kusy, KMPT: „Jest pole spacerowe, ale boiska tam nie widziałem. Ani żadnych książek”.

Rzecznik Konieczniak zaznacza, że migranci nic nie muszą tam robić, a tylko czekać aż wydadzą w ich sprawie decyzję. Podkreśla, że w tym ośrodku mieszkali żołnierze WP i NATO, a SG stara się cudzoziemcom zapewnić jak najlepsze warunki. Mają pełne wyżywienie, dystrybutory z wodą, które niszczą. „Pół godziny po przejściu sprzątaczki jest gorzej niż było. Nie szanują niczego” - podkreśla.

Czy umieszczanie ludzi, którzy uciekli przed wojną, na czynnym poligonie to dobry pomysł? Pani major nie chce odpowiedzieć.

Beznadzieja prowadzi do desperacji

„W moim bloku dwie osoby ostatnio próbowały się zabić, przez powieszenie. Irakijczyk dostał kolejne przedłużenie o 3 miesiące i już miał tego dość. Poprosił o powrót do Iraku. Nie słuchali. Powiesił się w korytarzu. Zdjęli go szybko. Na dzień trafił do szpitala” - opowiada Dżamal.

Wg niego, Somalijczyk Omar też próbował się zabić. „Gdy grupa wychodziła na lunch, powiedział, że jest chory. Powiesił się, ale zauważył go patrol i odciął. Jest ciągle w szpitalu”.

W bloku Irakijczyka mężczyzna przeciął sobie żyły w rękach. „Zabrali go do szpitala” - opisuje. Rzeczniczka NOOSG twierdzi, że od kierownika placówki, ppłk. Rafała Potockiego dowiedziała się tylko o jednej próbie samobójczej. Turek próbował sobie przeciąć żyły szkłem z szyby okiennej – to pasowałoby do ostatniego z przykładów.

Inni nasi rozmówcy nie słyszeli o próbach samobójczych.

Prawie nikt z naszych rozmówców nie jest zdziwiony tym wybuchem buntu. „Tam już w październiku kipiało. Nie można zamknąć 600 osób w nieludzkich warunkach i oczekiwać, by zachowywali się kulturalnie” - mówi Marcin Kusy z KMPT.

Przemysław Kazimirski, dyrektor KMPT: „Warunki tam określiliśmy jako »nieludzkie«, więc pytanie, czy migranci tam mieli prawo się zbuntować, staje się retorycznym. Frustracja tak długo trwająca ma prawo przerodzić się w działania”.

Magda Nazimek-Rakoczy, Nomada: „Frustracja sięgnęła zenitu, więc wcale nie zaskakuje nas ten protest".

Maciek Mandelt, Nomada: "Jak tu się dziwić frustracji, kiedy w jednym miejscu internowanych jest 600 osób, które nie wiedzą, jak będzie wyglądać ich najbliższa przyszłość?”.

Nawet rzeczniczka NOOSG wie, czemu doszło do demonstracji. „Rozumiem, że się buntują. Nie są zadowoleni z ograniczenia im prawa do swobodnego przemieszczania się. Nie po to wydali kilka tys. euro czy dolarów, by teraz oczekiwać na wydanie decyzji w strzeżonym ośrodku dla cudzoziemców. Właściwie wszyscy podczas zatrzymywania deklarowali, że chcą dostać się do Niemiec” - tłumaczy mjr Konieczniak.

Dodaje, że SG tylko wykonuje postanowienia sądu umieszczając migrantów w takim ośrodku.

„Płakaliśmy, kasłaliśmy, nie można było oddychać”

Przebieg buntu, z 25 listopada, opisany przez migrantów, w dużym stopniu pokrywa się z tym, o czym informuje SG. Ale rozbieżności są.

Protest zaczął się ok. 15:00 w bloku 206B. Migranci odmówili pójścia na obiad i skandowali „Freedom” (Wolność).

Dołączyli do nich ludzie z pozostałych bloków (205B, 205A, 206A) oraz budynku kwarantanny - protestujący zniszczyli oddzielający ich płot. Demonstrowało ok. 150 - 200 osób. Mohamed: „W moim bloku dwie kamery na korytarzu pokryliśmy pastą do zębów, by nie widzieli co robimy”.

