Nowy szlak okazał się dla migrantów jeszcze większą pułapką niż przez granicę Białorusi z Polską. Finlandia nie wpuszcza nikogo, a Rosja każe wybierać: deportacja, albo wyjazd na front ukraiński
Od kilku tygodni Finlandia oskarża Rosję o wywoływanie presji migracyjnej na ponad 1300-kilometrowej wspólnej granicy. W drugiej połowie listopada fiński rząd stopniowo zamykał wszystkie osiem przejść granicznych. W połowie grudnia otworzył dwa z nich – i następnego dnia znowu zamknął. Oficjalnie do 13 stycznia 2024. Wszystko wskazuje na to, że kryzys szybko się nie skończy.
Rosnącą liczbę osób proszących o azyl fińska straż graniczna zauważyła już w sierpniu, ale skok nastąpił w listopadzie, gdy wnioski o ochronę międzynarodową złożyło ok. 900 osób, m.in. z Syrii, Jemenu, Iraku, Kenii, Pakistanu, Maroka i Somalii. Ta liczba może nie wydawać się duża, ale w przeszłości takich osób było średnio mniej niż jedna dziennie.
Służby zaalarmował fakt, że migranci nie mieli wiz Schengen, ani zezwoleń na pobyt w UE. Oznaczało to, że Rosja przestała przestrzegać dwustronnej umowy o kontroli granic, zgodnie z którą osoby bez jednego z tych dokumentów nie mogą przebywać w strefie przygranicznej. Oficjalnie tej umowy nie wypowiedziała.
W kolejnych dniach okazywało się, że rosyjskie służby nie tylko pozwalają, ale i eskortują duże grupy ludzi na granicę – czyli robią to samo, co służby białoruskie od 2021 na granicy z Polską czy krajami bałtyckimi.
Unijna komisarz Ylva Johansson nazwała to „dezinformowaniem i instrumentalnym wykorzystaniem migrantów” a fińskie polityczki i politycy zaczęli otwarcie mówić o „wojnie hybrydowej”.
W drugiej połowie listopada Finlandia stopniowo zamykała kolejne odcinki granicy, a szlak przesuwał się na północ. Na początku migranci udawali się na jedno z przejść w południowej części kraju – w Vaalimaa, Nuijamaa, Imatra albo Niirala.
Nie potrzebowali do tego przemytników, do granicy dojeżdżali taksówkami. Wiele osób już w Petersburgu umawiało się na wspólną wyprawę; inni dopiero przylatywali do Moskwy. Na większości przejść granicznych ruch pieszy jest zakazany, więc po drodze kupowali jeszcze rowery.
Finlandia szybko zabroniła ruchu rowerowego na tych przejściach, a 18 listopada zupełnie je zamknęła, informując, że wnioski azylowe będą przyjmowane tylko na przejściach w Vartius (Karelia) i Salla (Laponia).
Jeśli fiński rząd myślał, że śnieg i 15-stopniowy mróz zniechęcą migrantów, to się pomylił. Tuż po informacji o zamknięciu południowych przejść, grupy kilkudziesięciu osób zaczęły gromadzić się w okolicach Vartius i w Salla. Tak samo jak wcześniej, dostawali się tam z Moskwy lub Petersburga taksówkami, a do przejść podjeżdżali na rowerach. Niektórym udało się wjechać do Finlandii, inni ostrzegali na forach, że ich wnioski azylowe zostały rozpatrzone na granicy, a oni zawróceni do Rosji.
Ludzie nie docierali już sami, ale w zorganizowanych grupach, z pomocą przemytników i rosyjskich służb. Balkan Investigative Reporters Network (BIRN) opublikował filmy, na których widać, jak migranci wysiadają z autobusów, a ze stojących obok ciężarówek wyjmują rowery. A wszystko w asyście częściowo uzbrojonej rosyjskiej policji (drogowej i lokalnej) oraz straży granicznej.
