0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.plAgnieszka Sadowska /...

Komunikat zatytułowany „Wołanie o pomoc” pojawił się najpierw na poświęconych migracji kanałach na Telegramie, potem uchodźcy zaczęli rozsyłać go między sobą:

„My, imigranci, tymczasowo przebywający w Mińsku, zostaliśmy tragicznie wykorzystani i oszukani. Wiele osób wykorzystało nasze marzenia o przedostaniu się do Europy i wyłudziło od nas niebotyczne sumy pieniędzy. Roztoczyli przed nami wizję nielegalnego przedostania się do Europy, a my sprzedaliśmy cały nasz dobytek, by opłacić podróż. Niestety, ich obietnice okazały się kłamstwem, a my utknęliśmy w Mińsku, w trudnych warunkach i bez żadnych środków. Niektórzy z naszych kolegów stracili życie próbując przedostać się przez białoruskie lasy, inni doznali nieodwracalnych obrażeń.

Zwracamy się do was z prośbą o zorganizowanie wspólnego konwoju dla dużej grupy migrantów, co najmniej tysiąca osób, w tym wielu dzieci, nastolatków, kobiet i osób starszych. Ta podróż jest niebezpieczna i nie możemy podjąć jej w pojedynkę. Błagamy o pomoc w znalezieniu wyjścia z tej tragicznej sytuacji i umożliwienie nam dotarcia do Europy i życia w pokoju. Mamy nadzieję, że usłyszycie nasz apel i podejmiecie działania, które pozwolą wydostać się nam z tej pułapki wyzysku i oszustwa, w której się znaleźliśmy.

Jesteśmy zdeterminowani, by jako imigranci walczyć o nasze prawa i nie spoczniemy, póki nie osiągniemy naszego celu, jakim jest znalezienie bezpiecznego schronienia w Europie. Mamy nadzieję, że przyłączycie się do nas w tej walce i pomożecie nam położyć kres temu cierpieniu i wyzyskowi. Razem możemy coś zmienić i zbudować lepszą przyszłość dla imigrantów w Mińsku, i nie tylko".

Przeczytaj także:

Dopisek: „Informujemy też, że pewne osoby wysyłają nienawistne i dyskryminujące wiadomości do migrantów. Te osoby mogą też próbować was oszukać i wykorzystać, nawet jeśli poprosicie je o pomoc. Niniejszą wiadomością chcemy tylko poprosić o was o współpracę w budowaniu bezpiecznego i gościnnego świata dla imigrantów, którzy szukają w Europie schronienia i lepszego życia”.

"Rozumiemy waszą rozpacz"

O istnieniu takiego apelu dowiedziałam się od grupy Hope&Humanity Poland, która od kilkunastu miesięcy wspiera uchodźców zarówno w Polsce, jak i na Białorusi.

Aktywistki opublikowały w swoich mediach społecznościowych ostrzeżenie, by uchodźcy nie przyłączali się do konwoju: „Przyjaciele, rozumiemy waszą rozpacz i desperację, ale prosimy: nie włączajcie się. To nie ma szans się udać. Polska nie otworzy przejścia granicznego dla uchodźców znajdujących się na Białorusi, tak jak nie zrobiła tego przy pierwszym konwoju ani w wypadku innych prób proszenia o azyl na regularnym przejściach granicznych. Ten pomysł to kolejna pułapka”.

Przypomniały też, że podobne wiadomości krążyły wśród uchodźców po stronie białoruskiej jesienią 2021 roku i skłoniły tysiące osób do udania się na przejście graniczne w Kuźnicy. Politycy i media okrzyknęły to „szturmem na polską granicę”, a służby użyły armatek wodnych, gazu łzawiącego i brutalnie odpychały zdesperowanych ludzi. Wielu z nich trafiło potem do obozu w Bruzgach, a po jego likwidacji zostało zwiezionych na granicę.

„Na Białorusi utykają najsłabsi – rodziny z dziećmi, starsi, osoby chore i niepełnosprawne” – mówi Małgorzata Rycharska z Hope&Humanity – „Od miesięcy ukrywają się, żyjąc w ciągłym strachu przed nalotem służb, które mogą zapędzić ich, aresztować albo deportować. Ci, którzy przeszli przez obóz w Bruzgach są wykończeni, stracili zdrowie i resztki sił. Tkwią w zawieszeniu, licząc na jakiś cud, bo nie mogą wrócić do swoich krajów. Osoby, które miały jakąkolwiek ścieżkę powrotu, już dawno z niej skorzystały".

Szlak migracyjny się zmienia

Ilu uchodźców wciąż pozostaje na Białorusi? Trudno o dokładne liczby, ale aktywiści szacują, że może być to nawet 8 tysięcy. Codziennie przyjeżdżają też nowe osoby – głównie z Syrii, Jemenu, Afganistanu i krajów afrykańskich. Znacznie mniej jest Irakijczyków, którzy w 2021 roku byli największą grupą na granicy. Zmieniają się też migracyjne szlaki.

„Coraz więcej osób próbuje dostać się na Łotwę, wierzą, że jest to łatwiejsze niż przejście przez polski mur lub litewskie mokradła.

W tym momencie na tym krótkim odcinku może być nawet kilkaset osób. To taka sama pułapka, jak inne granice – pushbacki są tam notoryczne; często ludzie spędzają dzień na Łotwie, a noc na Białorusi, i tak przez kilka tygodni, lub nawet miesięcy.

