W okolicach Bożego Narodzenia w domach spotykają się obyczaje, których korzenie sięgają różnych kultur i momentów historycznych. Przynosimy zielone drzewka, wieszamy pod sufitem jemiołę, dzieci czekają na Świętego Mikołaja, który – zamiast wędrować pieszo – przemieszcza się saniami zaprzężonymi w renifery. Skąd wzięło się to wielokulturowe spotkanie
Zimowe przesilenie – najciemniejsza noc roku, moment, w którym głęboki mrok zaczyna ustępować światłu, a dzień wreszcie się wydłuża. Choć zwyczaj zapalania świeczek na choince jest stosunkowo młody (młodszy nawet od tradycji przynoszenia do domu zielonego, symbolizującego życie drzewka), ludzie od głębokiej prehistorii rozpoznawali szczególne dni, w których zmieniały się proporcje pomiędzy nocą a dniem. Skoro potrafili je precyzyjnie obliczyć na podstawie obserwacji nieba, musiały one mieć dla nich istotne znaczenie.
Zimowe i letnie przesilenia, podobnie jak równonoce, miały znaczenie religijne, którego nie jesteśmy dziś w stanie dokładnie odtworzyć, ale któremu trudno zaprzeczyć. Świadczy o tym wysiłek włożony w precyzyjne zorientowanie takich megalitycznych budowli, jak Newgrange (Brú na Bóinne) w Irlandii czy megalityczne świątynie na Malcie i Gozo.
Spośród nich wyjątkowym przykładem jest świątynia Mnajdra, gdzie podczas przesileń i równonocy promienie wschodzącego słońca padają na tylną ścianę komory.
Część badaczek i badaczy widzi w neolitycznych wyobrażeniach oraz w strukturze architektury megalitycznej ślady systemów symbolicznych, w których centralne miejsce zajmowały kobiece aspekty sacrum: Wielka Bogini, dawczyni życia, ziemia jako jej ciało i przestrzeń przemiany (symbolizowane przez naturalne jaskinie, lecz także świątynie), czas spiralny jako rytm odradzania się i powrotu. Zwycięstwo światła nad ciemnością było więc zwycięstwem życia – zapowiedzią powrotu dnia i ciepła.
Jako ludzie współcześni, żyjący dzięki elektryczności w znacznym oderwaniu od rytmu dnia i nocy, również odczuwamy dolegliwość zimowych ciemności, o czym świadczą choćby bogate iluminacje w miastach. Im mniej śniegu i im ciemniejsze wieczory, tym większa tęsknota za światłem. Podobnie światełka na choince cieszą nawet wtedy, gdy nie przypisujemy im żadnych dodatkowych znaczeń. Także Chanuka jest Świętem Świateł – obchodzonym na pamiątkę ponownego poświęcenia świątyni jerozolimskiej i lampek palących się w cudowny sposób przez 8 dni – a zapalane w tym czasie świece rozpraszają ciemności najdłuższych nocy w roku.
Spójrzmy po kolei na spotykające się pod naszym dachem postaci. Boski Syn Dziewiczej Matki, narodzony w grocie, był figurą zrozumiałą dla ludzi wielu kultur basenu Morza Śródziemnego, gdzie rozwijało się młode chrześcijaństwo. Egipska Izyda była matką Horusa – boga umierającego i powracającego do życia. W wielu kulturach funkcjonowały też boginie dziewicze (nie w sensie medycznym, lecz jako samodzielne, niezależne od męskich bóstw), a część z nich łączyła ten status z macierzyństwem.
Groty i jaskinie, symbolicznie pojmowane jako „łono ziemi”, pełniły funkcję miejsc pochówku i rytuałów przejścia – czego śladami są m.in. malowidła w Lascaux czy podziemne cmentarze, takie jak maltańskie Hypogeum. W licznych mitologiach młody bóg, początkowo syn, a następnie towarzysz bogini, staje się bogiem wegetacji, cyklicznie umierającym i odradzającym się wraz z rytmem pór roku (o tej strukturze pisze m.in. Heide Goettner-Abendroth w książce The Goddess and Her Heros).
Na tym tle Jezus, uznany przez chrześcijan za Mesjasza i Zbawiciela, był postacią zarazem zrozumiałą kulturowo i radykalnie nową: jego śmierć – według chrześcijańskiej teologii – nie była cykliczna, lecz dokonała jednorazowej, trwałej zmiany niewymagającej rytualnego powtarzania. Boże Narodzenie nie jest więc odgrywaniem mitu, lecz świętowaniem wydarzenia uznawanego za historyczne, choć ewangeliczne opowieści o narodzinach Jezusa mają wyraźnie symboliczny charakter (ch celem nie jest rekonstrukcja faktów, lecz interpretacja narodzin w świetle wiary pierwszych wspólnot chrześcijańskich). Jednocześnie sposób obchodzenia święta doskonale wpisuje się w znane i ugruntowane tradycje kulturowe.