Ludzi na granicach i dowodów na zaangażowanie rosyjskich służb było coraz więcej, a fińscy politycy zaczęli mówić o zupełnym zamknięciu granicy.
Na kanałach migracyjnych ludzie wymieniali się informacjami, próbując nadążyć za zmieniającą się sytuacją. Publikowano oficjalne komunikaty, kolejne mapki z zaznaczeniami otwartych przejść, spekulowano, czy i jak długo pozostaną otwarte.
22 listopada rząd ogłosił, że zamyka trzy przejścia w Karelii i Laponii. Otwarte zostało tylko jedno w Raja-Jooseppi, 300 km od koła podbiegunowego, tylko przez cztery godziny dziennie.
Przemytnicy zareagowali błyskawicznie: „Jutro ostatnia przeprawa w Vartius. Rowery kupimy po drodze (400 dolarów)”, „Jutro ostatni dzień dla Salla i Vartius. Taxi z Petersburga – 350 euro, Moskwa – 500 euro”.
A także: „Pojutrze, w piątek, przeprawa w Raja, pod biegunem”.
Ale migranci zgłaszali coraz więcej wątpliwości: „Jak właściwie się tam dostaniemy, taksówką?”, „Cholera, to 2000 km, a może samolot do Murmańska?”, „A co, jak tam utkniemy?”. I to nie potrwało długo, bo już 28 listopada Finlandia ogłosiła, że zamyka i to ostatnie przejście.
W oficjalnych komunikatach podkreślano, że zamykanie granicy jest zgodne z ustawą o straży granicznej. Zaktualizowano ją na początku roku – po doświadczeniach Polski, Litwy i Łotwy i prawdopodobnie przewidując reakcję Rosji na wejście Finlandii do NATO w kwietniu.
W przeszłości fińskie ministerstwo sprawiedliwości nie zgadzało się na całkowite zamknięcie granic, by umożliwić składanie wniosków azylowych. Teraz jednak poparło tę decyzję, z powodu „nadzwyczajnego zagrożenia dla bezpieczeństwa”.
Zamykanie kolejnych przejść już od początku wywołało protesty mieszkańców strefy przygranicznej, mniejszości rosyjskiej w Finlandii i osób z podwójnym obywatelstwem, którzy alarmowali, że są odcięci od swoich rodzin.
Wiele instytucji, m.in. Rada Europy i Agencja ONZ ds. Uchodźców zaapelowało też do fińskiego rządu o przestrzeganie prawa azylowego i umożliwienie ludziom składania wniosków o ochronę. Ministra spraw wewnętrznych Mari Rantanen powiedziała w komentarzu dla agencji Reuters, że „nie ma powodu obawiać się o prawa człowieka, bo o azyl można ubiegać się na innych przejściach”. Czyli, na lotniskach i w portach.
12 grudnia premier Petteri Orpo zapowiedział, że za dwa dni otwarte zostaną południowe przejścia w Vaaliamaa i Niirali. Jak podkreślił, „na próbę” – jeśli Rosja nie zaprzestanie działań hybrydowych, to zostaną natychmiast zamknięte.
Ta informacja momentalnie rozniosła się wśród migrantów. Niektórzy nie wierzyli, że potrwa to długo, ale większość zaczęła przygotowywać się do drogi. Rosja nie musiała nawet podejmować specjalnych działań (oprócz przyzwolenia na wejście do strefy przygranicznej) – po tygodniach dyskusji, czy jechać pod biegun, czy przedzierać się przez tajgę, ludzie całymi grupami ruszyli na łatwo dostępne przejścia.
Zamknięto je ponownie już następnego dnia, co ministra Rantanen skomentowała: „Okazało się, że Rosja kontynuuje ten proceder, a sytuacja eskaluje szybciej, niż się spodziewaliśmy”.
„Bracia, łatwa droga do Finlandii chyba dobiegła końca”, „Ten kraj otwiera się i zamyka, sam za sobą nie nadąża”, pisano na forach.