Na nagraniach policji widać, że do oślepiania kamer użyto także pianki do golenia. Strażnicy zgromadzili siły na zewnątrz, pojawiła się armatka wodna.

„Co potrzebujecie?” zapytali pogranicznicy. Migranci wysłali przedstawicieli na negocjacje. Żądali odpowiedzi na ich pytania, przyśpieszenie procedur. „Powiedzieli nam, że oni są od pilnowania i dawania nam jedzenia, a nie przekazywania informacji. To robi Warszawa. Opóźnienia to nie jest ich wina” - relacjonuje Abbas.

Niektórzy ze strażników mówili migrantom zza płotu, by wracali do swoich krajów. „Podszedł ktoś wyższy rangą, coś im powiedział po polsku i przestali” - dodaje Abbas.

Wg migrantów demonstracja była pokojowa, do ok. 18:00 - 19:00. Skandowali głównie „Freedom, Freedom”. Wtedy weszli mundurowi w pełnym rynsztunku do tłumienia zamieszek. Migranci ukryli się w budynkach. Funkcjonariusze strzelali do środka gazem przez otwarte okna.

Do aktywistki M. zadzwonił wtedy Mohamed: „Miał trudności z mówieniem i oddychaniem, mówił, że zaatakowali ich gazem. Mówię mu, by szybko weszli do budynku, a on, że właśnie w pokoju im strzelili gazem”.

Kilku migrantów zgodnie twierdzi: funkcjonariusze rozpylili też gaz w korytarzach i zamknęli je, by nie można było wyjść. Ludzie dusili się od tego. Mohamed: „Wyrwaliśmy więc okno, bo chcieliśmy oddychać”. Irakijczyk: „W moim bloku użyli gazu tylko przy prysznicach – strzelili nim z zewnątrz w ludzi w środku. Nie wiem czemu”.

Abbas: „Drzwi do pokoju przytrzymali, byśmy nie mogli wyjść i nawdychali się gazu. Płakaliśmy, kasłaliśmy, nie można było oddychać”.

Wtedy niektórzy wybijali okna, próbowali wyrwać z nich kraty. Takie uszkodzenia widać na filmach i zdjęciach policji. Ta informowała tylko o wandalizmie imigrantów, ani słowa o tym, by szkody powstały, gdy gazowano ludzi w ich pokojach. Zdjęcia tych szkód policja, SG oraz propaganda TVP pokazują, jako efekt agresji migrantów.

Wg SG do niszczenia mienia dochodziło już od 15-stej. "Mamy dokładny monitoring zajścia i widzimy na nim minuta po minucie, o której godzinie zostały wybite okna i zniszczone płoty, a o której weszli funkcjonariusze by przywrócić ład i porządek" - mówi mjr Konieczniak.

Atak gazem rozsierdził obcokrajowców. „Ludzie strasznie się wkurzyli, stali się agresywni. Próbowaliśmy nad nimi panować, ale nie dało rady. Wiesz, tutaj osadzają nie tylko uchodźców, ale także przestępców i szmuglerów” - twierdzi Abbas.

Potwierdza to rzeczniczka NOOSG, zaznaczając, że to przestępstwa związane z nielegalnym przekroczeniem granicy.

Migranci niszczyli kamery w budynkach, np. rzucając taboretami. Abbas mówi o czterech zdemolowanych w jego bloku (dwie w korytarzu, jedna w pokoju tv, jedna w pokoju z komputerami). Dżamal sądzi, że u niego dwie kamery zniszczono.

Migranci przyznają, że po gazowaniu rozbito lustro w wc, jakieś okna, policja pisze o kranach. Kratę w oknie wyrwali krzycząc „Freedom!”. „Chcemy żyć w otwartych obozach, a nie czuć się jak więźniowie. A tak jest tutaj” - Dżamal tłumaczy.

Sceny tego wybuchu agresji widać na filmie opublikowanym przez policję i SG

„Tak nie powinno być” - Abbas mówi o agresji, podkreślając, że to służby pierwsze wobec nich użyły przemocy, a do tego czasu demonstracja była pokojowa.

Irakijczyk: „W moim bloku tylko się zgromadziliśmy na zewnątrz, nie było żadnej agresji”.

Służby odcięły w blokach wodę i internet. Tego drugiego nie było do momentu mojej z nimi rozmowy w piątek, 26 listopada.