Łotewskie służby zabierają lub niszczą im telefony, Białoruskie nie pozwalają wrócić do Mińska. Ludzie tkwią tam bez kontaktu ze światem. Łotysze mają w lasach kilka dużych materiałowych namiotów i tam tymczasowo zabierani są ludzie w złym stanie, najbardziej poszkodowani trafiają czasem do szpitali. Poza tym przy granicy są też dwa opuszczone domy, w których służby czasem przetrzymują uchodźców. Większość z nich jest potem wypychana na Białoruś” – mówi Rycharska.

W ostatnich miesiącach zaobserwowano też nowe zjawisko:

coraz więcej osób przylatuje z Afryki i Bliskiego Wschodu nie do Mińska, ale do Moskwy.

Wzmianki o tym, że migracyjnym ruchem steruje nie tylko Białoruś, ale i Rosja pojawiały się od dawna, ale brakowało na to dowodów. Dostarczyli ich niedawno dziennikarze Balkan Investigative Reporting Network, publikując rozmowy z migrantami i przemytnikami oraz przykłady reklam wiz turystycznych i medycznych do Rosji, które hulają po mediach społecznościowych. Od polskiej Straży Granicznej reporterzy dowiedzieli się, że nawet 90 proc. ludzi przekraczających w tej chwili granicę polsko-białoruską posiada rosyjskie wizy.

Claudia Ciobanu z BIRN-u pokazuje mi też informację, którą podczas śledztwa dostała od niemieckich służb granicznych: już od stycznia 2022 roku Bundespolizei zatrzymywała na granicy polsko-niemieckiej coraz więcej osób z rosyjskimi wizami, a od maja to zjawisko jeszcze bardziej się nasiliło. Niemcy podkreślili, że choć dokładnych statystyk dotyczących wiz nie prowadzą, to wśród ok. 8 tys. ludzi, którzy przekroczyli w zeszłym roku granicę polsko-niemiecką, osoby podróżujące przez Rosję stanowiły z pewnością dużą grupę.

Kto organizuje konwój?

Trudno nie zastanowić się nad rolą, jaką mogą pełnić służby – rosyjskie czy białoruskie – w inspirowaniu „pokojowego konwoju na granicę”. Podczas wydarzeń jesienią 2021 pod granicą w Kuźnicy, polski rząd zapewniał, że jest to prowokacja białoruskich służb. Pojawiały się jednak też głosy, że uchodźcy spontanicznie łączyli się w grupy, by zwiększyć swoje szanse na wydostanie się z lasu.

Prawda może leżeć pośrodku, tak, jak w przypadku analogicznych sytuacji na europejskich granicach. W lutym 2020 roku tysiące uchodźców przebywających w Turcji jednocześnie ruszyło w stronę lądowej granicy z Grecją. Służby brutalnie ich odpychały, używając gazu, armatek wodnych i gumowych kul. Ludzie byli zdezorientowani i przerażeni – przecież premier Erdogan oficjalnie powiedział w tureckiej telewizji, że przejście do Unii zostaje otwarte, a ludzi pod granicę dowoziły zorganizowane przez rząd autobusy.

Nieco ponad rok później ok. 10 tys. osób przedostało się w ciągu jednej nocy z Maroka do Ceuty, hiszpańskiej enklawy w Afryce. Marokańskie służby pozwoliły na przekraczanie granicy, dziesiątki zgromadzonych w okolicy ludzi natychmiast z tego skorzystały; a gdy poinformowały o tym lokalne media – kolejne setki ruszyły ich śladem. Niemal wszystkie osoby zostały zawrócone do Maroka. Za rozpowszechnianiem nieprawdziwych informacji, że europejskie granice zostały otwarte, w obu przypadkach stały rządy i służby sąsiednich krajów.

"Co mamy zrobić?"

Rozmawiam na Whatsappie z N., który również dostał wiadomość o planowanym konwoju. Pochodzi z kraju, którego obywatele prawie zawsze dostają ochronę międzynarodową, bo od lat toczy się tam wojna. N. miesiąc temu przyleciał do Moskwy, stamtąd pojechał do Mińska i próbował dostać się do Polski. Nie udało się, jednak służby pozwoliły mu wrócić do miasta.

Informacje o konwoju ma już z kilku źródeł – m.in. od grup Syryjczyków i Jemeńczyków. Mówi mi, że powinno się zebrać nawet tysiąc osób, wśród nich wiele kobiet, dzieci i osób z problemami zdrowotnymi, które mają najmniejszą szansę na samodzielne przekroczenie granicy. Mają nadzieję, że pokojowy konwój wesprą też organizacje i dziennikarze.

Piszę N. to samo, co mówiły mu już aktywistki: nie ma szans, żeby Polska ich wpuściła. Na granicy mogą się dziać straszne rzeczy, a cały ten plan jest pewnie kolejną okrutną pułapką. Zwłaszcza że jak twierdzi N., organizatorzy konwoju rozsyłają też inny komunikat: że ten poprzedni, do Kuźnicy, zakończył się powodzeniem.

„Podejrzewałem, że to może być kłamstwo, teraz wiem już na pewno” – odpisuje. „Ale co mamy zrobić? Łapiemy się jakiejkolwiek nadziei”.

;

Udostępnij:

Małgorzata Tomczak

Socjolożka, kulturoznawczyni i dziennikarka freelance. Publikowała m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku" i "Balkan Insights". Na stałe mieszka w Madrycie.

Komentarze