Na migracyjnych grupach na początku rozmawiano o cenach taksówek, rowerów i kwater w Petersburgu i o tym, czy lepiej zostać w Finlandii, czy jechać dalej na Zachód: „Ja zostaję w Finlandii, to najlepszy kraj świata”; „Oszalałeś, tam noc trwa dwa miesiące”, „Fińskie społeczeństwo jest rasistowskie, zobacz, jak piszą o nas na Twitterze”.
Dyskutowano też o warunkach dla uchodźców (gdzie jest zakwaterowanie? Obozy otwarte, czy jak na Łotwie?) i o tym, czy w Finlandii również obowiązują „odciski palców”, które blokują potem drogę do procedur azylowych w innych krajach Unii.
Niektórzy byli dobrze poinformowani („Jak cię odcisną, to potem możesz sobie jechać tylko do UK”), inni chyba wiedzieli coś z doświadczeń innych („z tymi odciskami skończy się jak z Łotwą i Polską”), a jeszcze inni pytali po prostu, czy Finlandia jest blisko Niemiec.
W kolejnych dniach atmosfera robiła się nerwowa. Pisano coraz więcej o ludziach, którzy utknęli na zamkniętych przejściach, albo których wnioski o ochronę zostały odrzucone na granicy, a oni wydaleni do Rosji – i od czego to zależy. „Zapłać Rosjanom, daj Finom odcisk palca, nie mów, że jedziesz do Niemiec i powinno być dobrze”, radził ktoś, komu już się udało.
Jesienią 2021 w Polsce mówiono o konieczności prowadzenia kampanii informacyjnych w krajach pochodzenia migrantów i na ich kanałach. Rząd był zajęty wojskowymi popisami na granicy, wiec ostrzeżenia o niebezpieczeństwach na szlaku i pushbackach zamieszczały na migracyjnych forach aktywistki.
Finlandia musiała przeprowadzić taką kampanię, (rządową, czy rękami NGO-sów?), bo na forach pojawiało się wiele ostrzeżeń, w formie przyjacielskich porad: „Bracie, dajcie sobie spokój, Finlandia was nie przyjmie. To niebezpieczna droga, zamarzniecie tam”.
Na początku migranci podśmiewali się z takich wpisów: „Chłopaki, chyba fiński rząd przyszedł tu z nami pogadać”, a potem zaczęli się irytować: „Kolejny Fin nas poucza”, „słowo daję, połowa tej grupy to nawet nie migranci”. Dziękowali natomiast przemytnikom za błyskawicznie aktualizowane informacje o otwartych przejściach, cenach i warunkach: „Takich profesjonalnych informacji potrzebujemy”.
Niektórzy migranci byli w Rosji już wcześniej, inni przylecieli, gdy rozeszła się wiadomość o otwarciu „szlaku fińskiego”, a niektórzy dopiero planowali przyjazd; na forach pytali o warunki na granicy, i o rosyjskie wizy (turystyczne i studenckie).
Część z tych osób była wcześniej w Białorusi, często po wielu pushbackach z Polski, Litwy, czy Łotwy. Na przynajmniej dwóch kanałach migracyjnych wcześniej poświęconych drodze przez Białoruś, w ostatnich tygodniach mówiono tylko o szlaku fińskim. Na początku listopada pojawiły się też nowe grupy, specjalnie dla szlaku fińskiego.
Niektórzy przemytnicy przerzucili się na szlak fiński, inni zostali tylko na południu. Na jednej z grup przemytnik operujący przy granicach z Białorusią napisał: „Nie będziemy wam tu pisać o Finlandii, codziennie mamy dużo pracy na trasie Białoruś-Niemcy. Pamiętajcie, że Finlandia to nie przemyt, tylko legalna trasa, nie dajcie się naciągaczom”.