Pytam mjr Konieczniak, czy funkcjonariusze używali gazu w środku pomieszczeń. Mówi, że jest to jeden ze środków przymusu bezpośredniego i jeśli była taka konieczność to mogli go użyć.

Gdy zauważam, że to niezgodne z prawem, zmienia zdanie twierdząc, że źle mnie zrozumiała.

„Ja wiem o interwencjach z gazem na zewnątrz budynku, a w środku budynku stosowane były przez funkcjonariuszy chwyty obezwładniające w celu przywrócenia ładu i porządku".

Żaden z 5 migrantów nie mówi o używaniu gazu przez służby na zewnątrz.

Mjr Konieczniak dodaje, że funkcjonariusze SG postępują tylko zgodnie z prawem, bo za jego łamanie są ogromne konsekwencje i żaden z nich nie podejmie tego ryzyka. Pyta czemu wierzę Irakijczykom i w czym oni są lepsi od funkcjonariuszy, że zadaję takie pytania. Apeluje do mnie o powagę i zaufanie do służb.

„Obudzili nas waląc gazem przez otwarte okna, w śpiących ludzi”

Migranci wyszli na zewnątrz. Mówią o ogromnej ilości funkcjonariuszy otoczyła cały ośrodek, część weszła na place spacerowe. „Nie potrafiłem ich policzyć, ale bardzo dużo” - twierdzi Abbas. Policja podaje, że w akcji brało udział 500 funkcjonariuszy, SG pisze o 680 mundurowych.

Migranci znów zaczęli skandować: „Freedom”.

Druga runda negocjacji. Migranci zażądali rozmów z kimś wyższym rangą, komendantem, i wysłali po dwie osoby z bloku. SG zaprotestowała, że za dużo, bo covid. Poszły 4 osoby – po jednej z bloku. Negocjacje trwały ok. 45 min. Był na nich ktoś wyższy rangą – nasi rozmówcy nie wiedzą, kto dokładnie, rzeczniczka NOOSG twierdzi, że także nie wie.

Obiecano im starania o przyśpieszenie procedur w Warszawie, także w kwestii ochrony międzynarodowej. Że zakupy będą przebiegały bardziej płynnie. Oraz że w piątek ktoś do nich przyjedzie ze stolicy.

Uspokojeni poszli spać – jedni tuż po północy, inni ok. 02:00 w nocy. O 03:00-03:30, w środku nocy, nagle weszli do budynków pogranicznicy i policjanci. „Obudzili nas waląc gazem przez otwarte okna w śpiących ludzi” - mówi Abbas. Ale tylko on twierdzi, że użyto gazu już na wejściu.

Wyrzucono wszystkich na zewnątrz. Mundurowi bili niektórych. „Mój kolega dostał pałą w kolano, bo nie chciał wyjść z pokoju. Zabrali go potem, nie ma go z nami do teraz. Nie wiemy gdzie jest” - mówi Abbas. „Bili go, bo nie dawał się wyciągnąć. Krzyczał im: Jeśli jesteście mężczyznami, to walczcie jeden na jednego" - dodaje Mohamed.

Mohamed twierdzi, że w tym ataku siedem osób zostało pobitych. Dostaję kilka zdjęć pokazujących sine nogi, kolana, ręce, uszkodzoną powiekę i krwawiąca ranę, chyba na plecach.

Gdy migranci stali na zimnie na zewnątrz, strażnicy wywracali im pokoje do góry nogami. Jeden po drugim. Przewracali łóżka, wywalali materace, koce, ciuchy poukładane w workach, kartonach. Używali też detektorów metali. Mohamed: „Takich jak na lotniskach”.

Wszystko trafiało na podłogę. Dżamal: „Nawet wysypywali cukier, kawę czy inne produkty spożywcze na środek pokoju. Wszystko razem!”.

Mohamed twierdzi, że im nawet szampony wylali na rzeczy na środku. „Wszystko, dosłownie wszystko. Nawet sól nam wysypali!”, dodaje.

Irakijczyk: „Nam wymieszali nasze rzeczy na podłodze, ale nie bili nas”.