Tuż po najdłuższej nocy w roku rodzi się boskie Dziecko, a w domach – zarówno osób religijnych, jak i niereligijnych – gości zielone drzewko przystrojone ozdobami i światłami. W polskich domach choinki pojawiły się na przełomie XVIII i XIX wieku, wraz z tradycją przywędrowałą z protestanckich Niemiec. Wcześniej przynoszono jednak do domów zielone gałęzie jodeł, świerków i sosen. Jak pisze Barbara Ogrodowska w książce Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce, zieleń symbolizowała życie, siły witalne i pomyślną wegetację; wierzono też w jej właściwości ochronne i dobroczynne. Pozostałością dawnych praktyk, kiedy to w kącie stawiano snop słomy, by zagwarantować sobie urodzaj, jest zwyczaj kładzenia siana lub słomy na wigilijnym stole – pierwotnie niezwiązany z żłóbkiem, lecz z rytuałami urodzaju.
Jak pokazuje Bernd Brunner w książce Inventing the Christmas Tree, najstarsze wzmianki o przystrojonych drzewach iglastych pochodzą z XV wieku i dotyczą przestrzeni publicznych: szpitali, ratuszy, cechów. Drzewa dekorowano owocami, wypiekami i papierowymi ozdobami przy okazji festynów, tańców, zabaw.
Wówczas nie nosiły jeszcze świec. Zwyczaj był na tyle popularny, że w XVI wieku próbowano go reglamentować. Omawiając potencjalne głębokie korzenie zwyczaju dekorowania bożonarodzeniowego drzewka, Brunner przywołuje m.im. pogląd o jego pochodzeniu z euroazjatyckich stepów: „Muazzez İlmiye Çığ, turecka archeolożka, uważa, że choinka ma swoje korzenie w Azji Centralnej, na stepach, gdzie ludzie przyozdabiali drzewo życzeń wstążkami na cześć boga Bai-Ulgana, który miał przebywać ponad słońcem, księżycem i gwiazdami (…) Zwyczaj ten miał następnie zostać przeniesiony do Europy przez Hunów”. Teoria ta nie zyskała jednak powszechnego uznania.
Choinka jako element świętowania rodzinnego pojawia się dopiero w XVIII wieku, wraz z nowym modelem życia mieszczańskiego i zmieniającą się pozycją dzieci. Świece dołączają do niej jeszcze później – w XIX wieku. Brunner podkreśla, że nie znajdziemy „pierwszej choinki”: symbolika zieleni i odradzającego się życia jest starsza niż źródła pisane i obecna w wielu kulturach, od nordyckiego Yggdrasilu przez indyjskie wyobrażenia „drzewa słonecznego” (według Brennera „wyrasta ono z ziemi o świcie, rośnie w ciągu dnia tak wysoko, że jego gałęzie dotykają słońca, po czym stopniowo maleje i wraz z zachodem słońca ponownie zapada się w ziemię”) po święte drzewa związane z miejscami kultu (jak wiecznie zielony cis w Uppsali czy słowiańskie święte gaje).
Choinki trafiły więc na podatny grunt przygotowany przez wcześniejsze, wciąż czytelne sensy – zwyczaj przynoszenia do domów gałęzi drzew, które nie obumierają zimą, był wciąż znany i pielęgnowany na wsiach. Rosnącej wśród mieszczaństwa popularności choinek sprzyjała XIX-wieczna legenda o Marcinie Lutrze – miał on pewnej nocy spacerować pod gwiazdami i zainspirowany nimi, postanowił ustawić w domu małe drzewko, a na nim – świece. Drugim czynnikiem było rozpowszechnienie się kolędy O Tannenbaum, która – choć napisana w XVI w. – dopiero od 1824 roku zaczęła funkcjonować w kontekście bożonarodzeniowym. Ilustracje przedstawiające Lutra z rodziną przy choince, choć ahistoryczne, odegrały istotną rolę w kształtowaniu wyobrażeń i praktyk związanych z obchodzeniem Bożego Narodzenia. Zdaniem Brunnera, pojawienie się zwyczaju dekorowania zielonego drzewka miało też związek ze zmieniającym się modelem rodziny i nowym miejscem, jakie zajmowały w niej dzieci.
Bardzo możliwe, że choinka pojawiła się wraz z dzieciństwem, to jest wtedy, gdy dzieci przestały być traktowane jak „miniaturowi dorośli” i zyskały prawo do zabawy (co prawdopodobnie wynikało z tego, że w mieszczańskich domach nie było potrzeby, by dzieci pracowały).