Tuż przed zamknięciem przejść w listopadzie, dowiedzieliśmy się, że mężczyźnie, który od prawie roku przebywał na Białorusi i wielokrotnie próbował przekroczyć granicę z Polską (jego historię opisywaliśmy w lutym), udało się jeszcze poprosić o ochronę. Prawie na pewno ją otrzyma, bo jest z kraju z wysokim odsetkiem uznawalności wniosków.
W pierwszej połowie grudnia, gdy przejścia były zamknięte, ludzie dużo rozmawiali o innych trasach: „Polska i Białoruś zaśnieżone, trzeba czekać do wiosny”; „A Estonia?”; „Czy da się przejść przez tajgę?”. Oraz: „Czemu nikt nie próbuje granicy z Norwegią?” i „Nie wiem, czy Rosja na to pozwoli, czy nie, ale nawet jeśli tak, to lasy zabijają zimnem dotkliwszym niż polskie”.
BIRN podał, że przemytnicy oferują trasę przez tajgę za 3000 euro oraz że fińska straż graniczna odnotowała do połowy grudnia tylko cztery takie przejścia. Pytań o drogę przez las jest sporo, ale pojawia się też coraz więcej głosów, że nie ma sensu – wszędzie płoty, mróz i śnieg. „Chłopaki, poczekajmy do wiosny”, „Trzeba jechać do Turcji, tu na wschodzie już wszędzie jest ściana”.
Na jednej z grup przemytnik ostrzega ludzi, żeby nie pchali się do Finlandii, bo to nie jest żadna oferta dla migrantów. „To taka akcja Rosji, żeby mężczyźni jej nie uciekali do Europy przed wojskiem. Sami nie mogli zamknąć granic, bo obywatele poczuliby się uwięzieni. A tak to mogą zwalić winę na Finlandię”, przekonuje.
Więźniami Rosji są w tym momencie sami migranci. Wielu wygasają wizy i boją się deportacji. Na forach piszą o kolejnych osobach, które zostały aresztowane w strefie przygranicznej. A także o tym, że Rosja nie pozwala teraz wracać migrantom na Białoruś: „Ustawiają sobie te granice jak chcą”, „Wiadomo, że Białoruś to tylko rosyjska prowincja”.
Dziennikarze BIRN rozmawiali z mężczyzną, który latem przyleciał do Moskwy, stamtąd udał się na Białoruś i po trzech nieudanych próbach dostania się do Polski, pojechał na granicę rosyjsko-fińską. Jego rosyjska wiza już wygasła i razem z 12 osobami różnych narodowości, został aresztowany 40 km od fińskiej granicy.
Opowiadał, że cała grupa dostała nakazy deportacji, ale zaproponowano im, że mogą zostać, jeśli zgodzą się pracować dla rosyjskiego rządu. Dziewięciu mężczyzn odmówiło i zostali natychmiast deportowani, ale trzech pozostałych podpisało kontrakt. „Dopiero gdy tu dotarliśmy, zrozumieliśmy, że nas oszukano. Nie chcemy być w armii”, powiedział w rozmowie z BIRN.
Dziennikarze portalu zweryfikowali na podstawie zdjęć i sądowych dokumentów, że mężczyzna faktycznie przebywa w wojskowym obozie przy granicy z Ukrainą.
Analizy dokumentów sądowych przeprowadzone przez BBC Russia pokazały, że między 15 listopada a 7 grudnia w samym regionie Karelii aresztowano co najmniej 236 osób, których wizy wygasły. Aresztowania miały też miejsce w obwodach murmańskim i leningradzkim, a przebywającym w detencji migrantom podsuwano wojskowe kontrakty – po rosyjsku, więc większość ich nie rozumiała.
Policjanci mieli im mówić, że „praca jest prosta i dobrze płatna”. Według BBC, po jednym z grupowych zatrzymań w połowie listopada, sześciu Somalijczyków, pięciu mężczyzn z różnych krajów arabskich i jeden Kubańczyk podpisali kontrakty, wsiedli do autobusu i pojechali na południe.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.
Komentarze