Migrantom mówili, że szukają metalowych narzędzi. Ci w to nie wierzą. Uważają, że szukano telefonu z kamerą – jeden z migrantów ma takowy. W sieci znalazło się jego nagranie z buntu

Gdy funkcjonariusze wywrócili wszystko do góry nogami, przyszli policjanci z kamerami i filmowali to. „Powiedzieli nam, że my to zrobiliśmy, że sami zniszczyliśmy własne pokoje i nasze rzeczy. Próbują z nas zrobić zwierzęta” - oburzony Dżamal nie potrafi w to uwierzyć.

Pokoje z powyrzucanymi łóżkami i całym dobytkiem uchodźców widać na zamieszczonym wyżej filmiku policji (od 1.58 min. filmu). W komunikacie SG czytamy, iż to migranci: „zdemolowali łóżka, taborety i materace. Powyrywali kontakty oraz lampy”.

Tymczasem rzeczniczka NOOSG przyznaje, że doszło do nocnego rajdu na pokoje uchodźców, bo funkcjonariusze szukali niebezpiecznych narzędzi. W relacji na swojej stronie SG podaje, że do rajdu doszło przed 22:00, gdy migranci zgodnie powtarzają, iż to był środek nocy, między 03:00 a 03:30. Policja pokazuje efekty swoich łowów – zakrzywione druty z łóżka, sprężyny, długopis przekształcony na coś, czym można lekko dźgnąć.

Funkcjonariusze sprawdzali też twarze migrantów. Z bloku Abbasa zabrali 5 osób. „Tych, którzy protestowali, liderów. Nie wiem gdzie są”.

SG podaje, że zatrzymała 10 najbardziej agresywnych. Rzeczniczka NOOSG nie wie, gdzie ich zabrano,

Na koniec tej akcji mundurowi jeszcze raz mieli użyć gazu w pokojach. „Nam polali gazem poduszki i prześcieradła, byśmy na tym długo nie mogli spać” - twierdzi Dżamal.

„U nas nie było gazu na łóżkach, ale czułem go w pokoju więc go znów rozpylili. Na 100 proc.” - twierdzi Abbas. U Irakijczyka nie było tego problemu.

Migranci nie spali do rana. Sprzątali po akcji funkcjonariuszy.

Rano służby przywróciły im wodę, ale tylko zimną. Śniadanie było późno, bo o 11:00. Cały blok czekał w rządku na zewnątrz, aż wszyscy skończą śniadanie. Na zimnie. „Nie mogliśmy wejść do bloku” - mówi Abbas. Potem dopiero włączono im ogrzewanie. On twierdzi, że dziś na listach zakupowych pojawiła się czekolada. Wcześniej jej nie było.

KMPT przy RPO: „Nie zostawimy tej sprawy bez nadzoru”

Po demonstracji i pacyfikacji w ośrodku w Wędrzynie nastroje nie są lepsze. Mało kto wierzy w złożone obietnice. W piątek nikt się nie przyjechał do nich z Warszawy, rzeczniczka NOOSG nic nie wie, aby ktokolwiek miał to zrobić.

„Oni notorycznie nas okłamują więc wątpię, że do tego dojdzie. Traktują nas gorzej niż kryminalistów, jak przestępców, jakbyśmy byli w więzieniu czy obozie”.

Rzecznik Konieczniak, jest zbulwersowana tym, że zadaję pytania dotyczące przebiegu zdarzeń, dając wiarę migrantom. Twierdzi, że ci kłamią, i dziwi się jak możemy wierzyć Irakijczykom czy Syryjczykom, którzy jadą na Zachód po socjal, 1100 euro – więcej niż za pracę dostają funkcjonariusze SG.

Widać ten mit o "łatwym socjalu" dotarł też do funkcjonariuszy Straży Granicznej. Pisał o nim w OKO.press prof. Klaus Bachmann:

Pani rzecznik dziwi się krytyce jaka spływa na SG. Pytam więc, czy podobają jej się pushbacki całych rodzin z dziećmi, czy kobiet w ciąży na mróz, w ciemny las i bagna Białorusi. Nie chce odpowiedzieć.

Mimo wszystko pani major współpracuje przy tym tekście wręcz wzorowo – odbiera, odpowiada, nawet po pracy, w sobotę szybko odpisuje.

Dyrektor KMPT przy RPO, po buncie: „Nie zostawimy tej sprawy bez nadzoru. Zwróciliśmy się do komendanta głównego SG z pytaniami o przebieg zdarzeń”.

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Przeczytaj także:

Komentarze