Także w północnej Europie ogień i drewno stanowiły rytualne przedłużenie żywego drzewa w obrzędach zimowego przesilenia (Yuletide). Palenie polana julowego symbolizowało odradzające się słońce i odpędzanie sił ciemności; z czasem zwyczaje te zostały włączone w okres bożonarodzeniowy, zwłaszcza w obchody Dwunastej Nocy (licząc od Wigilii, czyli 5 stycznia, w przeddzień święta Epifanii – objawienia Pańskiego, potocznie zwanego świętem Trzech Króli). Zielone gałęzie i wieńce pełniły funkcję ochronną – wierzono, że ich życiodajna siła chroni dom przed chorobą i nieszczęściem.
Obok choinki w domach pojawia się jemioła – wiecznie zielona, półpasożytnicza roślina, będąca bytem granicznym, „pomiędzy” ziemią a niebem (nie wyrasta, jak inne rośliny, z ziemi, lecz z drzewa). Wieszana nad stołem miała zapewniać zgodę, dobrobyt i płodność; ceniono szczególnie jemiołę z owocami (uważanymi niekiedy za składnik magii miłosnej). Podobne znaczenia przypisywano jej w tradycjach celtyckich i germańskich, gdzie pełniła także funkcję ochronną. Zwyczaj całowania się pod jemiołą rozwinął się z kolei w XIX-wiecznej Anglii i połączył dawne sensy w jeden, powszechnie dziś rozpoznawalny gest szczęścia, miłości i pomyślności.
Czasami jest to białobrody staruszek o rumianych policzkach… Zanim jednak biskup Mikołaj z Myry stał się posiadaczem sań i reniferów, postać przynosząca zimową porą prezenty nosiła suknie i kok lub długie włosy schowane pod chustką, a czasami miała też haczykowaty nos. W zależności od miejsca była to Perchta / Brechta (w krajach alpejskich), Pani Holle, postać o cechach boginicznych związania z zimą i śniegiem, a także opieką nad dziećmi (w Niemczech), Befana – 6 stycznia przynosi słodycze grzecznym, a węgielki – niegrzecznym dzieciom (we Włoszech). Tak o Befanie pisze w Trzech kolorach bogini Anna Kohli:”Befana albo Pasqua Epiphania, zwana inaczej Babcią, miała zwyczaj napełniać skarpety dzieci prezentami”. Zanim biskup Mikołaj z Myry z IV w. stał się tym, który wedle legendy podarował trzem ubogim pannom złote kule jako posag (na późniejszych przedstawieniach widać go rozdającego podarki dzieciom),
to kobiece postaci, być może spadkobierczynie dawnych bogiń były tymi, które obdarzały swoim błogosławieństwem.
W tym kontekście pojęcie bogini czy Wielkiej Bogini nie oznacza rekonstrukcji konkretnego bóstwa, lecz służy raczej do opisu wyobrażeń związanych z życiem, śmiercią i odrodzeniem, z ziemią pojmowaną jako ciało boskiej, kobiecej zasady i przestrzeń przemiany oraz odrodzenia. Analiza długiego trwania pokazuje, że nawet tam, gdzie dochodziło do zerwań kulturowych, instytucjonalnych i teologicznych, funkcje symboliczne nie znikały, lecz ulegały przekształceniom i były włączane w nowe systemy znaczeń. Chrześcijaństwo nie wymazało starszych struktur, lecz przejęło i przetworzyło je, nadając im nowy język i nową narrację. Dzięki temu (a czasami również pomimo prób przejęcia) dawne sensy – często już nieuświadamiane lub nie w pełni zrozumiałe – mogły trwać w codziennych obyczajach, kalendarzu świąt i wyobraźni, szczególnie ludowej.
Kult św. Mikołaja połączył się z tymi wcześniejszymi funkcjami. W tradycji niderlandzkiej przetrwał jako Sinterklaas, a wraz z emigrantami trafił do Ameryki, gdzie w XIX wieku został włączony w świecką kulturę mieszczańską, zaś w XX – stał się wesołym, rumianym staruszkiem rozdającym prezenty z gromkim, radosnym ho! ho! ho!. Także z XIX-wiecznego amerykańskiego poematu A Visit from St. Nicolas pochodzi wizja św. Mikołaja podróżującego saniami zaprzężonymi w osiem reniferów. W XX w. Finlandia, grając na skojarzeniach ze śniegiem, mrozem i daleką północą skutecznie wypromowała Laponię jako ojczyznę św. Mikołaja. Tak oto różne czasy, kultury i postaci – chrześcijańskie i przedchrześcijańskie, religijne i świeckie – spotkały się w spójnym obrazie, który do dziś rządzi naszą wyobraźnią.
Z wykształcenia językoznawczyni, studiowała polonistykę, psychologię i gender studies na UW i SWPS. Z zawodu konsultantka i trenerka umiejętności społecznych, coach kariery. Mieszka w lesie pod Warszawą
Z wykształcenia językoznawczyni, studiowała polonistykę, psychologię i gender studies na UW i SWPS. Z zawodu konsultantka i trenerka umiejętności społecznych, coach kariery. Mieszka w lesie pod Warszawą
Komentarze